Yohohoho~! Z tej strony nie kto inny jak Desu... No bo kto inny? Nikomu innemu nie pozwoliłabym dopierdzielić się do mojego blogspota...
H: Kij z tym, że jesteś cały czas zalogowana, a włączyć laptopa to nie sztuka.
Moorda Hades, w tym domu nikt nie rusza mojego Tobiaszka... Poza Ume, ale ona wolałaby mi napisać karniaka na fejsie, albo usunąć historię przeglądarki, żebym potem miała problem. No ale dobra, wracając do... W sumie co ja pierdzieliłam?
Moorda Hades, w tym domu nikt nie rusza mojego Tobiaszka... Poza Ume, ale ona wolałaby mi napisać karniaka na fejsie, albo usunąć historię przeglądarki, żebym potem miała problem. No ale dobra, wracając do... W sumie co ja pierdzieliłam?
Aha, już wiem. Przywitałam się. Dlaczego, skoro rozdziały jeszcze nie poprawione? Sądziłam, że tak głupio zostawić bloga na łyso, bo jest w okresie 'renowacji', czy jak to się tam nazywało... Moje słownictwo szwankuje. Ale nie o tym... Chciałam się tak przywitać, zapytać co u was, chociaż nikt nie odpowie... i wstawić coś tak out of blue, czy jak kto woli - jak Filip z konopi.
Ale co do pierwszego. Jak już mówiłam - nie liczę na odpowiedzi, bo musiałabym mieć co najmniej pięciu czynnych obserwatorów i przynajmniej 50000 wejść, żeby się o to zabiegać... Albo nawet to by nie wystarczyło XD
Co nie zmienia faktu, że niedawno przekroczyliśmy magiczne 30000 co jest dla mnie jakimś totalnym kosmosem, bo... bo... bo tak! Ale serio! Jak zakładałam tego bloga nie myślałam, że dowalę do 1000, 10000 a co dopiero trzy razy tyle! Kocham was ludzie~
Aż miałam ze szczęścia wstawić własne zdjęcie, ale sądzę, że straciłabym na poczytności XD
Jakby ktoś był zainteresowany kontaktem, to wie gdzie szukać - zakładka 'O autorce' się kłania. Aleee... kurde, jak ja lubię zdanie zaczynać od 'ale', ostatnio zrobiłam coś mega nie w moim stylu i założyłam... ask.fm O_o Nie no, fejsa mam, ale tego typu strony to dla mnie... e? Strata czasu? Ale założyłam, więc jak kto chce o coś zapytać to... hmm, niech pyta~!
Newsy w sprawie poprawionych rozdziałów macie po lewej, a hmm... Co by tu jeszcze...
Wspominałam o Filipie z konopi, c'nie?
Wstawiam opowiadanie konkursowe~ Nie zdobyłam żadnej nagrody, czego można się było spodziewać :D Bo w Polsce jest zdeeecydowanie zbyt wiele utalentowanych osób, żeby moje bazgrołki poszły w obieg XD Ale zdecydowałam się opublikować to tutaj... Dlaczego? Niee wiem. Pewnie zaraz posypią się mailowe hejty od Hejterka, ale co mi tam :3 Jak kto przeczyta to ma ode mnie szacun /)
(Jednak tym razem krótkie, bo regulamin konkursu mówił 10 stron max. ;_;) XD
(Jednak tym razem krótkie, bo regulamin konkursu mówił 10 stron max. ;_;) XD
~*~
„Nasze przeznaczenia splatają się na różne sposoby.
Czasami znaczymy dla kogoś coś więcej, a czasami nie znaczymy nic, musimy się z
tym godzić. Są jeszcze ci, którzy znajdują się pośrodku. Są częścią naszej
codzienności, jak pani Hela z trzeciego piętra, co rano wychodząca ze swoim
pekińczykiem na spacer, zawsze sprawdza skrzynkę czekając na list od syna zza
granicy. Albo pan Kazek, dowożący świeże owoce do pobliskiego kiosku. Pani
Grażyna pracująca w piekarni, gdzie kupujesz bułki.
Gdy
kogoś takiego zabraknie, czujemy się niestabilnie, jakby spod nóg uciekał nam
grunt. Nie wspominając o osobach ważniejszych dla nas. Wrogowie, przyjaciele,
rodzina. Każdy z nich buduje nasze życie, są jak cegła w wielkim murze. Gdy ich
zabraknie, na zawsze pozostanie pustka, dziura, nieważne, czym ją zamurujemy,
nie będzie pasować tak samo.
I
to właśnie jedna z oczywistych prawd, jaką każdy z nas przyswoił sobie w ciągu
dotychczasowego życia. Nie muszę tłumaczyć niektórych zagadnień, bo są one
dosyć normalne. Czy warto wyjaśniać, dlaczego chmury są białe, niebo niebieskie
a trawa zielona? Eh, to nie najlepsze przykłady. Bardziej naukowe. Ale to mi z
kolei przypomina o lekcjach wiedzy o społeczeństwie. Większość poznawanych tam
wartości jest po prostu…”
Oderwała
dłoń od kartki i zmięła ją ze złością. Rzuciła za siebie, by zaszeleściła wśród
innych kulek, które pokrywały wersalkę. Próbowała i próbowała, a z każdą minutą
ból głowy się nasilał.
-
Może już przestaniesz? Jest piękny dzień za oknem, wyjdź i się przejdź –
zasugerowała mama, wchodząc do pokoju, niczym zjawa. Róża nawet nie zauważyła,
kiedy znalazła się obok i pociągnęła za białe koraliki zwisające z czerwonych
rolet. Do pokoju wpadło światło, sprawiając, że blask lampki stał się wątły i
niepotrzebny.
-
Jak skończę – odburknęła Róża, po raz trzeci tego dnia.
