niedziela, 5 października 2014

Rozdział XXVI - "Anioły Rozpaczy"

Halo, halo...
Jest tam kto?
Bo nie słyszę niczego,
Sama, sama, samotna,
Pośród wszystkiego,
Nie wiem gdzie podział się świat,
Ale nagle za nim tęsknię.
Słuchaj, słuchaj,
Przyjmij mój szept,
Bo to jedyne, co mam,
Ale, ale, to nie jest, to nie jest,
To nie jesteś ty.
Proszę, proszę,
Przyjdź, słuchaj, uratuj mnie.
Od mnie samego.
Echo, echo, to jedyne co słyszę,
Cienie, cienie, to jedyne co widzę,
Czekam, czekam,
Wierzę w niewidoczne.
Halo, halo...
Jest tam kto?

Bezruch i cisza. Cienie, pustota. Zewsząd nic, tylko nienawistne igły, przybywają, przebijają, się przez skórę, zastygają, bolą, jęku nic nie wyrwie z jej gardła. Leży na ziemi, zimna posadzka jest samolubna, wchłania całe potrzebne ciepło, a sama oddaje tylko chłód. To cisza. Wszystkie żywe istoty przebywające wśród mrocznej pustki tego pomieszczenia milczą, bojąc się wydać chociaż głośniejszy oddech. Złamana dziewczyna patrzy w przestrzeń nieobecnym wzrokiem, jakby tak naprawdę opuściła już swoje ciało i z boku przyglądała się życiu, nie biorąc w nim udziału. To dziwne deja vu uderza ją boleśnie w twarz. Pragnęła tego. To już się kiedyś zdarzyło. Czy ktoś wcisnął replay? Na jej własne życzenie. Jeśli tak, to dlaczego nie czuje się szczęśliwa?
Dlaczego chce płakać, krzyczeć i błagać o pomoc, która nie nadejdzie. Bo po co?
Nie drgnęła nawet, gdy kolejne myśli rykoszetem odbijały się w jej umyśle. Wyrzucała je, chcąc się pozbyć za wszelką cenę, ale one wracały. Nie opuściły jej. Myśli fałszywego pocieszenia - Mephisto jej potrzebuje, do swoich chorych planów. Czy jeśli nie uda im się jej odbić... Akihito będzie musiał umrzeć? Bo nie dopilnował bezpieczeństwa upartego stworzenia? Nie chciała w to wierzyć.
Pusty wzrok, oczy wbite głęboko w czaszkę, zapadłe, bo znów schudła z wygłodzenia. Od dawna nie dostała nic do jedzenia. Jeśli dla oprawcy to metoda tortur, to źle trafił. W Tartarze nie jadła przez trzy ludzkie lata. Od kilku godzin nie drgnęła też o milimetr, przywołując chwile całkowitego bezruchu w więzieniu.
Czuła wstyd.
Czuła wstyd, bo wizerunek twardzielki był ostatnim, który teraz by sobie przydała.
Czuła wstyd, bo strach zupełnie nie pasował do jej bezlitosnej natury.
Czuła wstyd, bo odkryła, że wciąż ma serce. Jedyny organ, który nie bał się uderzać w piersi w maratońskim tempie.
Czuła wstyd, bo kiedyś kichnięciem powodowała zwarcie w domowej instalacji elektrycznej, a teraz nie mogła wykrzesać z palca chociaż jednej iskry.
Iskry. Czy o to im chodziło? O jej moc? Nigdy się o nią nie prosiła! Jeżeli chcą, niech ją sobie zabiorą, niech zabiorą to cholerne brzemię, które łączy ją z Okumurą i całym tym pieprzonym światem. Tylko niech to zakończą, to uczucie wstydu ogarniające ją swoimi lepkimi ramionami.
Nie.
Wiedziała, już to rozumiała, boi się śmierci. A ta się zbliżała, słyszała jej głos. Głos tej samej śmierci, którą przywołała kilka lat temu. 
Impuls przebiegł pod jej skórą. Nie była to znajoma elektryczna nić, dzięki której czuła, że wciąż żyła. Znała to uczucie. Dreszcz strachu, zmuszający wszystkie włosy na ciele do stanięcia na baczność.
Aine, Inami i Doruna kryli się we wnęce w ścianie, z dala od wątłego światła migającej żarówki, wydającej z siebie syczące odgłosy. Harumi ich nie winiła, gdyby mogła się ruszyć, zrobiłaby to samo, ale nie mogła. Całe jej ciało zdrętwiało z zimna, nie ruszało się, nie chcąc marnować cennej energii. W dodatku po ostatniej próbie ucieczki przebili jej stopy gwoźdźmi.
- Witamy księżniczkę.
Jadowity ton Iwao przyprawił ją o kolejny dreszcz, przez który odruchowo zamknęła oczy, ściskając powieki najmocniej jak potrafiła, aż pojawiły się na nich grube zmarszczki. Podobne bruzdy utworzyły się pomiędzy brwiami.
- Jak się księżniczce odpoczywało?
Nie odpowiedziała. Zastanawiała się, czy w ogóle potrafi wydobyć z siebie jakiś dźwięk. 
Poza kolejnym krzykiem.
Brak odpowiedzi zdenerwował Iwao, chłopak chwycił ją za długie, zbielałe włosy i podciągnął do góry, wprawiając łańcuchy skuwające jej nadgarstki w drgania. 
- Pozwól, że zapytam jeszcze raz - zaczął, swoim świszczącym, wężowatym tonem, zbliżając swoją twarz do jej twarzy. - Jak się księżniczce spało?
Zacisnęła powieki i zagryzła dolną wargę. 
- Zła odpowiedź.
Uderzyła plecami o ścianę, nagłe zderzenie wyrzuciło całe powietrze z jej płuc. Nie zdążyła jednak nabrać go na nowo, bo jeden z napastników wymierzył bolesnego kopniaka w żebra. Odgłos łamanych kości odbił się od ścian kanału rykoszetem, razem z jej wrzaskiem.
Kolejne szarpnięcie, tym razem za złączone łańcuchem nadgarstki i uderzyła o przeciwną ścianę. Ból rozchodził się po ciele wielkimi falami, że nie nadążała za jego czuciem. 
- Powinnaś przyswoić trochę dobrych manier, Pandoro - polecił Iwao, śmiejąc się krótko, z wyższością. Uniosła lekko głowę, na tyle na ile pozwalał jej ból mięśni i przejmujący trzask kości przy każdym ruchu. Rozmazany obraz górującego nad nią, niczym drapieżnik nad ofiarą, płomiennowłosego mężczyzny ukazywał się w jej głowie, w dziesiątkach nierównych kawałków, zupełnie jak w zbitym zwierciadle.
Zacisnęła zęby, powstrzymując się przed odpowiedzią. Już postanowiła, będzie milczeć.
- Cóż to za smętny wyraz twarzy? Nie uważasz, że to niegrzecznie tak krzywić się do kamery? Hmm? - mruknął oprawca i nie odwracając od niej wzroku, zwrócił się do jednego towarzyszących mu ludzi. - Accel, co o tym sądzisz? Potrafisz ją rozśmieszyć?
Zapytany jakby wyłonił się z ciemności. Harumi na jego widok odsunęła się jeszcze, uderzając obolałymi plecami o ścianę. Jej oddech przyspieszył, ściskała wargi w linii, aby uregulować wymianę gazową, ale nie potrafiła się powstrzymać. Chłopak stojący obok Iwao miał białe włosy, zupełnie jak ona, i te nieomylnie identyczne czerwone oczy, przekrwione i poprzecinane siatką żyłek, zupełnie jakby nie spał od kilku dni. Ale nie to ją przeraziło. Usta wykrzywione w niemal bolesnym uśmiechu zdawały się ciągnąć dalej wzdłuż policzków, okolone krwawymi smugami.
- Myślę, że coś można z tym zrobić - wyszeptał, przejeżdżając językiem po perłowo-białych zębach, uwydatniających niesamowicie głęboką czerwień ust. Nachylił się nad nią i ujął jej podbródek w dwa palce, uważnie przyglądając się twarzy, pomimo stawianego oporu. Kręciła głową na boki, próbując się wydostać, drogę po bokach zagradzały jej sylwetki pomocników Iwao, za sobą miała ścianę. Nieważne w jakiej byłaby formie, wiedziała, że nie potrafiłaby jej rozwalić. Zaczęła się dusić z powstrzymywanego płaczu, wywołanego strachem.
Wstydziła się siebie.
- Aww, nie płacz kochanie, za chwilę będziesz piękna~!
Kling. Oczy omal nie wypadły jej z orbit, kiedy zauważyła wysuwające się ostrze noże, skierowane w jej stronę. Wyprostowała się jak struna, próbując wstać, ale nogi odmówiły posłuszeństwa. Nie! Nie, nie, nie! - krzyczał umysł, ale na przekór prośbom, oczy widziały prawdę i tylko prawdę. Wyjątkowo gorzką prawdę.
