czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział XXII - "Biały huragan"

Dla każdego, kto nie czyta informacji u dołu strony, radzę zajrzeć.
Raz...
zwei...
trois...
SUUTARUTO~!
---------------------------------------------------------------------------------------------
Yukio cieszył się, że jego drugą specjalizacją był Dragon, nawet gdy musiał z obrzydzeniem patrząc na rozoraną pierś demona, sprawcy całego zamieszania. Jego ciemna krew spływała po poświęconym ostrzu sprężynowego noża i kroplami opadała na dywan, wypalając w nim drobne dziurki.
- No nieźle - przyznał i z westchnieniem schował ostrze z powrotem do rękawa, gdzie chował je wcześniej, w sekretnej kieszeni.
Cień, czy też Kageki, jak określali go w tych stronach, powoli rozpływał się, tworząc bezkształtną masę smolistej materii pod nogami Yukio. Młody egzorcysta mógłby zatrzymać go, gdyby tylko znał jego imię. Demon będąc chowańcem, wezwany powracał na posługi. A ten definitywnie był chowańcem. Yukio wiedział nawet czyim.
Natsume Tadamasa, arcykapłanka ze świątyni Daikoku na Hokkaido.
A najgorsze było to, że Yukio jej ufał. Mógł szczerze powiedzieć - czuł do niej respekt i zaufanie, ba, powierzył w jej ręce Shiemi, to o czymś świadczy. Ufał jej najbardziej z całego rodzeństwa Tadamasa, choć może nie powinien był.
Widząc przed sobą umierającego demona, żałował okrutnie swojej głupoty. Niestety nie mógł nic na to poradzić. Nie płacze się nad rozlanym mlekiem. To Natsume powinna się przygotować, bo zamach na życie szanowanego egzorcysty nie jest drobnym przestępstwem.
Nagle usłyszał dziwny syk, dochodzący ze schodów.
Momentalnie wyprostował się i odwrócił w tamtą stronę. Cień sylwetki, ludzkiej sylwetki, posunął po białej ścianie i zniknął. Zaraz za tym dźwiękiem dobiegły go inne, trzaski, cichy, kobiecy głos.
Nie czekając długo ruszył w tamtym kierunku... ale zatrzymał go metaliczny hałas pochodzący z kuchni. Rozdarty pomiędzy dwoma potencjalnymi zagrożeniami, Yukio zdecydował się najpierw sprawdzić kuchnię. Napastnik nie zwracał na siebie uwagi bez powodu, więc poczeka.
Ponownie dobywając noża, ruszył do kuchni.

Nieco wcześniej, MephyLand.

- E, a więc to to jest to o czym myślę, że jest? - wymamrotała Harumi, wskazując palcem na rozciągający się przed nimi lunapark. Przy bileterni na szyldzie widniał złoty napis "MephyLand", a nieco dalej, w centrum odznaczał się narcystyczny pomnik Mephisto Phelesa, dla innych Johann'a Fausta V, ekscentrycznego dyrektora Akademii Prawdziwego Krzyża - a także właściciela wesołego miasteczka.
- Miss Oczywistości? - parsknęła Mina. - Taak, to jest MephyLand, M-E-P-H-Y -- L-A-N-D~! Czyli miejsce, w którym będziemy się świetnie bawić na naszej potrójnej randce, nie uważasz, Len-chan~?
Dziewczyna na piętach doskoczyła do tyczkowatego blondyna i zadziornie szturchnęła go łokciem w żebra. Chłopak spojrzał na nią, jakby właśnie wymierzyła mu plaskacza. Takiego ostrego plaskacza. Przełknęła ślinę i odsunęła się, mamrocząc coś o marnotrawstwie.
- Ej no~! Co to za wisielczy nastrój! - obruszył się Souji. - Przecież będzie fajnie, co nie? Będzie?!
Odpowiedziała mu cisza. Harumi wyzywająco patrzyła na posąg Mephisto, jakby chciała powalić go wzrokiem. Iwao zastygł z ustami wykrzywionymi w wyzywającym uśmieszku, Mina nadal się dąsała, Len wyjął empetrójkę i wybierał sobie piosenkę. Suki patrzyła nieobecnie w przestrzeń.
Souji zgiął się w pół na ten widok.
- No nieźle... - jęknął. - Coś czuję, że będzie ciężko...
- Niee, wcale, Tsuda-san, uważam, że będzie całkiem zabawnie - wtrąciła Suki, choć jej ton zupełnie nie pasował do wypranego z emocji wyrazu twarzy. Przypominała nieco porcelanową lalkę. Souji miał wrażenie, że gdy pójdzie przodem, zobaczy wbity w jej plecy srebrny klucz, albo jakaś tłusta, dziecięca ręka sięgnie po nią.
- No! Nareszcie ktoś kto myśli tak jak ja~ Luuudzie, uśmiechnijcie się! Przyszliśmy tutaj, żeby się bawić, to jest lunapark a nie stypa!
- Dla mnie nie ma róż... - mruknęła Harumi.
- Ciebie nikt nie pytał, Karami-chaaan~! - wciął się Souji, nim zdążyła dokończyć swoją kąśliwą uwagę. - Dobrze - klasnął w obie ręce i posłał jej perskie oko. - To może ja, Muren i Kawa pójdziemy kupić bilety, a dziewczyny zostaną i poobgadują sobie nasze boskie tyłeczki? 
Mina natychmiast ożywiła się na słowo "tyłeczki", w przeciwieństwie do Harumi, której mina wyglądała, jakby przyłapała swojego brata na gej-seksie z dwumetrowym, rudym murzynem, w swoim łóżku. No offence. 
Suki jak gdyby nigdy nic tylko im pomachała.
- Nie zapomnijcie wspomnieć zwłaszcza o moim~! - Tsuda wypiął się i odmachał jej swoją... wybaczcie mi to słowo, boską dupeczką.
- Powinnam podbić stawkę - wydusiła w końcu Harumi, biała jak kreda. - To nie jest coś, co chciałabym zobaczyć, kiedykolwiek, jakkolwiek, cokolwiek... - zakryła oczy i usta dłonią, momentalnie zieleniejąc.
- Nie bądź taka dramatyczna Haru, psujesz zabawę - fuknęła Mina, krzyżując ręce na piersi. - Mam nadzieję, że powstrzymasz się od swoich sarkastycznych komentarzy przez resztę randki, bo przysięgam...! Nic tylko gadasz, a jak gadasz, to narzekasz, od samego początku chodzi tylko o ciebie i wszystko kręci się wokół twojej dupy i...
- Hej...
- Nie dajesz nikomu dojść do słowa, jak zawsze pani super ważna, która odkrywa tajemnice, lata tu i tam i podrywa cudzych chłopaków, mamiąc ich swoim wątpliwym urokiem. Nie miej mi tego za złe, bo...
- Murakami...
- Ja cię nawet lubię Haru, tylko wkurza mnie twoja osobowość, no i te tendencje do pakowania się w kłopoty, z których potem trzeba cię wyciągać. Wiesz przecież, że jako egzorcy...
Indyczenie Miny zostało przerwane, gdy Harumi, nieco zdezorientowana i już kompletnie nienadążająca za jej tokiem myślenia, zatkała usta rudej dłonią. Nie mogło się oczywiście obejść bez głośnego plaśnięcia.
- Jeszcze raz... "CO?" - wykrztusiła Harumi, unosząc drgającą brew.
- Nm jko egmrcmsta msisz...
Karamorita bez ostrzeżenia uderzyła ją z otwartej dłoni w tył głowy i pociągnęła za szyję, ściągając do poziomu. Następnie pochyliła się nad jej uchem.
- Jeśli obije mi się o uszy, że ktoś niewtajemniczony dowie się z ust twoich lub twojej siostry o całym tym grajdołku, to JA przysięgam, że pokażę ci wnętrze twojej dupy, bo chyba go jeszcze nie widziałaś, co? - wysyczała łypiąc na Minę krwiście czerwonymi oczami. - Mam powiedzieć, co zrobiłabym twojej siostrze, czy ci wystarczy? - zaproponowała, uśmiechając się jadowicie.
Mina wytrzeszczyła oczy z przerażenia i czym prędzej odepchnęła od siebie Harumi, wycofując się w pośpiechu obok Suki. Hideyoshi stała i przyglądała się całej tej scenie z dobrotliwym uśmiechem i pustką bez echa w oczach.
- Wszystko w porządku Murakami-san? - spytała, przekrzywiając głowę. - Czy Karamorita-san czymś cię uraziła?
- O... ona... - wydukała zszokowana Mina, czując jak język wiąże jej się w supeł i nie może sklecić prostego zdania. Czy Suki nie słyszała, ba, nie widziała, tego co się stało? - P-po prostu...