-
Rogalika zostawiłam ci na blacie. Jeżeli chcesz pisać, to wyłącz chociaż
komputer, może się lepiej skupisz? Może wyjdź na spacer i to przemyśl? Ja
znikam, umówiłam się z Justyną o trzynastej – oznajmiła i stanęła obok Róży z
rękami na biodrach. – Jak wyglądam?
Róża
zlustrowała ją od stóp do głowy.
-
Szczerze, czy mam kłamać?
-
Żmija – fuknęła mama i wyszła z pokoju zamaszystym krokiem. – Nie mogę
uwierzyć, że taką żmiję sobie wyhodowałam na własnym łonie… No nie mogę, nie
mogę…
Róża
przewróciła oczami na jej słowa i w zamyśleniu patrzyła na kolejną kartkę
wyrwaną ze starego pamiętnika z Hannah Montaną. Brudnopisy skończyły się już
dawno. Jedne poszły na naukę, inne potrzebne przy nagłych przypływach weny.
Odwróciła wzrok na okno i poruszała zeschłym liściem fiołka, którym miała się
zajmować. Drzwi w przedpokoju się zatrzasnęły, a matka krzyknęła jeszcze, żeby
Róża dała jeść śwince morskiej.
-
Czas by wyjść – powiedziała sobie, wstała zrzucając stróżki z gumki ze swoich kolan.
Narzuciła na siebie kurtkę i widząc, że mama zabrała jej szalik, zdecydowała
się nie szukać innego. Minęła klatkę z gryzoniem bez słowa i chwyciła po drodze
rogalika z kuchni. Wciągnęła buty i wyszła.
Na
klatce schodowej jak zawsze spotkała panią Helenę, znów sprawdzała skrzynkę na
listy. Tym razem nie miała ze sobą swojego irytującego psa, Alibaby. Róża
przywitała ją cichym ‘bry’.
-
A, dzień dobry Różeńko… Jak się trzymasz? Jak w szkole? Zbliża się koniec
semestru, prawda?
Róża
uśmiechnęła się pobłażliwie i szybko odpowiedziała na pytanie, tak, jakby sobie
tego pani Helena życzyła. Krótko, zwięźle i na temat. Szybko zdjęła niziutkiej
pani gazetę z Frac Delikatesy umiejscowioną na skrzynce i wyszła, żegnając się.
Rok
temu, 14 grudnia 2012 roku.
Róża
wracała ze szkoły, sama. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt,
że zazwyczaj odprowadzała swoją najlepszą przyjaciółkę, Sarę, choć tego dnia
miała wrażenie, iż pozostawała jedyną myślącą w ten sposób. Kłótnia to zbyt
dużo powiedziane. Zwykła wymiana zdań, choć niekoniecznie przyjemna. Sara od
dłuższego czasu zachowywała się dziwnie i zbywała Różę półsłówkami. Dzisiaj
jednak udało im się wrócić razem, jak kiedyś. Róża przeklinała siebie, bo
wolałaby nie znać odpowiedzi:
‘-
Sara, wiesz, że możesz na mnie liczyć, nie zamierzam cię zostawić, już
powiedziałam! Zbywaj mnie ile chcesz, ja chcę wiedzieć i chcę ci pomóc!
-
A co ty możesz zrobić?! Wiesz, jak ja się czuję?! Myślisz, że to zrozumiesz?!
Czy zawsze musisz być taka cholernie przemądrzała?! Nigdy nie byłaś i nie
będziesz na moim miejscu! Nie możesz mi pomóc!
-
Sara, nie będę mogła, jeśli nie dowiem się, o co chodzi!
-
Chcesz wiedzieć o co chodzi?! Świetnie! Mam dość życia i o to chodzi! Mam dość
wszystkiego, co zwala mi się na głowie, po prostu nie mogę już tego wytrzymać!
Mam dość ciebie, mam dość wszystkich, a najbardziej siebie!’
Ich
rozmowę przerwało pojawienie się szkolnej pedagożki na horyzoncie. Sara
lądowała u niej już kilka razy, ale Róża nie znała szczegółów wizyt. Podobno
chodziło sprawy rodzinne przyjaciółki. Sara się cięła. Róża nie mogła tego
zboleć, ale zawsze myślała, że przyjaciółka po prostu podąża za modą.
Tego
dnia miała już dość wszystkiego. Sara pocięła się po raz trzeci, łamiąc dwie
wcześniejsze obietnice. Rozstały się w połowie drogi. Róża skoro tylko weszła w
znajome osiedle poczuła, że już nie wytrzyma i popędziła w kierunku klatki
schodowej. Zatrzasnęła drzwi i zaczęła płakać.
Utrata
przyjaciółki była o tyle bardziej bolesna, że Róża właściwie nigdy przyjaciół
nie miała. Nikomu poza matką nie zwierzała się z tego co czuje, nikt nie znał
jej sekretów. Dopiero w gimnazjum po latach podstawówki z widmem byłej
‘przyjaciółki’ i lekką traumą, znalazła bratnią duszę w Sarze.
Usiadła
na schodach i położyła plecak obok
siebie. Oparła gorącą twarz na chłodnych od mrozu dłoniach i patrzyła, jak
śnieg roztapia się na wycieraczce, pochlipując.
-
Może chusteczkę?
Róża
poczuła, jak wszystkie włosy stają jej dęba na karku i gdy odwróciwszy głowę
zobaczyła uśmiechniętą twarz nieznajomego, starszego chłopaka, wrzasnęła
najgłośniej, jak tylko potrafiła.
-
Hej! Tak się odpowiada, jak ktoś ci pomoc… e… jak to było? O! Jak ktoś ci
pomocy udziela?! Serio?!… Ah ta dzisiejsza młodzież… - westchnął, jakby sam do
młodych się nie zaliczał.