- No już, już, poboli tylko przez chwilę, kochanieńka~! - zachichotał Accel, zbliżając chłodny metal do jej twarzy. Przejechał nim na próbę po delikatnym policzku i uśmiechnął się szerzej, szwy spalające rozciętą skórę naprężyły się. - Będziesz tak piękna jak ja... No powiedz, czyż nie wyglądam bajecznie? - spytał i roześmiał się, nie dając jej chwili na odpowiedź. - Ależ oczywiście, że jestem, jestem prawda?
- Nie gadaj, tylko rozśmiesz ją - syknął ktoś po lewej.
- Psujesz nastrój Access~! - odparł śpiewnie Accel i ujął jej drugi policzek w dłoń. - Ah, kiedy pomyślę, że jeszcze upiększę twoją śliczniutką buzię to moje serce, jakby oblewał miód... A teraz...
Uśmiechnij się.
Całym swoim jestestwem zaczęła się szarpać, ale on był silniejszy, chwycił ją za gardło i przybił dłonią do ściany, aż zobaczyła gwiazdy. Z trudem łapała oddech, czuła jak rozchyla jej wargi. Próbowała zaciskać je najmocniej jak potrafiła, ale instynkt samozachowawczy nakazywał nabierać jak najwięcej powietrza, a do tego potrzebowała ust i nosa. Za maniackim uśmiechem Accela dostrzegła lampę kamery i jej błyszczący obiektyw. Poczuła wzbierającą się w sobie rozpacz i bezsilność. Miotała się jak mogła, ale wiedziała, że nawet gdyby się uwolniła, nie uciekłaby zbyt daleko.
- Proszę nie... - wychrypiała przez łzy.
- Ależ tak - zaprzeczył Accel, podważając jej tarczę ostrym nożem rzeczywistości. Powoli i z niemal namaszczeniem wsunął go między wargi i wbił w kącik ust, zdecydowanym ruchem przeciął się przez oporną skórę. 
Poczuła piekący ból rozdzierający jej twarzy. Gorące, słone łzy płynące po policzkach stawały się kroplami przeżerającego kwasu. Wiła się w konwulsjach, z całej siły starając się nie krzyczeć, ale Accela to nie obchodziło.
- Już zaraz... Jeszcze kilka pociągnięć, bella - szeptał, z wyrazem czystej ekstazy obecnym na twarzy.  Zatrzymał nóż w połowie policzka, z jednoczesnym błyskiem fachowca i rozczarowanego czterolatka w oku. - Jeszcze tylko trochę bólu, a będziesz uśmiechać się przez całe życie, tak jak ja! - wykrzyknął i odrzucił głowę do tyłu, chichocząc radośnie. To była chora radość psychopaty. - Chłopaki, chcecie być następni?
- Spierdalaj - fuknął Iwao i bez wahania kopnął go w kręgosłup. Pomimo siły kopa, Accel pozostał nienaruszony, uśmiech nie zniknął nawet z jego krwiście czerwonych oczu. Był poważny. 
Harumi wykorzystała chwilę ich nie uwagi i zebrała w sobie całą siłę, która jej pozostała, skumulowała ją w pięści i bez wahania w odsłonięty i niebroniony w żaden sposób, splot słoneczny. Pomimo wiecznego uśmiechu, coś w nim pękło, otworzył usta, odrzuciło go do tyłu, prosto pod nogi Iwao. Harumi rzuciła się w bok i bez zastanowienia podcięła reagującego już innego chłopaka, runął na Accel'a, ale nie minęły dwie sekundy, a podnosił się, by złapać ją i zadać ból gorszy, niż mógł to zrobić amator Glasgow Smile. Ona jednak nie zamierzała czekać. Spróbowała stanąć na nogi, podpierając się jeszcze rękami. Trwało to ledwie kilka sekund, ale już za nią ruszali. Było ich siedmiu, na nią jedną. Wiedziała, że Aine, Inami i Doruna kryją się w kącie, ale nie śmiała liczyć na ich pomoc.
Nie miała nawet czasu na ból, który był okropny. Gwoździe przebijały się przez jej stopy coraz boleśniej i boleśniej, rozrywając mięśnie i ścięgna, zmuszając do pokracznych i śmiesznych ruchów.
Wiedziała, że jeżeli ją zaatakują, nie będzie mogła się podnieść. Wiedziała, że nie zdoła uciec daleko. Wiedziała, że jest z góry skazana na porażkę, ale nie mogła przestać walczyć, nie mogła przecież się poddać... Nie mogła.
I wreszcie cios nadszedł, prawdopodobnie z łokcia, prosto w odcinek szyjny kręgosłupa. Na chwilę jej umysłem zawładnęła ciemność i niewyobrażalny ból. Padła na podłogę z głośnym krzykiem, czując, jak skóra policzka rozdziera się do końca, aż do uszu. Poderwał ją z ziemi, szarpiąc za włosy, kopnął w brzuch, wydała z siebie kolejny wrzask. To był Accel. Nie bawił się już teraz. Wepchnął jej nóż do ust. Z daleka dobiegł ją spokojne wołanie Iwao, żeby oszczędził jej język, bo jest wiele rzeczy, które ma im do powiedzenia. Nie miała czasu by protestować. Zwyczajnie dopełnił dzieła i sprawił, że się uśmiechnęła. Ona, Harumi, która zawsze tylko się krzywiła, która nigdy nie uśmiechała się bez powodu, a nawet gdy go miała, zachowywała stoickość.
Uśmiechała się krwawo, przez płacz.
Dlaczego?
- Zabić... - wyszeptał Accel. Siedział na niej okrakiem i z chorą fascynacją oglądał jej ciało. Coś błyszczało w czerwonych oczach... czy to czarna spirala? - Zabić, zabić, zabić... - mamrotał, uśmiechając się coraz szerzej i szerzej. Przejechał nożem po skórze jej szyi, tworząc płytkie nacięcie. Zebrał kroplę krwi na palec i przysunął ją pod nozdrza. Z lubością chłonął metaliczny aromat. - Bella...
I wtedy piękność, którą miał pod nosem roztrzaskał but Iwao, bez wahania roztrzaskując jej nos butem.
- Ty przebrzydła mała kurwo... - wycedził płomiennowłosy, nie zważając na trzask kości i zduszone jęki Harumi. - Tak bardzo pragniesz wrócić na zewnątrz, co? - spytał, przyciskając podeszwę mocniej. Jej ciałem wstrząsały kolejne impulsy bólu, niczym elektryczny szok, podrywając do bolesnego tańca. - Do tych wszystkich obrzydliwych ludzi, dla których nie masz żadnej wartości...? - pytał dalej, wreszcie przestając. Zdjął nogę z jej twarzy i pochylił się nad drobnym, sponiewieranym jestestwem. - Przeżywasz tutaj najgorsze katusze, na których nie skazałbym nawet czystokrwistego demona, a oni...? Nawet nie raczyli negocjować... Nic ich nie obchodzisz...
- Nie...
- To prawda, Pandoro - odparł Iwao, opuszką palca gładząc czubek jej połamanego w papkę krwi i kości, nosa. - To bardzo smutna prawda, nie potrzebują cię. Nigdy nie potrzebowali... Obserwowałem cię.
- Przestań pieprzyć! - wrzasnęła i splunęła na niego krwią, choć wymagało to od niej wielkiego wysiłku i wmusiło kolejną porcję bólu do i tak zniszczonego organizmu. - To nie do nich idę! Mam ich w dupie! Jak mnie nie chcą, to niech spierdalają, bo nie będę robić im łaski! A ciebie wywrócę na drugą stronę, wypruję flaki i obwiążę nimi meble! Zrobię sobie naszyjnik z twoich zębów i kołnierzyk z tych gównianych kudłów! Tylko poczekaj! Skończę z tob...
Nie pozwolił jej dokończyć. Chwycił jej twarz w dłoń, naciskając środkiem dłoni na złamany nos, palce wbił w oczy, otworzył usta drugą dłonią i złapał język.
- Tak paskudne słowa, z ust tak niegdyś ładnej dziewczyny, no kto by pomyślał... - parsknął Iwao. - Nie zmuszaj mnie, bym to zrobił, Pandoro...
- Zniszczyłeś... Bella... - wychrypiał zszokowany Accel.
Iwao prychnął.
- Zobaczysz, co jeszcze potrafię zrobić.
To powiedziawszy odepchnął go i wbił kolano w splot słoneczny Harumi, dziewczyna zakrztusiła się krwią, uderzył w przeponę, straciła oddech, wciąż trzymając jej głowę, rzucił nią o ścianę. 
- Wciąż żyjesz! Wciąż żyjesz! - wykrzyczał. - To o czymś świadczy Pandoro! Jesteś szalona! Jesteś demonem! Jak my wszyscy.
- Nie... - wydusiła z trudem. Nie potrafiła nawet w myślach sklecić prostego zdania. Traciła kontakt ze światem, a wszystko w niej wiedziało, że to dopiero początek. - Nie jestem... - próbowała znów, ale słowa mieszały się w głowie, uciekały na wszystkie strony wśród ferii barw i świetlnych błysków.
Nie czuła swojej mocy.