- Tak, Murakami-san? Czy Karamorita-san nie wyraziła się jasno? - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, ale uśmiech ten nie dosięgnął jej oczu. Powoli podeszła minęła Minę i podeszła do Harumi, biorąc ją dłoń w swoją. Nagle drgnęła i coś zmieniło się w tych dwóch basenach hardej stali. Odwróciła się na obcasie, by spojrzeć Murakami w oczy, a na jej twarzy malowało się zdumienie, które potem przerodziło się w dziwną radość. - Przecież zwyczajnie ostrzegła cię o konsekwencjach nie przestrzegania zasad, ona, jako demon, dobrze wie, co oznacza złamanie ich, nieprawdaż... - zerknęła kątem oka na Harumi z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Ka-ra-mo-ri-ta-san?
- Masz jakiś problem, Hideyoshi?
Mina cofnęła się o krok, z rękami zastygłymi w powietrzu, jej oczy powoli rozszerzyły się. Kątem oka zauważyła zbliżających się chłopców z entuzjastycznym Tsudą na czele, dlatego spróbowała odwzajemnić jego gesty, ale... Ręce jakby zamarzły w stawach, a struny głosowe pokrył papier ścierny.
Odchrząknęła i zakaszlała, aż załzawiły jej oczy.
- Ależ oczywiście, że nie - zaprzeczyła od razu Suki. - Z tych ust wychodzi tylko prawda - dodała i przejechała smukłym, białym palcem po bladych ustach.
Tym razem, w końcu odezwała się Mina, próbując rozluźnić sytuację śmiechem, ale zamiast niego, z jej gardła wydobył się głuchy pomruk, jak u maszyny z nienaoliwionymi trybikami.
- N-nie mówisz chyba poważnie - wykrztusiła.
- Nie mówi - wcięła się od razu Harumi, idealnie wpadając w chwilę, kiedy Suki planowała odpowiedzieć. - To jej gra. Nie daj się w to wciągnąć Murakami, a ty i Tsuda powinniście się zastanowić, kogo zapraszacie na takie schadzki...
- A kogo zapraszamy?
Wstawka Tsudy nastąpiła w najmniej spodziewanym przez Harumi momencie. Dziewczyna straciła czujność, skupiwszy całą swoją uwagę na Minie i Suki, a szczególnie na tej drugiej. Hideyoshi zdecydowanie wiedziała więcej, niż dawała po sobie poznać. Inaczej nie wiedziałaby gdzie wycelować, żeby strącić Harumi z pantałyku, żeby zasiać to ziarno niepewności, w jak dotychczas pobłażliwej i naiwnej Murakami.
- Zależy na jaką odpowiedź liczysz - burknęła w odpowiedzi, strząsając jego ramię ze swoich barków i odpychając go łokciem w brzuch. - Podpowiedź: na kłamstwo nie licz.
- Prawdomówność to cnota, tak powiadają - wtrącił Iwao, który poza wcześniejszą prezentacją, praktycznie się jeszcze nie odezwał. - Mimo to, ludzie uczciwi często tracą przyjaciół, z powodu trudnego charakteru.
- Tell me more~ Karami-chan jest idealnym przykładem tego, jak smutna i okrutna jest sprawiedliwość, mam rację, Mikami-chaaan?
Mina nie odpowiadała, wpatrując się w Iwao jak w obrazek, jakby zapomniała o obecności jej "pieszczoszka" Len'a. Dziewczyna stała ledwie krok od niego, ale wyglądało na to, że chce podejść jeszcze bliżej.
- Um, Mikami-chaan? Coś się stało?
Tsuda, niemal zwisający na barku Iwao, jak małpa na drążku pomachał jej ręką przed twarzą, ale mimo to, nadal się nie ocknęła. Uniosła stopę, by wykonać kolejny krok, na co Souji zmarszczył brwi, Suki uśmiechnęła się szerzej, Harumi uderzyła się w czoło, a Len przewrócił oczami.
Iwao westchnął, ale brzmiało to bardziej jak parsknięcie i... pociągnął Minę za nos, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. W dodatku zamiast puścić od razu, ciągał ją w tę i we w tę, z jednej strony na drugą, z drugiej na trzecią, aż w końcu, pisnęła. Wtedy pełną dłonią odepchnął ją, że wylądowała na Suki. Jednak ta nie drgnęła nawet o milimetr przy zderzeniu z Miną.
- Heeej, casanovo...! - wykrzyknął Tsuda i już klęczał przy rudej, pomagając jej wstać. - Rozumiem, że laski walą do ciebie drzwiami i oknami, ale to nie powód, żeby je tak traktować, koleś... - zwrócił mu uwagę, stojąc już twarzą w twarz z Iwao, ale mając wzrok utkwiony gdzieś w przestrzeni za jego ramieniem.
- Nie przesadzaj Sou-tan, to była zwykła przyjacielska zagrywka, co nie Mittan? - parsknął Kagamiya, mierzwiąc dziewczynie włosy.
Harumi obserwowała uważnie, jak przy tym gdzieście drgają kąciki jego ust, jakby powstrzymywał się przed skrzywieniem się. Nie umknął jej uwadze też fakt, że Mina się trzęsie, cudem nie odskakując od czerwonowłosego. Jej analizę przerwał nagły impuls, który przeszył obandażowane ramię. Syknęła na Len'a, przylegającego do niego klatką piersiową.
- Huum - Souji wydął policzki.
- Nie dąsaj się, Tsuda-san, Iwao nie potrafi czasami wyrazić swoich uczuć - dodała Suki, i nagle wzrok wszystkich obecnych powędrował do niej. Jej spokojnej sylwetki, zdystansowanej i oddalonej od wszystkich. - Nie powinniśmy się kłócić, tylko bawić... ne? - przekrzywiła głowę, uśmiechając się.
- To racja, mamy bilety, powinniśmy już iść, nieprawdaż?
Iwao również obdarzył ich uśmiechem, od którego Murakami zjeżyły się włosy na karku. Kagamiya podszedł do niej powoli i wziął ją pod ramię, nie pozostawiając ani na chwilę poza zasięgiem wzroku.
- Mógłbym w ten sposób wynagrodzić Mittan moją nieuprzejmość - i to powiedziawszy, zabrał bilety z rąk Tsudy nawet na niego nie patrząc i odszedł w stronę parku rozrywki, niewinnie zachęcając dziewczynę do rozmowy.
Co dziwne, nie musiał długo próbować.
I tak, została ich już tylko czwórka.
- Współczuję ci, Muren - Souji zacmokał z dezaprobatą i pokręcił głową, śledząc wzrokiem oddalającą się parę. - Właśnie straciłeś randkę życia, Mikami-chan... - uderzył się w pierś, i sztucznie załkał.
- Nie ubolewam - odparł Len i głośno odetchnął.
- Ale stary! - jęknął Souji i żartobliwie uderzył go pięścią w mostek. - To jest Murakami Mina! Najpopularniejsza laska pośród drugoroczniaków, oczywiście zaraz obok Sanagawy Airi, ale zawsze, powinieneś skakać ze szczęścia, że to ciebie wybrała...
Len niechętnie uniósł ręce w sztucznie radosnym geście i wydusił puste: "Huraa...", na co Tsuda po raz kolejny westchnął i wzniósł oczy do nieba, nagle dochodząc do wniosku, że gorzej już być nie może. Ale tak samo myślał kilka godzin temu, gdy woźny dosłownie wyrzucił go z żeńskiego akademika...
- Hmm, powinniśmy chyba iść w ich ślady, ale ja ci mówię Muren, TY, powinieneś totalnie za nią biec, taka dziewczyna zdarza się jedna na milion.
- I Bogu dzięki - prychnął.
Harumi nie umknął moment, gdy skrzywił się na słowo "Bóg".
- Nie masz gustu stary - parsknął Tsuda. - W każdym razie, chcecie iść wszyscy razem, czy się rozdzielić? Wygląda na to, że tobie tygrysie przypadła słodka Hideki-chan~!
- Tsuda, te twoje przezwiska są okropne.
- A mnie się bardzo podoba, Tsuda-san - wyraziła swą opinię Suki, nieruchomo wpatrująca się w przestrzeń. Souji odruchowo się roześmiał, ale gdy jego wzrok padł na brunetkę, przycichł, a wreszcie zamilkł.
- Dobrze, to my już... pójdziemy... - zaproponował, próbując wsunąć dłoń Harumi w swoją, ale Karamorita odpowiedziała mu stalowym uściskiem, gruchocząc kości, że zaraz sobie odpuścił.
- Co powiesz na wymianę partnerek? - spytał Len, ale Tsuda już odchodził.