Wtem
otworzyły się drzwi na parterze, akurat w momencie, w którym Róża miała pokazać
środkowy palec nieznajomemu. W progu stanął pan Bartek spod jedynki z płaczącym
niemowlęciem w ramionach.
-
Schadzki na klatce to dobry pomysł, ale trzeba umieć być cicho – wycedził przez
zęby, młody ojciec. – Więc młodzieży, zatkajcie swoje świńskie ryje i idźcie
gdzie indziej, najlepiej gdzieś, gdzie nie ma małych dziewczynek.
I
tak zakończyło się ich pierwsze spotkanie, do których pięć groszy dołożył pan
Bartek, mała Zuzia i przyjaciel nieznajomego, który z puszką piwa rechotał
podparty o ścianę obok środkowych drzwi.
Dzisiaj,
11 grudnia 2013 r.
Tamto zdarzenie wbiło się w ceglany mur życia Róży,
powodując, że na sąsiadującej cegle pojawiły się rysy. Zresztą spotkanie z
nieznajomym przypominało uderzenie młotkiem w głowę. Róża, która zwykła
przejmować się każdą gafą, na samo wspomnienie dostawała gorączki.
Minęła roześmianą grupkę swoich rówieśników, zebranych
przed klatką popularnej Izabeli z młodszej klasy. Dostrzegła tam też dwójkę
swoich sąsiadów. Przeszła obok nich, nie odwracając wzroku od majaczącego w
oddali szyldu Chemitechu. Rzuciła ciche ‘hej’, w odpowiedzi na przywitanie
dawnej znajomej ze starej klasy. Po chwili rozbrzmiała salwa śmiechu.
- Coś ty taka sztywna, Róża?!
- Jak zawsze tryska energią!
- Tryska? Lol, gościu, uważaj co gadasz…
Ich dwoje też chodziło z nią do jednej klasy. Jeden nawet
jej się podobał, ale dzisiaj pytała się, dosyć często, dlaczego? Cóż, w
podstawówce ludzie są wprawdzie na wyższym poziomie kultury osobistej, pomimo
dłubania w nosie, ale inteligencji to już nie.
Jeszcze nie wiedziała, gdzie chce iść. Miała przed sobą
długą trasę, spacer na równe dwie godziny. Postanowiła, że najlepszym wyjściem
będzie pójście do cukierni i zjedzenia karpatki. Miała w kieszeni jeszcze pięć
złotych reszty z zakupów. Wyjęła monetę i przez chwilę podrzucała ją w dłoni.
Czuła się winna, zdradzając swoją ulubioną piekarnię w pawilonie, ale tam nie
było karpatek. Pani Grażyna chyba się nie obrazi. Ostatecznie była jej stałą
klientką ze słabością do rogalików z nadzieniem czekoladowym.
15 grudnia 2012 r.
Tym razem nie było lepiej. Sara przyszła rano do
szkoły, ale zamiast poczekać na Różę, która zazwyczaj wpadała tuż przed
dzwonkiem, skierowała się do biblioteki. Wiedziała, że przyjaciółka nie ma
zwyczaju tam chodzić.
Na pierwszej lekcji, historii, usiadła normalnie obok
Róży, w drugiej ławce przy drzwiach, ale ilekroć Róża próbowała o coś zapytać,
milczała, albo mówiła, że nie chce o tym rozmawiać. I tak minęły im dwie lekcje.
Historia i matematyka. Potem Sara zniknęła. Nikt nie wiedział dlaczego.
Mariola, dziewczyna, która zazwyczaj podążała za Różą i Sarą krok w krok
próbowała się domyślić powodu i kolejnymi hipotezami przyprawiała zmartwioną
Różę o ból głowy.
Sara pojawiła się na ostatniej lekcji, wychowaniu
fizycznym, ale po to, żeby zostawić swoje rzeczy w szatni i pójść do
biblioteki. Nauczycielka o nic nie pytała, a Róża prowadziła rozgrzewkę.
Po takim dniu, wracała do domu sama. Wolno stawiając
kroki na topniejącym stopniowo śniegu. Czuła wodę w butach. Podrzucała w dłoni
dwa złote, które zamierzała spożytkować na rogaliku z czekoladowym nadzieniem,
choć nie miała po drodze. Zazwyczaj odprowadzała Sarę i kupowała sobie
drożdżówkę przy okazji. Nagle moneta wyślizgnęła jej się z dłoni. W najgorszym
momencie, gdy Róża szła nad kratką ściekową. Na szczęście zatrzymała się na
warstwie utwardzonego śniegu. Róża schyliła się by ją podnieść, gdy nagle
czyjaś stopa pojawiła się tuż przed jej oczami i moneta zniknęła bezpowrotnie.
- O, pani krzykaczka – odezwał się znajomy głos. Róża
go pamiętała. „Może chusteczkę?” powiedział wczoraj. – Jak się pani miewa,
gardło panią nie boli?
Róża uniosła hardo głowę, choć na wspomnienie
wczorajszego dnia z dodatkiem dzisiejszego znów w jej oczach zebrały się łzy.
- H-hej… Czekaj, no… Co ja znowu zrobiłem nie tak… -
zgarbił się i uniósł wzrok ku niebu. – Boże, kobiety płaczą na mój widok… -
jęknął.
- Z taką twarzą to się nie dziw, stary – parsknął jego
kumpel, pojawiając się ni stąd ni zowąd w polu widzenia Róży.
W końcu wydobyła z siebie głos, starając się nadać mu
jak najbardziej bojowy i odważny ton.
- Właśnie pozbawiłeś mnie jednego posiłku – oznajmiła.
- I to tyle? – chłopak cofnął się zaskoczony. – To nie
problem, i tak właśnie szliśmy z Górą do cukierni, co powiesz na jakieś
ciastko? Jeżeli chcesz oczywiście, mogę ci zrekompensować utratę posiłku –
zaproponował i wydobył z kieszeni okrągłą pięciozłotową monetę, po czym
podrzucił ją uśmiechając się.