Potęga ją opuściła.
Została sama. 
- Nie jestem taka jak wy!
- A więc dlaczego wciąż żyjesz, Pandoro? - powtórzył Iwao, stając przed nią, emanując wyższością za każdym kolejnym krokiem. - Dlaczego pomimo tego wszystkiego, co zrobiliśmy, wciąż jesteś tutaj, przytomna, mówisz do mnie...? Poszukaj odpowiedzi, Pandoro. Nie odrzucaj jej. Jesteś taka jak my, więc dlaczego nie przestaniesz wreszcie zaprzeczać? Jesteś tak chorą masochistką, że z utęsknieniem czekasz, na kolejne zabawy...?
Z jednej strony nadchodził Iwao, z drugiej chłopak z kamerą, którego Accel zaadresował jako Across.
- Nie odpowiadaj - uciął. - Mam dla ciebie propozycję...
I to mówiąc, podszedł bliżej i nachylił się nad trzęsącym się ze strachu i bólu, ciałem Harumi, zgrabnym ruchem przerwał łańcuch skuwający razem jej ręce i odsunął się z szerokim, przesyconym jadem uśmiechem.
- To dla ciebie wielka szansa, niczym pierwszy casting dla modelki! - parsknął. - Przejdź się więc po wybiegu Pandoro... Nie... Harumi!
Patrzyła na niego zamglonym i nieprzytomnym wzrokiem, jakby nie rozumiała ani słowa z tego co mówił. A on podniósł się z trzaskiem kości i znów górował nad nią. Pozostali pomocnicy, razem z wciąż zdruzgotanym Accel'em, utworzyła coś w rodzaju tunelu, specjalnie dla niej.
- To twój wybieg, Harumi~! - oznajmił Iwao. - Nie mamy dla ciebie kryształowych pantofli, ani złotej sukni, czeka cię tylko ciężka, pokutna szata, za grzechy przeszłości i droga wysypywana szkłem i gwoździami, przejdź ją i do końca dojdź, jeśli pragniesz wolności, lub zostań złapana przez moje Anioły Rozpaczy.
Otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła, żałując posunięcia. Rany na policzkach piekły, jakby ktoś systematycznie posypywał je solą i zalewał sokiem z cytryny. Syknęła z bólu. Iwao skinął na jednego z chłopaków, nazwał go chyba Axel. Ten ukłonił się i podszedł do niej z pustym wyrazem twarzy, nachylił się i podał jej dłoń.
- Madame pozwoli.
Odsunęła się jeszcze dalej. Nie wahał się, chwycił ją za włosy i przerzucił pomiędzy ustawionymi w rzędach wspólnikami.
- Jeżeli madame nie pójdzie sama, trzeba będzie jej pomóc, ma się rozumieć - rzekł stoicko Axel, obojętnie przechodząc obok niej i ustawiając się w rzędzie.
- Masz dziesięć minut forów...
- Forów? - wcięła się Harumi, pomiędzy urywanymi oddechami, po nieudanej próbie stanięcia na nogi. Całe jej ciało chwiało się, przepełnione bólem, nie było centymetra kwadratowego, który nie przyprawiałby od przyspieszony oddech i cierpiętniczy syk.
- Wyruszasz dziesięć minut przed moimi pieskami - odparł. - Oh, przepraszam, Aniołami Rozpaczy, zabawimy się w grę o twoją wolność, ale ja też chcę coś z tego mieć...
- Niby co...?! - wycedziła.
- Świetny materiał - parsknął i wzruszył ramionami. - Twój czas zaczyna się... Teraz.
Wytrzeszczyła oczy i rzuciła spanikowane spojrzenie na chłopaków. Ci ani drgnęli. Stali zupełnie jak posągi, każdy z zupełnie innym wyrazem twarzy, napawającym ją strachem. Czuła, jakby miała stopy przybite do podłogi.
- Tik-tak - szepnął Iwao. - Życie to gra, wiesz? Survival, musisz walczyć, jeśli chcesz być wolna i... przeżyć - uśmiechnął się jadowicie. - Wiesz, zawsze możesz oddać nam Iskrę...
To tylko pogłębiło jej przerażenie.
Odwróciła się w kierunku wyjścia i wykonała pierwszy krok, łapiąc gdzieś w oddali spłoszony wzrok Aine, która zapewne przyglądała się wszystkiemu, zasłaniając oczy Inami. Zazdrościła jej. Marzyła, aby i przy niej był ktoś taki, kto zasłoni oczy... Kto obroni przed okropnościami tego świata.
Czuła świeże łzy.

Dwa dni wcześniej.
- Dadzą radę?! Dadzą radę?! - zbulwersował się Suguro, widocznie nie wytrzymawszy presji. - Musieliśmy skoczyć z cholernego... - uciął, pod ciężkim spojrzeniem Yukio Okumury, któremu nie uległ Rin.
- Szóstego piętra! - dokończył za niego. - Ja rozumiem wiele rzeczy, ale dopiero wróciłem ze szpitala i nie do końca uśmiecha mi się ponowne do niego trafienie, Nakajima mówiła, że gdyby drzwi nie były otwarte, skończylibyśmy jako kolorowa plama na chodniku!
Yukio westchnął i poprawił okulary... lewą ręką. Rin zamrugał. Zdziwił się, że zauważył taki szczegół, ale był on nazbyt rażący. Obaj byli praworęczni i przywykł do tego. Kiedyś gdy ich klasy miały sparing w unihokeja, to właśnie Yukio dostał lewy kij i miał straszne trudności w choćby zatrzymaniu piłeczki przy sobie. Wtedy nie wyobrażał sobie, że jego młodszy brat mógł udawać swoją niezdarną postawę podczas gier sportowych.
I wtedy ją zauważył.
- Czekaj! Nie odpowiadaj! - krzyknął nagle Rin, przerywając Yukio wpół słowa. - Kim jest ta laska?!
Dopiero kiedy wskazał ją palcem, oczy wszystkich skierowały się ku rzeczywiście stojącej tuż obok Yukio, dziewczyny. Jak dotychczas chowała się za jego plecami, ale teraz wyszła im naprzeciw, zainteresowana. W swojej prawej dłoni trzymała ukochany pistolet młodszego Okumury, do którego przemawiał nieraz czulej, niż do jakiejkolwiek osobniczki płci żeńskiej. Bawiła się mechanizmem, otwierała magazynek i wyrzucała z niego naboje. Rin był zszokowany. Yukio nie pozwalał dotykać Hydry nawet jemu!
- To... nie jest rozmowa na teraz - wydukał, starając się za wszelką cenę zachować spokój.
- Jeżeli nie na teraz, to na kiedy?! - oburzył się Rin.
- Hej, hej, spokojnie Okumura... - Shima spróbował załagodzić sytuację, ciągnąc go za ramię. - Profesorek zaraz przedstawi nam nową dupecz... znaczy, koleżankę, co nie? - wypalił i szeptem zwrócił się do drugiego nauczyciela: - Sagara-sensee, czemu go nie powstrzymasz?
- To zbyt zabawne, żeby przerwać - zachichotał Arata. Uczniowie popatrzyli na niego jak na głupiego. - No cooo? Naprawdę was to nie bawi? - zdumiał się. Odpowiedziały mu zażenowane i zirytowane spojrzenia. - Booohoo, a mnie owszem.
Wtedy do akcji wkroczyła dziewczyna. Przez chwilę bawiła się pistoletem, zupełnie niezainteresowana sytuacją, dopóki Rin nie chwycił Yukio za fraki, oskarżając go o ciągłe sekrety. Wtedy poruszyła nosem i otworzyła szerzej oczy, a właściwie oko. Drugie zostało zasłonięte przez białą opaskę lekarską. Zwęszywszy coś interesującego, wyskoczyła zza okularnika, próbującego uspokoić brata, nie tracąc przy tym zimnej krwi. Bez chwili namysłu, rzuciła się na Rin'a i przygwoździła go do podłogi.
- H-hej! - wykrzyknął.
- Czemu to jemu zawsze zdarzają się najlepsze kąąąskiii?! - jęknął Shima, łapiąc się za głowę.
- Szczęście głupiego? - podsunęła sarkastycznie Izumo. Od paru minut stała w ciszy, wbijając wzrok w podłodze, zapewne myśląc o Paku, która została na dachu akademika, praktycznie sama. Konekomaru westchnął, słysząc jej gorzkie słowa. Sam nie miał nic do dodania. Nie to, że nie lubił Okumury, po prostu nie szanował jego metod rozwiązywanie problemów i uważał go za nieco prymitywnego.
- Pierwszy raz się z tobą zgadzam - mruknął Ryuuji.
- E-ej, no! Może ktoś się pofatyguje?! - zawołał, spanikowany Rin, kiedy dziewczyna bez krztyny godności zaczęła go obwąchiwać, jakby zupełnie nieświadoma swoich walorów, ani tego, że nos chłopaka zaraz eksploduje od zbierającej się w nim krwi.
- Teraz rozumiecie, co mówiłem? Śmieszne jest śmieszne! - zaśmiał się Sagara.
