czwartek, 4 września 2014

Rozdział XXIII - "Potop zła"

Desu trzecioklasistka pozdrawia wszystkich swoich braci i siostry - gimbów~
-----------------------------------------

Tak jak przypuszczał, zbliżenie się do Kuro nie było łatwe. Serum dodało mu siły, ale nie ukryło go przed wzrokiem czujnych egzorcystów ostrzeliwujących właśnie demona Cat Sidhe. Działanie nabojów oblanych wodą święconą dało się zobaczyć w chociażby w jego ruchach. Stawał się wolniejszy i widocznie kulał na jedną łapę z bólu. Jednak wciąż był niebezpieczny i destrukcyjny. 
Rin nie sądził, żeby takimi metodami, Dragonom z owego oddziału udało się powstrzymać Kuro na długo. Meisterzy Arii też nie ustawali w próbach odnalezienia fatalnego wersu. Nie było tam żadnych Rycerzy. Rin umiał dodać dwa do dwóch, a to co widział w mieście, jasno mówiło, że większość z nich musi razem z Medykami tworzyć oddziały dywersyjne.
Zacisnął palce na łomie. Ten kawał metalu był jego jedyną deską ratunku, jeżeli Kuro go nie posłucha. Sytuacja przedstawiała się bardziej niż krucho, ale przecież z tego słynął. Z wplątywania się w najbeznadziejniejsze (o ile takie słowo istnieje) sprawki.
- Jeżeli tam zejdę - mówił do siebie, stojąc na rogu dachu kamienicy, w pobliżu mostu, na który egzorcyści zapędzili Kuro - to najprawdopodobniej mnie zastrzelą. Dlatego mam kilka sekund, nim dosięgną mnie kule. Muszę dostać się na most i wskoczyć na Kuro, lub znaleźć jakąś osłonę... Co jest... - westchnął. - Raczej niemożliwe.
Normalnie Mission Impossible.
Dobra, idę, bo im dłużej tu stoję, tym bardziej się b... tym bardziej mi się odechciewa.
Nie przyzna się do strachu, inaczej ten przejąłby nad im kontrolę. Ale wiedział, że tak czy tak, krew wzmocniona serum szaleństwa pulsowałaby w żyłach z tą samą częstotliwością, zbliżając go do stanu psychozy.
Nie bez cienia obawy zeskoczył z dachu kamienicy, ale na ziemi wylądował gładko, wręcz z kocią gracją - łapiecie tą ironię? Już od kilku minut planował dostanie się na most i rozważył parę opcji. Z racji tego, że raczej nie łatwo przedrzeć się przez konwój egzorcystów. Profesjonaliści pewnie strzeliliby mu jakimś środkiem uspokajającym z dmuchawki jak jacyś ninja dwudziestego pierwszego wieku. Dopłynięcie tam graniczyło z cudem, ale poziom wody znacznie podniósł się po ostatnich deszczach, dlatego wybrał to wyjście.
Musiał tylko znaleźć się pod mostem i wspiąć się na stalowy szkielet od spodu i jakoś dostać się na górę. Proste? Tak, wiem, że nie, ale na potrzeby fikcji, uznajmy, że tak.
Dlatego najciszej jak potrafił, dał się porwać falom. Jednak utrzymanie się na powierzchni nie było takie łatwe. Spokojna zazwyczaj woda otaczająca wyspę miasta akademickiego, zaczęła się burzyć. Bałwany morskie tworzyły ogromne czapy na jej powierzchni, niesione przez wysokie, dwumetrowe potwory, fale. Dna nigdzie nie widać, nieprzyjazna, ciemna i zimna otchłań czeka na każdego. 
Rin z trudem łapał oddech, ciężar miecza i łomu zdecydowanie ściągał go w dół, myśli i błagania, by koukamen przypadkiem nie zardzewiał, wypierały strach przed utopieniem. Nagle wielka fala uderzyła go ze zdwojoną siłą i zepchnęła wgłąb ciemnozielonej wody. Ledwo powstrzymał się od wypuszczenia życiodajnego tlenu i plując, wyskoczył na powierzchnię. Zniosło go, ale na szczęście nie tak daleko. Zatknął łom za koszulę. Marynarki już nie miał, wyrzucił ją po drodze, bo zbytnio przeszkadzała. 
Do jednego z filarów było blisko, ale prąd znosił go coraz dalej i dalej. Zapierał się, bijąc wodę rękami i odbijając się mocno nogami. Siła, którą zaszczepiło w nim serum, wydawała się niczym w porównaniu z potęgą żywiołu.
Żelazny słup znajdował się na wyciągnięcie ręki i Rin czuł coraz większą ulgę, zapominając całkowicie o niebezpieczeństwie. Gdy wtem, coś oplątało się wokół jego lewej kostki i bez ostrzeżenia ściągnęło go w dół. Nawet nie zdążył nabrać powietrza. To był po prostu szok.
Spod wody na powierzchnię wydobywały się bąble.
Rin niemal wypuścił resztki powietrza, gdy otworzył oczy. Nie dość, że mógł widzieć pod wodą, to jeszcze co zobaczył! Niecodziennie za kostkę pod wodę wciąga cię gigantyczny gluto-wodorost, prosto do wyrastającej z ziemi ogromnej paszczy z zębami jak brzytwy.