- Jesteś mi to winien, ty…
- Krystian jestem – przedstawił się i mrugnął. – A ten
koksu obok to Marian, ale wszyscy mówią na niego Góra, chyba wiesz dlaczego –
wskazał kciukiem na kolegę o wzroście koszykarza. – To co, idziemy?… Jesteś
Róża, co nie?
Dzisiaj, 11 grudnia 2013 r.
Krystian i Góra, którzy pojawili się w jej życiu z
prędkością błyskawicy byli uczniami w wieku licealnym. Góra chodził do
mechanika, a co do Krystiana to nie wiedziała. Wysoki chłopak znał chyba
miliard żartów i zawsze znajdował sposób, żeby przygasić zapał przyjaciela.
Teraz stała przed cukiernią, w której tamtego dnia jadła z
nimi karpatkę. Weszła do środka bez zastanowienia i zamówiła to samo ciastko. W
środku nie było dużo miejsca, a Róża przez cały czas miała wrażenie, że
ekspedientka mierzy ją wzrokiem, jakby psuła jej nastrój. Gdy wyszła, nie miała
już żadnego planu. Obejrzała się na stojącą obok hurtownię kwiatów i po
krótkiej chwili zdecydowała się tam wstąpić. Znała właścicielkę, była
przyjaciółką jej babci. Kiedyś była tam z Krystianem… Tak, jakby się nad tym zastanowić,
to było chyba w styczniu, na feriach.
24 stycznia 2013 r.
Były ferie. Od paru dni chodziła na zajęcia z
samoobrony ze starą znajomą, Alicją. Zawsze ćwiczyły w parze, z tym, że przy
różnicach w proporcjach ciała, Róża mogła połamać jej kości. Stosunki z Sarą
nieco się polepszyły. Róża, tak jak powiedziała jej znajoma z internetu,
zdecydowała się nie naciskać. Koleżanka, której się radziła była kiedyś w
podobnej sytuacji, dlatego jej zdanie postawiła na pierwszym miejscu. Mimo
wszystko, czuła niepokój.
- Idę po kwiaty, chciałabyś pójść ze mną?
Od pewnego czasu upodobała sobie siedzenie na schodach
ilekroć wracała do domu. Gdy drobny snop światła padał na nią przez szybę w
drzwiach do klatki, czuła się bezpieczna i odpływała myślami w nieznane miejsca.
Zazwyczaj w takich sytuacjach spotykała Krystiana.
- Po co?
- Pocą to się nogi nocą, idziesz, czy nie? – ponowił
pytanie, przekręcając klucz w drzwiach i mocno otulając się długim, kolorowym
szalikiem. – Zimno tam na zewnątrz? Jak tylko pomyślę o wyjściu na to zimno, to
mnie ciary przechodzą – pomasował sobie ramiona i wzdrygnął się widocznie.
- Niee, nawet ciepło, ci powiem – mruknęła Róża. – Ale
serio, po co kwiatki? Nie mów, że sobie dziewczynę znalazłeś… Z twoją twarzą,
to by było ciekawe… - uśmiechnęła się za swoim grubym szalikiem.
Krystian wystawił jej język i naciągnął czapkę na oczy.
Kiedy się szamotała z zaciśniętymi pięściami, mruknął coś niezrozumiale.
- Co?
- Nie co, tylko ‘proszę’, jestem starszy – zauważył z
westchnieniem, na co znów wystawiła mu język. – A po drugie to właśnie ci
powiedziałem dlaczego, jeżeli nie usłyszałaś, to nie moja sprawa, ja się nie
powtarzam – i zastosował jej własny gest, po czym zbiegł na dół przeskakując
cztery stopnie.
- Hej no! Nie fair!
Dzisiaj, 11 grudnia 2013 r.
Wychodząc, ściskała w dłoni kilka sztucznych kwiatów.
Trafiła jej się kapryśna sprzedawczyni. Znały się i nie przepadały za sobą.
Kiedyś Róża przyszła do hurtowni z babcią i przez przypadek zrujnowała parę
półek, a bałagan musiała posprzątać pani Małgorzata. Oh, chwila, panna
Małgorzata, jak to uściślała, gdy Róża zwracała się do niej per ‘pani’.
Tym razem dała jej dziesięć sekund na wybranie kwiatów,
które chce. Jeszcze żmija wzięła stoper, żeby mierzyć czas. Róża, czerwona ze
złości i spocona w swojej grubej kurtce z 4f wyszła na chłodne, grudniowe
powietrze. W duchu wcześniej narzekała, że skoro już nie ma śniegu, to powinno
być trochę cieplej, ale teraz wiaterek działał cuda.
Gdzie mogła jeszcze pójść?
Wtem dostrzegła grupkę chłopaków, którzy śmiejąc się, szli
pod ramię w stronę przystanku po drugiej stronie ulicy. Część z nich zniknęła
już obok klubu ‘Rudera’ i sklepu z butami ‘Next’. Pewnie planowali pójść nad
Sekwanę. Nie był to taki zły pomysł. Róża jednak nie planowała się pchać w
tamto towarzystwo, już kiedyś Góra wziął ją i Krystiana…
12 lutego, 2013 r.
- Nie bądźcie chojraki, chłopaki nie gryzą, porządni
goście, a dziewczyny z pewnością ciepło cię przyjmą Róża! – co nie zmieniało
faktu, że Góra z trudem powstrzymywał rechot. A śmiał się podobnie do
rozwścieczonego pawiana, co nie należało do ładnych dźwięków.
- Mam wzorowe zachowanie na semestr, jak się tam natknę
na kogoś z mojej klasy, to jestem spalona na koniec roku i… jakoś nie zachęca
mnie spotkanie z nieletnimi alkoholikami i palaczami.