- No niekoniecznie, szczęśliwy drań z tego Okumury - burknął niezadowolony Renzou, ale nagle go olśniło. - Ne, ne, Izumooo-chaaan, może ty mnie pocieszysz? 
Niestety zamiast oczekiwanego pocieszenia, otrzymał wyjątkowo silny jak na Kamiki cios, który posłał go prosto na najbliższą kolumnę.
Yukio przejechał dłonią po twarzy.
- Shizen zejdź z niego - zwrócił się do dziewczyny, niebezpiecznie balansując nad ich ciałami, na jednej nodze. Blondynka zdawała się go zupełnie nie słuchać i w najlepsze obwąchiwała Rin'a. - Shizen, powiedziałem chyba coś?
I szarpnął łańcuchem.
Zaraz, łańcuchem?
Dopiero wtedy Rin ze zdziwieniem zauważył, że fioletowooka Shizen ma na szyi cienką, czarną obróżkę z zielonym kamieniem po środku, do której podpięty został nadgarstek Yukio. To by wyjaśniało jego zaskakująca leworęczność.
- Shizen? To jej imię? - spytał, wyglądając przez jej ramię na młodszego brata. Ten skinął głową. - To ten... - wsunął się z powrotem pod jej górującą sylwetkę. - Shizu-chan?
Dziewczyna drgnęła i popatrzyła na niego lśniącym, fioletowym okiem. Otworzyła usta i poruszyła nimi niemo. Uniósł brew i zerknął na Yukio. Westchnął.
- Zdaje się, że jest głucho-niema, nie rozpoznaje dźwięku słów, ale wyczuwa fale dźwiękowe, w dodatku potrafi czytać z ruchu warg - wyjaśnił i szarpnął łańcuchem. Dziewczyna zakrztusiła się, ale nie zeszła z Rin'a. - Shizen!
- Yukio, ona nie jest psem! - zauważył zdenerwowany od nowa starszy Okumura. - Dlaczego w ogóle trzymacie ją na łańcuchu?! - zapytał, sam podnosząc się do pionu i delikatnie odpychając blondynkę.
- Mówiłem, że to nie jest rozmowa na teraz! - huknął niespodziewanie, skutecznie uciszając brata i całą resztę egzorcystów, od kilku chwil dyskutujących między sobą. - Wszystko zostaje wyjaśnione w swoim czasie, ja również mam dzisiaj dużo zajęć, więc pozwólcie, że wrócę do was, jak tylko coś załatwię.
- Chwila, Yukio! - krzyknął za nim Rin, ale bezskutecznie, podciągnął Shizen za łańcuch i zaczął oddalać się mostem w stronę głównego trzonu korytarzy filii. - Ten głąb... - fuknął, z bezsilności uderzając pięścią w podłogę. - Myśli, że jak ma tytuł doktorka, to wszystko mu wolno...! - zazgrzytał zębami.
- Pha! Dobre sobie! - parsknął Suguro. - To samo tyczy się ciebie, Okumura, masz mieczyk, jakąś podejrzaną przeszłość i znajomości, prawdopodobnie też nie zdawałeś egzaminu i myślisz, że jesteś Bogiem?!
- A tobie skąd to się nagle wzięło?!
- Wróciłeś z oddziału psychiatrycznego, a nie wspomniałeś o tym ani słowem, hello! Ziemia do Okumury! - wycedził Ryuuji.
- Od kiedy mam niby gadać wam o swoim życiu prywatnym?!
Suguro poczerwieniał ze wstydu.
- To dotyczy nas wszystkich - zauważył Konekomaru. - Zachowaliśmy się samolubnie, wyciągając cię z domu i w dodatku zmuszając, żebyś wszystko zrobił za nas - zaznaczył, nie zważając na prychnięcie Izumo.
- Proszę was! Prosty krąg poziomu drugiego to już wszystko?
- Sama byłaś zbyt zajęta szczaniem w gacie przed wysokością, żeby się zabrać za ten prosty krąg, hmm?! 
- Chwilunia - wtrącił Sagara. - O co właściwie się kłócicie?
Zamilkli.
- Chyba... ulegliśmy wpływowi chwili - wysunął wniosek Konekomaru. - No i ten... 
- Bon jest wściekły, że Okumura robi wszystko sam - westchnął Shima, a widząc wściekły wyraz twarzy Suguro, tylko wzruszył ramionami. - No co? To prawda. Kiedy poszliśmy odwiedzić Moriyamę, usłyszałeś o tym, jak uratowali ją przed demonem-pasożytem i omal nie zzieleniałeś z zazdrości.
- Shima nie sądzę, żeby to miało cokolwiek do rzeczy... - mruknął Miwa.
- To jest bez sensu - stwierdził w końcu Rin, krzyżując ręce na piersi.
I nagle coś pękło, wszyscy się roześmiali. Mijały minuty, a oni tam stali, pogrążeni w dziwnie lekkiej radości, która przyszła nie wiadomo skąd. Żaden z nich nie wiedział, co dzieje się w mieście, zupełnie jakby o tym zapomnieli. Dzieciaki, zwyczajne nastolatki, a nie osoby, na których barkach spoczywa bezpieczeństwo ludzkości. Śmiech potrafi czynić prawdziwą magię.
- I ty to mówisz Okumura! - zarechotał Ryuuji. Otarł oko z niewidzialnej łezki. - Dobra, powiem szczerze, trochę się wkurzyłem, że odwaliłeś kitę, po tym jak zrobiłeś wszystkiego w cholerę. Ale wiesz co bardziej mnie zirytowało?
- No co, Bon? - podpytał Rin. Suguro nawet nie skrzywił się, kiedy ten użył jego przezwiska.
- To, że jesteś pieprzonym indywidualistą i jak zawsze musisz wszystko robić sam - powiedział już poważnie. - Weź nie udawaj clowna na rodeo i gdy będziesz potrzebował pomocy, zadzwoń, co?
- Cóż za porównania! - parsknął Renzou. - Ale ma rację, my też czasem chcemy się zabawić~!
- Możesz na nas liczyć, Okumura-kun - przytaknął Konekomaru.
Izumo odwróciła wzrok i wzruszyła ramionami. Rin mimo wszystko uśmiechnął się szeroko. Nie potrafiłby objąć słowami radości, jaka go ogarnęła, gdy usłyszał te słowa. Czuł... zwyczajną radość. Nie został sam z problemami. Nie został sam.
- To wszystko piękne i w ogóle... - zaczął Sagara. - I naprawdę nie chciałbym wam przerywać, ale musimy zrobić to, co zrobione być musi - zauważył. - Także bez zbędnych ceregieli, widzę nową twarz, zgaduję, że jesteś tym sławnym Rin'em Okumurą, nazywam się Arata Sagara, pochodzę z Osaki  - wyciągnął do niego rękę. Na słowo sławny, Suguro prychnął.
Rin niepewnie uścisnął jego dłoń. I widać nie mylił się z ostrożnością. Sagara uśmiechnął się chytrze i tak potrząsnął Rin'em, że ten znów wylądował na poziomie stóp swoich przyjaciół.
- Co to do jasnej cholery było?! - wykrzyknął, wytrzeszczając oczy. Spróbował się podnieść, ale jakby jakaś niewidzialna siła przyciskała go do podłoża. - Hej, no rzesz...!
- Jestem z rodu Samaela, taka moja dola, hehe~! - zaśmiał się. - Jak mówiłem, pochodzę z Osaki - przerwał i machnął ręką, po czym pstryknął palcami. Rin zniknął i wylądował w powietrzu, w kłębach różowego dymu. Oczy omal nie wypadły mu z orbit, zaczął bezwiednie machać rękami i nogami. Na swoje szczęście, udało mu się wylądować na ziemi z wręcz kocią gracją. - Jak to mawiają koty zawsze spadają na cztery łapy - puścił mu oczko. - To ten, pochodzę z Osaki, więc nie do końca wiem, jak funkcjonuje tutejsza filia, stąd to zamieszanie z wejściem - podrapał się po głowie.
- Nie, no, wiesz co nie ma sprawy... To nie tak, że mogliśmy się zabić - zaakcentowała Izumo.
Nawet nie mrugnął.
- Sprowadzono mnie tutaj jako wsparcie, ostatnio dzieją się tu nieprzyjemne rzeczy i tokijska-centralna filia traci dużo członków, przynajmniej z tego co słyszałem. Zajmuję się głównie organizowaniem ekip sprzątających, meister jako Aria i Doktor.
- To miło pana poznać, czy coś... - wymamrotał Rin, nie do końca wiedząc jak odpowiedzieć.
- Tiaa, ja też nie lubię takich prezentacji - westchnął Sagara. - Dlatego przejdziemy zaraz do spraw technicznych, czyli tego czym będziemy zajmować się dzisiaj, ale najpierw... Wszyscy są?
Suguro zmarszczył brwi, a Konekomaru poprawił okulary. Rin zamyślił się, drapiąc się po nosie.
- Na miłość Boską! - fuknęła Kamiki. - Została Paku, Yamada i...