- Sorki stary, sam wypuściłeś swoje cudeńko, mojego ci nie oddam~! - odparł śpiewnie i truchtem podążył w stronę bramki, jakby nagle obudził się w nim instynkt drapieżcy. Zwłaszcza, że Harumi przez cały ten czas patrzyła w stronę Lena. 
A może Suki?
Kto ją tam wie.
Grunt, że ani Kitamura, ani Hideyoshi nie drgnęli choć o milimetr, kiedy za Tsudą i Karamoritą zamykały się złote bramki MephyLandu. Dlatego nikt nie zauważył, kiedy srebrne oczy chłopaka poczerwieniały, a stalowe dziewczyny, powoli odwróciły się, a na ich miejsce wkradła się pusta biel ukazująca odwrócony obraz rzeczywistości.

Kilka godzin później, kiedy powoli zbliżał się wieczór, ale na niebie wciąż wisiały niezmienne, szare chmury, jakby wciąż przeżywały rozterki, czy powinny spuścić na świat ludzi, ziemię Assiah, życiodajną wodę, czy wycofać się i rozpłynąć się gdzieś w Osace. 
Harumi wciąż włóczyła się z Souji'm po MephyLandzie. Nie przyznałaby się do tego, ale przestała przeszkadzać jej obecność chłopaka. Wcześniej pragnęła, aby ten dzień zakończył się jak najszybciej, ale teraz, z każdą chwilą było jej lepiej. Tsuda miał według niej prymitywne poczucie humoru, a ona nie zamierzała się zmuszać do śmiechu. Uprzejmość i cierpliwość to cechy, których jej niestety brakowało. Niestety, jak niestety - według ludzi postronnych.
Souji'ego - dziwnym trafem - ciągnęło do atrakcji takich jak: Tunel Miłości, Filiżanki, czy diabelski młyn. Harumi spodziewała się, że raczej będą zgodni w doborze przejażdżek, ale po raz kolejny tego dnia, rozczarowała się. 
Mogła tylko dziękować swojemu temperamentowi, że w pierwszej kolejności zaczęli zaliczać te najbardziej ekstremalne atrakcje. Chociaż niechętnie, ba, wręcz pod przymusem, zgodziła się odwiedzić te wymienione przez Tsudę, ale dopiero po objechaniu każdej szybko-jadącej-na-boki-rzucającej kolejki.
Przypominało jej to chwile, kiedy będąc małym dzieckiem, razem z Natsume, Akihito, Fuyukim i Sumire - służącą w domu Tadamasów, odwiedzili podobny lunapark. Wprawdzie było to w ramach szkolenia, a owo wesołe miasteczko nawiedzała niezła horda duchów, ale i tak świetnie się bawili. Pod nieobecność surowego Yukihito Tadamasy, głowy rodziny, Sumire pozwoliła przywołała to miejsce do życia.

"- Dzieci, posłuchajcie mnie! - krzyczała wtedy Sumire, podczas gdy Natsume i Akihito podskakiwali radośnie, wymieniając nazwy atrakcji, które chcą odwiedzić w pierwszej kolejności. 
- To na nic, oba-san - wtrącił Fuyuki, swoim spokojnym, analitycznym tonem. - Ale ja i Haru-nee-chan się nimi zajmiemy.
- Dziękuję Fuyu-chan, ale... - westchnęła. Sumire była kobietą dobiegającą czterdziestki, posiadającą długie, siwiejące już czarne włosy i oczy w kolorze lawendy. - Nie czułabym się dobrze, gdybym chociaż nie spróbowała ich ostrzec.
- Poczucie obowiązku - mruknęła Harumi.
- Nie podkradaj mi kwestii! - fuknął Fuyuki, wydymając wargi. Tupnął nogą. - Przestańcie, aneki, aniki! To jest wkurzające.
- Nie chciałam kraść ci kwestii - wydukała Harumi z wyrazem niepewności wymalowanym na twarzy. 
Fuyuki momentalnie się zaczerwienił, co przyciągnęło uwagę zarówno Akihito, jak i Natsume. Spojrzeli po sobie i cwane uśmieszki wkradły się na ich blade, ale zarumienione od biegania twarze. Zaraz doskoczyli do młodszego brata i okrążyli go.
- Fuyu się zakochał~! Fuyu się zakochał~! - wołali śpiewnie, nie przestając biegać wokół niego, tańczyć i wymachiwać rękami. - Haru i Fuyu siedzą na drzewie i ca-łu-ją się~!
- W-wcale nie! Powiedz im Haru-nee-chan!
Harumi przekrzywiła głowę i oparła palec o swoje drobne, blade wargi, przybierając myślącą postawę. Wydawała się być całkowicie nie rozumieć, co Akihito i Natsume mają na myśli, ale ponieważ nie chciała dać po sobie tego poznać, udała, że przygląda się parkowi. Niezbyt jej się to udało.
- Dzieciaki! - huknięcie Sumire przywróciło rodzeństwo do porządku i wszyscy skupili wzrok na niej. - No, wreszcie uważacie - odetchnęła ciężko i otarła pot z czoła. - Muszę wam coś wyjaśnić, zanim wejdziecie do środka, dobrze?
- Nuuuda - burknął niezadowolony Akihito.
- A-aniki...!
- Ale Aki ma rację, po co mamy znowu tego słuchać? Tato powtarzał nam stooo razy, że mamy uważać, Sumi-ba-chan, pozwól nam już się bawić... - zawtórowała mu Natsume. - Ty też chcesz już iść się bawić, prawda Haru?
Ale Harumi zmrużyła tylko oczy.
- Haru?
- Haru-nee-chan?
- Tak, mam na imię Harumi - odezwała się wreszcie i ukłoniła, nie spuszczając wzroku z przestrzeni za plecami srebrnowłosego duetu. - A, oni? To moje rodzeństwo, Natsu-nee, Aki-nii i Fuyu-chan.
- Haru-chan, o czym ty mówisz? - Sumire klęknęła przy niej i położyła jej dłoń na ramieniu.
- Niee, Sumi-ba-chan nie jest zła. Co? Nie wszyscy dorośli są źli...! Moi rodzice...? Nie, oni... Ale nie wszyscy dorośli są źli - upierała się Harumi, coraz bardziej niepokojąc Sumire.
- Haru-nee-chan, z kim rozmawiasz? - spytał ją Fuyuki, przerażonym wzrokiem śledząc otoczenie. Powoli splótł palce swojej dłoni z jej palcami.
- Z tymi dziećmi Fuyu-chan... - Harumi powoli uniosła ich złączone dłonie i wskazała na wejście do lunaparku.
Wzrok pozostałych natychmiast powędrował za nią. Trzy pary dziecięcych oczu rozszerzyły się w zdumieniu. Sumire przyłożyła dłoń do czoła, odgarniając siwiejącą grzywkę.
- Może teraz mnie posłuchacie? - poprosiła z nadzieją.
Fuyuki wtulił się mocniej w starszą siostrę i pokiwał głową."

- Heej, Karami-chaaan~! Obudź się, Karami-chan~! Houston, mamy problem... Ziemia, Ziemia do Karamority Harumi, mayday, mayday----
Nim z ust Tsudy wydobył się kolejny potok słów, mających wybudzić z transu, jego twarz skolidowała z ogromniastą watą cukrową na patyku. Chłopak skorzystał z tego i ugryzł jej pokaźny kęs, po czym odsunął się z szerokim uśmiechem i białym puchem poprzyklejanym do twarzy.
- Zrozumiałam za pierwszym razem niedorozwoju - warknęła i zabrała watę z zasięgu jego zębów, odrywając jej kawałek i zjadając ze smakiem. - O co chodzi?
- Została nam ostatnia a-atrakcja, k-którą wybrał-łaś... - wyjąkał Souji, po czym zieleniejąc, dłonią obwiązaną sznurkiem z czerwonym balonem, wskazał na największy - ze wszystkich obecnych w MephyLandzie - rollercoster.
- A tak, "Droga do piekła", czy jakoś tak - mruknęła, wiodąc wzrokiem w tym kierunku. - Wygląda słabo. Powiedziałeś "ostatnia", a został nam jeszcze Nawiedzony Dom - zauważyła, a wredny uśmieszek powoli wykwitł na jej twarzy.
- Liczyłem, że zapomniałaś - wymamrotał ledwo dosłyszalnie.
- Nigdy nie zapominam... - prychnęła i przewróciła oczami. Nagle zastygła w tej pozycji, bo wydawało jej się, że kogoś zauważyła. Właściwie było to możliwe, ale... - Chyba widziałam Kitamurę... 
- Muren'a? Pewnie przyszedł coś zjeść, Mikami-chan mówiła, że gość ma spust jak M-16 - przypomniał sobie Souji. - Widział nas? Okrrrrutny, nie przyszedł się przywitać i zdać sprawozdania z randeczki z cree--... tfu, piękną Hideki-chan~!