- Ludzie marginesu – podsumował Krystian z szerokim
uśmiechem i wzruszył ramionami. – A moje płuca tego nie wytrzymają, wiesz, jak
reaguję, kiedy palisz w moim towarzystwie.
- Ej no, nie bądźcie tacy… Przyjrzycie nam się z daleka
i powiecie, co sądzicie, dobra?
Krystian i Róża spojrzeli po sobie. Uśmiechnęli się
lekko. Niedługo potem, czaili się w okolicach śmietnika po drugiej stronie
potoku, podczas gdy znajomi Góry witali go perlistymi okrzykami.
- Smród.
- Serio masz wrażliwe płuca – Róża uniosła brew. – Ja
tutaj nie czuję dymu.
- Mówię o śmietniku…
- Nie jedzie aż tak… chyba…
- Nie, to nie to… Wdepnąłem w psią niespodziankę –
skrzywił się zażenowany. – Muszę gdzieś usiąść i wyczyścić buta, mam ze sobą
chusteczki – pochwalił się, a przynajmniej tak można było wywnioskować po tonie
głosu.
- Zawsze masz przy sobie? Ja nawet jak mam katar, to
smarkam w rękaw.
Na jej słowa Krystian zrobił się niemal zielony i
skrzywił z obrzydzeniem. Zgarbiła się i wydęła policzki. Parsknął śmiechem i
zaproponował pójście na huśtawki. Zgodziła się bez wahania. Wydawało jej się to
lepsze, niż przyglądanie się Górze i jego perypetiom nad Sekwaną z tymi
niesamowicie porządnymi gośćmi i ciepłymi dziewczynami.
Dzisiaj, 11 grudnia 2013 r.
Schyliła się, żeby podnieść małą, chyba ręcznie robioną,
lalkę. Był to chłopiec nienaturalnie przypominający dziewczynę. Trochę jak
Krystian, który zawsze w jej wspomnieniach miał dziewczęce rysy i długie do
ramion brązowe włosy. Uśmiechnęła się do lalki i schowała ją do kieszeni,
wcześniej strzepując z jej ubranka przypominającego lekko garnitur, resztki
błota. Z chęcią pokazałaby ją Górze, ale on pewnie był nad Sekwaną, zapijając
smutki. Z tego co słyszała, przestał w ogóle się starać o ile kiedykolwiek to
robił. O ile kiedykolwiek to robił, zawsze po tym, jak Krystian wymierzał mu
żartobliwego kuksańca w bok i cytował Halinę ze „Świata według Kiepskich”.
Spojrzała na wystającą z kieszeni czuprynę lalki i
sztuczne kwiaty. Czuła się, jakby szła na cmentarz, a przecież to nie był cel
jej spaceru. Celu właściwie nie znała. Nie było jej w domu już jakieś pół
godziny. Do odbębnienia zostało półtorej.
Mogłaby pójść do centrum, ostatecznie to tam spędziła
większość zeszłego lata. Wiosny nie pamiętała za bardzo. Dużo przebywała wtedy
z Sarą, która nieco się uspokoiła. Wprawdzie wciąż miała dni, które powodowały,
że Róży przechodziły po plecach ciarki, ale większość uwagi poświęcała
rozmowom, przygotowaniom do dni otwartych i wypadom, to na spacery nad San,
albo do miasta.
31 czerwca 2013 r.
Usiadła na ławce i oparła rower obok. Musiała zjeść na
stojąco. Wystarczająco problemów przyniosło jej jedzenie i prowadzenie pojazdu
równocześnie. Sara również usiadła, zlizując spływającą po rożku polewę
smerfową.
- W McDonaldzie lepsze, ale tu w mieście i bez polewy mają
wyjątkoowy smak – stwierdziła i uśmiechnęła się szeroko.
Róża przez chwilę zagapiła się na linie biegnące na
przedramieniu przyjaciółki, ale zaraz się odwróciła, żeby zdjąć za jednym
zamachem połowę świderka z maszyny. Zaraz poczuła konsekwencje zbyt szybkiego
jedzenia.
- Z-z-zimneee! – syknęła wychylając się do przodu i
kolanem waląc w kierownicę roweru. Zwaliła go prosto na swoje nogi. Pisnęła z
bólu i przełknęła trzymany w ustach lód. Poczuła pulsujący ból w mózgu i
zaczęła uderzać się pięścią w głowę.
- Wow, mój wzrok działa cuda… Widziałam, gdzie się
patrzyłaś, dobrze wiesz, że tego nie lubię. To jak aluzja – fuknęła Sara.
- Sorry, nie mogłam się powstrzymać, po prostu ciężko
mi z tym.
- Niepotrzebnie, nie ma o co się martwić – wzruszyła
ramionami. – Blizny niezłe zostają, więc nie sądzę, że spróbuję jeszcze kiedyś
– westchnęła.
- Nie wierzę, że tak lekko o tym mówisz…
- A jak mam mówić…?!
Rozpoczynającą się sprzeczkę przerwał dzwonek komórki
Róży. Pewnie matka zdenerwowała się, że nie wróciła na obiad o trzynastej, tak
jak obiecała. Jednak nie. Na wyświetlaczu pojawił się Pedobear. Nie pamiętała
już, kogo tak oznaczyła, bo przy numerze była tylko nazwa misia ze zdjęcia.
- P-Pedobear?! – Sara wybuchnęła śmiechem, jakby
zapomniała, że miała być zła. – Odbierz, odbierz, aż jestem ciekawa.
- Ja też – przyznała Róża i wcisnęła zieloną słuchawkę.
– Halo?
‘- Czuję się obrażony, że tak długo zwlekałaś z
odebraniem – wyznał Krystian po drugiej stronie. – Jesteś wolna?’
- Nie wiem, czy określiłabym się jako wolna, jestem z
Sarą, a wy gdzie?