- Yamada i...? - powtórzył Shima. - To dziwne, ale nie pamiętam nikogo więcej.
Inni przytaknęli, również nie mogąc zrozumieć, co im umyka. Rin patrzył na nich z niedowierzaniem.
- No przecież ten dekiel Takara stał z Yamadą pod ścianą, o ile dobrze kojarzę! - zauważył. Page spojrzeli po sobie powtarzając ze zwątpieniem wymienione przez Rin'a nazwisko. Ten jęknął męczeńsko. - No ja kuźwa nic już z tego nie rozumiem! Jak możecie nie pamiętać gościa, którego pacynka zmusiła was do robienia pompek!
To było zdaje się przełomowe wyrażenie, bo zaraz posypały się głośne 'Aaa!', jednoznacznie mówiące o zbiorowym olśnieniu. Rin przewrócił oczami. Nic nie kleiło się kupy, a sprawa Takary pasowała do tego wszystkiego jak pięść do nosa.
- Dobra, Paku, Yamada i Ta-ka-ra - zsumował Sagara, szybko zapisując nazwiska w notesiku. - Przyda się na potem, nie mam waszego dziennika, czy co tu macie, dlatego przekażę to potem waszemu nauczycielowi... Tak, żeby było jasne, Okumura-sensei dołączy do nas za dziesięć minut w sali konferencyjnej, razem wyjaśnimy wam sytuację i rozdzielimy zadania, w porządku? Za ten czas postarajcie się niczego nie zwojować.
Niemo przytaknęli i podążyli zaraz za nim w wybranym kierunku. Arata nucił pod nosem jakąś skoczną piosenkę, a oni w różnych nastrojach starali się uporać z myślami - poprzez tradycyjne szeptanie między sobą. Głównymi tematami były ich dzisiejsze zajęcia, tajemnicza głuchoniema Shizen, oraz głupota Rin'a pomnożona przez jego pobyt w psychiatryku.
- To będzie chyba tu... - mruknął Sagara, wsuwając klucz w zamek.
- Ej, ale czekaj... pan nie mógłby użyć któregokolwiek zamka i przenieść nas tam dzięki Kluczowi Przestrzeni? - podsunął Renzou, drapiąc się po głowie.
Sagara milczał przez chwilę, kuląc się pod ciężkim, wyczekującym spojrzeniem uczniów.
- No w sumie...
Łatwo się domyślić, że zaliczyli glebę. Arata uderzył się w czoło i przekręcił klucz w zamku, na wszelki wypadek mrucząc pod nosem jakieś zaklęcie. Drzwi otwarły się i przed nimi objawił się wystrój sali konferencyjnej. Długi stół w kształcie podkowy, przy wlocie której stało pozłacane, misternie rzeźbione krzesło, niby tron. Jednak majestat mebla został zepsuty przez osobę, siedzącą na nim. A był nią Len Kitamura.
- Co on tu robi?! - wykrzyknął Suguro. - Słyszałem, że jest na rehabilitacji razem z siostrami Murakami!
- Poprawka - wtrącił Sagara - zawiesili go w prawach ucznia.
- CO?!
Zaraz biedny egzorcysta został zasypany gradem nieustających pytań, podczas gdy Kitamura, jak dotychczas w ciszy czytający jakąś książkę, zatrzasnął ją i odwrócił się w ich kierunku z morderczym spojrzeniem, które natychmiast ich uciszyło.
- Dziękuję, Kitamura - westchnął nauczyciel. - Nie znam szczegółów, wszystko wyjaśni wam Okumura-sensei... Ale tak dla pewności, możesz tutaj być, Kitamura?
Wzruszył ramionami.
- Tak myślałem... - jęknął. - No dobra, to ja pójdę pomóc Okumurze-sensei, czujcie się jak w domu... Tylko nie zwojujcie czego, ja zaraz wrócę... z profesorem Okumurą, więc też uważajcie - zaznaczył i zasalutował. - Życzcie powodzenia!
- Aye! - przytaknęli, odpowiadając salutem, mimowolnie. Zaraz zatrzasnęły się za nim drzwi i zostali sami w wielkim pomieszczeniu, zaprzeczającym budową jakimkolwiek prawom wykorzystywanym w budownictwie. Było wysokie do tego stopnia, że przez panujący w nim półmrok nie mogli dostrzec sufitu. Wątłe światło wpadało do środka przez witraże w łukowatych, strzelistych oknach. 
Rin zastanawiał się, gdzie tak naprawdę mieści się budynek filii, czy może tak jak gabinet Mephisto lawiruje pośród pustej przestrzeni, połączony z nią dzięki magicznym kluczom, czy po prostu dobrze go ukryto? Obstawiał raczej pierwszą opcję, bo budowa siedziby zdawała się być pomieszaniem wszystkich możliwych stylów, nonsensów i sztuczek iluzjonistycznych. Doskonale pamiętał przeplatające się powywracane we wszystkie strony rzędy schodów i i wiszące w powietrzu mosty, wyglądające jakby nigdzie nie prowadziły.
- Rin! Rin! Wreszcie przyszedłeś!
I nagle otrząsnął się z zamyślenia, jako jedyny stojąc i rozglądając się po pomieszczeniu, bo reszta zdążyła zająć już miejsca i pogrążyć się w rozmowie. Odruchowo wyciągnął przed siebie ręce, łapiąc Kuro, zanim ten przez przypadek zawisł pazurami na jego koszuli.
- Wow! Kuro, niezły wyskok! - pochwalił go i poklepał po głowie.
- Okumura odsuń się! - wykrzyknął Bon, wydobywając natychmiast książeczkę z książeczki, podczas gdy Shima błyskawicznie dobył swojej khakkhary. - To niebezpieczny... demon...?
- Albo raczej mały kotek... - Renzou odetchnął z ulgą. 
- Mam ci przypomnieć, że ten mały kotek rozwalił pół miasta? - burknęła Kamiki, chowając do kieszeni papierowe kręgi przyzwania. - Cóż, drugą połową zajął się Biały Huragan, ale i tak... 
- No weźcie - fuknął Rin. - Naprawdę wierzycie, że taki słodziak może zrobić coś złego? - spytał, pokazując im Kuro, który mruczał gdy drapał go za uszami.
- A jednak zrobił - zaznaczył Ryuuji, wciąż stojąc w bojowej pozycji. - Jak to niby wyjaśnisz?
Wzruszył ramionami.
- Gadałem z nim, był bardzo samotny po śmierci swojego pana, z którą nie mógł się pogodzić - odparł. - Wierz lub nie, ale demony też mają uczucia~! - rzucił i wystawił język, Kuro patrzył na niego zafascynowany i za chwilę zrobił to samo.
Ryuuji skrzywił się.
- Rozmawiałeś z nim? - zdumiał się Konekomaru. - Masz Złoty Język?
- Ee... - zająkał się. Nie wiedział co odpowiedzieć, nie mógł pozwolić im odkryć swojej prawdziwej tożsamości, ale jak w takim razie miał im wyjaśnić swoją niezwykłą umiejętność?... W sumie ostatnie obserwacje nauczyły go, że czasami najlepszym wyjściem jest przytakiwanie do oporu, a potem samotne dojście do prawdy. - Tak, tak.
Metoda może nie zawsze skuteczna, ale to wszystko, co miał. 
Konekomaru spojrzał na niego podejrzliwie, ale pokiwał głową, podobnie jak reszta.
- Może dlatego dotarł tak daleko bez egzaminu? - zastanowił się głośno Shima. - Z tego co słyszałem tych obdarzonych przyjmują z mostu.
- Nie bądź głupi! - Suguro zdzielił go po głowie. - Wrodzone zdolności są ważne, ale nie robią z ciebie od razu Superman'a - zauważył słusznie. - Obdarzeni i nieobdarzeni są traktowani na równi, zapamiętaj to.
Nie wiedzieć czemu, te słowa wywołały w Rin'ie dziwne uczucie błogości. Traktowanie o tej całej równości obdarzonych i nieobdarzonych, sprawiły, że zaczął się zastanawiać, co bo było gdyby dowiedzieli się o jego pochodzeniu? Na pewno by ześwirowali, ale... czy wybaczyliby mu kłamstwa? Ba! Czy wybaczyliby mu, że jest synem Szatana?
- Ziemia do Okumury, długo zamierzasz jeszcze trzymać tego kota? - fuknęła Kamiki.
- E, a co?
Odwróciła wzrok i delikatny rumieniec wpełzł na jej policzki. Rin otworzył usta i jego wargi ułożył się w kształt dużej litery 'o'. Uśmiechnął się zawadiacko i bez chwili zwłoki umieścił zdziwionego Kuro w ramionach Izumo. Dziewczyna spaliła buraka, i rzuciła jakimś tekstem typowej tsundere.
- T-to nie tak, j-ja wcale...
- Trzyymaj~ Mnie już ręce drętwieją - puścił jej oczko.
Zauważył, że Konekomaru zrzedła mina, z trudem powstrzymał się przed śmiechem. Okularnik patrzył na kota, jakby chciał go pożreć wzrokiem. Rin zaczynał przeczuwać, że to będzie długi dzień.