- Naprawdę powinieneś skończyć z tymi przezwiskami, są kretyńskie.
Tsuda wydął wargi.
- Smuteczek - burknął, kopiąc Bogu-ducha-winny kamień. - Ale ludziom nie przeszkadzają.
- Niektórzy są zbyt uprzejmi.
- Nie wszyscy są tak szczerzy, jak ty, Karami-chan~! - zaśmiał się Souji. - Ten świat jest pełen kłamstw, gdyby nie ten woal, prędzej czy później, wszystko szlag by trafił.
- Trafny wniosek - przyznała Harumi. - Chyba jedyny w twoim wykonaniu - dodała pospiesznie, widząc, jak chłopak reaguje na pochwałę.
- Szczera do bólu~! Ja bym tak nie potrafił... Możesz nie wierzyć, ale ciągle kłamię - podrzucił kamień czubkiem buta i z zadowoleniem przyglądał się, jak toczy się po ziemi.
- Nie, no naprawdę, nie uwierzyłabym, ty? Taki szczery chłopak! - parsknęła sarkastycznie Harumi, dramatycznie imitując zdziwienie, na co Tsuda zaczął śmiać się jeszcze głośniej. - Widać to po tobie - rzuciła po chwili, przerywając mu.
- Może dla ciebie - uśmiechnął się cwaniacko. - Inni nabierają się z łatwością, bo widzą tylko to, co chcą widzieć - wyrzucił ręce w powietrze i okręcił się na pięcie.
- Kto by pomyślał, że jest z ciebie taki skomplikowany koleś - Harumi przewróciła oczami.
- Nikt, poza tobą - puścił jej oczko i zrobił coś niespodziewanego, nieoczekiwanego i bynajmniej dla niej - obrzydliwego. Pochylił się i pocałował ją w policzek. - To widzimy się na Drodze do Piekła~!
I uciekł, zanim zdążyła wpakować mu patyczek po wacie cukrowej do gardła.
Przez chwilę stała osłupiała, ale zaraz ruszyła z kopyta.
- TSUDA, JAK JA CIĘ DORWĘ! JESTEŚ MARTWY! JESTEŚ TRUPEM, ROZUMIESZ? ZOMBIE MAJĄ PRZY TOBIE ŻYCIE GODNE BILL'A GATES'A!

- I co widzisz, braciszku? - spytał Mephisto Amaimon, napychając sobie usta niebieską watą cukrową.
Siedzieli właśnie na kapeluszu Johann'a Fausta V, złotego pomnika w centrum MephyLandu, obserwując jak sprawy ewoluują. Chociaż interesował się tym głównie Amaimon, w ekspresowym tempie pałaszując zgromadzone zapasy lunaparkowych łakoci. W tym czasie Mephisto Pheles rozłożył sobie leżak i zza ciemnych szkieł śledził ruch w swoim własnym wesołym miasteczku.
- Bawią się, Amaimonie, robią to, co uwielbiają zarówno ludzie, jak i demony - poinformował go spokojnie. - Wprawdzie nasze zabawy, nieco różnią się od ludzi.
- Huum... - mruknął Amaimon.
- Choociaż, znałem paru kilku pociesznych człowieczków, którzy mieli naprawdę ciekawe pomysły - cmoknął z zadowoleniem, wyciągając lornetkę z kieszeni i zsuwając lekko okulary przeciwsłoneczne.
Amaimon zaś ułożył klejące się od waty palce w kółka wokół swoich oczu. Zamlaskał głośno, delektując się słodkim smakiem pozostałości błękitnego puszku.
- Braciszku, czemu dziewczyna z alabastrowymi oczami i twój sługa się rozdzielili? - zdziwił się, przekrzywiając głowę.
- Ohohoho, pozwól, że i ja się przyjrzę - roześmiał się i podniósł do pozycji siedzącej, składając po turecku nogi i szukając wzrokiem wymienionych przez Amaimona osób. - Hm, hm, ciekawa sprawa - przyznał. - Moja droga ptaszyna okazuje wyjątkowe zainteresowanie Pandorą, czyż nie? - parsknął w sposób, który mógłby uchodzić za ojcowską dumę, ale nią nie był.
- Mam iść z nim porozmawiać?
- Ależ nie, Amaimonie - zaprzeczył szybko Mephisto. - Pomyśl tylko, ile zabawy może nam to przynieść. Ah, że też wcześniej nie uwzględniliśmy tego wątku - westchnął z rozmarzeniem, opierając policzek na dłoni. - Nie sądzisz, że naszej siostrzyczce się to wyjątkowo spodoba?
Amaimon aż podskoczył na dźwięk słowa "siostrzyczka". Przerażonym spojrzeniem omiótł Mephisto.
- Nie mówisz chyba poważnie, bracie!
- Oczywiście, że mówię - sprostował. - Czy kiedyś cię oszukałem, Amaimonie?... Nie odpowiadaj bracie, bo wiem, ile niecnych uwag chodzi ci po głowie - lewy kącik ust poszybował w górę.
- Ale tym razem, to ty do niej pójdziesz - burknął Amaimon, wydymając policzki.
- Oh, ależ nie - Mephisto pokręcił głową i poruszał przecząco palcem wskazującym w tym samym momencie. - Bo zdecydowałem, że tym razem, to ona przyjdzie do nas. To niedorzecznie samolubne z naszej strony, by jej, mistrzyni tortur, nie wpuścić na nasz mały plac zabaw, ha!
Amaimon zmarszczył brwi i sięgnął po opakowanie orzeszków w czekoladzie.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł, bracie? Wystarczy chyba nas dwoje, prawda?
- I dwoje zostanie.
Nawet będąc demonem, Amaimon zadrżał lekko na ten komentarz i skupił spojrzenie na oddalającej się w kierunku rollercoster'a Harumi.
- Zostanie dwoje - przytaknął, siląc się na pewny ton. - Bo nie odejdę. Wykażę się, bracie.
- Na to liczyłem, Amaimonie - Mephisto uśmiechnął się do niego i powoli położył się z powrotem na leżaku, nie rozplątując nóg. - A więc ruszaj i pokaż, na co cię stać.
Amaimon w milczeniu wstał i zerkając kątem oka na brata, podążył wzdłuż ronda kapelusza.
- Ale przedtem - wtrącił Mephisto. - Nie chcąc przerywać doniosłej chwili, czy mógłbyś mi pomóc, Amaimonie? Zdaje się, że utknąłem.

W tej samej chwili, okolice stróżówki Akademii Prawdziwego Krzyża.
Rin wytrzeszczył oczy i powoli wycofał się o kilka kroków. Widok, który spotkały jego oczy był nie do ogarnięcia dla umysłu. Dlatego nie uniknął uderzenia wymierzonego przez jeden z dwóch ogonów olbrzymiego kota,
Kuro, chowaniec Shiro Fujimoto.
Shiro Fujimoto nie żyje.
Miał wrażenie, jakby całe zgromadzone powietrze wyleciało z jego płuc z prędkością stu kilometrów na godzinę, kiedy uderzył plecami o ścianę budynku stróżówki, z której odbierał przesyłki dla uczniów i pracowników Akademii Prawdziwego Krzyża. Z gardła, wraz z życiodajnym tlenem wydobyła się krew, teraz tworząca kałużę u jego stóp.
- To niemożliwe! Wy wszyscy kłamiecie! Shiro nie mógł umrzeć! Nie mógł mnie zostawić!
Kuro znów wymachiwał ogonami, demolując wszystko wokół siebie, co dało Rin'owi czas na dobycie broni. Już sięgał po miecz, gdy nagle opamiętał się i opadł na jedno kolano, z trudem podtrzymując się na nodze. Odczekał kilka minut, aż jego wewnętrzne organy zregenerowały się odrobinę, po ciosie i odetchnął głośno, a kilka kropel krwi wyleciało mu z ust.
- Jasna cholera - syknął do siebie, opuszczając dłoń. - Nie mogę wyjąć miecza przy ludziach.
Ale przecież musiał istnieć jakiś sposób!
"Oj Rin, Rin, ile razy staruszek ma ci powtarzać, żebyś myślał głową, a nie pięściami?"
Słowa te, echem odbiły się w jego głowie i przyszedł mu do głowy pewien szalony pomysł - by skorzystać ze sprytu, zamiast demonicznych mocy. Chyba był w stanie to zrobić. Chyba.
Nagle zauważył, że Kuro zaczął się oddalać, rozwalił pół stróżówki, w tym, główną bramę. W porządku, takie rzeczy można odbudować. Rin był wręcz pewien, że Mephisto ma więcej forsy niż potrzebuje...
Ale jednej rzeczy nie można przywrócić - pomyślał, ze strachem przełykając ślinę na obraz, który rozciągał się przed nim. Nie mógł uwierzyć, że Kuro skrzywdził Himawari, tego Himawari. A jednak.