‘- Jak dobrze nas znasz – parsknął Góra. – Z chęcią
poznamy słynną Sarusię, tylko gdzie jesteście?’
- Chciałam zadać to samo pytanie. Aha i jeszcze jedno,
z czyjego telefonu dzwonicie?
‘-Góry – odparł Krystian, znów dobywając komórki.’
- Tak przypuszczałam, muszę sobie numer inaczej nazwać,
bo teraz mi się wyświetlił „Pedobear” – parsknęła Róża. – Aha, no i gdzie
jesteście?
‘- Co?!’
‘- No to dowaliłaś, bu-ha-ha – Krystian ledwo hamował
śmiech. – Jesteśmy tuż obok, odwróć się w stronę zegarmistrza.’
Róża poderwała się na równe nogi i pomachała dwójce
przyjaciół idących w ich kierunku. Sara powiodła za nią wzrokiem i uniosła
brwi. Długowłosy chłopak z gitarą akustyczną przewieszoną przez ramię i drugi
łysy, o wzroście koszykarza z rzucającymi się w oczy skarpetkami w sandałach.
Dzisiaj, 11 grudnia 2013 r.
Idąc przez miasto odwiedzała znajome miejsca, gdzie Góra
próbował wczuć się w klimat i pokazać szkołę paru gimnazjalistom, a dokładniej
skaterom i pozdzierał swoje kolana. Kąpiele i wybieranie pieniędzy z fontanny,
wizyty we wszystkich lodziarniach miasta i długie spacery po parku, nie
wspominając o wszystkich tych wygłupach.
Teraz była zima, wszystko ucichło, ludzie cicho sunęli po
mokrej kostce chodnika, trącali się i nie mówili ‘przepraszam’, pędzili od
sklepu do sklepu, naciągali się i swoje dzieci. Cała radość i wesołość świata
zdawała się zanikać wśród potu lejącego się z chmur. Te drobne kropelki
sprawiające, że człowiek czuł bardziej gorąco, niż chłód nie zasługiwały na nazwę
deszczu.
Znów siedziała na tej ławce i patrzyła na szyld sklepu
zegarmistrza. Miała wrażenie, jakby świat umarł, a ona jako jedyna miała
kolory. Cała ta szarość ją denerwowała. Nic dziwnego, że Sara nazywała ją
niepoprawną optymistką z klapkami na oczach. Może nie potrafiła zauważyć tego
wszystkiego, co było ważne? Pewnie dlatego dopiero zeszłej jesieni udało jej
się dojrzeć, że z Krystianem nie jest wszystko w porządku, jak myślała do
tamtego czasu.
Miała klapki na oczach i jednocześnie patrzyła na świat
przez różowe okulary, nie cierpiała sprzeciwu i była hipokrytką. Nienawidziła,
gdy ktoś nie podzielał jej zdania, więc to oczywiste, że nie potrafiła zgodzić
się z Sarą, która powoli po wakacjach odcinała się od niej coraz bardziej.
I tak znów, tamtego dnia wylądowała na klatce.
12 września 2013 r.
Tym razem siedziała na klatce zewnętrznej. Nie
potrafiła wejść do środka z wiedzą, że przyjdzie Krystian, może i też Góra i
zaczną ją rozśmieszać. W tej chwili nie chciała się śmiać, chciała płakać,
chciała być smutna. Ale dziwnym trafem, choć miała wiele powodów, nie potrafiła
się smucić.
- A to tutaj się chowa Roszpunka, powinnaś siedzieć u
siebie, mógłbym zawołać, żebyś spuściła włosy, byłoby niesamowicie romantycznie
– przyznał Krystian i drzwi za jej plecami zamknęły się. Róża nie zamierzała
się odwracać, ani z nim rozmawiać. Miała być zamyślona i wynaleźć jakieś
rozwiązanie w sprawie z Sarą. Nie wyobrażała sobie tracić jej w tym momencie, w
którym dziewczyna zatracała się w świecie internetowych znajomych, swoich
własnych myśli, popychających się ku czemuś, czego Róża nie chciała
zaakceptować.
- Hej no, to była aluzja do twoich włosów, nie powinnaś
się zacząć dąsać?
Nie odpowiedziała. Fakt, że nie lubiła, gdy ktoś
przypominał jej o skołtunionej szopie na jej głowie, która sięgała już tyłka,
ale teraz to nie należało do priorytetów. Róża nie wiedziała już co ma robić.
Życie Sary było jedną wielką niewiadomą, a ci znajomi z internetu zapewne
wiedzieli o nim więcej, niż ona.
- Coś się stało? Serio, zazwyczaj byś przynajmniej
zarzuciła tekstem o twojej ‘szaumie’, powiedz coś, bo się nie komfortowo czuję
i zaraz będę gadał i gadał i tak gadał, żeby przestać się tak czuć i będę
gadał, aż mi zabraknie tchu, a ty się wnerwisz, albo zaśmiejesz, pasuje ci taki
układ? O, chyba już zacząłem, bo coś czuję, że nie mogę oddychać, hej, ale no,
powiedz chociaż, jak szkoła, nieźle już dają? Ostatecznie to trzecia klas… -
nie pozwoliła mu dokończyć, bo odwróciła się ze złością i łzami w oczach. Boże,
jak ona nienawidziła przed nim płakać.
- Zostaw mnie w spokoju! – huknęła i tupnęła nogą,
dopiero po chwili zauważając pewną różnicę w jego wyglądzie.
Długie, brązowe włosy, brązowe brwi długie rzęsy,
wszystkiego tego już nie było. Jego twarz była biała, kredowo biała. Aż
zabrakło jej powietrza. Miała wrażenie, jakby grunt usuwał jej się spod nóg.
A on przekrzywił tylko głowę i uśmiechnął się.
- No! Udało mi się! Wreszcie się odezwałaś!
Dzisiaj, 11 grudnia 2013 r.