Tymczasem, gdzieś indziej.
Podczas gdy w Fornicari Astaroth można spotkać najciemniejsze z ciemnych typków z całego Shizume City i wielkiego podziemia, to w Graciarni u Shigure Kennedy'ego odnajdywałeś spokój. Ten, kto odwiedził kiedykolwiek Graciarnię wampira Kolekcjonera chowającego się pod inicjałami S.K., wiedział, że najprędzej znajdzie tam kawę, poczęstunek i dobre towarzystwo, w przeciwieństwie do wykwitu rozpusty, hazardu, obłudy i śmierci, którymi Fornicari Astaroth cuchnęło na kilometr. 
Trudno uwierzyć, że nawet w Shizume City, ukrytym mieście w dzielnicy Kazuma-Shin, znajduje się typowo ludzkie miejsce - jak kawiarenka Graciarnia.
Przynajmniej dla Suki Hideyoshi okazało się to wyjątkowo trudne. Siedząc z kubkiem gorącej herbaty w rękach, na podziurawionej kanapie, naprzeciwko Kimiko, wciąż rozglądała się po lokalu z podziwem. Dziwiła się, jak uzdrowicielka może znosić te ciężkie spojrzenia, które posyłali im inni klienci.
- Po prostu to ignoruj - poleciła. - Zaraz im się znudzi, to normalne. 
Pokiwała głową i nachyliła się, by spić trochę herbaty z wierzchu, bo nalało jej się trochę za dużo. Nie pytała nawet o skład, po kilku latach mieszkania z Iwao zrozumiała, że nie składniki się liczą, a smak i końcowy efekt.
- Ale... dlaczego oni zawsze to robią? - spytała świszczącym szeptem, chuchając na oparzony gorącym napojem język.
- Jeśli chodzi o aparycję, nie różnimy się za wiele od normalnych ludzi, to dla nich aż podejrzane - wyjaśniła Kimiko. - Widzisz, pustota Kazuma-Shin, brak dzieci Ewy i Adama w promieniu kilometra jest świętością Shizume City, każdy wałęsający się tu człowiek to ryzyko wykrycia i infiltracji egzorcystów, a to oznacza koniec azylu i spokojnego życia.
Teraz wszystko stało się logiczne. Suki szybko potrząsnęła głową, wreszcie rozumiejąc, dlaczego mieszkańcy podziemi byli dla niej nieprzyjaźni przez ten cały czas. Czuła nieprzebraną radość, że chodziło tu bardziej o jej wygląd i ich naturalną obawę, a niżeli o nią samą.
Kimiko uśmiechnęła się delikatnie.
- Dziękuję, że mnie tu wyciągnęłaś Kimiko-chan... - odetchnęła głośno Suki. - Tak naprawdę nie mam najmniejszej ochoty iść do Fornicari, ale...
- Ale?
- Muszę - rzuciła krótko. - Iwao... To jest... nie potrafię o tym mówić, po prostu... Mam wrażenie, że te wszystkie lata, kiedy się mną zajmował, nagle okazały się kłamstwem.
Kimiko oparła twarz na dłoniach, widocznie gotowa by wysłuchać opowieści Hideyoshi. Brunetka biorąc to za znak, zaczęła snuć, przy okazji nie przerywając maltretowania cytryny w kubku.
- Ja... Moje nazwisko... Hideyoshi, więc... - plątała się Suki. Głośno nabrała powietrza w płuca. - Wychowywała mnie rodzina Hideyoshi, Hayato i Kizumi Hideyoshi, moi rodzice, oni odłączyli się od klanu, o którym mówiono, że jest Klanem Węża. Byliśmy naprawdę szczęśliwi, nie mieliśmy problemów finansowych, rodzice mnie kochali, tak właściwie... - przełknęła ślinę. - Wszystko zaczęło się psuć, kiedy JEGO oczy spoczęły na naszej rodzinie.
- Iwao Kagamiya - mruknęła Kimiko.
- Tak, przynajmniej tak się przedstawił. W domu zaczynały dziać się dziwne rzeczy, ginęły pieniądze, wartościowe przedmioty, grono podejrzanych było wąskie, mieszkaliśmy w niedużym domku w pobliżu lasu, na wsi... Matka zawsze mnie broniła, ale ojciec... ojciec był nieugięty. Miałam siedem lat, kiedy podczas jednej z kłótni, która przybrała zadziwiający obrót, wybiegłam z domu i uciekłam do lasu.
Przerwała na chwilę i wzięła łyka herbaty, cicho przepraszając za nietakt. Kimiko machnęła na to ręką.
- Tam poznałam Akanthę... - ponowiła, gładząc ukrytego w rękawie węża. - Nie było to najpiękniejsze pierwsze spotkanie, ale dzięki niemu odkryłam, że potrafię rozmawiać z wężami... Wtedy pojawił się Iwao, wyjawił mi... "Nie jesteś człowiekiem, a ci ludzie, którzy podają się za twoich rodziców, to zwykli kłamcy i obłudnicy, zostań przy mnie, a odkryję przed tobą prawdę, panienko." - uśmiechnęła się. - Uciekłam z krzykiem.
Kimiko przymknęła oczy i odwzajemniła gest, próbując wyobrazić sobie siedmioletnią Suki.
- ... Ale potem sama go odnalazłam, i... uciekłam z nim w wieku dziesięciu lat, kiedy zaczęły się te dziwne sny - zmarszczyła brwi. - Iwao mówił, że pragnie tylko mojego bezpieczeństwa, że oczy to najbardziej złudny narząd w ciele człowieka, dlatego...
- Usunął twoje własne oczy, a na ich miejsce nieco nieudolnie wstawił kule alabastru przeznaczone dla najstarszej córki najstarszego rodu, mam rację?
Suki zastygła w bezruchu, z wzrokiem wlepionym w parujący kubek.
- S-skąd o-o-o tym wiesz...?
Kimiko westchnęła.
- Pochodzę z Kibatsuki, to wioska w Nemuro, w którego stolicy znajdowała się siedziba najstarszego klanu - odparła Kimiko, wzruszając ramionami. - Nie masz czego przede mną ukrywać, wiem, do kogo należały pierwotnie alabastrowe oczy i wiem, że posiadasz je niesłusznie, znam także ich możliwości, ale nie boję się ich.
Ich wzrok się spotkał, wydzielające świetlistą powłokę heterochromatyczne oczy Kimiko i puste stalowe tęczówki Suki. 
- Zastanawiałam się, dlaczego tak naprawdę, przetransplantował mi alabastrowe oczy - wyznała Suki. - I zawsze chciałam wierzyć, że było to jego własne, samolubne pragnienie, aby ktoś bez strachu i oporu mógł na niego spojrzeć i nie zamienić się w kamień... Ale z czasem dotarło do mnie, jak mało dla niego znaczę. Okłamywałam się...
- Hideyoshi-san...
- Pozwól mi dokończyć - wydukała, łamiącym się głosem. - Straciłam przez niego prawdziwy uśmiech, rodzinę, przyjaciół, dom, dotychczasowy tryb życia, wierzyłam, że po prostu bezinteresownie pragnie pomóc mi poznać prawdę, ale tak naprawdę gonił tylko za jednym...
- Za Iskrą? - domyśliła się Kimiko.
- I to ja go do niej doprowadziłam.
Milczały, wsłuchując się w gwarną atmosferę Graciarni Shigure Kennedy'ego. Wyznania tego dnia i tej godziny szukały swojego miejsca w sercach i umysłach. Gdy nagle...
Okno tuż obok nich przebiła cegła i szkło rozprysnęło się na wszystkie strony. Suki odruchowo schowała się pod stołem, wołając na Kimiko, żeby zrobiła to samo. Strąciła przy okazji kubek z herbatą, wylewając gorący napój na podłogę, ale nie to się liczyło.
- Co się stało...? - wymamrotała, podnosząc głowę nieco ponad blat.
Wytrzeszczyła oczy, zapominając o skutkach nieprofesjonalnej transplantacji. To co ukazało się jej oczom było o wiele bardziej przerażające niż możliwość utraty alabastrowych gałek. Wbrew pozorom, to nie cegła przebiła szybę lokalu. To była bomba.
Zwiastun rewolucji, o której skandował tłum, prowadzony przez okrytych ogniem, ale nie spalających się, młodych mężczyzn, a na ich czele szedł Iwao. 
Iwao.
- Hideyoshi-san, wyjdźmy stąd i wmieszajmy się w tłum, może dowiemy się o co chodzi - zaproponowała Kimiko i Suki nie mogła odmówić jej racji.

Wiadomo, że gdy umieści się kilku kandydatów na kandydatów na egzorcystów w jednym pokoju, zwłaszcza kiedy mają oni zupełnie inne charaktery, usposobienia i preferencje, nie wyjdzie z tego nic dobrego.
Fakt, ci aspołeczni mogli siedzieć cicho, nie wtrącać się i żyć przy linii marginesu, ale po co? Lepiej utrudniać sobie życie i wtrącać się do konwersacji o zbieraniu grzybów, jak Filip z konopi.