Musiał działać szybko, bo istniało ryzyko, że tego nie przeżyje. Każda sekunda odbierała mu kilka procent szans na ucieczkę. Sięgnął po koukamen. Na górze byli egzorcyści. Zjechał dłonią i chwycił łom, pozwalając mu boleśnie przejechać po plecach. Krew zabarwiła ciemną wodę, a paszcza oblizała się. Wodorosty przyciągały go do niej coraz bliżej i bliżej.
Zamachnął się i uderzył.
Nic się nie stało.
Ten wodorost był z tytanu, czy jak?! Ponowił próbę, z każdą chwilą czując coraz większą panikę.
Nagle uderzyła go ogromna masa wody, a uścisk na kostce zacieśnił się boleśnie. Wstrząs dotarł nawet tutaj, do wody. Rin oczekiwał najgorszego. Ale spotkało go miło-niemiłe zaskoczenie. Z powierzchni, prosto na niego spadała wielka płyta asfaltowa. Natychmiast rzucił się do ucieczki, miał wrażenie, że jego płuca zaraz eksplodują. 
Mawiają, że głupcy to farciarze - czy prawda? Nie wiem. Rin'owi się udało.
W ostatniej chwili odbił się najmocniej jak potrafił, odwijając wodorost ze swojej nogi, pozwalając by masa asfaltu przygniotła go do dna. A sam nie czekając ani chwili dłużej popłynął do góry, zapominając o łomie, który tylko go spowalniał.
Kiedy jego głowa znalazła się ponad powierzchnią, był już na skraju wytrzymałości. Wiedział to, gdy odwracając się po raz ostatni, by spojrzeć na przygniecioną paszczę, zobaczył ludzką sylwetkę. Głęboko pod wodą, stojącą na dnie, jak na swojej ziemi.
Zaczerpnął powietrza, jakby było rarytasem i mocno trzymał się filara trzęsącego się mostu. Potrzebował kilku porządnych chwil, żeby odsapnąć i otrząsnąć się z szoku, jaki wywołało w nim uniknięcie utopienia.
- W dupę sandała... - wydyszał. - To było st... straszne, do cholery!
A autorka idąc się powiesić za kultowy tekst z parodii, zauważyła wciąż szalejącego Kuro. 
Rin zadarł głowę. Most nie mógł zawalić się od tak. Z drugiej strony - egzorcyści wiedzieli, co robili zaganiając Cat Sidhe na to terytorium. Wiedzą to już nawet obsrane bobasy, że koty nienawidzą wody.
Ale Rin był pewien jeszcze czegoś - na pewno nienawidzą też ładunków wybuchowych podłożonych pod mostem przez Dragonów-Sabotażystów. Cudem udało mu się ukryć za filarem, gdy jeden z nich przesuwał się zgrabnie po szkielecie, rozmawiając ze swoim towarzyszem przez krótkofalówkę.
- Tu Kinoshita, odbiór - zaczął. - Podłożyliśmy ładunek, odbiór. Jeżeli nie uda nam się powstrzymać kocura, to zajmą się nim Pożeracze.
- Zrozumiałem, bez odbioru.
Ten głos.
Yukio.
Rin nie mógł uwierzyć własnym uszom, które chyba go nie myliły, pomimo hektolitrów wody wypełniającej je. Nie mógł też uwierzyć Yukio, tak temu Yukio, gotowemu zabić go po ujawnieniu się jego mocy. Temu Yukio, który zrobił to z rozpaczy po śmierci Shiro.
Ten Yukio planował rzucić na pożarcie chowańca ich ukochanego staruszka Shiro! A teraz drogie dzieci wskażcie przynajmniej jedną rzecz, która tu nie pasuje - kurwa mać. Syczał w myślach, rozpoczynając wspinaczkę po szkielecie mostu, kiedy tylko Sabotażysta Kinoshita oddalił się na bezpieczną odległość. Nie mógł pozwolić, żeby kolejny niedorobiony mackostwór z glonami zamiast porządnych macek próbował go ściągnąć, najprawdopodobniej zgwałcić, a potem zjeść. Fetyszyzm na każdym kroku. 
- Po moim trupie - mruknął, ruszając w przeciwną stronę od Kinoshity. Przypuszczał, że jeśli przez przypadek znajdzie się przy egzorcystach, to Yukio nie tylko nie da mu żyć, ale też zamorduje Kuro z tym swoim pokerface'm. A na to - nie mógł pozwolić.
Wspinanie się po rusztowaniu wcale nie jest takie łatwe, jakie by się wydawało. Rin przekonał się o tym na własnej skórze i już po kilku przebytych metrach, zdecydował się skorzystać z podwórkowej metody wspinaczki - czy mu się uda? Nie wiedział, ale musiał spróbować. Zresztą, zawsze chciał poczuć się akrobata na trapezie.
Rozhuśtał się i puścił drąg, ale niemal wykonał salto. Niemal - bo na całe szczęście zdążył chwycić się drugiego, zanim uderzył o nie nogami. Musiał z tym trochę przyhamować. Odetchnął. Z głową Rin, z głową! - powtarzał sobie.
A może głową, głową, głową~!
Ledwo powstrzymał się od wypuszczenia drąga.