Wstydziła się swojej reakcji z tamtego dnia, ale
wiedziała, że nieważne, jakby się to potoczyło, zachowałaby się tak samo. Nogi
same niosły ją w kierunku pomnika Kościuszki, a stamtąd na drugą stronę ulicy i
w dół w stronę jej ulubionej pizzerii, Xavito. Schodziła niżej i niżej, czując,
jak dłonie jej się pocą. Nogi zdawały się odrywać od ziemi, kiedy biegła w dół
ulicy, jak na złamanie karku.
Tędy szło się też do domu Alicji, ale to nie tam podążała,
chociaż przyzwyczajenie omal jej tam nie poniosło. Od tamtego dnia, w którym
pierwszy raz zrozumiała, dlaczego Krystian znikał tak często, dlaczego tak
uważał na swoje zdrowie, minęło kilka miesięcy, a mimo to nadal nie potrafiła
pozbyć się poczucia winy. Wiecznie się uśmiechał, żartował, a ona płakała i
zwierzała mu się z największych problemów. Doradzał, pocieszał, był jak najwierniejszy
przyjaciel. Róża czuła się obrzydliwie. Obrzydliwie. Wszystko z powodu tamtego
dnia, w którym…
24 października 2013 r.
Szli parkiem, było zimno i kropił deszcz, opadłe liście
szeleściły pod stopami. Szare kolory świata zdawały się być tłem dla kolorowego
Krystiana, który wyraźnie się na nich odznaczał. Fantazyjny kolorowy szalik i
czapka, wydziergana przez babcię Róży. Babcia bardzo polubiła tego „uroczego,
odważnego i uczciwego chłopaka”, aż chwyciła swoje stare druty i z mostu
zrobiła dla niego czapkę. Mimo tej czapki ludzie patrzyli na niego dziwnie.
Mnóstwo wytykało go palcami, obserwowało bacznie z rozszerzonymi oczami,
litością, bądź współczuciem, a nawet pogardą. Róża czuła z tego powodu taką
wściekłość, jak nigdy. Nie równała się jej złość, kiedy Sara pocięła się po raz
drugi, łamiąc złożoną obietnicę.
- Czy ty tego nie zauważasz? – spytała gorzko, tonem
pełnym niemych pretensji.
- Hm? Ale czego? – spytał zdziwiony Krystian, zboczyli
z rozmowy na temat ostatniego filmu Disney’a „Kraina lodu”.
- Tych ludzi… tego jak się na ciebie patrzą, nie
uważasz… Nie wściekasz się? Nie masz ochoty im czegoś zrobić? Przecież…
- Hej! Gdybym miał ochotę im wygarnąć, jak się na mnie
gapią, to chyba bym to już zrobił, nie uważasz? – puścił jej perskie oko. – Nie
przeszkadza mi to. Ludzie zawsze tacy byli i tyle. Ostatnim razem, gdy
przyjmowałem chemię, to było hmm… kilka bitych lat temu też się tak patrzyli i
patrzeć się będą, to chyba naturalne, co nie?
Nie wypomniał, że ona sama też używała tego wzroku, gdy
go obserwowała. A często się za to ganiła i wściekała.
- Jak tak możesz…? – spytała, potrząsając głową. – Nie
chcesz im przywalić?! Nie chcesz dać im do zrozumienia, jak bolesne jest takie
brzemię?! Żeby wbiło się do ich pustych łbów, że nie jesteś inny! Żeby
zrozumieli, że to oni są chorzy, a nie ty! Żeby zrozumieli, jak to jest, czuć
się, że z dnia na dzień można umrzeć! – wykrzyknęła nie potrafiąc już
wytrzymać. Oddychała ciężko, nie chciała płakać, bo wiedziała, że w takim
układzie tylko użalałaby się nad własną bezradnością, jak wtedy, kiedy Sara się
krzywdziła.
Uśmiechnął się smutno i pokręcił głową.
- Chodźmy już, księżniczko – zmierzwił jej włosy
dłonią, zatrzymał ją na chwilę. Na jego twarzy odmalowała się nostalgia. –
Chodź, chodź, mam ochotę coś zjeść, co powiesz na ciastko w cukierni?
Teraz miała ochotę uderzyć tylko dwie osoby. Siebie, za
bycie tak głupią i jego, za to, że mimo wszystko wciąż się uśmiecha.
Dzisiaj, 11 grudnia 2013 r.
Wchodząc do szpitala, patrzyła na wyświetlacz telefonu. Dostała
tego sms’a tydzień temu, ostatecznie dziś kończył się termin. Złamała
obietnicę, ale od samego początku wiedziała, że nie jest w stanie jej wypełnić.
„Księżniczko, obiecaj mi, że nie będziesz o mnie myśleć
przez tydzień, jeżeli ci się to uda, proszę przyjdź, bo mam coś dla ciebie.”
Nie wypełniła obietnicy, ale tak czy siak, nie obchodziło
jej, co miał dla niej. Chciała go po prostu zobaczyć. Przeprosić za wszystko,
opowiedzieć o szkole, zapytać, jak się trzyma i zapewnić, że uda mu się
przeżyć.
Nie cierpiała zapachu szpitala. Miała wrażenie, że w
esencji chorób, leków i słynnego ‘jedzonka’ unosi się aromat śmierci, którego
nigdy nie chciałaby poczuć. Recepcjonistka już ją znała, ostatecznie odwiedzała
w tym szpitalu babcię, gdy złamała rękę, matkę, gdy zachorowała na zapalenie
płuc i dziadka, gdy był na badaniach kontrolnych. Wiedziała też o Krystianie.
Róża zastanawiała się jednak, co takiego Krystian chciał
jej dać, że żeby to dostać musiała przestać o nim myśleć na cały tydzień.
Zdecydowała. Musi się uśmiechać. Wyciągnęła do góry kąciki ust, patrząc w szybę
oddzielającą jakiś pokój od korytarza. Tak, jak Krystian, będzie odważna,
będzie się uśmiechać.
Wreszcie znalazła pokój. Zdziwiła się jednak, że jest to
zwyczajne pomieszczenie, w którym zazwyczaj przebywają osoby ze złamaniami. Jej
babcia leżała kiedyś na tym oddziale.
Weszła do środka, a serce biło jej tak mocno, jakby
chciało połamać wszystkie żebra, żeby wyskoczyć i zatańczyć w agonii na stoliku
nocnym obok… pustego łóżka.
- Kry… Krystian…? – wydukała patrząc na rozrzuconą
pościel, jakby dopiero wstał, żeby przejść się po szpitalu, co robił pomimo
zastrzeżeń lekarza.
Za chwilę usłyszała głośne szlochy za sobą. Odwróciła się
w ekspresowym tempie. Stała tam kobieta w średnim wieku, ale zmęczenie, ból i
gorycz widoczna na jej twarzy skutecznie postarzała ją o kolejne dziesięć lat.
Była matką Krystiana. Tak, czas przeszły był wtedy najbardziej stosowny.
- Cz-czy on…?
Kobieta podniosła na nią wzrok i jej twarz ponownie
wykrzywiła się w grymasie bólu. Łzy ciekły wydrążonymi w skórze korytami.
Kobieta potrząsnęła głową twierdząco i zakryła swoją twarz dłonią. Wyciągnęła
drugą w kierunku oniemiałej Róży, trzymała w niej białą kartkę złożoną na pół.
Dziewczyna przełknęła ślinę i wziąwszy ją, powoli otworzyła, by zobaczyć
wiadomość napisaną specjalnie dla niej.
- Tylko dla ciebie – zaszlochała kobieta. – Tylko o tobie
wtedy myślał… dlaczego cię tu nie było? Dlaczego?! Dlaczego złamałaś mu serce?!
„Jeżeli to czytasz, to oznacza, że… już mnie nie ma, a
tobie udało się wypełnić obietnicę. Nie myślałaś o mnie przez tydzień, Różo, a
więc od dzisiaj, proszę, rób tak codziennie…”
Powoli osunęła się na kolana. Czytała ten liścik wciąż i
wciąż, próbowała nawet wspak, wspominając jego obsesję w związku z książkami Arthura
Conana Doyla. Nic. Żadnego ukrytego znaczenia. To wszystko. Do samego końca,
był szczęśliwy, uśmiechał się, do samego końca myślał o niej i chciał, żeby
była szczęśliwa. A więc dlaczego, dlaczego nie mogła powstrzymać łez?
Wróciła do domu kilkanaście minut później, biegiem, wpadła
do mieszkania rozgorączkowana i chwyciła za długopis. Słowa popłynęły, jak
rzeka.
A kilka dni później był pogrzeb. Skromna i cicha
uroczystość. Góra na nią nie przyszedł, chociaż Róża próbowała go przekonać.
Sama zjawiła się w towarzystwie Sary, która zdawała się przechodzić przez coś
dziwnego. Róża nie miała siły roztrząsać tej sprawy. Wydawało się, jakby
słysząc o śmierci Krystiana, z Sary wyparowały wszystkie dotychczasowe
przekonania. Róża nie wiedziała, czy ma się cieszyć. Pewnie Krystian by tego
chciał. Ale nie potrafiła.
Nie płakała na jego pogrzebie. Nie uśmiechała się też. Nie
tańczyła na jego grobie, jak to kiedyś, w lecie, obiecała w żartach. Gdy trumnę
umieszczono w dole, sypnęła na nią garstkę ziemi śladem innych. Potem
wyciągnęła kopertę i znalezioną lalkę z kieszeni. Umieściła je w grobie, mając
nadzieję, że kiedyś, gdy znudzi mu się gnicie pod ziemią, przeczyta słowa
pisane pod impulsem i przyjmie je. Może też… uśmiechnie się.
Tak, chciałaby to zobaczyć.
~*~
Słowem komentarza... Ta, słowem. Postacie w większości są wzorowane na ludziach z mojego życia. Ogólnie pomysł na Krystiana wziął się od pewnego kolegi... nieżyjącego już kolegi, żeby pozostać ścisłym. Wprawdzie jego historia potoczyła się zupełnie inaczej, ale kiedy umarł, zdałam sobie sprawę, tak jak Róża, jaka samolubna i patrząca wyłącznie na swoje problemy byłam.
Co do Góry - pozdrawiam prawdziwego Górę XD
Sarze też bym piąteczkę przybiła, ale mam nadzieję, że tego nie przeczyta. Ma szczerość nie sięga tak szeroko... Wiecie, bo pierwowzorami Róży i Sary byłam ja i moja przyjaciółka, czego chyba można się domyślić. Zarówno styl bycia Róży, jak i mój jest dosyć podobny. Z tym, że ja bym prędzej dłubała w nosie i płakała, aniżeli to wszystko...
Nie wiem czy się zorientowałaś, ale nominowałam cię do Libster Award xD Szczegóły tu: http://miniserieanime.blogspot.com/2014/04/libster-award.html
OdpowiedzUsuńOhayo kochana ! ;*
OdpowiedzUsuńJeszcze mnie tutaj pewnie nie widziałaś, gdyż jestem bardziej tutaj w trybie ninja ^^ Ale jak tylko złapię trochę czasu to oczywiście ujrzysz masę komentarzy :D A teraz do rzeczy, nominowałam Cię do Libster Award, więcej informacji ---> http://hipnotyzerka.blogspot.com/2014/04/libster-award-po-raz-pierwszy-i-ostatni.html
Pozdrawiam i obiecuję, że jak tylko złapię chwilę to napiszę normalny komentarz xD ;*
Manon.