Na ziemi, wśród gruzów leżały trupy, w tym jeden człowiek rozerwany na pół, z szeroko otwartymi ze strachu oczami i rozdziawionymi do krzyku ustami. Jego druga połowa leżała pod zwalonym drzewem, po przeciwnej stronie ulicy. Nogi, które nie rzuciły się do ucieczki, bo kochały i ufały Kuro.
Musiał go powstrzymać.
Ruszył.

Kuro przemieszczał się szybko, dlatego Rin musiał główkować, jednocześnie próbując za nim nadążyć, a także nie dać się uderzyć, przy okazji wymyślając plan powstrzymania go. Już przekonał się, że demony potrafią słuchać. 
Gdybym tylko mógł z nim porozmawiać, westchnął w myślach. Jest w amoku, nie usłyszy mnie.
W tym samym momencie, co pomysł, usłyszał trzask i łamanego metalu, a potem szuranie, które było sygnałem. Rzucił się i ślizgiem pokonał drogę dzielącą go od markizy pobliskiego sklepu. Widząc znak 'Zamknięte' nie przejął się i natarł na szybę całym swoim ciałem, wpadając do środka, razem z odłamkami szkła. 
Usłyszał zaskoczony krzyk i szybko namierzył jego źródło, kulącego się w kącie mężczyznę z rodziną.
Zza pleców dobiegł inny dźwięk, dźwięk osuwających się kamieni. Nie musiał się oglądać, żeby wiedzieć, że markiza została przełamana, a przejście zablokowane. Kamienica się waliła.
- Jest tutaj wyjście na górę?! - krzyknął do mężczyzny, zapewne właściciela sklepu, decydując, że nie ma czasu na inny plan i musi trzymać się niepewnego jak małpa z piłą motorową, pomysłu.
Facet patrzył na niego w osłupieniu, więc musiał zadać pytanie po raz drugi, bardziej naglącym tonem. W końcu ocknął się.
- N-na zapleczu są schody do naszego m-mieszkania i...
- Dzięki, tyle mi wystarczy - zbył go Rin i już przedzierał się przez kolorowe tasiemki, do magazynu, poszukując wzrokiem wspomnianych schodów. Nie musiał rozglądać się długo, bo wystarczyło minąć górę skrzynek. 
Ruszył, przeskakując po trzy schodki na raz, nie oglądając się za siebie, ani myśląc o łapaniu się poręczy, jak staruszek. Nie biegł długo, bo zaraz znalazł się w miejscu, które służyło prawdopodobnie jako sień. Teraz potrzebował tylko wyjścia na strych, a stamtąd na zawalony dach kamienicy.
Zatrzymał się przy wywalonych drzwiach pokoju i zajrzał do środka.
Może wejście na strych nie będzie potrzebne, stwierdził w myślach, widząc pokaźną dziurę. Cóż, przynajmniej rodzina zamieszkująca kamienicę nie będzie nigdy narzekać na brak świeżego powietrza. Co prawda przy zmianach pogody może być im trochę niewygodnie. Ale kto nie lubi deszczu moczącego nas do suchej nitki?
Rin bynajmniej nie narzekał, kiedy pierwsze, niepewne krople opadały na jego rozgrzane od biegu ciało. Szybko wspiął się po kanapie na fragmenty zwalonej ściany i znalazł na pozostałościach dachu, który kruszył mu się pod stopami, ale trzymał w miarę bezpiecznie. Kuro był już dwie przecznice dalej.
Rin przeczuwał, że nowy pomysł nieco go spowolni, ale liczył na nadrobienie straconych kilometrów w ekspresowym tempie. Nabrał więc powietrza w płuca i starał się nie patrzeć na odległość dzielącą go od ziemi i nie myśleć, co by się z nim stało, gdyby spadł. Czy jego demoniczne ciało wyleczyłoby się samo? Czy umarłby jak normalny człowiek? Kto wie. Przyszedł czas wypróbować filmową sztuczkę skakania po dachach.
Odsunął się na odległość potrzebną mu do rozbiegu, odetchnął głośno.
- No to idę, Kuro!
I ruszył, ale wyskoczył odrobinę za wcześnie i gdyby nie refleks, już byłby krwawym plackiem w wąskiej uliczce pomiędzy kamienicami. Wypuścił z ust drżący oddech. Kropla deszczu spłynęła mu po nosie. Rozbiegł się ponownie, ale tym razem poszło mu lepiej, choć i tak poślizgnął się przy lądowaniu. Zastanawiał się, czy ci mangacy rysujący pościgi w komiksach, wiedzą co to naprawdę znaczy - skakać z dachu na dach.
Z takimi myślami pokonywał kolejne dachy, te w lepszym i gorszym stanie. 
Zagapił się i nie zauważył, że wskoczył w dziurę. Czekało go bolesne lądowanie, które na szczęście przeżył w miarę bezbolesny sposób. Cudem udało mu się przejąć cały impakt na kości udowe, choć wciąż bolały go pięta i śródstopie. Po całych nogach skakały nieprzyjemne impulsy. Zachwiał się na nogach, ale mimo to ruszył korytarzem. Odnalazł opuszczoną klapę do wyjścia na dach i doskoczył do drabiny niemal wciągając się na górę na rękach. 
Był już blisko destruktywnego kociska.
Ale nie był w tym osamotniony. Zewsząd dobiegały go huki wystrzałów i syreny radiowozów. W oddali majaczył helikopter, którego śmigło wywoływało mocne podmuchy wiatru, docierające do Rin'a jako chłodna bryza. 
Nieco większe krople śmielej opadały z szarej kołdry skrywającej błękitne niebo i słońce.
Ułożył dłonie po obu stronach swoich ust i zawołał ile sił miał w płucach:
- Kuro!
Ale kot go nie słyszał.
Zaklął pod nosem.
Muszę podejść jeszcze bliżej.
Cofnął lewą stopę i znów, głośno nabrał powietrza. Czas na skok, który mógł go kosztować życie - jak przypuszczał. Nie zamierzał długo nad tym rozważać. Skok to skok. A ten znaczył wiele. Uda mu się? - być może powstrzyma Kuro. Nie uda? - połamie się na marne. Dwie mało zachęcające opcje.
Z okrzykiem bitewnym godnym Leonidasa rzucił się przed siebie z wyrzuconymi do tyła ramionami. Nie czuł gruntu pod stopami i coraz szybciej zbliżał się do grzbietu Kuro. Nagle tuż przy swoim uchu usłyszał dziwne skrzypienie, jakby rój pszczół o metalowych skrzydłach zleciał się do ula.
Zboczył z toru , ale mimo to wylądował na grzbiecie kota. Chwycił się mocno jego czarnej sierści, by nie zlecieć. Jego ciało wisiało oparte o wystające żebra zwierzęcia. Zacieśnił chwyt na sierści i powoli, wspierając się na kolanach, wspinał się.
Ponownie, uderzenia metalowych skrzydeł dotarły do jego uszu, ale tym razem powielone dziesięciokrotnie. Uniósł głowę, odwracając na chwilę uwagę od wspinaczki i wytrzeszczył oczy. Po szarym niebie sunęły setki złotych figur Sakebii. Małe, skrzydlate golemy zebrały się też po części wokół niego. Dopiero teraz poczuł ostry ogon jednej z nich wbijający mu się w ramię. Krzyknął z bólu, a krew pociekła wzdłuż ciała.
Nie umknęło to uwadze Kuro.
- Rin...
Zacisnął zęby i ponowił wspinaczkę, ale teraz było trudniej, bo kot zaczynał wierzgać mocniej, burząc budynki wokół siebie. Rzucał się na kamienice, supermarkety.
- Rin zejdź ze mnie! Muszę znaleźć Shiro! Pokażę wam wszystkim, że wciąż żyje! Dlatego nadal na niego czekam, nie zostawiłby mnie samego...!
Dysząc, zacisnął uda na chudym grzbiecie zwierzęcia, wplątując palce w jego futro, chcąc utrzymać równowagę, póki nie odzyska energii. Sakebie nie atakowały Kuro, ale wciąż latały wokół niego i Rin'a, co było na swój sposób niepokojące.
- Przymknij się - syknął chłopak. - Przymknij się i dopuść do siebie prawdę.
Źrenice oczu Kuro zwęziły się jeszcze bardziej.
- Czemu Rin? Czemu też musisz być moim wrogiem?!
- Bo Shiro nie żyje! Nie żyje! - odkrzyknął Rin, wkładając w to całą swoją siłę. - Nie żyje, rozumiesz?! Byłem przy jego śmierci, widziałem, jak umiera! To ja go do tego doprowadziłem! - wołał, a łzy wzbierały się w jego oczach. - To moja wina, że staruszek umarł!