- Możecie się wreszcie zamknąć? Wasze cuchnące oddechy zaśmiecają powietrze - fuknął Len, nie odwracając wzroku od swojej książki. Odezwał się pierwszy raz od ich wejścia do sali, a minęła może już jakaś godzina pełna oczekiwania na powrót profesorów. 
- Hej, hej, coś ty powiedział?! - zaperzył się Okumura.
- Właśnie! - przytaknął Ryuuji. - Gdyby to był komentarz tylko na temat Okumury, to bym jeszcze zrozumiał, bo zajeżdża mu z paszczy, jak z gęby Astarotha!
- Hej!
- Bez obrazy Mura-Mura, ale Bon ma trochę racji, serio nieźle dajesz, hehe... - przyznał Shima, drapiąc się po szyi.
- To nie moja wina, że w szpitalu spędziłem tygodnie w izolatce! - zauważył Rin, czując, jak rumieniec wkracza na jego policzki. Komu nie byłoby wstyd po takim komentarzu. - Wybaczcie, że poświęciłem się, by uratować miasto przed zniszczeniem!
- Uratować miasto przed koteckiem - wtrąciła Izumo, zaskakująco słodkim tonem. Popatrzyli na nią z wytrzeszczonymi oczami. Wzruszyła ramionami, jednocześnie ukrywając czerwone policzki. - No co? Przed KOTEM, to każdy głupi by potrafił.
- Brewka, czy ty siebie słyszysz?!
- Brewka?! - powtórzyła zbulwersowana Kamiki, łapiąc się za czoło. - Dlaczego... - zaczęła, ale przerwała jej wstawka Konekomaru.
- Spokojnie, spokojnie, przecież wszyscy wiemy, jak niebezpieczne potrafią być Cat Sidhe, nie? - ale powaga jego wypowiedzi zniknęła, przez dźwięk dzwonka uczepionego przy kociej wędce, którą zabawiał się z Kuro.
- Tiaa, a ty Kitamura nie musisz być wredny, wszyscy czujemy oddech Mury, ale to trochę nie na miejscu rzucać takie komentarze~! - zaznaczył Renzou, uśmiechając się głupkowato. - Patrz i ucz się, jak to się robi~! "Czy to poranna bryza, czy to wiatr znad pustyni? Może szambo pękło i wciągnęło kilka dusz za sobą? Nie to Okumura buzię otworzył~!"
- Co to miało być...?!
Kitamura zazgrzytał zębami. Miał ich wszystkich zwyczajnie dość. Nie było wśród nich tej której szukał, więc po jakiego czorta jeszcze tu siedział? Znalazł ją, więc co wciąż tam robił? A, tak. Mephisto. Mephisto i ta jego cuchnąca wyższość. 
Dusił się w tym wielkim pomieszczeniu. Okna zdawały się zwężać, drzwi rozpływały się na jego oczach, a ściany powoli zbliżały, aby spotkać w serdecznym uścisku, rozwalając ich wszystkich na miazgę. Ich. My. Wy. Zbiorowość. Nienawidził tłumów. Nienawidził przebywać wśród ludzi. Ich paskudne twarze sprawiały, że miał ochotę zwrócić całe obrzydliwe jedzenie, które wmusił w siebie tego poranka. Gdy na nich patrzył, widział cienie, widział góry gówna, oblatywane przez muchy, widział esencję zła niszczącego i zatruwającego każdy znany skrawek Assiah. Nienawidził z całego serca.
- Widzę, że nieźle się rozkręciliście! Ale dlaczego jest śmiesznie beze mniee? - jęknął Sagara, wpadając do środka z krótkim skrzypem zawiasów i głośnym trzaskiem drzwi uderzających o ścianę.
Mrugnął i złudzenie zniknęło. Znów mógł normalnie oddychać, okna wróciły do pierwotnego rozmiaru, ściany rozsunęły się, sufit był znów na swoim miejscu, poza zasięgiem wzroku tych idiotów, ale nie jego. On dobrze wiedział, co, a raczej kto, kryje się na złotym żyrandolu, obserwując.
- Kitamura!
Nie dźwięk brzmienia swojego nazwiska, wewnętrznie się skrzywił. Nienawidził go. Nienawidził go tak samo, jak nienawidził swojego imienia. W końcu to ONI mu je nadali. A ich nienawidził najbardziej ze wszystkiego, co znał.
Drgnął i zerknął w stronę zirytowanego jego obecnością profesora Yukio Okumury. Okularnik zdecydowanie działał mu na nerwy, ale mimo to Len szanował poświęcenie dla pracy, jakim emanował.
- Tak? - wysilił się, aby odpowiedzieć, więc lepiej dla Okumury, jeśli to dobrze wykorzysta.
- Nie masz prawa tutaj być, zostałeś oficjalnie zawieszony w prawach egzorcysty, przez nieobecnego tu dzisiaj wicedyrektora d'Lunę, więc najlepiej zrobisz, jeżeli wysłuchasz mojego polecenia i wrócisz do akademika, gdzie powinieneś teraz przebywać.
Rin wytrzeszczył oczy na wciąż stoickiego Len'a. Podobnie jak wszyscy, zaskoczony słowami Yukio. Słyszeli o zawieszeniu w prawach ucznia, ale co Kitamura przeskrobał, że zawiesili go jako egzorcystę?
- Jakby mnie to obchodziło - prychnął Len. - Nie możesz mnie wywalić.
Yukio nawet nie drgnął. Dziwne. Rin spodziewał się, że jego brat oszaleje ze złości, w końcu zawsze troszczył się o swój autorytet, jako nauczyciela, więc taką gnidę, jak Kitamura powinien zmieść z powierzchni Ziemi swoim gniewem.
- Mam powtórzyć, co takiego zrobiłeś?
Wzruszył ramionami.
Okumura zacisnął zęby.
- Zostałeś wezwany przed oblicze Najwyższego Trybunału, świata podziemnego, oskarżony o naruszenie Porozumień, przez samego Gaap'a - wycedził, nie spuszczając z Len'a ciężkiego spojrzenia.
Blondyn parsknął i uderzył się kilkakrotnie w uda, jakby próbował powstrzymać napad śmiechu.
- Hahahaha, i to wszystko? - wydusił. - To wszystko, co na mnie masz? Jakieś gówniane Porozumienia? Myślisz, że zrobiłeś na mnie wrażenie? Zaskoczę cię - ani trochę. Jestem tutaj z osobistego polecenia twojego przełożonego, Mephisto Phelesa i rozporządzenia kogoś takiego jak Gaap, czy ten zboczony diabeł, d'Luna znaczą dla mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg!
W sali rozległy się zaskoczone szepty, podburzające jeszcze złość Yukio. Postać Len'a jakby tam urosła. Rin zazgrzytał zębami. Nie mógł pozwolić, żeby jakiś gówniarz rozporządzał nauczycielami - to była jego działka!
- Za kogo ty się masz, Kitamura?! Myślisz, że jak drzesz mordę do nauczycieli i wodzisz ich za ryje, to jesteś kimś? Teraz to ja cię zaskoczę - jesteś skurwielem.
- Pomyśleć, że słyszę to od kogoś twojego pokroju, Rinie Okumuro - wysyczał Len, odkładając książkę i odwracając się na fotelu w jego stronę. Mrugnął i coś zabłysło w tych pustych, rubinowych oczach.
Rin poczuł dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, jak zawsze, gdy miał złe przeczucia. 
Potwierdziły się.
Nagle oślepiło go jasne światło, a gdy wreszcie wróciła ostrość widzenia, odkrył z przerażeniem, że znalazł się pośrodku pentagramu stworzonego z czerwonych, pachnących metalicznie, płomieni. 
Len stanął na tronie, ucałował pierścień, który nosił na serdecznym palcu i bez ostrzeżenia rzucił się przed siebie, niemal skacząc w powietrzu. Wycofał pięść do tyłu, zamachując się, a jego dłoń pokryła się szkarłatnym płomieniem. 
Rin czuł, jak coś dziwnego się w nim wzbiera, ale spróbował to uciszyć, nie mógł pozwolić sobie na nagły wybuch płomieni, zdemaskowałby się! I to w takiej chwili? Nie mógł tego zrobić. To by zniszczyło jego świat. Skupił energię w sobie, zamknął najszczelniej jak potrafił, uwięził bestię. Skrzyżował ręce, aby zatrzymać uderzenie.
Len wyprowadził cios. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie.
Izumo dobyła kręgów i oblała je swoją krwią, sutry popłynęły z ust Ryuuji'ego i Konekomaru, a niezdecydowany i przerażony Renzou dobył khakkhary, aby mieć ją w pogotowiu, gdyby gniew Len'a obrócił się przeciwko nim. Byakko wystrzeliły z białych kartek, niczym fajerwerki i zagrodziły drogę Kitamurze, z głośnym sykiem. Izumo uśmiechnęła się, czując falę zalewającej ją pewności siebie.