- Kto do jasnej cholery... - zaczął, ale przerwał mu ten sam głos.
A cholera, kto, jasnej, cholera, cholera, kto, jasna, cholera, do, jasna~!
I jakby jakaś niewidzialna ręka złapała go za gardło, nim zareagował w jakikolwiek sposób. Odcięty od dopływu powietrza poczuł jak oczy zaczynają mu łzawić. Płuca paliły, a palce boleśnie odwijały się od drąga. Wisiał tylko na jednej ręce... Jednej?
I nagle się ocknął ze zdumieniem zauważając, że... dusił siebie samego. Automatycznie zdjął rękę ze swojej szyi, pozostawiając na niej czerwony ślad. Szybko chwycił się drąga, nim zabrakło mu sił w drugim ramieniu. 
- To się zaczyna - wykrztusił po chwili i nie zamierzając czekać i zastanawiać się nad sensem życia, ruszył dalej. W końcu sam się na to pisał. Yuzuru ostrzegała go przed skutkami zażycia serum szaleństwa. Ale wiedział, że większy żal odczuwałby, gdyby nie wziął zastrzyku.
Kolejne poprzeczne, poziome i powyginane drążki rusztowania magicznie znikały za nim, w miarę jak zbliżał się do miejsca, w którym most się kończył, zapewne zniszczony przez jedną z bomb Sabotażystów. Lepiej dla niego - akrobatyczne sztuczki zawsze mile widziane~!
Ale z każdym ruchem miał coraz większe wrażenie, że jego super-siła zamienia się w powoli rosnący obłęd. Głosy, które słyszał w głowie rozsadzały czaszkę. Nie rozumiał nawet co mówiły, nawet tego nie słuchał. Ale ich obecność, to ciągłe echo rzucanych bez ładu i składu słów, szepty i krzyki stawały się nie do zniesienia. Musiał skupić się na wspinaczce, a odkrywał, że odpływa coraz bardziej i wsłuchuje się w nie, podczas gdy cały most trząsł się, a spokój dnia w mieście akademickim rozrywały huki wystrzałów i syreny straży pożarnej.
Wreszcie znalazł się na końcu, dwadzieścia metrów dalej ciągnęły się pozostałości mostu, zaś pod nim spoczywały w wodzie jego szczątki. Nie wiedział, czy trick, który zamierzał wykonać i który miał przynieść mu powodzenie (wśród dziewczyn też, jak szaleć, to szaleć), rzeczywiście zadziała. W telewizji (i anime) wszystko wygląda lepiej.
Nabrał powietrza w płuca.
Nie uda się, nie uda się.
Uda nie, się, się uda nie, nie się uda, uda się nie, się nie uda~! Zawsze, nigdy, w życiu, śmierci, nie uda, nie uda, się uda nie, nieudacznik, zabawa, przyjaciół nie, uda się nie, się uda nie.
- ZAMKNIJ SIĘ!!! - Huknął, jakby miało to uciszyć ból, powoli wstrząsający jego wnętrznościami. Stłumiło go jedynie uderzenie o asfalt. Nauczycielka z wuefu - Helga Edelstein była by dumna, że wreszcie wykonał prawdziwe salto. Z bolesnym skutkiem - bo szorował po asfalcie dobre pięć metrów.
Dysząc, przemoczony do suchej nitki, mieszając wodę z potem i łzami, powoli podniósł się na czworaka. Wszystko, nawet białe linie na asfalcie rozmazywały się, tworząc abstrakcyjną paciaję, w której nawet pseudo artysta neo-barokowy ubrany na pożal-się-Boże, po dragach nie dojrzałby sensu.
Uniósł głowę i zauważył, że Kuro się najeżył. Czyżby go wyczuł?
- Kuro!
Użyję głowy, choćbym miał potem oszaleć.
Ruszył do biegu. Egzorcyści musieli go zauważyć, bo większość Dragonów przerwała ogień, ale co gorliwsi wciąż strzelali. Właśnie takich Rin nienawidził. Tych zapatrzonych w rozkazy ludzi, bezgranicznie ufających książkowym przekonaniom. Nie zdziwił się już, gdy zobaczył Yukio, podchodzącego do Kuro zza barykady. W lewej ręce trzymał srebrną walizę, przypominającą kanister, a w prawej pistolet, jakby miał go obronić przed Cat Sidhe!
- Rin nie podchodź do niego! - krzyknął Yukio, unosząc broń i mierząc w głowę demona.
- I myślisz, że cię posłucham?!
- Nie pozwolę wam na to! Rozumiesz Rin?! Nie uspokoję się, dopóki nie zobaczę Shiro, bo on wróci! - wołał w pełni przekonany Kuro, płaczliwym tonem. Patrzył na niego zielonymi, przepełnionymi wiarą, wściekłością i rozpaczą, oczami.
Zwolnił.
- Nie pozwolę ci w tym tkwić, Kuro - odpowiedział Rin.
- Bracie...!
- Ale tobie nie pozwolę tego tak zakończyć, Yukio - dodał. - Staruszek nie byłby dumny! Mówił, żebyśmy używali głowy i obstawali przy tym, w co wierzymy! A ja wierzę w Kuro!
Yukio zagryzł dolną wargę, nie opuszczając broni.