Kuro rozdziawił usta, ukazując długie, białe kły.
- KŁAMIESZ!
I rzucił się bokiem na bramę wejściową MephyLandu, najpopularniejszego parku rozrywki w mieście. Cielsko Kuro pociągnęło za sobą ogrodzenie i uderzyło w podstawę kolejki górskiej "Drogi do piekła", największego rollercostera. Przerażone krzyki ludzi zmieszały się z brzęczeniem Sakebii, które zewsząd otaczały Rin'a, gdy zbliżał się ku ziemi z zawrotnym tempem, wirując w powietrzu.
Czy to już koniec?
Zacisnął powieki, nie chciał wiedzieć, jak boli śmierć. Ostatnie co widział, to ryczącego Kuro. Czy tylko to mu zostanie?
- Cóż, odpowiedź brzmi 'nie', ale jak na kret--- chłopaka twojego pokroju, to dość głębokie przemyślenia - odezwał się znikąd kobiecy głos, który Rin rozpoznał niemal od razu.
Nakajima-sensei?!
- Wystarczy Yuzuru, jesteśmy poza moim gabinetem, a przez ciebie czuję się staro.
Nagle poczuł jak coś mocno zaciska się wokół jego talii i bezpiecznie sprowadza go na dół. Już chwilę później miał pod sobą stały grunt. Otworzył oczy szeroko i poderwał się, ale jakaś niewidzialna siła zatrzymała go nieruchomo w pionie.
- Nie tak szybko, nieźle się potłukłeś.
Mogę chociaż wiedzieć, jakim cudem rozmawiamy?
- Nie na darmo pochodzę z linii Azazela, skarbeńku.
Rozdziawił usta, ale momentalnie przypomniał sobie tamten dzień, pogadankę w celi z pijaną pseudo-psycholożką.
- Heej! Znam twoje myśli, może więc spróbowałbyś zachować swoje oceny dla siebie, co? - burknęła na głos Yuzuru, a jej głowa wyrosła nagle tuż nad nim. - I nie jestem pseudo-psycholożką, mam dyplom, mogę pokazać jak wrócimy do domeczku!
- U-uważaj bo uwierzę - prychnął, ale poczuł, jak uśmiech wykrzywia jego usta. Łzy zasychały na policzkach. - Tak czy siak... dzięki za ratunek, chyba go potrzebowałem.
- Nie chyba, tylko na pewno - parsknęła i pociągnęła go za zdrową rękę, stawiając do pionu. - W jednym kawałku nie jesteś, ale cieszmy się, że przynajmniej wciąż możesz pyskować.
- Hej!
Zamiast odpowiedzieć, okręciła go i przyjrzała się jego ramieniu.
- Zaraz zawołam Saburotę - mruknęła, dotykając delikatnie rany i zaraz odwracając głowę, oglądając się na Kuro. - Skubaniec - syknęła. - Masz w sobie krew demonów, prawda?
Drgnął.
Nie mógł teraz popełnić najmniejszego błędu, nie wiedział, jaką wiedzę posiada Yuzuru, a skoro potrafi czytać w myślach, to nie powinna mu nawet przez głowę przejść prawdziwa odpowiedź.
- Inaczej Sakebia by cię nie zaatakowała - dodała po chwili, przyglądając mu się uważnie i mrużąc oczy. - To ich instynkt, pobierają nieznaną tkankę. Golemy takie jak one, to skarb Zakonu, pomagają zbierać materiał dowodowy, potrzebny do walki z demonami.
- My tu gadu-gadu, moja rana sama się zagoi, a Kuro się oddala! - słusznie zauważył Rin, wyrzucając zdrową rękę w powietrze. Zranioną zatrzymał w połowie, bo przeszedł go niewyobrażalny ból, aż skrzywił się, jakby naraz zjadł sto cytryn i popił octem.
- Nie jestem ze składu bojowego - sprostowała Yuzuru. - Moim zadaniem jest ewakuacja cywilów, a ty jesteś cywilem. I nie próbuj się sprzeczać, nie masz nawet rangi Exwire!
Prychnął.
- No i co z tego?! Mogę walczyć, nie będę przecież siedział bezczynnie!
- Z taką raną, to sobie możesz co najwyżej pogwizdać - uciszyła go Nakajima. - Jesteś praworęczny, prawda?
- E tak? No i co z tego?
- Sakebia użądliła cię w prawą rękę. To nie jest zwyczajna rana - zaczęła, zaciskając usta w wąską linię. - W ich ogonach, czy też 'żądłach' znajduje się silny środek paraliżujący ofiarę. Za kilka minut zacznie rozchodzić się po twoim organizmie i zostaniesz współczesną Śpiącą Królewną.
Rin wytrzeszczył na nią oczy i wyrwał się z jej rąk, przestępując z nogi na nogi. Czy to możliwe, że przez tą informację zaczął odczuwać skutki trucizny, czy to tylko reakcja psychiki, urajająca symptomy?
- Nie da się temu zapobiec? - spytał w końcu.
Yuzuru zamyśliła się na chwilę, opuszczając wzrok i kierując go w kierunku, w który udał się Kuro. Ją też ciągnęło do pościgu. Odgłos walącej się kolejki górskiej był wręcz uwłaczający.
- Mogłabym zaaplikować ci igłę z serum szaleństwa, ale...
- Czekaj, co? Serum jakie? Powiedz, że się przesłyszałem!
Yuzuru pokręciła głową.
- Aplikujemy je ludziom i demonom. W przypadku ludzi, jest to jedynie w sytuacji bliskiej śmierci. Serum zawiera esencję krwi Obłędu, Psychozy i Szaleństwa, trzech fundamentów chorób psychicznych pochodzących z Puszki Pandory...
Pandora...
"Ci dwaj to krętacze, w dodatku lubią sobie pożartować, czasem z mojego charakteru, twierdzą, że jestem jak zamknięta puszka, którą aż korci, by otworzyć, ale znajduje się w niej samo zło - przerwała i nabrała powietrza. - Najgorsze zło, jakie widział świat i gdy się je uwolni, puszka się zamknie, na dnie pozostawiając szczelnie zamknięte dobro, którego nikt nigdy nie zauważał - prychnęła i zaśmiała się gorzko."
- Człowiek, który zasmakuje serum szaleństwa, jest jak po przejściu elektrowstrząsów, jego organizm zaczyna ponownie funkcjonować, ale z jednym defektem.
- Pozwól, że zgadnę.
- Wal.
- Popada w psychozę.
- Ze skrajności w skrajność, ironia, nie? Demonom podajemy je, gdy przeprowadzamy na nich eksperymenty, by sprawdzić ich reakcje, czasami musimy je odpowiednio rozbudzić, a szalony demon to żaden dziwny widok - westchnęła i odgarnęła włosy za ucho, dając lepszy widok na bliznę przecinającą poziomo jej policzek tuż pod okiem. - Nie mogę ci go podać.
- Ale i tak to zrobisz.
Omal się nie zakrztusiła.
- Teraz to ty chyba żartujesz! - wydusiła, mrugając niekontrolowanie oczami, jakby chciała zmyć spod powiek obraz Rin'a wygadującego te głupstwa. - Na początku nic ci nie będzie, serum zadziała jak środek dopingujący, ale potem będzie z tobą źle, oj źle - potrząsnęła głową. - Yukio nie wybaczyłby mi, gdybym ci to podała!
- Za późno - uciął. - Mogłaś o tym nie wspominać - zauważył. - To ostatnia deska ratunku, a ja nie mam zamiaru siedzieć tutaj i lizać sobie ran, bo jakiś durny blaszak pomylił mnie z wrogiem!
Oparła twarz na dłoni, przez chwilę mamrocząc coś do siebie, po czym wyjęła spod płaszcza piersiówkę i wychyliła porządny łyk. Otarła usta i zaoferowała mu alkohol. Zbył ją gestem. Teraz czekał już tylko na serum.
- Nie wiesz, na co się porywasz - stwierdziła.
Nagle tuż za nimi rozległa się seria zgrzytów i trzasków, na które Yuzuru zareagowała wytrzeszczem oczu. Rin w pierwszym odruchu powalił ją na ziemię i okrył sobą. Dlatego tylko częściowo widziała przelatujące nad nimi fragmenty murów i pył.
- Nieźle trąci od ciebie alkoholem - parsknął Rin, jakby zapominając o powadze sytuacji.
- Nie sądzę, że w taki sposób powinieneś się odzywać do kobiety, którą właśnie przyszpiliłeś do podłogi - zaśmiała się krótko i nerwowo. - Ale tak, piję, bo tylko po alkoholu jestem w stanie pozostać trzeźwo-myśląca.