- Przestańcie! - krzyknął Yukio, dobywając pistoletów i strzelając nimi w kierunku Len'a. Był wściekły na siebie, za zwłokę, zarówno on, jak i Sagara na chwilę zaniemówili i jak zaklęci przyglądali się akcjom Kitamury. Nie mogli pozwolić, aby coś takiego zdarzyło się w przyszłości.
Kule poszybowały w kierunku chłopaka, ale ten zręcznie je wyminął, wręcz fruwając w powietrzu, otoczony czerwoną flarą. Jednak Yukio nie zawiódł, aby go zaskoczyć. Naboje zawróciły, nie namierzywszy celu i udały się za nim.
Sagara wykorzystał tą chwilę i przedarł się do Rin'a.
- Wyłaź stąd chłopaku, kiedy indziej się podjarasz.
Nie było czasu, żeby śmiać się z doboru słów. Rin w pierwszym odruchu chciał złapać jego wyciągniętą dłoń, ale ni stąd, ni zowąd, wyrosła przed nim ściana płomieni.
- To strata czasu - parsknął Kitamura, lądując zgrabnie na stole w kształcie podkowy, z rękami wbitymi w kieszenie. Emanowało od niego ewidentne zadowolenie ze swojej akcji. - Zmiażdżę go i każdego, kto spróbuje mu pomóc - syknął.
Yukio znowu wymierzył i strzelił, ale i tym razem kule przyjęły na siebie Byakko.
- Uke, Mike! - pisnęła Izumo, ze strachem obserwując wijące się z bólu chowańce. - Nie róbcie tego! Wracajcie! - krzyknęła i sięgnęła po kartki z kręgami, tylko po to, aby zauważyć ich przerażający brak. - Gdzie...?!
- O tym mówisz? - zaśmiał się Kitamura, machając nimi kpiarsko. - Widzisz, jaka z ciebie beznadziejna Tamerka? Pozwoliłaś aby ktoś ukradł twoje chowańce, a potem... wykorzystał je przeciwko tobie, jakie to uczucie? 
- Zamknij się! - wrzasnęła Kamiki, bezmyślnie rzucając się na niego z pięściami. 
Parsknął.
- Płoń.
Czerwone płomienie wystrzeliły aż pod sufit, oświetlając całą salę, a przede wszystkim odkrywając ukrytego na złotym żyrandolu Mephisto. Temperatura ognia rozgrzała metal do białości, aż zaczął topnieć i spływać, rozbijając się kroplami i wypalając dziury w podłodze.
Klask. Klask. Klask.
- Brawo, bravissimo, nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać, Ziz'ie - odezwał się dyrektor, z cwaniackim uśmieszkiem na twarzy. Uniósł dłoń i pstryknął palcami, w ostatniej chwili znikając ze żyrandola, którego sznur roztopił się do reszty. Z głośnym hukiem kandelabr rozbił się o podłogę. Płomienie zniknęły. Len wytrzeszczył oczy i nagle chwycił się za serce z rozdzierającym wrzaskiem.
Pośród duszącego, różowego dymu pojawił się Mephisto, obejmując leniwym spojrzeniem poruszonych Page i ich nauczycieli. Yukio mierzącego do niego z pistoletu i Sagarę, osłaniającego plecami Izumo przed atakiem Len'a. Czarny uniform został spalony na popiół, w odcinku żebrowym kręgosłupa, ukazując poparzenie trzeciego stopnia.
- Sagara-san! - wykrztusił Yukio.
Izumo zatkała usta dłonią. Renzou skrzywił się i odwrócił wzrok. Ryuuji i Konekomaru patrzyli na to z nietęgimi minami. Rin milczał, ciskając błyskawicami w kierunku Len'a. Jedyne o czym myślał, to żeby mu jak najszybciej przywalić, zwłaszcza za ten cuchnący oddech.
- Najlepiej zrobisz, jeżeli zabierzesz go do skrzydła medycznego, Herr Okumura - podsunął Mephisto, opierając się na swojej różowej parasolce. - Z przyjemnością zajmę się twoimi uczniami.
- Miałeś się nie wtrącać, Mephisto - syknął przez zaciśnięte z bólu zęby, Len.
- Hoho, o tym nie było mowy, mój drogi Ziz'ie.
Yukio nie spuszczając wzroku ze stojącej na podkowiastym stole, dwójki, podszedł do płaczącego Sagary i wziął go pod ramię, wyprowadzając z sali. Na zewnątrz zawołał: "Inoue!" i kiedy pojawił się wezwany Doktor, szybko wrócił do pomieszczenia, zatrzaskując drzwi.
- Ty z kolei nie miałeś sprawiać kłopotów, Ziz'ie - zauważył Mephisto, niespodziewanie chwytając chłopaka za ucho i szarpiąc mocno, aż zdawało się, że wyrwie je z korzeniami.
- Au, au, au, auuuu - zasyczał Len, próbując wyrwać się z uścisku. - Przestań--- No przestań!
- Skaranie diabelskie z tymi chowańcami - westchnął Pheles.
Szok przebiegł po twarzach wszystkich obecnych, nawet Yukio.
- Moment... - pierwszy zdecydował się przemówić Suguro. - Nie chce pan chyba powiedzieć, że...
- Kitamura-kun jest... - podjęła Izumo, przełykając ślinę.
- Błagam - warknął Len, obejmując ich wściekle czerwonym spojrzeniem. - Nie spotkałem większej bandy idiotów, dlatego nigdy nie chciałem tutaj przychodzić - fuknął, przewracając oczami. Mephisto ponownie szarpnął jego uchem. Len zaklął i w tym samym momencie oba końce stołu stanęły w czerwonych płomieniach, podobnie jak sam Kitamura, jego oczy, dziwny pędzelkowaty ogon wałęsający się za plecami i wreszcie z ognia uformowała się para skrzydeł. - Jestem Ziz, Strażnik Czasu.
- Ale nie o tym, mieliście dzisiaj dyskutować, drodzy Page - wtrącił Mephisto, a zadowolenie rozlało się po jego twarzy. - Oto nadszedł czas, by omówić wydarzenia sprzed kilku tygodni - mówiąc to, pstryknął palcami i za jego plecami, dwa słupy ognia uformowały się w prostokąt, na którym zaczął wyświetlać się ruchomy obraz.

Biegła, biegła ile sił w nogach, z każdej strony czuła nadchodzącą obecność, wiedziała, że się nie uratuje, każdy krok zostawiał za sobą ślady krwi, wylewającej się z jej przebitych gwoźdźmi stóp. Łzy płynęły już wolno, nie powstrzymywała ich. Nagle odnalazła w tym wszystkim prawdziwą ironię. Goniły ją Anioły Rozpaczy, ale to ona płakała.

- Słyszałeś? Podobno wrócili Królowie, którzy kiedyś trzęśli Shizume City...


Pozwól mi być znieczuleniem twym,
Gdy wokół wciąż tylko ogień i dym, 
Będę jedynym lekiem na ból,
To ja, tego koszmaru król,
Ramię na którym się wypłaczesz,
Kurz na którym umierasz,
Popiół, którym się stajesz,
Drzwi do koszmaru ponownie otwierasz,
I nową dawkę ze sobą zabierasz.
---------------------------------------------------------------------------------------------
Yoł~ Miło was znów widzieć ziemniaczki~ Planowałam zawrzeć w rozdziale więcej, ale zrobił się dłuższy i nie do końca wyszedł tak, jak go sobie wyobrażałam. W następnym będzie już przejście do "dwa dni później", czyli do dnia, w którym Harumi zabawiła się w berka z Aniołami Rozpaczy - w oryginale "Płaczącymi Aniołami" - ściągnięte z serialu "Dr Who", dla wyjaśnienia: Byli to kosmici - tia, Dr Who - pod postacią anielskich posągów, które ruszały się tylko, gdy nie patrzyłeś/łaś, czyli po prostu nie poruszali się na twoich oczach. Coś jak gra w "Baba-Jaga patrzy", w ten deseń.
Na koniec moje przekształcenie piosenki "Painkiller" Three Days Grace, której między innymi słuchałam, pisząc ten rozdział. Na początku "Echo", chyba Jason Walker, o ile się nie mylę.


Kogo szukał Len?
Czym jest Iskra, której pragnie Iwao?
Kim są Królowie, legenda Shizume City?
Co dzieje się w podziemnym mieście i czego Suki szuka w Fornicari Astaroth?
Jaka jest prawda o Alabastrowych Oczach?
Czy Harumi uda się wydostać?
Na te i wiele innych pytań, otrzymacie odpowiedź w kolejnych rozdziałach opowiadania:
The White Familiar.

PS. FIESTA! STUKNĘŁO RÓWNE 40,000 WIDZÓW!



3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedna Harumi :'( ktoś musi jej pomóc
    Dodaj jak najszybciej kolejny rozdział, proszę

    OdpowiedzUsuń
  3. Z jednej strony przerażające a z drugiej strony super, bo aż można poczuć ból Harumi... Masz po prostu talent, ale nie krzywdź tak Harumi i niech ktoś szybko ją ocali!

    OdpowiedzUsuń