- Ostrzegam cię, bracie, że ten granat może zabić całą naszą trójkę...! Musisz się odsunąć! - ponowił próbę, ale jego ręka lekko się trzęsła. Ledwo dostrzegalnie. - Nie możesz ufać wszystkiemu, co sobie postanowisz, to jest demon. DE-MON, potwór, jeden z tych, z którymi walczymy, z którymi ty też musisz walczyć...!
Rin stał już tylko kilka metrów od Kuro.
- A co jeśli wybiorę inną metodę walki? - spytał. - Nie pomyślałeś, że można z nim tak po prostu... bo ja wiem? Pogadać?!
Yukio wytrzeszczył oczy, okulary zsunęły mu się z nosa i niemal zakrztusił się ze zdziwienia.
- Po-pogadać? - wydukał. - Pogadać z rozwścieczonym demonem wysokiego poziomu zagrożenia?! Jak to niby chcesz zrobić?
Przymknął oczy i powoli odłożył Kurikarę na asfalt, jakby chciał w ten sposób wkupić się w łaski Cat Sidhe. Serce dudniło mu jak wściekłe, rana po użądleniu Sakebii pulsowała barwiąc koszulę nową krwią. Wszystkie rany piekły, a głowa się rozpadała od głosów mówiących mu te wszystkie straszne rzeczy, od których pragnął wyrywać sobie włosy z głowy i rozwalać co tylko popadnie. 
- Może się rozumiemy? - powiedział, pytając bardziej samego siebie. - A może to po prostu rodzaj telepatii pomiędzy demonami? - podrapał się po szyi i uśmiechnął głupkowato. - Sam już nie wiem.
- Twoja niewiedza może cię kosztować życie!
- Wiem - odparł.
- Rin, Rin, ty... Ty mnie rozumiesz, prawda? Wiesz, wiesz przecież, że Shiro nie umarł, prawda? On po mnie wróci, po mnie i po ciebie! A wtedy razem pójdziemy coś zjeść i... - mówił demon, zerkając na niego z nadzieją. Nagle choć wielki i budzący strach, mały i bezbronny, jak kociątko.
- Kuro - zaczął poważnym tonem. 
Cat Sidhe zamajtał ogonem w powietrzu.
- Shiro nie żyje i już nie wróci.
Nagle nastroszył się, a jego ogony zesztywniały. Wściekłość znów zawitała w zielonych oczach.
- KŁAMIESZ!
I pomimo strzału Yukio, demoniczny kot już ruszył na Rin'a, a ten czekał na jego nadejście z rozłożonymi ramionami. Wtem, kiedy wydawało się, że Kuro trwale go uszkodzi, rozległ się głośny trzask. I ku przerażeniu zarówno odwagą, jak i głupotą, egzorcyści mogli zobaczyć, że starszy Okumura i koci chowaniec właśnie zderzyli się czołami. Rin ustąpił pierwszy, odsunął się i wyciągnął rękę.
- Musiałeś być bardzo samotny, czekając na niego wiernie przez cały czas. Nie jestem od ciebie inny - powiedział, dotykając jego nosa. - Zostańmy przyjaciółmi... co ty na to? Kuro?
Furia wyparowała, feeria uczuć zniknęła, a jej miejsce zastąpiły łzy. Kot zaczął się kurczyć, aż w końcu stał się tylko małym, bezbronnym kociaczkiem, płaczącym z tęsknoty za swoim właścicielem, którym zawsze był w środku.
Rin kucnął i pogłaskał go po głowie.
Yukio odetchnął z ulgą i gestem nakazał swoim kompanom z oddziału wstrzymać akcję. Ładunki zostały wyłączone i przygotowane do zdetonowania. Meisterzy Arii przestali szukać fatalnego wersu, a Dragoni oficjalnie zamknęli ogień. Młodszy Okumura wolał nie wiedzieć, jak to się mogło skończyć. Ale jego brat musiał zdać sobie z tego sprawę, dlatego odwrócił się, żeby dać mu wykład za wszystkie czasy, lecz...
- Rin...! Rin! Obudź się, Rin! Nie odchodź! Rin, nie umieraj!
Nikt jednak nie słyszał próśb biednego kotka, bo jedyny będący w stanie, wił się w konwulsjach na asfalcie, mokry od wody, potu i krwi, podczas gdy w jego umyśle rozgrywała się bitwa poczytalności z szaleństwem.

Gdzieś indziej, w tym samym czasie.
Obojętnym wzrokiem omiatając gruzy MephyLandu, Iwao oddalał się od miejsca wypadku, pozostawiając za sobą zastygłe w wiecznym - zapewne - bezruchu ciało Souji'ego. Na jego ramieniu wisiała krwawiąca i nieprzytomna Harumi, przy której też musiał się naprodukować, żeby ją uciszyć i unieruchomić, przy okazji nie zabijając. Szkarłatna ciecz spływała po ciemnym materiale marynarki, niszcząc ją zapewne bezpowrotnie. 
Kłopotliwe babsko, jakby nie mógł od razu unieruchomić ich wszystkich, zamiast bawić się w jakieś głupie gierki. Ale to byłoby za proste - za proste oczywiście dla Suki, pomysłodawczyni całej tej akcji. Albo jak to określał - jednej, wielkiej paranoi.
Nigdy nie powiedział tego głośno, jak zresztą wielu innych niepochlebnych myśli. Wiedział, że musi utrzymywać głupią i naiwną dziewczynę w niewiedzy, bo to przyniesie mu najwięcej korzyści, doprowadzi do tego, czego szukał i czego szukała Zerucune - a co mogła posiadać ta wredna siksa, wykrwawiająca się na jego ramieniu. Niestety wredota nie zdawała sobie sprawy z tego, iż właśnie niszczyła jego najlepsze ubrania. 
Złośliwość losu.
Ze złością kopiąc kawałki metalu i bez emocji zerkając na uciekających ludzi, dorosłych i dzieci próbujących wygrzebać się nawzajem spod atrakcji lunaparku. Zdaje się, że impakt uderzył też w posąg Mephisto Phelesa i zgniótł całą alejkę przekąsek i gier, w której przebywało mnóstwo cywili. Parsknął i pokręcił głową, jakby chciał zrzucić z twarzy wredny uśmieszek - a było wręcz przeciwnie. Dobrze im tak. Słabi, maluczcy ludzie, to, co ich spotkało to jedynie delikatny przedsmak tego, co może nadejść - nadejdzie. Ten wypadek nie kwalifikował się nawet na przekąskę. 
I pomyśleć, że wszystkiego dokonał jakiś Cat Sidhe.
Automatycznie skrzywił się i kopnął leżący na ziemi fragment złotej bramy MephyLandu. Metal zachrzęścił i zatelepał się, uderzając o asfalt. Gdzieś w centrum lunaparku wybuchł pożar po zawaleniu instalacji. Diabelski młyn wciąż stał w całości, czego nie można było powiedzieć o Drodze do Piekła i kilku innym, większym kolejkom. Z zawalonej Paszczy Lewiatana wylała się cała woda. Niedługo wpłynie do instalacji, a wtedy nastąpi zwarcie i bum!
Szkoda, że tego nie zobaczy.
Harumi poruszyła się niespokojnie na jego ramieniu. Przystanął i podrzucił nią, jęknęła, a nowa porcja krwi wylała się z rany. Iwao nie mógł wyjść z podziwu, jak wciąż utrzymuje się przy życiu. 
- Najwyższa pora - odezwała się Suki, wychodząc zza drzewa, przy końcu alei. Stała dobre dwadzieścia metrów od niego, ale dla kogoś jego pokroju, wystarczająco blisko.
- Nie myślałaś chyba, że stchórzę, panienko - prychnął i poklepał Harumi po plecach.
- Ty? Ależ nie - potrząsnęła głową i uśmiechnęła się delikatnie, mrużąc oczy o wiecznie pustym wyrazie. - Po prostu zeszło ci to dłużej, niż bym się spodziewała, słysząc twoje przechwałki.
Zaśmiał się krótko i ironicznie.
- Z nią nie miałem problemu, można powiedzieć... że sama nadziała się na haczyk - parsknął i jakby chcąc to zademonstrować, bez wahania wbił kciuk w ranę na jej brzuchu. Z gardła dziewczyny wydał się cichy krzyk, lecz mimo to nie wykonała żadnego gwałtownego ruchu. - Ale musiałem załatwić niechcianego świadka.
Suki bacznie wpatrywała mu się w oczy.
- Szkoda, bo Tsuda-san wydawał się miły - westchnęła cicho.
- Cokolwiek pojmujesz przez 'miły', panienko - odparł, odwracając głowę w stronę Harumi. Skrzywił się, a na jego nosie o idealnym rozmiarze powstały zmarszczki. - Wybacz mój pośpiech, panienko, ale twoja cenna zdobycz powoli się wykrwawia. Jeżeli wciąż pragniesz wyjaśnień, poradziłbym jak najszybsze oddalenie się.
Suki omiotła bezwładne ciało Harumi wzrokiem i stała przez chwilę w zamyśleniu.
- Kimiko będzie w stanie to uleczyć? - spytała.
- Nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie, panienko - odpowiedział szczerze, z fałszywą uprzejmością i oddaniem, jakimi powinien cechować się każdy bezmózgi chowaniec.
- Chodźmy więc - postanowiła i odwróciła się. - O jakiej porze odjeżdża następny Pociąg Widmo? - mruknęła, pytanie kierując bardziej do siebie, niż do Iwao i lekko uniosła podbródek. Kagamiya znał tę pozę, więc tylko czekał.
Mimo lat opieki nad Suki, ta umiejętność wciąż go zadziwiała.
Dziewczyna otworzyła usta i wysunęła lekko rozwidlający się, różowy język. Ciche, melodyjne syki podobne do świstu wiatru wydobyły się z jej ust, a zaraz potem z rękawa jej mundurka wysunęła się srebrna, pokryta łuskami głowa. Wąż zasyczał, a Suki odpowiedziała. Oczy srebrnego gada otwarły się szerzej i zaświeciły bursztynem. Minęła chwila i znów schował się w marynarce.
- Dziękuję, Akantho - powiedziała i poklepała się po dłoni. - Rzeczywiście musimy się pospieszyć, jeżeli chcemy dotrzeć na miejsce. Pociąg rusza dokładnie za dziesięć minut.
- Trzeba też ominąć patrole, teraz pełno tu egzorcystów - zauważył Iwao, sycząc z obrzydzeniem na słowo 'egzorcyści'.
- Przychodzi ci coś do głowy?
Iwao rozejrzał się i nie musiał długo szukać. Podsunął palcem okulary przeciwsłoneczne i wreszcie zadowolonym wzrokiem zmierzył zaparkowane niedaleko samochody. Parę z nich było zgniecionych i paliło się, a ogień szybko roznosił się po okolicy, ale większość, zwłaszcza te z brzegu, były w niemal idealnym stanie.
- Cała masa rzeczy, panienko - odparł i lekko skinął głową. - Co panienka powie, aby tym razem sobie pofolgować i skorzystać nieco z luksusów?
Suki wydęła usta i przekręciła głowę, nie rozumiejąc do końca, co miał na myśli. Iwao wskazał ruchem głowy na parking. Dziewczyna rozchyliła lekko wargi i zastygła w zamyślonej pozie. Tym razem Iwao nie miał zamiaru czekać, aż cholera wszystko przeanalizuje i od razu ruszył w kierunku aut.
- I-Iwao...!
- Umówmy się, panienko, że po tylu latach powinniśmy już chyba rozumieć, kto zajmuje się w tym duecie sprawami natury motorycznej - wciął się Kagamiya i nie czekając na jej odpowiedź, ponowił krok.
Wydymając policzki, podążyła za nim. Nie będąc w niczyjej obecności, jej wyraz twarzy swobodnie się zmieniał, niczym u każdej, normalnej piętnastolatki - wyłączając z tego oczy, stalowe, nieruchome i puste, niby lalki. I to stwierdzenie nie mija się tak bardzo z prawdą, jak się wydaje.
- Samochód nie może się rzucać w oczy - zwróciła mu uwagę Suki, kiedy tylko zaczął się przyglądać jakiemuś pojazdowi, którego marki nie znała. Mogła jednak ocenić, że wyglądał na drogi.
Ledwo powstrzymał się od zaciśnięcia pięści i władowania jej z całą siłą jaką miał, prosto w twarz. Wiadomo - statystyczna kobieta, nie rozumiejąca prawdziwego piękna motoryzacji. Adrenaliny też nie czuła, bo gdy ostatnim razem jechali kradzionym motorem, kazała mu zwalniać kiedy tylko przekraczał dwadzieścia na godzinę. Omal nie zatrzymała ich policja za zbyt wolną jazdę. Mimo, że potrafił poradzić sobie z glinami i niechcianymi świadkami, to byłaby klapa i kompromitacja na całej linii.
- Jak sobie życzysz, panienko - przytaknął, zgrzytając cicho zębami.
Szybko odnalazł jakąś podstarzałą Hondę, na której widok miał ochotę wyrywać sobie włosy z głowy, ale bez słowa wybił w niej okno i otworzył drzwi, za pomocą świecącego się na żółto przycisku. Całe szczęście, że nie było alarmu. Chociaż w tym zgiełku nie powinno było go słychać aż tak. Szybko podbiegł do bagażnika i podniósł klapę, po czym bezceremonialnie zamknął w nim Harumi z trzaskiem karoserii. Zaraz znalazł się przy Suki i otworzył jej drzwi z tyłu. Zatarł ręce i zasłaniając się przed wzrokiem Hideyoshi, zaczął majstrować. 
Nie raz bez jej wiedzy wybierał się na miasto, gdzie pod osłoną nocy włamywał się do samochodów i urządzał sobie nocną przejażdżkę. Taka Honda była chlebem powszednim, dlatego ubolewał nad niemożnością przejechania się czymś ciekawszym.
Rozerwał i podłączył ostatnie kabelki, a samochód zapalił. Uśmiechnął się z przekąsem.
Zgodnie z planem.
- No to w drogę, panienko - rzucił krótko i nie zapinając pasów usiadł za kierownicą i szybko zatrzasnął za sobą drzwi, pozwalając by opadło szkło z rozbitej szyby. Wycofał gwałtownie, że Suki uderzyła o przedni fotel i syknęła. - Wybacz, panienko - syknął w gadziej manierze i obrócił się maską w kierunku wyjazdu. Wysunął rozwidlony język. - No to gaz do dechy, zobaczymy ile wyciągnie z siebie ten gruchot.

- Następnym razem pójdziemy pieszo i po prostu zaczekamy - wydyszała Suki, wychodząc z ciemnej alejki i ocierając usta, choć mimo to, nie mogła wymazać z ich wnętrza, tego okropnego smaku i palącego bólu w gardle.
- Nie widzę powodów do narzekania, panienko, tak jak chciałaś, zgubiłem patrol, więc chyba wszystko poszło gładko - wzruszył ramionami, z cwanym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy. 
Stał za bezpieczną, żółtą linią, na skraju drogi z widokiem na ciemną otchłań miasta. Wpatrywał się w nią, swój dom, miejsce zamaskowane przez opuszczone domy i wymarłe sklepiki, przykrywkę dla tajemniczego Shizume City. Część miasta, w której się znajdowali, nosiła wdzięczną nazwę Kazuma-Shin, co miało podobno znaczyć "Prawdziwy spokój". Nie raz zastanawiał się, czy architekt tego całego grajdołka specjalnie stworzył odizolowaną dzielnicę, dla takich jak oni.
Usłyszeli dźwięk syreny, przypominający ryk banshee. I to stwierdzenie wcale nie mijało się tak bardzo z prawdą. Na dachu Pociągu Widmo siedziała bowiem kobieta, którą - gdyby była człowiekiem - śmiało można by posłać do szpitala psychiatrycznego. Przy każdym zakręcie piszczała i zanosiła się rechotem godnym leniwego Raijina.
- Nadchodzi ciuchcia... CHOO, CHOO, MOTHERF*CKERS~!*
Głos Bonnie Grant-Buchanan "Otohime", odbijał się echem od ścian, zmieniając się z szaleńczego okrzyku w tajemniczy, kuszący szept istoty, która w swoim rodzimym kraju lubowała się w kołysaniu umierających przed oblicze śmierci, swoimi pieśniami. A głos miała - pożal się Boże - jak słowik, co konia zadusił. Jednak nikt nie śmiał tego powalonej 'panieneczce' powiedzieć. Może z powodu jej reputacji. Ostatnia osoba, która skrytykowała jej pieśni miała spaść na samo dno Shizume City.
- Czas ruszać, panienko, pociąg nie będzie czekał.
- Wiem - mruknęła w odpowiedzi, myśląc że nie zauważył, jak ukradkiem zerka na Harumi, przewieszoną przez jego ramię.
- Żeby było jasne - zaczął znów. - Wrzucam ją do środka i wskakuję, nie będę miał czasu, aby ci pomóc, panienko - ostrzegł, hamując wredny uśmieszek.
Suki pokiwała tylko głową. Iwao prychnął cicho pod nosem, wiedział, że go usłyszała i miał to w nosie. Ta dziewczyna - może i wrażliwa i inne ceregiele - była jak cegła, nie dało się jej nawet podręczyć.
- BUAHAHAHAHAHA! WELCOME, MOTHERF*CKERS! I SINCERELY WELCOME YOU TO THIS ONE HELL OF A TRAIN, AHAHAHAHAHA~!* - zarechotała Otohime, wyjeżdżając zza zakrętu na dachu Pociągu Widmo.
- Już...! - zakomenderował Iwao i gdy tylko pojazd lekko zwolnił, cisnął przed siebie Harumi i wskoczył za nią. Czas reakcji Suki nie był idealny. Kiedy Pociąg Widmo znów ruszył przy akompaniamencie śmiechu Otohime, ona wisiała  torsem w środku, a nogami na zewnątrz. - Doprawdy, jesteś bezużyteczna, panienko - parsknął chowaniec, tym razem nie tuszując swojego rozbawienia, po czym posłusznie i z fałszywą troską wciągnął dziewczynę do środka, zanim zatrzasnęły się drzwi. Równie fałszywym opiekuńczym gestem otrzepał jej zakurzone ubrania i spytał, czy wszystko w porządku. Ale jego głos kipiał od jadu.
- CHOO, CHOO, MOTHERF*CKERS! LET THIS RIDE STRAIGHT TO HELL, BEGIN~! READY OR NOT, HERE IT COMES!* - wrzeszczała do utraty tchu, Otohime, po czym wybuchnęła suchym, przerażającym śmiechem.
I w tym momencie pociąg gwałtownie skręcił, pędząc w dół z zawrotną prędkością, z zapomnianej dzielnicy Kazuma-Shin, prosto w czeluście Shizume City. 
Iwao szturchnął ciało Harumi nogą i parsknął. Coś czuł, że oprócz zrealizowania swojego celu, będzie miał z tą dziewczyną dużo zabawy. Wsłuchując się w wycie Otohime, chowańca MurMur'a, opadł na siedzenie, nie zaprzątając sobie głowy prawem grawitacji, tą bezużyteczną próbą ludzkości, by zrozumieć świat, w którym żyją.

Len prychnął po raz zapewne pięćdziesiąty z rzędu. 
Ta reakcja była dla niego normalna tylko wtedy, kiedy nie chciał przyznać się do swojego błędu, lub co gorsza - porażki. Ten samiec alfa - uznawany przez większość ludzi za patetyczny przykład samca omega, nie potrafił przegrywać. Słowo 'porażka' nie figurowało w jego słowniku.
Przeklinając pod nosem, kopnął kolejne drzewo, a ono zatrzęsło się, zrzucając parę liści. Przysiadłe na niej ptaki podniosły się do lotu, złorzecząc na wroga natury, który przerwał ich sielankę.
Las go nie wyciszał. Las potęgował w nim złość. Sprawiał, że miał ochotę przełamać na pół każdą napotkaną gałązkę, wycisnąć życie z każdego żywego organizmu, a na koniec rozwalić wszystko w drobny mak.
Nie wytrzymał.
Wrzasnął najgłośniej jak potrafił. Jego głos jeszcze długo niósł się echem po lesie. Ale jemu to nie wystarczyło. Krzyknął po raz drugi i trzeci, i czwarty... ósmy, jedenasty. I nawet to mu nie pomogło. Trzęsąc się ze skrywanej wewnątrz złości, uderzył pięścią w drzewo, przeszywając je na wylot za pomocą szponów. Jego dłoń, z obolałymi, zdartymi knykciami wciąż przylegała do skruszonej kory. To spotęgowało złość.
Dał się pokonać tej durnej cegle, Hideyoshi. Zaraz... Pokonać?! Co to ma być?! Gówno prawda! Nie przegrał, kantowała, nie był w stanie pokazać swojej siły w pełnej krasie. Gdyby dała mu sekundę, uwolniłby swój potencjał i zmiótł ją z powierzchni ziemi. Suki Hideyoshi? Kim ona jest?
- Nienawidzę - syczał. - Nienawidzę... Nienawidzę... Nienawidzę! - krzyczał, bez ustanku boksując Bogu-ducha-winne drzewo. Dysząc opadł na kolana. Kamienie w rękawicach lśniły, a on czuł, jakby coś go przytłaczało.
- Mistrzu Len...?
Ten cichy, dziewczęcy głosik. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo przypomina mu on o tej pieprzonej suce, Suki Hideyoshi. Nie odwracał się. Wewnątrz niego samego rozgrywała się walka. Walka szaleństwa z nieuzbrojonym przeciwnikiem, drobnym, biednym Len'em Kitamurą, trzymającym się sprawiedliwości za wszelką cenę.
- Czy wszystko w porządku, mistrzu? Wydajesz się być... - przełknęła ślinę. - W furii.
- Shinko... - odezwał się w końcu. Powoli wstał i wyprostował się. Zgrzytnęły kości. Poruszył szyją, przeciągając się rozkosznie. Jego oczy żarzyły się czystym szkarłatem, gdy odwrócił się w stronę dziewczynki.
- Tak mistrzu...? - spytała, trzęsąc się ze strachu, pod ciężkim spojrzeniem swojego właściciela.
Przekrzywił głowę, że opadła na ramię, a z jego pleców powoli wyrosły ogromne skrzydła o karmazynowych piórach. Dziewczyna cofnęła się, a Len wykonał krok w jej stronę.
- Mis... trzu...?
- A żeby cię trafił szlag - wyszeptał.
Przez głowę biednej Shinko przebiegła tylko jedna, krótka myśl...
Ziz.

Przez miasto akademickie, przy Akademii Prawdziwego Krzyża, przeszła tego wieczora burza wszech czasów, niczym biblijny potop, zalewając deszczem skutki tragedii wydawałoby się zwyczajnego, wiosennego dnia. I tak samo, jak potop, miała przynieść coś zupełnie nowego.
Ale niekoniecznie dobrego.


---------------------------------------------------------------------------------------------
*Ciuch, ciuch, skur*ysyny~!
**BUAHAHAHAHA, witam was gorąco skur*ysyny w tym doprawdy piekielnie 'dobrym' pociągu~!
***Ciuch, ciuch, witam skur*ysyny! Zacznijmy tą podróż prosto do piekła! Gotowi czy nie, nadchodzimy!
No i jesteśmy~! Kolejny rozdział wyszedł, jak z bicza strzelił :P Meh, sama przyznam, że nie spodziewałam się, że napiszę go tak szybko, ale jest, więc... IMPREZKA~! Yup. Trochę mi smutno, że nikt nie skomentował poprzedniego posta, ale co tam, Desu przeżyje. Po tak długiej przerwie w sumie się nie dziwię. No i na pewno większość z was odreagowuje skutki rozpoczęcia nowego roku szkolnego.
Dla mnie to będą długie, pracowite miesiące. Niestety ;-; .
Meeh, ale bez tej deprechy, bo już wykituję.
Wystarczy mi, że sobie dokładnie pierwszego września, przy powrocie z kościoła... skręciłam nogę XD Taka ciekawostka od Desu dla was. 
Czemu piszę sobie pod postem o swoim życiu prywatnym?
H: Kij wie.
Kij wie wszystko~!
Ale serio, po prostu lubię się tu rozpisywać, a jako osoba szczera...
H: I hipokryzyjnie kłamliwa jednocześnie...
Lubię dzielić się faktami ze swojego życia XD
Dobra, to koniec na dziś~


Czym jest tajemnicze Shizume City?
Po co Harumi jest potrzebna Suki i Iwao?
Kim tak naprawdę jest Suki?
A kim z kolei Ziz?
Czy Tsuda przeżyje?
Czy Rin wygra z szaleństwem?
Odpowiedź na te i wiele pytań, znajdziecie w następnych rozdziałach The White Familiar.

Saga: Iskra
Koniec.

2 komentarze:

  1. Hahahahah :D Dlatego powiedziałaś, że jak skomentuję to wygram męskiego człowieka-Pikachu XD Fajnie, fajnie :D Kij odpowiedzią na wszystkie pytania! A tak poza tym- tak, najbeznadziejniejszy to istniejący od teraz przymiotnik XD
    Weny~

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć kochanie, pamiętasz mnie jeszcze trochę? : 3 Chciałabym móc powiedzieć, że udało mi się nadrobić cały Twój tekst i przybyłam go skomentować, jednak nici z tego - całkiem nie mam na to ostatnio czasu .-. Ale kiedyś to zrobię!
    Przybyłam za to z nominacją do Liebster Award.
    Zapraszam po więcej informacji na bloga: http://snk-with-madi-and-claudy.blogspot.com/2014/09/m-n-liebster-award-po-raz-pierwszy.html
    Trzymaj się cieplutko~
    Madi : 3

    OdpowiedzUsuń