- To trochę bez sensu - stwierdził, cofając się i klękając, powoli odsłonił zranione ramię, ukazując obrzydliwą ranę kutą. Wyglądało to jakby Sakebia zapuściła w nim kotwicę, a potem nagle ją wyszarpała. - Aplikuj swoją magię, nie mamy dużo czasu, zanim Kuro zdemoluje całe miasto.
- Dlaczego sądzisz, że akurat TY, sobie z nim poradzisz? - spytała, odpinając z paska torebkę. Ze środka wydobyła drobny rulon czarnego materiału, rozwinęła go i oczom Rin'a ukazał się rząd strzykawek w różnych rozmiarach i feeria barw w ich wnętrzach. Yuzuru oczywiście musiała wyciągnąć tą największą...
- Bo Kuro był chowańcem Shirou Fujimoto.
Yuzuru nic nie odpowiedziała, tylko ścisnęła mocno jego ramię, aż więcej krwi wydobyło się z rany. Nabrała głośno powietrza w płucach i mruknęła coś w stylu: "No to siup.", po czym wbiła igłę w wybrane miejsce.
Rin syknął z bólu, ale pozwolił by całe serum szaleństwa wylądowało w jego żyłach. Wypuścił powietrze przez zęby i zamknął oczy, chcąc w pełni poczuć, jak zaczyna budzić się jego ciało.
- Rin, słuchaj... - zaczęła Yuzuru, ale po raz kolejny przerwał im głuchy trzask. Ziemia zaczynała się trząść. Oboje wbijali w siebie spojrzenia oczu rozszerzonych zarówno ze strachu, jak i zdumienia. - Uważaj! - krzyknęła i po chwili niewidzialna dłoń odepchnęła go. Tym razem wylądował szorując po ziemi nogami.
- Nakajima! - zawołał Rin.
Podbiegł szybko do ściany pyłu, która oddzieliła go z Yuzuru i gdyby szybko nie wyhamował, skończyłby na dnie powstałego dołu. Szeroka na pięć metrów szpara powstała w asfalcie przecięła ulicę. 
- Nakajima! - ponowił próbę.
- Yuzuru! - poprawiła go. - Wszystko w porządku, tylko trochę się potłukłam.
- Czemu mówisz tak cicho?!
- Widocznie nie chce nikomu wydać, że podała ci serum szaleństwa, Okumuro Rin'ie - odpowiedział mu spokojnie niski, męski głos. - Z tej strony Inoue Saburota z jednostki ewakuacyjnej.
O żesz.
- Rin, słuchaj, nie ma teraz czasu! Musisz uciekać i dopaść Kuro, powstrzymaj go, żeby się nie okazało, że zmarnowałam cenny medykament i złamałam prawo na daremno, rozumiemy się?!
- Tak jest, szefowo! - odkrzyknął Rin, a uśmiech powoli wykwitł na jego twarzy.
- Nie ciesz----- - zaczynał już Saburota, gdy nagle powietrze przeciął przenikliwy świst i kolejna eksplozja wstrząsnęła ziemią. Pochodziła z rowu, zaczęła się gdzieś indziej, gdzieś daleko, ale fala uderzeniowa już nadchodziła, nacierając na budynki i krusząc ich ściany. Nagle pył rozstąpił się a ze szczeliny w asfalcie wydobyło się jasne światło.
TO JEST BIAŁY HURAGAN!
Myśl Yuzuru dosięgła go po raz ostatni, nim nastąpiła kompletna cisza, jakby wszystkie dźwięki zostały wchłonięte przez eksplozję światła. Ostry wiatr uderzył Rin'a w twarz, a zaraz potem ze szczeliny w ziemi wydostał się sznur białych błysków.
Co to jest do jasnej cholery?
Zaczął się cofać, widząc jak masa światła naciera na pierwszy rząd budynków, a potem unosi się do nieba zarojonego przez Sakebie. Niektóre golemy przy zetknięciu z Białym Huraganem traciły wysokość i jak ostrza, pędziły ku ziemi z niesamowitą prędkością.
Ryk Kuro przywrócił mu świadomość.
Nie mógł teraz się tym przejmować, tylko korzystać z czasu, który mu pozostał, nim oszaleje. Jego serce już biło, jakby ktoś dał mu się napić Tiger'a. 
Ruszył biegiem tam, gdzie zauważył sylwetkę Kuro wzbijającą się ponad dachy budynków. Zewsząd dobiegały go syreny strażackie i policyjne, krzyki ludzi i płacz dzieci, komendy egzorcystów. W powietrzu unosił się dym i pył zakłócając widoczność, ale jemu jakby ktoś dodał skrzydeł.
Dzięki serum był szybszy, ba, żeby tylko, kiedy podskoczył, to na jakieś trzy metry wzwyż. Zdecydował się kontynuować wcześniejszy sposób przemieszczania. Odnalazł szybko jeden z niewielu ocalałych w tej dzielnicy budynków i wbił palce w ścianę, nie mogąc wyjść z podziwu, że 'lekarstwo' odebrało mu kontrolę nad demoniczną siłą. Miał wrażenie, że najdelikatniejszym uściskiem mógłby złamać ogromną kłodę ma pół.
Jego stopy idealnie wpasowywały się w zagłębienia ściany, a palce od razu odnajdywały oparcie, pozwalając mu na bardziej niż satysfakcjonującą wspinaczkę.
Ruszam po ciebie, Kuro - pomyślał, zbierając znaleziony na jednym z dachów łom, tuż przy skrzynce z instalacją elektryczną.  Wiedział, że będzie musiał znaleźć jakiś lepszy pomysł na zatrzymanie Kuro, niż ogłuszenie, ale czuł, że broń i tak mu się przyda.

Harumi miała wrażenie, jakby właśnie wypadła z włączonego na pełne obroty miksera, a cudowne powiedzenie "z deszczu pod rynnę", podpowiada jej, że zaraz po tym wpadła do maszynki do mielenia mięsa.
Łapczywie nabierając powietrza, podciągnęła się na rękach, sycząc przez zęby z bólu. Odruchowo złapała się za krwawiący brzuch i oczy niemal wyszły jej na wierzch, gdy poczuła przechodzący przez siebie metalowy pręt. Był on wcześniej trzymającą ich w wagoniku uprzężą, ale siła uderzenia ułamała go.
Teraz już na pewno umrę.
Jak dotychczas śmierć wydawała się być wybawieniem od przerażającej rzeczywistości i czekającej na nią przyszłości, ale teraz... Teraz myśl o niej była jeszcze straszniejsza. Sprawiała, że zbierało jej się na wymioty i piekły ją oczy. Wymiękła przez niby-spokojne życie na powierzchni.
Z jękiem wyczołgała się do pasa spod sterty szczątków kolejki górskiej. Mieli szczęście, że znajdowali się na pętli, bo choć upadek był bardziej dotkliwy, to wylądowali prawie na samej górze. Przymknęła oczy z wysiłku, czując, jak pręt boleśnie porusza się wewnątrz jej ciała. Wreszcie wydostawszy się spod resztek czegoś, co było kiedyś wagonikiem kolejki, sięgnęła po pręt. Nabrała powietrza w płuca i w myślach policzyła do trzech. Szarpnęła.
I choć z całej siły zaciskała zęby, nie mogła powstrzymać krzyku, który obszedł pewnie cały lunapark. Opadła na ziemię, ale już z zakrwawionym prętem w ręce i świadomością, że w każdej chwili może się wykrwawić.
W uszach szumiała jej krew i poza tym ledwo co słyszała. Parne powietrze trzymało ją jak zamkniętą w klatce, a metal wbijający się w skórę, koił gorąco. Gdy brała kolejny głęboki wdech, wreszcie dobiegł ją jakiś odgłos.
Cichy szloch.
Leżąc w bezruchu, próbowała zlokalizować jego źródło. Płaczek powinien znajdować się gdzieś za nią, ale blisko, bo z chwili na chwilę stawał się coraz głośniejszy.
Nagle ją olśniło.
Tsuda!
A więc przeżył. To dobrze... chyba. Nie, na pewno dobrze. Może być wrzodem na dupie, ale to wciąż żywa istota... Zaraz, czy kilka dni temu nie byłam zalabelowana jako osoba zła i nieludzka?
Prychnęła, nawet ona nie była na tyle okrutna, żeby w chwili takiej jak ta, cieszyć się z czyjejś śmierci. Zwłaszcza gdy sama znajdowała się blisko niebezpiecznej granicy Dalekiego i Bliskiego Wybrzeża.
- Tsuda... - wykrztusiła z trudem, czując jak ślina wreszcie wilży, jej szorstkie jak papier ścierny gardło. Razem z nią, z kącika ust wypłynęła stróżka krwi. Przez chwilę miała mały problem, bo zaczęła się dławić.
Szloch ucichł na chwilę, by zaraz rozbrzmieć z nową siłą.
- Tsuda, odezwij się, a nie rycz... - chrypnęła Harumi, podpierając się na rękach, ale zaraz opadając z powrotem. Miała wrażenie, że zaraz wypłyną jej wnętrzności.
Cisza.
- Tsuda...
- K-Karami... -chan?
Na dźwięk jego głosu odetchnęła z ulgą. Zaraz, ulgą?
- Tsuda... Jak się trzymasz? - spytała od razu, potrząsając głową, w której wciąż dzwoniła eksplozja i walący się rollercoster.
Pociągnął nosem.
- Nie czuję swoich nóg... - wyznał łamiącym się głosem. Skrzywiła się. Nie mogła powiedzieć, żeby była w lepszej sytuacji, ale ona mogła się jeszcze z tego wylizać. - Karami-chan, ja... boję się, co z nami będzie? - załkał i wypuścił drżący oddech.
Odwróciła wzrok i powiodła nim po częściowo zniszczonym lunaparku. Nie wiedziała jak ma odpowiedzieć na to pytanie. Ktoś na pewno ich znajdzie, ale czy w tym czasie ona nie zdąży się już wykrwawić, a Tsuda umrzeć z szoku?
Otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Co miała mu powiedzieć? Że będzie dobrze? Że ich znajdą, zabiorą do szpitala i wszyscy będą happy? Wiedziała, że nie ma nic gorszego od wciskania słodkich kłamstw, więc dlaczego czuła gorycz w ustach, mówiąc:
- Nie wiem.
Bo to była prawda.
- Boję się... Tak strasznie się boję - zaszlochał, a ona nie mogła poradzić nic na falę wyrzutów sumienia, która automatycznie ją zalała. Czy powinna zaśmiać się i powiedzieć, że żartowała? Wyjątkowo kiepski żart w takim razie.
Nagle usłyszała chrzęst metalu, jaki wydają stąpające po nim buty. Ale komu u licha przyszłoby do głowy, żeby łazić po szczątkach kolejki zaraz po jej zawaleniu?
- Karami-chan? To ty...? - spytał z nadzieją Souji. Był to ogromny błąd z jego strony. 
Dźwięki przybrały na sile. Tym razem oddaliły się nieco od Harumi, która odruchowo, starając się robić jak najmniej hałasu, wsunęła się pod blachę wagonika. 
- Kawa...?! - wykrzyknął zdumiony, ale uradowany. Harumi potrząsnęła głową, walcząc z odruchem ostrzeżenia go. - N-nie mogę uwierzyć, znalazłeś mnie...! K-Karami-chan jesteśmy urat-towan...
Nagle urwał.
- Kawa? Co ci się stał-ło... Kawa, hej! Kawa pomóż mi, to ja... Tsuda Souji, proszę... - wychlipał. A w jego ton wkradało się coraz głośniejsze przerażenie. Chrzęst metalu, trzask i pisk, potem ludzki krzyk. - Kawa nie...!
Ciało Souji'ego wylądowało na ziemi, kilka metrów od Harumi, która powstrzymywała się od wyskoczenia, jak korek szampana, gdy zobaczyła jego bezwładne nogi. Chłopak tak jak ona wcześniej, próbował się podciągając na rękach. Jego lewa noga wyglądała jakby ją ktoś zwalcował, a druga leżała w połowie bezwładnie, udo ruszało się, ale pozostała część już nie. Jakby stracił wszystkie kości od kolana w dół.
Jęczał i płakał, krew mieszała się ze łzami.
Iwao zbliżał się do niego powolnym i pełnym gracji krokiem, w prawej ręce ściskał swoje okulary przeciwsłoneczne.
- P-proszę pomóż mi! - zapłakał żałośnie Souji, składając ręce jak do modlitwy, a jego twarz wykrzywiała się zarówno w bólu, jak i strachu.
- Nie martw się - odezwał się wreszcie Iwao, mrożącym krew w żyłach tonem. Z miejsca, w którym leżała, Harumi mogła usłyszeć w nim jad. - Kiedy z tobą skończę, nic już nie będziesz czuł. 
Souji zatrząsł się jeszcze bardziej.
- Błagam, ja nie chcę umierać! - szlochał.
- O to też się nie kłopocz - Iwao przykucnął i powoli podniósł Souji'ego do pionu, trzymając go za podbródek, a drugą dłonią zakrywając oczy - po prostu przestaniesz się ruszać... Już na zawsze.
Z ust Tsudy wydobył się krzyk i głuchy jęk, chłopak stawiał opór, używając pozostałej mu energii, walczył ile mógł, chociaż pewnie w głębi duszy wiedział, że nie ma szans z Iwao. 
- To nie będzie bolało.
- Nie... Nie... Nie... Nie...!
Iwao stracił cierpliwość i uderzył głową Souji'ego o ziemię, ale mimo to, on dalej krzyczał, dlatego ponowił swoją akcję kilkakrotnie, aż ciało chłopaka zaczęło robić się całkowicie bezwładne. Tracił przytomność. Powoli znów ustawił go w pionie i zdjął dłoń z oczu. Opadła głowa Souji'ego odwróciła się na bok. Mglistym, rojącym się od czarnych i złotych plamek wzrokiem odnalazł Harumi, kryjącą się pod blachą, jak mysz pod miotłą.
- Ka... rami... -chan?
I odwrócił się powoli w stronę Iwao, by napotkać jego oczy.
Oczy, których nikt nigdy nie chciałby spotkać. 
Oczy o spojrzeniu Bazyliszka.
Iwao rzucił jego znieruchomiałym, wręcz skamieniałym, ciałem, o ziemię, jak szmacianą lalką i gwałtownie się podniósł. Jego stawy zaskrzypiały. Na ustach gościł grymas.
- To nieładnie tak się chować i podsłuchiwać, Pandoro.
Zaczął się zbliżać.
Jestem trupem.
---------------------------------------------------------------------------------------------
Ogłoszenie najważniejsze: Zbliża się rok szkolny - nic nowego co? Tylko płacz i zgrzytanie zębów >.< Ale dla Desu jest to wyjątkowy rok, bo... Trzeci rok nauki w gimnazjum, co oznacza?
H: *werble*
Egzaminy Gimnazjalne!
Nie wiem, co za wymiot werbalny wymyślił to ch*jstwo, ale jest, niestety, dlatego muszę iść i je zdać, bo według moich rodziców (i Polski), nie da się wyżyć z pisania, więc trzeba mieć wykształcenie (z nim też raczej średnio idzie). W każdym razie, co oznaczają egzaminy?
H: Próby, wieczne powtórki, tony zadania domowego, zajęcia dodatkowe, gorączkowe starania zdobycia dobrych ocen i punktów, żeby dostać się do liceum...!
Dobrze podsumowane. Dlatego możliwe, że notki będą wychodzić jeszcze rzadziej niż normalnie.
A wierzcie mi, że to możliwe.. Oczywiście będę się starać z całych swoich sił, żeby dodawać przynajmniej dwie na miesiąc - tak jest panowie i panie, dwie, a nie jedną!

Yo~! Miło mi wreszcie wstawiać tutaj rozdział, który wyszedł i tak za długi. Chciałam zmieścić w nim parę innych wydarzeń, ale niestety się nie udało, dlatego... jest jak jest. Na przykład Rin'a uspokajającego Kuro. Zastanawiam się nawet, czy nie zrobić tego jako wspomnienie, czy naprawdę spisywać to wszystko - odpowiedzcie, jak to widzicie, bo ja sama nie wiem ;)
I mamy nowego demona, Iwao~ Yay. Swoją drogą, taka ciekawostka, jego imię i nazwisko to gra słów: Iwao = Iwa (kamień) + O(toko) (mężczyzna/chłopiec), Kagamiya = Kagami (lustro) + Ya=Yoru (Noc).
Pomysł na serum szaleństwa przyszedł jakby znikąd, ale dzięki niemu mamy podpowiedź co do istoty owej Puszki Pandory, o której się tu często wspomina. Zagadka dla wytrwałych. Tak samo, jak tożsamość siostry Mephy'ego i Amaimona. Ale to trzeba być jak ja i jeździć po wikii AnE i przyglądać się każdej literze. Aha, w tą postać wciela się ktoś mi bliski :D
Czy powinnam coś dodać?
Może adekwatnie Len'a... Albo nie.
Porcja pytań dla was:

Kim są Iwao i Suki, i czego chcą?
Czym są alabastrowe oczy?
Czy Tsuda przeżyje?
Jaką tajemnicę skrywa Len?
Kim jest siostra Mephisto i Amaimona, co przyniesie jej przybycie?
Czy Desu zabije się wreszcie na obcasach 1 września?

Dowiecie się, już wkrótce, w...
The White Familiar!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz