"To anioły przybyły, aby opłakiwać królów.
I to anioły zdecydowały się ich... pomścić.
Kąpiąc się w krwi wrogów, zamieniając niewinną biel skrzydeł, na czerń otchłani,
aż wreszcie utraciły je bezpowrotnie. I wówczas osiadły na ziemi, stawiając pierwsze, bolesne kroki wśród ludzi. Wielu z nich nie wytrzymało tej bolesnej samotności i głosu sumienia. Ale jedyne co czekało po drugiej stronie, to Otchłań, Limbus."
I to anioły zdecydowały się ich... pomścić.
Kąpiąc się w krwi wrogów, zamieniając niewinną biel skrzydeł, na czerń otchłani,
aż wreszcie utraciły je bezpowrotnie. I wówczas osiadły na ziemi, stawiając pierwsze, bolesne kroki wśród ludzi. Wielu z nich nie wytrzymało tej bolesnej samotności i głosu sumienia. Ale jedyne co czekało po drugiej stronie, to Otchłań, Limbus."
Czuję to w sercu,
Ten nagły skurcz,
Coś ściąga w dół, w otchłań głęboką,
Silny zawrót głowy,
Coś się zmienia,
Przeobrażam się,
To dopiero początek.
Rin z fuknięciem zatrzasnął za sobą drzwi łazienki i stanął przed lustrem z wyraźnym niezadowoleniem. Nie to, że nie podobało mu się jego własne odbicie - ba, całkiem na odwrót. W swoim mniemaniu zdobywał szczyty popularności, nawet jeżeli Natsume twierdziła, że za możliwość oglądania jego gęby można się obrazić.
Denerwowały go inne rzeczy i miał do tego pełne prawo.
Choćby Yukio - jego przemądrzały młodszy brat, który od dwóch dni, czyli dokładnie od chwili spotkania w sali konferencyjnej - nie pokazywał się w domu, tj. akademiku. Dwa zasrane dni.
Podwójna porcja godzin, które Rin spędził na ulicach razem z resztą Page, żrąc gruz. Dosłownie i w przenośni. Ich praca polegała na wykorzystywanie demonów zwanych Pożeraczami, do oczyszczania zniszczonych części miasta. Pożeracze, czy też Nen'Ek-i, jak kazały się określać, przybierały postać różnokolorowych, bezkształtnych mas z wgłębieniami wyobrażającymi oczy, nos i usta, a z których wylewała się czarna, żrąca maź. Stworki dobrze znały się na swojej robocie. Pożerały większe kawałki gruzu, tworząc egzorcystom możliwości oględzin. Oni sami wałęsali się po okolicach, pilnowani przez Sakebie, poszukując jakichś wartościowych rzeczy, które chowali do zawieszonych na ramionach sakw. Sprzątanie to przecież nic trudnego - może i tak, ale w cholerę męczącego.
Pod wieczór pierwszego dnia miał wrażenie, że paski toreb wrosły mu w barki, długo nie mógł się przyzwyczaić do braku ciężaru przyprawiającego go o zgrzytanie zębów. Potrafił podnieść samochód bez mrugnięcia okiem, ale tak czy siak, dźwiganie nie należało do najprzyjemniejszych robót.
Innym powodem były braki odpowiedzi ze strony Ayano i Keisuke. Wysłał im już z dziesięć esemesów, na żaden nie otrzymał odpowiedzi. Gdy dzwonił, albo nie odbierali, albo odrzucali połączenie. Martwił się o nich. O Tsudę mniej, bo był pewien, że przyjaciel ma dobrą opiekę, ale oni? Fakt, forsy nie brakowało żadnemu i równie dobrze mogli się ewakuować do swoich apartamentów w Tokio, czy innych dziurach, ale Ayano nie ruszała się nigdzie bez swojej komórki! A Keisuke gdziekolwiek szedł, miał przy sobie tonę elektroniki - jak nie iPad, to iPhone, laptop, tablet, cokolwiek.
Ale to wszystko przebijał wkurw nr 1, czyli przebieg ostatniego zebrania. Już nawet pan Sagara, który próbował ich na siłę rozbawić, zachowując się jak upośledzony, chował się widząc nadchodzący Wkurw nr 1.
- Jebać - syknął Rin i splunął na lustro. Obrzucił szczoteczki obrzydzonym spojrzeniem i zabrał z kaloryfera wczorajszą koszulkę. Powoli wciągnął ją na siebie, gimnastykując się przy chowaniu ogona. Nie spieszyło mu się, ani trochę. Ostatecznie była sobota, a on wciąż kisił się na chorobowym.
Skrzywił się, widząc jak ślina spływa po - wcześniej - nieskazitelnie czystej tafli, ale nie zamierzał tego ruszać. Był wkurwiony, więc wedle chamskiego prawa ludzi, miał prawo, aby to okazywać. Na samą myśl o poprzednim zebraniu telepało nim ze złości.
I nie chodziło tu nawet o wybuch tego pętaka Len'a.
- Ziz, co? - mruknął do siebie Rin, poprawiając pasek u spodni. Schudł kolejnych kilka kilo. - Kuźwa, dziwnie się czuję gadając do siebie...
- Możesz pogadać ze mną, Rin~! - zaproponował Kuro, przyprawiając go o zawał, swoim nagłym pojawieniem się. Czarny kot o dwóch ogonach bez oporów wskoczył na różową, futrzaną klapę od sedesu - pomysł Natsume. - Gdy jesteś wkurzony, gdy jest ci źle, Kuro wysłucha i pocieszy cię~!
- Cóż, nie zostaniesz poetą, ale to lepsze niż kolejny opieprz od Akihito - westchnął Okumura i ukucnął, pozwalając demonowi wskoczyć na swoje ramię.
- Bardzo się wczoraj zdenerwował? - spytał kot, a z jego głosu dało się wyczuć zatroskanie. Rin wymusił uśmiech i poklepał go po głowie.
- O to się nie kłopocz, ale lepiej, że cię tu wtedy nie było - stwierdził i ocierając kostką o kostkę, wyszedł z łazienki, zostawiając za sobą jej chłodne wnętrze. Rozwinął kulkę skarpetek i pochylił się, żeby naciągnąć je na stopy. Natsume zawsze wkurzała się, gdy chodził boso. - Nie wiem, czy naprawdę był taki wściekły z powodu... tej głupiej akcji, czy po prostu musiał się wyładować...
- Eh, trochę go rozumiem, mogłeś zabrać mnie ze sobą!
- Niee, ciebie nie mógłbym w to władować, Kuro - parsknął Rin i podrapał go za uchem, z coraz to szerszym uśmiechem wsłuchując się w zadowolony pomruk Cat Sidhe. - I rozumiem wybuch Akihito, bo serio nie powinienem był rzucać się w pogoń za Luminą...
Miał ochotę uderzyć się w twarz, kiedy wspominał demona klasy światła, spod skrzydeł Lucyfera, pobiegł za głupim błędnym ognikiem, prosto w paszczę Żarłoka, Zen'Ek-a, podgatunku Pożeracza.
- Ale... Chociaż potrafię pojąć reakcję Aki'ego, tak tego całego bajzlu to ja po prostu nie ogarniam! - stwierdził Rin, rozkładając bezradnie ręce.
- Cóż, będziesz miał mnóstwo czasu na przemyślenia~! A ja ci oczywiście pomogę~!
- Dzięki, Kuro - uśmiechnął się lekko i z przymkniętymi oczami skierował się po schodach na dół. Czuł się dziwnie, nie słysząc za sobą kroków, dochodzących ze schodów, prowadzących na ostatnie piętro budynku, gdzie jeszcze miesiąc temu rezydowali Harumi i Akihito. Teraz ona została porwana, a on albo przesiaduje noce poza domem, albo kima na kanapie w świetlicy.
Zżerało go poczucie sumienia i poczucie straty. Nie wiedział, które z nich jest silniejsze. Pierwsze, bo tak naprawdę nigdy jej nie poznał, wszystkie słowa, jakie wymieniali między sobą były nienawistnymi szpilami, wielokrotnie życzył jej śmierci. Nie wiedział też, czy tak gorliwie pragnie, aby uniknęła tego losu przez wzgląd na swoje własne samopoczucie, czy z powodu zwykłego, ludzkiego odruchu. A strata... dlaczego czuł stratę? Czy żałował, że nigdy naprawdę z nią nie porozmawiał? Czy... mimo tych wszystkich scysji, polubił ją choć trochę?
- Rin... wszystko w porządku? Czemu się zatrzymałeś?
Stał na szczycie schodów ze spuszczoną głową, mając ochotę rozwalić wszystko dookoła siebie, wszystko co trzymało go w dusznym, zakurzonym - pomimo wysiłków Natsume - korytarzu, pełnym wspomnień. Najciszej jak potrafił, pociągnął nosem i opuszką palca zdjął jedyną łzę, którą wyprodukowały jego oczy.
- Pewnie, że tak! - wykrztusił, ponownie wymuszając uśmiech i nieco chwiejnym krokiem zaczął schodzić w dół. Nie uszedł daleko, w pewnym momencie zwyczajnie stracił równowagę, na drżących nogach i z zawrotną prędkością pędził ku ziemi. Uszy wypełniły mu krzyki, jeden należący do Kuro, drugi, jego własny. Nic go nie uratowało.
Ziewnął. Nie sądził, że szkoła wykończy go do tego stopnia, że nawet w weekendy będzie wstawał zmęczony. Przeciągnął się rozkosznie i zamlaskał głośno. Miał na sobie swoją ulubioną piżamę w różnokolorowe mameshiba i o niczym innym nie marzył, jak rzucić się na kanapę w świetlicy z michą popcornu i rozpocząć telewizyjny maraton, zwłaszcza, że nadarzyła się ku temu świetna okazja.
Gdyby tylko pamiętał o tym, że na końcu korytarza są schody... I jak głupi nie wyrżnął w śmiertelnym kierunku.
Teraz już nie było dłoni, która chwyciłaby go za koszulę.
- Jak leziesz, głupku?! - fuknęła Harumi, ostrym szarpnięciem doprowadzając go do pionu.
- Eee... jak człowiek?
Dziewczyna skrzywiła się na widok jego zaspanej twarzy, ale nie miała sekundy na ripostę, bo zaraz do ich czułych uszu dotarł dźwięk prujących się nitek i urywanego materiału. Rin znów jak kłoda zbliżał się ku podłodze.
Chwyciła go za włosy i przyciągnęła ku sobie, sama tracąc równowagę. Chwiała się na jednej nodze, drugą wykonując figury różnej maści w powietrzu. Ściany były za daleko, by na nie opaść. W końcu wypuściła wszystko, co miała w rękach, aby złapać się białego żeberka kaloryfera, jako ostatniej deski ratunku. Dostała przy tym, co prawda w głowę.
Pamiętał wielkiego guza na środku czoła, którego próbowała zamaskować włosami.
Z wytrzeszczonymi oczami spoglądał na szary, spadzisty sufit w miejscu, gdzie zaczynały się schody. Odwrócił się w jej kierunku, po drodze zahaczając wzrokiem o upuszczone klamoty. Były wśród nich dwie książki, zdążył podchwycić tytuły: "Piękna katastrofa", oraz "Wyścig śmierci". I byłby główkował, patrząc na nic nie mówiące okładki, gdyby nie zauważył bladej ręki Harumi ściskającej pokaźny kołtun jego 'pięknych' włosów.
I dopiero wtedy wrzasnął.
- ZARAZ CIĘ ROZWALĘ!
Sprawdził potem w internecie tytuły obu książek i śmiał się przez bitą godzinę, kiedy zrozumiał, że pierwsza z nich to typowe romansidło dla nastolatek. Z wiadomych powodów Harumi czytająca tego typu rzeczy była... zwyczajnie zabawna. Później zapomniał. Nie przemknęło mu przez myśl, nigdy więcej, aż do teraz.
Wylądował na twardej posadzce, po przekoziołkowaniu przez dwa piętra, co pomimo niesamowitego tempa, zdawało się trwać wieczność, tyle co wspomnienie tamtego leniwego, sobotniego poranka.
- Rin! Rin! Hej! Mocno walnąłeś? Odezwij się!
Miał po prostu dość. Wspomnienia konferencji zalały go gorącymi, palącymi falami, których nie potrafił powstrzymać. Wzrósł w nim gniew.
Dwa dni wcześniej, konferencja. Yukio opanował wreszcie sytuację, sytuując przyszłych egzorcystów na miejscach przy podkowiastym stole. Mephisto zajął swoją należytą pozycję na złotym tronie, ciągnąc za sobą wściekającego się Len'a. Chłopak mieszał japoński z jakimś innym nie znanym im językiem, wykręcał się i próbował wyrwać spod łańcucha, który umieszczono na jego szyi.
- Uspokój się, mein lieber Ziz, bo w przeciwnym wypadku będziesz musiał wyjść - przestrzegł go Mephisto, uśmiechając się z przekąsem, oplątał sobie łańcuch wokół nadgarstka. Len charknął, kiedy obroża zacisnęła się mocniej wokół jego gardła.
Dwóch egzorcystów i Page popatrzyli na niego, jakby oznajmił im, że Godzilla atakuje ich miasto.
- Erm, Mephisto-sama, nie chciałbym być niegrzeczny, ale...
- Co tu się do diaska dzieje?! - wciął się Rin, wybudzony z odrętwienia wypowiedzią młodszego brata. Powrócił wigor, który zabrały ze sobą szkarłatne płomienie.
- Rin... - zaczął Yukio, rzucając mu spojrzenie pełne dezaprobaty za ten wybuch, choć pewnie jego wewnętrzny stan nie prezentował się ani odrobinę lepiej. Szczerze mówiąc, wszyscy w tym pomieszczeniu - może poza Mephisto - wyglądali na poddenerwowanych.
- Może zamiast zadawać niepotrzebne pytania, zainteresowalibyście się tą niszową produkcją, lecącą za moimi plecami? Ostrzegam, że mimo iż posiadam iście królewską cierpliwość, nawet ja nie jestem w stanie powtarzać się w nieskończoność.
- Przestań chrzani----
- Witam was, Miasto Prawdziwego Krzyża.
To zamknęło im usta. Na ekranie pojawiła się twarz czerwonowłosego nastolatka w okularach przeciwsłonecznych. Fakt, że nie mogli zobaczyć jego oczu dodawał cwaniackiemu uśmieszkowi coś w rodzaju psychotycznego wyrazu. Wsłuchiwali się w jego słowa, czując z chwili na chwilę rosnący gniew i oburzenie.
Każdy doskonale wiedział, nawet ci najgłupsi, że egzorcyści nie przyjęliby pomocy od jakiegoś szaleńca, a tym bardziej poznawszy jego prawdziwe zamiary.
- Ah, zapomniałbym, ponieważ wy, ludzie, należycie do stworzeń upartych, mam dla was jeszcze jedną zachętę do szybszego rozważenia mojej oferty - zaznaczył, unosząc palec. Odsunął się i padło zbliżenie na leżącą pod ścianą dziewczynę z zaklejonymi ustami i związanymi kończynami. - Oto jedna z was.
Na sali trwała cisza pełna oczekiwania.
Rin zerknął ukradkiem na Trio z Kioto, i rozdziawił usta, widząc, że krew odpłynęła z twarzy Suguro, a od zaciskania dłoni w pieści, bielały mu knykcie. Konekomaru trząsł się z wytrzeszczonymi oczami, kiedy na ekranie pokazała się Harumi, podczas gdy Shima próbował wsiąknąć w krzesło.
- Co to... ma znaczyć...? - wyszeptała Izumo, szok oblewający jej zazwyczaj kamienną twarz.
- Nie widzieliście tego wcześniej - zapytał Rin, ale brzmiało to bardziej jak stwierdzenie. Harumi zniknęła cztery tygodnie temu, miesiąc temu, prawdopodobnie zbliżał się czerwiec i letnie wakacje. Nie spodziewał się cudu, że będą pamiętać o jednej, niewiele - pha, umniejszenie - znaczącej uczennicy, ale nagranie widziało chyba całe miasto.
- Zapewne przynajmniej część z was słyszała, o porwaniu uczennicy z Akademii Prawdziwego Krzyża, może mniejszość wiedziała nawet o kogo chodzi - snuł Mephisto, kręcąc palcem w powietrzu. - Ale czy ktokolwiek z was, wie i rozumie, o co chodzi temu osobnikowi?
- On...! - zaczął Len, ale nagły impuls elektryczny przebiegł przez łańcuch aż do obroży, skutecznie go uciszając. Chłopak wił się z bólu, łapczywie próbując zaczerpnąć powietrza. Rin skrzywił się na ten widok. - Gaap... cię...
- Gaap miał ukarać ciebie, ale porozmawiałem z nim i przekonałem, aby przemyślał sprawę - zauważył Mephisto, wzruszając ramionami. - Przechodząc do rzeczy ważniejszych... Hmm... - oparł policzek na dłoni i zamyślił się przez chwilę.
- Rzeczy najważniejszych - indyczył pod nosem Rin, robiąc przy tym komiczne miny.
Shima parsknął cicho, Konekomaru podrapał się po szyi, Izumo ukryła uśmiech, Yukio posłał mu mordercze spojrzenie, poprawiając okulary palcem wskazującym. W tym czasie Ryuuji jako jedyny pozostawał skupiony na osobie dyrektora.
- Przykro mi wszystkim empatycznym i wrażliwym, ale nic nie możemy zrobić w związku z tą sprawą - uśmiechnął się głupkowato i rozłożył ręce, po czym klasnął dwa razy, mówiąc: "Sesam öffne dich!", po czym zniknął wraz z Len'em w chmurze różowego dymu.
Rin wiedział już, że się nie opanuje.
- Nie ma powodu do nerwów - próbował uspokajać Yukio. - Dyrektor może wypowiedział się nieco chaotycznie, ale wszystko wyjaśnię... - zaczął, ale mu przerwało i o dziwo, nie był to Rin.
- Chaotycznie?! - wykrzyknął Ryuuji. - Chaotycznie?! Dyrektor i zwierzchnik Japońskiej i Tokijskiej Filii Zakonu Prawdziwego Krzyża właśnie pokazał nam makabryczne nagranie, na którym jakiś szaleniec zgłasza porwanie Karamority i oznajmia formę okupu, nie wiadomo, co zamierza z nią zrobić; a potem zwyczajnie wzruszył ramionami i wyszedł! To coś więcej niż chaos!
I nikt nie mógł się z nim nie zgodzić.
- Suguro-kun, radzę ci zachować spokój, bo w przeciwnym wypadku zostaniesz wyproszony, albo spotka cię kara, w nieco innej formie niż Kitamurę-kun'a, ale możliwy pobyt w izolatce.
- Pierdolić izolatkę! - wciął się Rin. - Mam gdzieś pokoje bez klamek, byłem w nich przez ostatnie tygodnie, kiedy wy nie kiwnęliście palcem, żeby uratować porwaną przez szaleństwa uczennicę! Gdzie wasz honor?! Wolicie bawić się w sprzątanie świata, gdy jakiś szaleniec podpala miasto i oferuje wam jakiś chory układ!
W tym momencie lufa pistoletu Yukio była wycelowana centralnie w środek jego czoła.
Nawet nie drgnął, był zbyt nabuzowany adrenaliną, krew krążyła mu w żyłach znacznie szybciej, czuł jej szum w uszach i doskonale słyszał swoje przyspieszone tętno.
- Strzelaj, jeśli chcesz - warknął Rin, plując mu pod nogi. - Wiesz, że mam rację.
Yukio skrzywił się, ale jego dłoń nie ruszyła się choćby o milimetr.
- Nie możemy nic zrobić - ponowił egzorcysta. - Brakuje nam ludzi, nawet nie masz pojęcia, ilu straciliśmy podczas ataku Kuro! Egzorcystów zawsze jest mało, to ryzykowny zawód, a z każdą chwilą maleje nasza liczba.
- Karamorita posłużyłaby za pięciu egzorcystów - prychnął niechętnie Suguro. - Ja oczywiście za co najmniej za dziesięciu, ale to nie ma znaczenia.
- To nie wystarczający powód, żeby rzucać się z motyką na słońce.
Teraz to Izumo parsknęła.
- Z motyką na słońce? - powtórzyła tonem, ociekającym cynizmem. - Naprawdę? Egzorcyści boją się jednego szaleńca?
Yukio westchnął.
- Nie znacie szczegółów.
- A więc oświeć nas, Einsteinie... Ups - Shima momentalnie zatkał sobie usta. - Sorki psorze.
Powieka egzorcysty zadrgała kilkakrotnie w geście symbolizującym irytację.
- No, Yuki? - ponaglał Rin.
Młodszy Okumura powoli i z wahaniem opuścił broń, wsuwając ją z powrotem do kabury. Westchnął i znów poprawił okulary - ten wkurzający gest. Potrzebował kilku sekund, aby ogarnąć myśli.
- Zrozumcie, te podpalenia nie są dziełem przypadku, a podobne akcje terrorystyczne miały ostatnio miejsce w Tokio i okolicach, byliśmy bezpieczni, do czasu...
- Dlaczego filia nic z tym nie zrobi? - spytał Konekomaru, zebrawszy się na odwagę, żeby spytać.
- Nie jesteśmy policją, nie od tego nasza głowa, przypuszczam, że gdyby Eden nie przeżywał teraz wewnętrznych problemów, prawdopodobnie byłoby już po sprawie, ale na tą chwilę, nie mogą nam pomóc - wyjaśnił, zasiewając więcej ciekawości w swoich wychowankach, niż się tego spodziewał.
- Jeżeli ten szaleniec wie o was i porwał Karamoritę-san z zamysłem, to jednak wasza... nasza sprawa - zauważyła słusznie Izumo.
Yukio zamrugał, zbity z pantałyku, bo Kamiki rzeczywiście miała rację. Musiał z tego jakoś wybrnąć.
- To, co jest naszą sprawą, a nią nie jest, zależy od zwierzchników, w tym wypadku dyrektora Johann'a Fausta V - odchrząknął po chwili.
- Więc będziecie za nim szli, jak potulne owieczki?! - wycedził Suguro. - Nie na to się pisałem, kiedy składałem podanie do APK - prychnął.
- Widocznie nie zajrzałeś głębiej w regulamin - sprostował Yukio, przyprawiając dziedzica świątyni o rumieniec wstydu. Jak osoba drobiazgowa Ryuuji poczuł się urażony, a jednocześnie zawstydzony tym komentarzem. - Tak czy siak, nawet mimo braku pozwolenia na działania zarówno ze strony Watykanu, jak i dyrektora, trzeba pamiętać, że sprawa jest poważna i delikatna.
- Delikatna - parsknął Rin. - Umierają ludzie, wybuchają budynki, a jakieś zgrzybiałe staruchy piją sobie herbatkę w bezpiecznej Hiszpanii...
- Włoszech - wtrącił Konekomaru.
- Wszystko jedno, gdzie - uciął. - I ty mówisz, że sprawa jest delikatna?! - dokończył.
- To chyba lekkie niedopowiedzenie - dodała Izumo.
Ryuuji spojrzał na nich z ukosa i zwrócił się do wyraźnie poddenerwowanego Yukio.
- Co takiego powstrzymuje was przed odruchem działania?
Egzorcysta milczał, trzymając giermków w napięciu. Przez jego głowę przelatywało mnóstwo myśli, pytań z odpowiedziami, bądź bez nich. Nie wiedział, która jest słuszna, którą powinien się sugerować. Spór bez konsensusu i możliwości kompromisu. Konflikt tragiczny.*
- Terroryści mają plecy - westchnął w końcu, poddając się silnej atmosferze wyczekiwania. - I to nie byle jakie plecy, stoi za nimi całe Podziemie, całe Shizume City. Nie ma nic, co moglibyśmy zrobić, każdy ruch to jak kij wbity w mrowisko.
Obecnie, stołówka opuszczonego, męskiego akademika.
Nie patrząc na Akihito, doszedł do kuchni, pozostawiając sprawę zniszczonej w hallu ściany bez echa. Wiedział, że starszy Tadamasa patrzy na niego wyczekująco, niemo żądając wyjaśnień, ale postanowił to zignorować. Poczucie beznadziejności zapanowało nad umysłem.
W kuchni wszystko leciało mu z rąk, stłukł dwie szklanki i trzy talerze, nim wszystko było gotowe. Kuro chodził wokół niego, zręcznie omijając ostre fragmenty naczyń, paplając bez opamiętania.
Były chwile, kiedy miał ochotę zatkać mu pyszczek ścierką, ale pozwolił kotu mówić. Wiedział, przez co przeszedł. Był świadom, że Kuro potrzebuje w tej chwili przede wszystkim towarzystwa, ciepła i miłości, które Shiro zabrał ze sobą do grobu. Jednak sytuacja i stan psychiczny Rin'a pozwalały mu jedynie na ciche przytaknięcia i kiwanie głową, ilekroć Cat Sidhe się z nim komunikował.
W końcu zaprzestał prób ugotowania czegoś, zwłaszcza gdy z kuchni wyrzucił go wściekły Ukobach, wygrażając miotłą za zniszczoną zastawę. Po krótkiej, acz burzliwej kłótni, chochlik obiecał zająć się śniadaniem dla nastolatka i jego chowańca.
- Przeszło ci wreszcie? - spytał Akihito, odsuwając od ust miseczkę zupy. Ponad górną wargą został błyszczący ślad po pachnącym kusząco daniu.
- Nigdy mi nie przejdzie - fuknął Rin, usadawiając się przy sąsiednim stoliku, plecami zwrócony do srebrnowłosego egzorcysty.
- To niespecjalnie dobrze dla twojego zdrowia - zauważył. - Jeśli mam być szczery, to bardzo źle, nerwy nie są zdrowe, zwłaszcza w okresie dojrzewania.
- Dzięki, mamo - prychnął sarkastycznie w odpowiedzi, Okumura i przewrócił oczami, czego oczywiście Akihito nie mógł dostrzec.
- Nie ma za co, synku~! - odpowiedział melodyjnie, zdaje się nie rozumiejąc ironii, którą ociekała wypowiedź Rin'a. - Pewnie nadal stresujesz się sytuacją w mieście, co? Kto by się nie stresował~!
- Ktoś najwyraźniej potrafi, chociaż to jego siostra została porwana! - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Uderzył pięścią w stół, próbując dać upust złości, ale instynktownie zrobił to lekko. Wystarczyło mu. Ostatnim razem rozwalił identyczny mebel. Czuł, że jeśli zaraz nie wyjdzie na zewnątrz, to udusi się we własnym ciele.
- Sorry, Ukobach, obędę się dzisiaj bez śniadania - wymamrotał jadowicie, bardziej niż to początkowo planował. Przerażony własnymi uczuciami i myślami, pragnął jak najszybciej ulotnić się z nagle tak dusznego pomieszczenia. Przestronna stołówka stała się pudełkiem na zapałki, którego ścianki wciąż zbliżały się ku niemu, a sufit powoli się opuszczał, by go zmiażdżyć. Przygnieść go ciężarem własnego gniewu.
Mijał stolik Akihito, gdy ten chwycił go za nadgarstek. W pierwszym odruchu szarpnął, ale zamiast się wyrwać, poleciał w przeciwną stronę, zaskoczony żelaznym uchwytem miękkich i wypielęgnowanych dłoni Tadamasy.
Wysłuchaj mnie, Rin.
Szept z oddali dotarł do jego uszu, kiedy znalazł się ledwie dwadzieścia centymetrów od twarzy Akihito. Jego usta otwierały się, ale dźwięk pochodził z zupełnie innego miejsca. Oddech srebrnowłosego formował w powietrzu obłoki białej pary. To otrzeźwiło Rin'a i znów spróbował się wyrwać, ale starszy chłopak trzymał go mocno. W miarę, gdy twarz Akihito wybielała się, kolorem przypominając prześcieradło na pustym łóżku Harumi, i pojawiały się na niej wyróżniające się błękitne wzory.
Uspokój się. Muszę się upewnić, że nikt nas nie usłyszy. Nawet Ukobach.
Zamrugał i ponowił próbę odejścia. Akihito poluzował uścisk na jego nadgarstku.
Jeżeli odsuniesz się choćby metr dalej, zostaniesz zamrożony.
- Co...?! - zdezorientowany w pierwszym odruchu chciał się odwrócić, ale Tadamasa wprawnym ruchem ściągnął go na podłogę, dosłownie.
Powiedziałem coś.
- I myślisz, że będę się ciebie słuchać?! - warknął Rin. - Szczerze?! Wolę zamarznąć! - fuknął.
I by zademonstrować prawdziwość swoich słów, spróbował się podnieść. Nie udało mu się nawet oprzeć na całej długości ramion, bo stopa Akihito skutecznie przygwoździła go do podłogi.
Nie tylko ty posiadasz nadludzką siłę.
Zacisnął zęby, starając się nie wybuchnąć.
- Kim wy w ogóle jesteście?! Ty i twoje cholerne rodzeństwo! Kim jesteście?!
To akurat najmniej istotna rzecz w tej chwili.
- A co jest ważniejszego?!
Wiele spraw.
Ty i twoje wybuchy, od wyjścia ze szpitala zachowujesz się, jak żywa bomba zegarowa, wierz lub nie, ale nam też nie podoba się ta sytuacja - w jego głosie, choć majestatycznym, brzmiało westchnienie. Porwanie Haru...
Urwał, nacisk na plecach Rin'a zelżał, a potem znów się wzmocnił, tak kilka razy. Nie było to bolesne, ale niepokojące. Uniósł wzrok i rozdziawił usta. Twarz Akihito ani drgnęła, ale całe jego ciało trzęsło się od powstrzymywanego płaczu. Po policzkach spływały łzy, które opadając, zmieniały się w kryształki lodu i uderzając o posadzkę, rozpadały na drobne kawałki.
Może na to nie wygląda, ale wszyscy... nie potrafimy się z tym pogodzić. Natsume całymi nocami płacze i obwinia się o to, co się stało. Twierdzi, że nie powinna była wychodzić wtedy z tobą i Yukio-san, mogłaby zapobiec nieszczęściu.
Rin pokręcił głową. Przypuszczał, że gdyby Natsume została, mogłaby tylko nakłonić Harumi do wyjścia z domu, a wtedy obwiniałaby się jeszcze bardziej.
Brak snu osłabił jej kontrolę nad Ognistym Spojrzeniem, więc stara się ukrywać dwadzieścia cztery na siedem.
To było dość prawdopodobne. Ostatnio widywał Natsume tylko w porach wieczornych i porannych, przeważnie zamykała się w pokoju, albo gdzieś wychodziła. Ale ona przynajmniej wracała do akademika na noc. W przeciwieństwie do tego cymbała Yukio.
- I narażałeś mnie na ryzyko stania się posążkiem jak w Królowej Lodu, tylko po to, żeby mi powiedzieć? - wysyczał Rin. Będąc w złym nastroju od razu znajdował złą stronę medalu, w dodatku wściekłość wcale nie wyparowała.
Akihito spuścił wzrok i pokręcił głową.
Chciałem ci wyjaśnić naszą "bezczynność".
Prychnął.
- Wreszcie ktoś nazwał to w odpowiedni sposób, zamiast "przygotowywania do działania", albo "teraz nie możemy nic zrobić", "nie możemy ryzykować".
Próbowaliśmy przygwoździć tego rudego z jego bandą piromanów, ale niekoniecznie nam wyszło.
- Możesz skończyć z tymi eufemizmami?
Milczał, wlepiając w Rin'a kamienne spojrzenie mówiące więcej niż tysiąc słów.
- Tak, wiem co to jest eufemizm.
Znowu cisza.
- Dobra, Koneko mi powiedział... ale żeby nie było, ostatnio z nudów zajrzałem do książki.
Wgap.
- Żartowałem.
Akihito kiwnął głową.
Na skroni Rin'a wystąpiła pulsująca żyłka.
- Dzięki za wiarę. Kontynuuj.
Akihito przymknął oczy i snuł dalej.
Zaplanowaliśmy zasadzkę, plan był dość skomplikowany. Dzięki demonom spod władzy MurMura udało się zlokalizować podziemną kwaterę rudego w Zakazanej Dzielnicy. Nie było mnie tam. Ja zostałem na górze, kontrolując sejsmograf razem z Yukio-san'em i Aratą, ale... Pomimo dobrego kamuflażu, nasi egzorcyści wpadli w pułapkę z góry obmyśloną przez rudego i jego bandę. Z tego co mi wiadomo to piromani podłożyli ładunek wybuchowy i odcięli naszym drogę wyjścia.
Rin milczał, z rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczami wpatrując się w Akihito.
Nie uszli daleko. Możesz się domyślić, co ich dopadło.
Ścisnął wargi w wąską linię, czując się trochę głupio z powodu swoich oskarżeń.
Nie mamy pewności, czy wszyscy zginęli, ale na to wskazują odczyty z sejsomgrafu. Nie możemy się z nimi skontaktować, wybuch uszkodził ich sprzęt i nadajniki. Po ataku Białego Huraganu zawalił się strop.
Powoli opuścił wzrok i ułożył brodę na swoich splecionych dłoniach. Wciąż leżał na podłodze.
- Próbowaliście drugi raz?
Potrząsnął głową.
Szefostwo chciało uniknąć większych strat w ludziach.
Przymknął oczy.
- Nadzieja stracona?
Nawet na dnie pudełka nieszczęść leży nadzieja, Rin.
- A teraz wstawaj, bo Ukobach się niecierpliwi, jedzenie pewnie już stygnie, a mam dla ciebie trochę roboty, hm? - westchnęła Natsume, niespodziewanie pojawiając się na progu stołówki z sięgającą podłogi listą zakupów.
- Nie wiem, jak dałem się w to wrobić - jęknął Rin, już odczuwając znużenie, po samym spojrzeniu na pokaźny spis wszelakich zielsk i substancji, które miał zakupić w Futsuyamie.
- Nie będzie tak źle, Rin~! - pocieszał Kuro, wesoły mimo wszystko, rezolutnie skacząc po murze wiaduktu prowadzącego do sklepu z zaopatrzeniem rodziny Moriyama. Cat Sidhe wiedział, że jego pan jest w podłym nastroju, dlatego po wypadku na schodach, czym prędzej się oddalił, chcąc dać mu czas sam na sam z myślami.
- W sumie racja... - mruknął w zamyśleniu, patrząc na bezchmurne niebo, zupełnie inne od nastroju towarzyszącego Miastu Prawdziwego Krzyża od miesiąca. Atmosfera paniki, prawdziwego terroru, kontrast z bezgranicznymi przestworzami sklepienia niebieskiego. - Właściwie dawno już nie widziałem Shiemi... i można by przy okazji kopsnąć się po jakieś kwiaty dla Tsudy i Murakami... chyba?
- Hm? Ja to bym wolał dostać coś do jedzenia...
- Ja niby też, ale normalnie przynosi się chyba kwiaty... tak myślę... Znaczy, wiesz, jak staruszek był w szpitalu, to braciszkowie przynieśli mu sake, ale to raczej nie najlepszy prezent...
- A wino z kocimiętki?
- To by się tobie spodobało - zauważył Rin i westchnął ciężko. - Gdzieś w murze jest szpara z otwartą furtką, przejdź nią, a prawdopodobnie znajdziesz się w okolicach Russia Sushi, o tej porze zawsze mają jakieś żarło do rozdania...
- Oooo! Już tam jestem!
Rin uśmiechnął się mimowolnie na widok kota, wciskającego się w drobną dziurę w murze, co sprawiło mu wiele trudności i musiał popchnąć go lekko nogą do pomocy. Mimo, że lubił towarzystwo Kuro, to w tej chwili pragnął tylko samotności. I odrobinę oddechu.
Jakiś czas później stał już na progu Futsuyamy, szczęśliwy, że Natsume nie znała zasady o korzystaniu z usług sklepów zaopatrzeniowych, a Akihito jej nie zatrzymał.
Pchnął drzwi, uderzając o wiszące nad nimi dzwonki.
- 'Bry... - burknął, wchodząc i rozglądając się ze zdziwieniem. Pusto. Normalnie za kontuarem siedziałaby Midori Moriyama popalając fajkę, albo krzątałaby się tam Shiemi. - Halo?
Cisza.
Nagle ktoś stuknął go palcem w ramię.
Rin podskoczył jak oparzony, wydając z siebie wrzask podobny do tego, który wychodzi z krtani dziewczyny nadziewanej na rzeźnicki hak, po uprzednim odcięciu jej cycek i usunięciu kilku niezbędnych narządów... i zgwałceniu jej w oczodół (Because YOLO).
- Kim ty, kurwa, jesteś?!
Nieznajomy nawet nie mrugnął, tylko wygrzebał skądś notatnik i długopis i zaczął skrobać coś na papierze. Chłopak był wyższy od niego, i pewnie starszy o dobrych kilka lat, o szerokich barach, ale dość chudej sylwetce. Drobną twarz o idealnym kształcie, przyprawiającym dziewczęta o 'kawaii krwotok z nosa', przykrywały utrzymywane w artystycznym nieładzie kruczoczarne włosy z charakterystycznie sterczącym lokiem. Ale nie to przykuwało uwagę - oprócz tego, że jedno z jego oczu było kompletnie białe, podczas gdy drugie, siarkowo-żółte. Połowę twarzy zakrywała mu maska chirurgiczna z jakże pomysłowym, czerwonym napisem "MASK".
Obraz nieznajomego został odcięty przez notatnik, którym Rin dostał w nos.
- OI! - fuknął, odsuwając notes od siebie. Zauważył kilka skomplikowanych kanji i chwilę zajęło mu odszyfrowywanie imienia i nazwiska delikwenta. - Io Ashido? Kretyńskie imię.
Io wzruszył ramionami i podreptał za kontuar, gestem mówiąc Rin'owi, aby poszedł za nim. Nastolatek wahał się przez chwilę, ale w końcu zamknął za sobą drzwi i umieścił na blacie listę. Uniósł głowę i napotkał kamienny wzrok Ashido, tak intensywny, że mógłby mu się wwiercić w czaszkę siłą woli.
- E, to jest moje zamówienie? - wydukał Rin, lewa brew posunęła w górę. - Mam forsę, jeśli o to chodzi - dodał i zaszeleścił banknotami w kieszeni.
Io nadal wgapiał się w niego, jakby chciał dopatrzyć się sensu życia w krostach, które ostatnio zaczęły rosnąć mu na czole.
- Halló?*
- Coś myślałem, że to ty, Okumura Rin.
Jego wzrok natychmiast powędrował ku źródłu zachrypłego, kobiecego głosu. U wejścia na zaplecze z fajką między palcami stała Midori Moriyama w swoim tradycyjnym, czerwono-różowym kimono i tradycyjną znudzoną ekspresją twarzy.
- Pani też 'dzień dobry' - burknął z przekąsem, marszcząc nos na zapach dymu. A raczej smrodu, od którego nieraz łzawiły mu oczy.
Kącik ust kobiety uniósł się w drobnym uśmieszku. Obrzuciła Rin'a i Io nieodgadnionym spojrzeniem, z dziwnym błyskiem w oku.
- Jak sprawdza się Ashido-kun? Mam nadzieję, że nie narobił kłopotów.
Rin skrzywił się jeszcze bardziej.
- Gapi się, jakby chciał mi odgryźć głowę, chociaż już dwa razy dałem mu do zrozumienia, że powinien mnie obsłużyć - prychnął Page, łypiąc na Io spode łba. Dreszcz przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa, gdy natrafił na nieruchome spojrzenie sprzedawcy.
- Jest jeszcze niedoświadczony, dopiero go zatrudniłam, od ręki... - westchnęła. - Brakuje doświadczonych zielarzy w tych okolicach, najprędzej spotkasz jakiegoś wśród natury, na wsi, nie w mieście - rozłożyła bezradnie ręce. - Ashido-kun spadł mi z nieba.
- Yuki mówił, że zawsze radziła sobie pani sama, po co asystent? - spytał, unosząc brew.
Na słowo 'sama', Midori Moriyama zmrużyła oczy i zmierzyła go wzrokiem.
- Shiemi wciąż wraca do zdrowia, nie mogę kursować między jej łóżkiem, a sklepem, zwłaszcza, że mam mnóstwo roboty z nowymi dostawami i w ogrodzie. Ostatnio zgłaszają się do mnie tabuny egzorcystów, potrzebujących zaopatrzenia.
- Jakoś żadnego tu nie widzę - mruknął Rin, ukrywając wredny uśmieszek.
Wzruszyła ramionami. Drgnęła, zauważając leżącą na kontuarze przydługą listę zakupów. Wzięła ją i powstrzymała Rin'a od wtrącenia czegoś. Prześledziła wzrokiem równe, staranne kanji Natsume i pokiwała głową. Zwróciła się do Ashido i szybko pokazała mu coś na migi, wskazując przy tym kartkę. Chłopak, co dziwne, kiwał na każdy jej gest i już po chwili krzątał się przy półkach.
Rin posłał kobiecie zdumione spojrzenie.
- Jest głuchoniemy - wyjaśniła szybko. - Sama doszłam do tego dopiero po chwili.
Przez chwilę stali w ciszy.
- Etto...
- Hm - mruknęła Midori, oglądając go od stóp do czubka głowy. - Właściwie, w czasie gdy Ashido-kun zajmie się twoim zamówieniem, mógłbyś wpaść do nas na herbatkę, co na to powiesz?
Wydaje się, że tylko na te słowa czekał.
Choć najpierw chciał to zrobić, po krótce odkrył, że nie ma serca powiedzieć Shiemi o tym, co stało się z Harumi. Moriyama była w nią zapatrzona, jak w obrazek, lubiła ją, pomimo tej wręcz 'gnijącej' osobowości i broniła, kiedy próbował ją obrazić w ten, czy inny sposób.
- Ah, a działo się w szkole coś ciekawego, kiedy mnie nie było? Wiem, że przegapiłam sporo lekcji - westchnęła, spuszczając wzrok ze smutkiem.
- Nie... właściwie nie, ten cały incydent z Kuro zawiesił nasze chwilowe treningi i w ogóle.
Pół prawdy. Nadal uczęszczali na zajęcia, chociaż występowały one pod nieco inną, bardziej praktyczną formą. Pod nadzorem nauczycieli sprzątali miasto i eliminowali pomniejsze demony.
Udało mu się wykrzesać z siebie na tyle rozumu, aby nie mówić Shiemi i o swoim pobycie na oddziale psychiatrycznym. Oczywiście musiał wspomnieć o swojej konfrontacji Kuro - choć podkolorował ją nieco, w porównaniu do tego, co stało się w rzeczywistości.
- To dobrze... - odetchnęła głośno, ale zaraz zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała. - Z-znaczy, ja... Po prostu cieszę się, że mnie nic nie ominęło...? Nie chciałabym mieć zaległości!
Zaśmiał się krótko i poklepał ją po głowie, zachwycając się w środku nad miękkością jej pięknych, blond włosów, które zdążyły nieco urosnąć od ich ostatniego spotkania.
Shiemi wydęła policzki i ku jego zdumieniu, odsunęła się.
- Herbatka~
Głos Midori Moriyamy skutecznie uciął jego nadchodzące pytanie. Shiemi odwróciła wzrok, kiedy matka postawiła przed nią, na blacie filiżankę parującej, zielonej cieczy.
- Nie traktuj mnie, jak dziecko - szepnęła, przez zaciśnięte zęby.
Powstrzymał się od śmiechu. Trudno było w takiej sytuacji traktować ją poważnie. Siedziała na podwyższonym krzesełku do karmienia dzieci z obandażowanymi nogami, obłożonymi czymś pachnącym, ułożonymi na wysokim stołku. Miała ograniczoną zdolność ruchu przez siedzisko, ale gdyby nie dziecięce akcenty, jak wzór w Mameshiba, prezentowałaby się iście królewsko, w zielono-żółtym kimono i kwiatami wpiętymi we włosy. Jak cesarzowa.
- Aaah, nie ma to jak dobra herbata, po ciężkim dniu...
- Mamo, nie minęła dopiero połowa.
- Widzisz, a ja już jestem zmęczona~
- Jeśli to przeze mnie, to mówiłam, że możesz mnie już wypuścić! - wydusiła Shiemi, czerwona ze złości. - Ile razy mam powtarzać, że nie chcę sprawiać żadnego problemu? Mogę już przecież normalnie chodzić!
- Będziesz się kurować, aż staniesz na nogi w pełni sił, dopiero wtedy wypuszczę cię z domu - ucięła Midori, spokojnie popijając herbatę ze wzorzystej filiżanki.
Shiemi zacisnęła usta w wąską linię.
Ciężka atmosfera wypełniła pomieszczenie, sprawiając, że stało się wręcz duszno. Rin odkaszlnął, zwracając na siebie uwagę obu pań. Czuł, że od jego następnych słów zależy przyszłość tego całego spotkania. Bez namysłu sięgnął po talię kart leżącą na kredensie w zachodnim stylu i podrzucił ją w dłoniach.
- Co powiecie na pokera?
Obu przedstawicielkom płci żeńskiej zaświeciły się oczy. Przełknął ślinę. To nie był dobry znak.
I jego przeczucia się sprawdziły. Po... dwóch godzinach gry mógł śmiało okrzyknąć Midori Moriyamę Królową Kart, a z łatwością dotrzymującej jej kroku Shiemi, pasował nie bez powodu tytuł 'Księżniczki'. Obie grały zaciekle, jedna próbowała dopiec drugiej, ale mimo starań blondynki, to jej matka zgarnęła wszystko, skacząc ze szczęścia, jak podekscytowana nastolatka. W tym czasie jej córce jakby przybyło lat.
Rin uśmiechał się, choć został ograny, przegrał z kretesem. Rozglądał się po pokoju, stanowiącym mieszankę dwóch stylów - tradycyjnego i zachodniego. Z jednej strony były parawany i papierowe ściany, odsuwane drzwi ukazujące widok na piękny, nienaruszony ogród, a z drugiej zachodnie meble i zastawa stołowa za szybkami, zdjęcia, książki, przeróżne kartki. W centrum pokoju kotatsu, pod którym obecnie siedział, gdy Midori Moriyama okupywała kanapę, rozłożona jak prawdziwa dama, a Shiemi fotelik do karmienia.
Kiedy jego ciekawość sięgnęła do ramki leżącej na półce, usłyszeli głośny trzask i dźwięk rozbijanego szkła. Midori drgnęła i oderwała się od kłótni z córką, strzepnęła dłoń Rin'a sięgającą ku zdjęciu i szybko przeszła przez pokój, kierując się do sieni.
- Rin, możesz mi pomóc?
Odwrócił się, by zobaczyć, że dziewczyna próbuje wydostać się z krzesła. Dobrze powiedziane - 'próbuje', bo szło jej kiepsko. Szybko doskoczył za nią i złapał mebel, nim ten całkowicie przechylił się i upadł.
- Uważaj trochę - poradził, oddychając z ulgą. Dobrze, że ostatnio miał okazję poćwiczyć refleks. - Na pewno możesz wyjść? - spytał z troską. - Twoja mama mówiła...
- Nie obchodzi mnie to, chcę wyjść, Rin, proszę...
Westchnął ciężko i odsunął mini-stolik, uwalniając przy okazji jej piersi ze ścisku. Otarł szybko ślinę, wyciekającą ukradkiem z lewego kącika ust. Powoli zdjął jej nogi ze stołka, pozwalając okładom opaść z lekkim stąpnięciem. Stanąwszy na nogach, Shiemi zachwiała się opadła na niego.
Jakby nagle temperatura w pomieszczeniu podskoczyła o całe dwadzieścia stopni. Czuł, że pewnie jest już czerwony jak pomidor.
- H-hej, w-wsz-wszystko o-o-okej? - wydukał z trudem.
- T-tak... P-po prostu trochę minęło o-od kiedy chodziłam... - przełknęła ślinę. - M-mógłbyś mi jeszcze trochę pomóc? P-proszę...
Pokiwał głową, tak szybko, że miał wrażenie, że zaraz wyleci mu z zawiasów szyjnych. Przewiesił sobie ramię Shiemi przez kark i zaczął ją prowadzić. Problem w tym, że nie miał zbytniego wyczucia i co rusz oboje tracili równowagę. Nagle wpadł na szalony pomysł.
- Sh-Shiemi, tylko nie krzycz, w porządku?
Uniosła brew.
Wyglądała tak uroczo...
Chwycił ją w ramiona i uniósł, tak jak mąż winien nieść żonę, po przypieczętowaniu ich małżeństwa pocałunkiem na ślubnym kobiercu. Była zaskoczona, pisnęła, ale zaraz zarzuciła mu ręce na szyję, bojąc się spaść. Dla niej ten gest pewnie nic nie znaczył, lecz Rin'a przyprawił o szybsze bicie serca...
Szkoda, że ta podróż trwała tak krótko. Shiemi już przed wyjściem z zaplecza dała mu do zrozumienia, że nie chce, aby Midori zobaczyła ich w takiej pozycji. Z niemałym smutkiem postawił ją na ziemi i pozwolił się na sobie oprzeć, kiedy weszli w półmrok sieni i sklepu z zaopatrzeniem.
- Mamo? Co się stało? - spytała, wychylając się jak najdalej, aby móc przyjrzeć się, nad czym klęczy Io. - Czy to...? - jej oczy rozszerzyły się w wyrazie czystego przerażenia. Rin również zaglądnął przez ladę, ale jasne było, że nie zobaczy tego co Shiemi.
- Waza Feng-Long - odparła ostrym, jak brzytwa głosem, Midori Moriyama. - Waza mojej matki - dodała, świdrując uwijającego się z miotłą Io spojrzeniem, którym mogłaby przewiercić się przez jego głowę.
- Może pomogę? - wyrwał się Rin, czując, że Shiemi w jego ramionach zaczyna się trząść od powstrzymywanego płaczu.
- Nie - stanowczo zaprzeczyła starsza kobieta. - Narobił bałaganu, więc musi zająć się tym sam, to jego obowiązek. Nawet o tym nie myśl, Shiemi...
Ale dziewczyna ignorowała rozkaz matki. Opadła na czworaka, choć Rin próbował ją złapać i podnieść, odtrąciła jego rękę, dopadła fragmentów wazy i zacisnęła wokół nich palce. Łzy płynęły jej strugami po policzkach. Chlipała cicho, jakby w sekrecie, udając, że woda wypływająca z zielonych oczu jest deszczem, a nie esencją rozpaczy.
- Shiemi! - huknęła Midori, chwytając dziewczynę za ramiona. - Wstawaj! Wstawaj, Shiemi!
Rin przygryzł dolną wargę i ukucnął przy młodszej Moriyamie, westchnął i zaczął pomagać jej i Io zbierać kawałki zniszczonej wazy - jedną ręką, podczas gdy druga delikatnie gładziła plecy płaczącej. Starał się ją jakoś w ten sposób pokrzepić i uspokoić, ale odnosiło to chyba przeciwny efekt. Midori pozostawała nieugięta, stała nad nimi, dopóki ostatni fragment nie wylądował na szufelce. Zabrała ją potem z rąk Ashido i bez ostrzeżenia wsypała zawartość do kosza w rogu pomieszczenia. Shiemi krzyknęła i zakryła twarz dłońmi, potrząsając głową.
- Ashido, idź z Okumurą do ogrodu, narwij mu najpiękniejszych kwiatów, jakie mamy. Jak mniemam, skończyłeś też już przygotowywać zamówienie? - zaraz te same słowa przekazała mu gestami. Skinął głową. - Świetnie. Do roboty.
- Ale... - próbował jeszcze Rin, lecz przeszkodził mu Io, zamykający jego ramię w tytanowym uchwycie, ciągnąc go przez zaplecze i salon do ogrodu, tak, jak nakazała mu pani Moriyama.
Nie bez żalu zostawił za sobą zdruzgotaną Shiemi z surową matką.
Io położył palec na ustach... na masce zasłaniającej usta i wskazał wyjście z pomieszczenia, po czym pokręcił głową. Rin uniósł brew, marszcząc brwi. Ashido nie powiedział nic więcej, odwrócił się i pomaszerował do ogrodu, wystukując butem rytm jakiejś piosenki na drewnianym tarasie domu.
Chłopak pozostawiony sam sobie postanowił wykorzystać chwilę i wyjść do ogrodu, świeże powietrze dobrze mu zrobi, a ogród Shiemi to idealne miejsce na odpoczynek. Połapał się też szybko, że lepiej nie wracać do sieni. Te całe pogawędki 'matka-córka', czy coś w tym rodzaju.
Jego uwagę znów przyciągnęło odwrócone zdjęcie.
Wciąż pamiętał ostre spojrzenie Midori Moriyamy, kiedy ku niemu sięgał. Ciekawość nie walczyła długo z rozsądkiem, szybko go przezwyciężyła. Uniósł ramkę.
Rodzinne zdjęcie... Czego się spodziewał?
Jednak było w nim coś niezwykłego. Na większości podobnych, znajdujących się w pokoju, widniały: Shiemi, Midori i babcia Kohana. Jednak na tym rozpoznawał tylko panią Moriyamę, trzymającą w ramionach zawiniątko, niemowlę. Przypuszczał, że jest nim Shiemi, po bajecznie zielonych oczach i blond lokach.
Mężczyzna, blondyn, niewysoki, Midori z łatwością go przerastała, ale w miarę przystojny. Jego oczy, identyczne, jak Shiemi, zielone szmaragdy. Trzymał w ramionach... może dwu, lub trzyletnią dziewczynkę o krótkich, platynowoblond włosach. Część jej twarzy okrywały bandaże. Uśmiechała się, ale w dziwny, niezdrowy sposób.
Portret rodzinny był sztywny, jakby wymuszony.
Rozglądając się, czy nikt nie nadchodzi, wysunął zdjęcie z ramki, by zajrzeć na podpis.
28 grudnia 1995, pierwsze zdjęcie małej Shiemi-chan.
"Hayashi jest rozgorączkowany i każe mi operować tym ustrojstwem, jakby oczekiwał nie wiadomo jakich cudów. A zachowuje się! Bój się Panie Boże! Jakby go stado czartów goniło."
Z łatwością zgadł, kto napisał ten tekst, jedyna nieobecna osoba - Kohana Moriyama, znana też jako 'Babcia'. A Hayashi... to musiał być ten mężczyzna ze zdjęcia. Tylko, gdzie teraz był? A ta dziewczynka?
Nagle usłyszał szelest, w pośpiechu wcisnął ramkę i zdjęcie między książki.
Io stał na progu i machał bukietem. Rin pokiwał prędko głową. Asystent podszedł do tego samego kredensu, wydobył z niego wstążkę i związał łodygi kwiatów. Powiedział coś na migi, ale Rin nie rozumiał języka gestów, w dodatku nie myślał trzeźwo, wciąż zaabsorbowany biciem swojego serca, łudząco przypominającym odgłos kroków.
- W sumie to nawet lepiej, nie musiałem prosić - uśmiechnął się do siebie, wychodząc z salonu, Io tuż za nim.
- Z jakiej to okazji? - zainteresowała się Midori Moriyama, paląca już fajkę za kontuarem. Obok Shiemi przecierała twarz wilgotną szmatką, widocznie bardziej spokojna. Rin musiał przyznać, że pomimo częstych scysji, ich relacja znacznie się poprawiła.
- Odwiedzam znajomych w... szpitalu... - zamilkł. Chyba nie powinien był tego mówić.
- Z-znajomych? - ożywiła się, choć w negatywny sposób, Shiemi.
- T-tak... Murakami i Tsuda trafili na intensywną terapię po wypadku w lunaparku.
- Co im jest?
Nie chciał odpowiadać na to pytanie. Nie Shiemi.
- Ja... to nie są najlepsze wieści, a um... nie znasz ich, więc...
Potrząsnęła głową.
- Chcę wiedzieć.
Westchnął ciężko.
- Murakami musieli amputować jedną nogę i zdaje się palce u drugiej, a Tsuda... prawdopodobnie nigdy nie będzie mógł chodzić, zawalona kolejka przytrzasnęła mu nogi, w dodatku został sparaliżowany, przez demona.
Bazyliszek.
Pożegnały go tym jednym słowem. Midori wróciła do swoich zajęć, podczas gdy Shiemi machała mu chwilę z okna, ale zaraz zniknęła w półmroku. Westchnął krótko. To byłaby miła wizyta, gdyby nie incydent z wazą Feng-Coś-Tam. Miał nadzieję, wielką nadzieję, że pani Midori uda się jednak uporać ze sklepem i zwolni Ashido, albo znajdzie chociaż lepszego kandydata na jego stanowisko.
Spojrzał na kwiaty.
Fakt, gość nie był najgorszy, bo wybrał doprawdy bajeczny bukiet.
Zachichotał, miał nadzieję, że Tsuda nie będzie zazdrosny, gdy wręczy go Murakami. Teoretycznie należał się też jemu, ale... Ale Rin był zbyt wielkim realistą, żeby wiedzieć, jak osobnik płci męskiej reaguje na otrzymanie bukietu.
Pochylił się, żeby wciągnąć piękną woń lilii, gdy nagle poczuł, że wewnątrz coś się rusza. Usłyszał syk. Instynkt kazał mu natychmiast zareagować. Wyrzucił kwiaty na bezpieczną odległość i cofnął się.
Miał rację.
Wytrzeszczył oczy, obserwując czerwonookiego węża o lśniącej, ciemnozielonej skórze.
- Co do cholery...?! - wykrztusił.
Wąż otworzył paszczę, prezentując wysunięte, ostre kły i rozwidlony, różowy język.
- Spiżdżaj - warknął Rin, krzywiąc się. - Wypierdalaj, bo... bo po tych... lego ninjago zadzwonię, no już... spiż---Iiiii! - pisnął, niczym rasowa nastolatka pod prysznicem, gdy ktoś odsunie zasłonkę.
W ostatniej chwili uskoczył, kiedy zwierzę zaczęło rosnąć i wyskoczyło mu naprzeciw. Uderzył plecami o mur, z rosnącym przerażeniem patrząc na syczącego gada.
Nie mógł wydobyć miecza, istniała zbyt duża możliwość, że zobaczy go Shiemi, jej mama albo Io, w końcu powinni słyszeć jego wrzask.
Wypuścił uszy siatki pełnej zakupów i sięgnął po największą z butelek, unikając ataku węża i potykając się o własne nogi, gorączkowo ponawiał próby odkręcenia korka. To było tak jak ze słoikiem ogórków - nigdy nie działa. Zacisnął zęby, nie było innego wyjścia.
Opadł swobodnie na obie nogi rozkładając równomiernie ciężar ciała.
- No chodź wężulku, zabawimy się, co? Wredna gadzina - prychnął, wystawiając język, próbując naśladować stworzenie.
Zasyczało gniewie i rzuciło się na niego z rozwartą paszczą. Rin nie zdążył zareagować i zamiast roztrzaskać butelkę na głowie gada, włożył mu ją do gęby. Pomysł uderzył go jak piorunem. Nadział szkło na ząb węża, wnet pękło, a skoro zawartość butelki rozlała się w paszczy stwora, cofnął rękę. Została mu górna, zaostrzona część naczynia. Wyskoczył i nie czekając chwili, wbił ją prosto w czerwone oko węża.
Stwór wił się z bólu, charczał i uderzał o ziemię, jak ryba wyciągnięta z wody. Rin skrzywił się i kopnął jego wielkie cielsko.
- Ha! No i to się nazywa używać głowy - powiedział do siebie, choć zamiast dumy, czuł tylko chłodną satysfakcję. - Tylko co z tobą zrobić? - mruknął, drapiąc się po brodzie. Pstryknął palcami. - Wiem!
- Chwila, co takiego?! Jak to wielki wąż spadł wam nagle z sufitu?!... Ilu mamy ugryzion--- Co? Jak to nikogo?! Mówiliście, że był jadowity!... Nieprzytomny i z rozwalonym okiem, i rozoranym podgardlem? - gorączkowo mamrotał Akihito, co rusz wybuchając, podczas rozmowy telefonicznej. - Ktoś zalał go wodą święconą? No dobra, jasne. Co? Tak, tak, będę tam niedługo - westchnął. - Jasne, do zobaczenia Takayan.
I rozłączył się, zerkając podejrzliwie na Rin'a.
- Mówiłeś, że butelka wypadła ci i się zbiła?
- Dokładnie tak - wzruszył ramionami, odwracając się na drugi bok. Jedyne czego teraz pragnął to snu. Zdecydował się przełożyć wizytę u Murakami i Tsudy na dzień następny, a ten poświęcić czystemu nieróbstwu.
- I tak ci nie wierzę - Akihito machnął ręką. - Kupię nową, ale uważaj następnym razem, co?
- Jasne, jasne...
Starszy chłopak potrząsnął głową.
- Wychodzę, wrócę wieczorem, popołudniu powinien wpaść Yukio, bo z tego co mi wiadomo, wreszcie zjawił się ktoś, żeby zwolnić z dyżuru tego pracoholika.
- Wisi mi to.
- Wmawiaj tak sobie.
I wyszedł z pokoju braci Okumura, który od przyjazdu Natsume był także jego pokojem. Zostawił Rin'a samego z jego własnymi mrocznym i świetlanymi myślami. Chłopak zastanawiał się nad wieloma sprawami, nad Harumi, która ostatnimi dniami nie opuszczała jego myśli, o Io Ashido, który pojawił się na progu Futsuyamy, kiedy Rin odesłał węża do kwatery egzorcystów - robił się coraz lepszy w rysowaniu kręgów. O Akihito i Natsume, ich mocach i uczuciach. O Tsudzie i Murakami, o tym, jak bardzo ucierpieli i czy zdołają z tym żyć.
I wreszcie o tajemniczym psycholu odpowiedzialnym za ten stan rzeczy.
- Jebać - syknął Rin i splunął na lustro. Obrzucił szczoteczki obrzydzonym spojrzeniem i zabrał z kaloryfera wczorajszą koszulkę. Powoli wciągnął ją na siebie, gimnastykując się przy chowaniu ogona. Nie spieszyło mu się, ani trochę. Ostatecznie była sobota, a on wciąż kisił się na chorobowym.
Skrzywił się, widząc jak ślina spływa po - wcześniej - nieskazitelnie czystej tafli, ale nie zamierzał tego ruszać. Był wkurwiony, więc wedle chamskiego prawa ludzi, miał prawo, aby to okazywać. Na samą myśl o poprzednim zebraniu telepało nim ze złości.
I nie chodziło tu nawet o wybuch tego pętaka Len'a.
- Ziz, co? - mruknął do siebie Rin, poprawiając pasek u spodni. Schudł kolejnych kilka kilo. - Kuźwa, dziwnie się czuję gadając do siebie...
- Możesz pogadać ze mną, Rin~! - zaproponował Kuro, przyprawiając go o zawał, swoim nagłym pojawieniem się. Czarny kot o dwóch ogonach bez oporów wskoczył na różową, futrzaną klapę od sedesu - pomysł Natsume. - Gdy jesteś wkurzony, gdy jest ci źle, Kuro wysłucha i pocieszy cię~!
- Cóż, nie zostaniesz poetą, ale to lepsze niż kolejny opieprz od Akihito - westchnął Okumura i ukucnął, pozwalając demonowi wskoczyć na swoje ramię.
- Bardzo się wczoraj zdenerwował? - spytał kot, a z jego głosu dało się wyczuć zatroskanie. Rin wymusił uśmiech i poklepał go po głowie.
- O to się nie kłopocz, ale lepiej, że cię tu wtedy nie było - stwierdził i ocierając kostką o kostkę, wyszedł z łazienki, zostawiając za sobą jej chłodne wnętrze. Rozwinął kulkę skarpetek i pochylił się, żeby naciągnąć je na stopy. Natsume zawsze wkurzała się, gdy chodził boso. - Nie wiem, czy naprawdę był taki wściekły z powodu... tej głupiej akcji, czy po prostu musiał się wyładować...
- Eh, trochę go rozumiem, mogłeś zabrać mnie ze sobą!
- Niee, ciebie nie mógłbym w to władować, Kuro - parsknął Rin i podrapał go za uchem, z coraz to szerszym uśmiechem wsłuchując się w zadowolony pomruk Cat Sidhe. - I rozumiem wybuch Akihito, bo serio nie powinienem był rzucać się w pogoń za Luminą...
Miał ochotę uderzyć się w twarz, kiedy wspominał demona klasy światła, spod skrzydeł Lucyfera, pobiegł za głupim błędnym ognikiem, prosto w paszczę Żarłoka, Zen'Ek-a, podgatunku Pożeracza.
- Ale... Chociaż potrafię pojąć reakcję Aki'ego, tak tego całego bajzlu to ja po prostu nie ogarniam! - stwierdził Rin, rozkładając bezradnie ręce.
- Cóż, będziesz miał mnóstwo czasu na przemyślenia~! A ja ci oczywiście pomogę~!
- Dzięki, Kuro - uśmiechnął się lekko i z przymkniętymi oczami skierował się po schodach na dół. Czuł się dziwnie, nie słysząc za sobą kroków, dochodzących ze schodów, prowadzących na ostatnie piętro budynku, gdzie jeszcze miesiąc temu rezydowali Harumi i Akihito. Teraz ona została porwana, a on albo przesiaduje noce poza domem, albo kima na kanapie w świetlicy.
Zżerało go poczucie sumienia i poczucie straty. Nie wiedział, które z nich jest silniejsze. Pierwsze, bo tak naprawdę nigdy jej nie poznał, wszystkie słowa, jakie wymieniali między sobą były nienawistnymi szpilami, wielokrotnie życzył jej śmierci. Nie wiedział też, czy tak gorliwie pragnie, aby uniknęła tego losu przez wzgląd na swoje własne samopoczucie, czy z powodu zwykłego, ludzkiego odruchu. A strata... dlaczego czuł stratę? Czy żałował, że nigdy naprawdę z nią nie porozmawiał? Czy... mimo tych wszystkich scysji, polubił ją choć trochę?
- Rin... wszystko w porządku? Czemu się zatrzymałeś?
Stał na szczycie schodów ze spuszczoną głową, mając ochotę rozwalić wszystko dookoła siebie, wszystko co trzymało go w dusznym, zakurzonym - pomimo wysiłków Natsume - korytarzu, pełnym wspomnień. Najciszej jak potrafił, pociągnął nosem i opuszką palca zdjął jedyną łzę, którą wyprodukowały jego oczy.
- Pewnie, że tak! - wykrztusił, ponownie wymuszając uśmiech i nieco chwiejnym krokiem zaczął schodzić w dół. Nie uszedł daleko, w pewnym momencie zwyczajnie stracił równowagę, na drżących nogach i z zawrotną prędkością pędził ku ziemi. Uszy wypełniły mu krzyki, jeden należący do Kuro, drugi, jego własny. Nic go nie uratowało.
Ziewnął. Nie sądził, że szkoła wykończy go do tego stopnia, że nawet w weekendy będzie wstawał zmęczony. Przeciągnął się rozkosznie i zamlaskał głośno. Miał na sobie swoją ulubioną piżamę w różnokolorowe mameshiba i o niczym innym nie marzył, jak rzucić się na kanapę w świetlicy z michą popcornu i rozpocząć telewizyjny maraton, zwłaszcza, że nadarzyła się ku temu świetna okazja.
Gdyby tylko pamiętał o tym, że na końcu korytarza są schody... I jak głupi nie wyrżnął w śmiertelnym kierunku.
Teraz już nie było dłoni, która chwyciłaby go za koszulę.
- Jak leziesz, głupku?! - fuknęła Harumi, ostrym szarpnięciem doprowadzając go do pionu.
- Eee... jak człowiek?
Dziewczyna skrzywiła się na widok jego zaspanej twarzy, ale nie miała sekundy na ripostę, bo zaraz do ich czułych uszu dotarł dźwięk prujących się nitek i urywanego materiału. Rin znów jak kłoda zbliżał się ku podłodze.
Chwyciła go za włosy i przyciągnęła ku sobie, sama tracąc równowagę. Chwiała się na jednej nodze, drugą wykonując figury różnej maści w powietrzu. Ściany były za daleko, by na nie opaść. W końcu wypuściła wszystko, co miała w rękach, aby złapać się białego żeberka kaloryfera, jako ostatniej deski ratunku. Dostała przy tym, co prawda w głowę.
Pamiętał wielkiego guza na środku czoła, którego próbowała zamaskować włosami.
Z wytrzeszczonymi oczami spoglądał na szary, spadzisty sufit w miejscu, gdzie zaczynały się schody. Odwrócił się w jej kierunku, po drodze zahaczając wzrokiem o upuszczone klamoty. Były wśród nich dwie książki, zdążył podchwycić tytuły: "Piękna katastrofa", oraz "Wyścig śmierci". I byłby główkował, patrząc na nic nie mówiące okładki, gdyby nie zauważył bladej ręki Harumi ściskającej pokaźny kołtun jego 'pięknych' włosów.
I dopiero wtedy wrzasnął.
- ZARAZ CIĘ ROZWALĘ!
Sprawdził potem w internecie tytuły obu książek i śmiał się przez bitą godzinę, kiedy zrozumiał, że pierwsza z nich to typowe romansidło dla nastolatek. Z wiadomych powodów Harumi czytająca tego typu rzeczy była... zwyczajnie zabawna. Później zapomniał. Nie przemknęło mu przez myśl, nigdy więcej, aż do teraz.
Wylądował na twardej posadzce, po przekoziołkowaniu przez dwa piętra, co pomimo niesamowitego tempa, zdawało się trwać wieczność, tyle co wspomnienie tamtego leniwego, sobotniego poranka.
- Rin! Rin! Hej! Mocno walnąłeś? Odezwij się!
Miał po prostu dość. Wspomnienia konferencji zalały go gorącymi, palącymi falami, których nie potrafił powstrzymać. Wzrósł w nim gniew.
Dwa dni wcześniej, konferencja. Yukio opanował wreszcie sytuację, sytuując przyszłych egzorcystów na miejscach przy podkowiastym stole. Mephisto zajął swoją należytą pozycję na złotym tronie, ciągnąc za sobą wściekającego się Len'a. Chłopak mieszał japoński z jakimś innym nie znanym im językiem, wykręcał się i próbował wyrwać spod łańcucha, który umieszczono na jego szyi.
- Uspokój się, mein lieber Ziz, bo w przeciwnym wypadku będziesz musiał wyjść - przestrzegł go Mephisto, uśmiechając się z przekąsem, oplątał sobie łańcuch wokół nadgarstka. Len charknął, kiedy obroża zacisnęła się mocniej wokół jego gardła.
Dwóch egzorcystów i Page popatrzyli na niego, jakby oznajmił im, że Godzilla atakuje ich miasto.
- Erm, Mephisto-sama, nie chciałbym być niegrzeczny, ale...
- Co tu się do diaska dzieje?! - wciął się Rin, wybudzony z odrętwienia wypowiedzią młodszego brata. Powrócił wigor, który zabrały ze sobą szkarłatne płomienie.
- Rin... - zaczął Yukio, rzucając mu spojrzenie pełne dezaprobaty za ten wybuch, choć pewnie jego wewnętrzny stan nie prezentował się ani odrobinę lepiej. Szczerze mówiąc, wszyscy w tym pomieszczeniu - może poza Mephisto - wyglądali na poddenerwowanych.
- Może zamiast zadawać niepotrzebne pytania, zainteresowalibyście się tą niszową produkcją, lecącą za moimi plecami? Ostrzegam, że mimo iż posiadam iście królewską cierpliwość, nawet ja nie jestem w stanie powtarzać się w nieskończoność.
- Przestań chrzani----
- Witam was, Miasto Prawdziwego Krzyża.
To zamknęło im usta. Na ekranie pojawiła się twarz czerwonowłosego nastolatka w okularach przeciwsłonecznych. Fakt, że nie mogli zobaczyć jego oczu dodawał cwaniackiemu uśmieszkowi coś w rodzaju psychotycznego wyrazu. Wsłuchiwali się w jego słowa, czując z chwili na chwilę rosnący gniew i oburzenie.
Każdy doskonale wiedział, nawet ci najgłupsi, że egzorcyści nie przyjęliby pomocy od jakiegoś szaleńca, a tym bardziej poznawszy jego prawdziwe zamiary.
- Ah, zapomniałbym, ponieważ wy, ludzie, należycie do stworzeń upartych, mam dla was jeszcze jedną zachętę do szybszego rozważenia mojej oferty - zaznaczył, unosząc palec. Odsunął się i padło zbliżenie na leżącą pod ścianą dziewczynę z zaklejonymi ustami i związanymi kończynami. - Oto jedna z was.
Na sali trwała cisza pełna oczekiwania.
Rin zerknął ukradkiem na Trio z Kioto, i rozdziawił usta, widząc, że krew odpłynęła z twarzy Suguro, a od zaciskania dłoni w pieści, bielały mu knykcie. Konekomaru trząsł się z wytrzeszczonymi oczami, kiedy na ekranie pokazała się Harumi, podczas gdy Shima próbował wsiąknąć w krzesło.
- Co to... ma znaczyć...? - wyszeptała Izumo, szok oblewający jej zazwyczaj kamienną twarz.
- Nie widzieliście tego wcześniej - zapytał Rin, ale brzmiało to bardziej jak stwierdzenie. Harumi zniknęła cztery tygodnie temu, miesiąc temu, prawdopodobnie zbliżał się czerwiec i letnie wakacje. Nie spodziewał się cudu, że będą pamiętać o jednej, niewiele - pha, umniejszenie - znaczącej uczennicy, ale nagranie widziało chyba całe miasto.
- Zapewne przynajmniej część z was słyszała, o porwaniu uczennicy z Akademii Prawdziwego Krzyża, może mniejszość wiedziała nawet o kogo chodzi - snuł Mephisto, kręcąc palcem w powietrzu. - Ale czy ktokolwiek z was, wie i rozumie, o co chodzi temu osobnikowi?
- On...! - zaczął Len, ale nagły impuls elektryczny przebiegł przez łańcuch aż do obroży, skutecznie go uciszając. Chłopak wił się z bólu, łapczywie próbując zaczerpnąć powietrza. Rin skrzywił się na ten widok. - Gaap... cię...
- Gaap miał ukarać ciebie, ale porozmawiałem z nim i przekonałem, aby przemyślał sprawę - zauważył Mephisto, wzruszając ramionami. - Przechodząc do rzeczy ważniejszych... Hmm... - oparł policzek na dłoni i zamyślił się przez chwilę.
- Rzeczy najważniejszych - indyczył pod nosem Rin, robiąc przy tym komiczne miny.
Shima parsknął cicho, Konekomaru podrapał się po szyi, Izumo ukryła uśmiech, Yukio posłał mu mordercze spojrzenie, poprawiając okulary palcem wskazującym. W tym czasie Ryuuji jako jedyny pozostawał skupiony na osobie dyrektora.
- Przykro mi wszystkim empatycznym i wrażliwym, ale nic nie możemy zrobić w związku z tą sprawą - uśmiechnął się głupkowato i rozłożył ręce, po czym klasnął dwa razy, mówiąc: "Sesam öffne dich!", po czym zniknął wraz z Len'em w chmurze różowego dymu.
Rin wiedział już, że się nie opanuje.
- Nie ma powodu do nerwów - próbował uspokajać Yukio. - Dyrektor może wypowiedział się nieco chaotycznie, ale wszystko wyjaśnię... - zaczął, ale mu przerwało i o dziwo, nie był to Rin.
- Chaotycznie?! - wykrzyknął Ryuuji. - Chaotycznie?! Dyrektor i zwierzchnik Japońskiej i Tokijskiej Filii Zakonu Prawdziwego Krzyża właśnie pokazał nam makabryczne nagranie, na którym jakiś szaleniec zgłasza porwanie Karamority i oznajmia formę okupu, nie wiadomo, co zamierza z nią zrobić; a potem zwyczajnie wzruszył ramionami i wyszedł! To coś więcej niż chaos!
I nikt nie mógł się z nim nie zgodzić.
- Suguro-kun, radzę ci zachować spokój, bo w przeciwnym wypadku zostaniesz wyproszony, albo spotka cię kara, w nieco innej formie niż Kitamurę-kun'a, ale możliwy pobyt w izolatce.
- Pierdolić izolatkę! - wciął się Rin. - Mam gdzieś pokoje bez klamek, byłem w nich przez ostatnie tygodnie, kiedy wy nie kiwnęliście palcem, żeby uratować porwaną przez szaleństwa uczennicę! Gdzie wasz honor?! Wolicie bawić się w sprzątanie świata, gdy jakiś szaleniec podpala miasto i oferuje wam jakiś chory układ!
W tym momencie lufa pistoletu Yukio była wycelowana centralnie w środek jego czoła.
Nawet nie drgnął, był zbyt nabuzowany adrenaliną, krew krążyła mu w żyłach znacznie szybciej, czuł jej szum w uszach i doskonale słyszał swoje przyspieszone tętno.
- Strzelaj, jeśli chcesz - warknął Rin, plując mu pod nogi. - Wiesz, że mam rację.
Yukio skrzywił się, ale jego dłoń nie ruszyła się choćby o milimetr.
- Nie możemy nic zrobić - ponowił egzorcysta. - Brakuje nam ludzi, nawet nie masz pojęcia, ilu straciliśmy podczas ataku Kuro! Egzorcystów zawsze jest mało, to ryzykowny zawód, a z każdą chwilą maleje nasza liczba.
- Karamorita posłużyłaby za pięciu egzorcystów - prychnął niechętnie Suguro. - Ja oczywiście za co najmniej za dziesięciu, ale to nie ma znaczenia.
- To nie wystarczający powód, żeby rzucać się z motyką na słońce.
Teraz to Izumo parsknęła.
- Z motyką na słońce? - powtórzyła tonem, ociekającym cynizmem. - Naprawdę? Egzorcyści boją się jednego szaleńca?
Yukio westchnął.
- Nie znacie szczegółów.
- A więc oświeć nas, Einsteinie... Ups - Shima momentalnie zatkał sobie usta. - Sorki psorze.
Powieka egzorcysty zadrgała kilkakrotnie w geście symbolizującym irytację.
- No, Yuki? - ponaglał Rin.
Młodszy Okumura powoli i z wahaniem opuścił broń, wsuwając ją z powrotem do kabury. Westchnął i znów poprawił okulary - ten wkurzający gest. Potrzebował kilku sekund, aby ogarnąć myśli.
- Zrozumcie, te podpalenia nie są dziełem przypadku, a podobne akcje terrorystyczne miały ostatnio miejsce w Tokio i okolicach, byliśmy bezpieczni, do czasu...
- Dlaczego filia nic z tym nie zrobi? - spytał Konekomaru, zebrawszy się na odwagę, żeby spytać.
- Nie jesteśmy policją, nie od tego nasza głowa, przypuszczam, że gdyby Eden nie przeżywał teraz wewnętrznych problemów, prawdopodobnie byłoby już po sprawie, ale na tą chwilę, nie mogą nam pomóc - wyjaśnił, zasiewając więcej ciekawości w swoich wychowankach, niż się tego spodziewał.
- Jeżeli ten szaleniec wie o was i porwał Karamoritę-san z zamysłem, to jednak wasza... nasza sprawa - zauważyła słusznie Izumo.
Yukio zamrugał, zbity z pantałyku, bo Kamiki rzeczywiście miała rację. Musiał z tego jakoś wybrnąć.
- To, co jest naszą sprawą, a nią nie jest, zależy od zwierzchników, w tym wypadku dyrektora Johann'a Fausta V - odchrząknął po chwili.
- Więc będziecie za nim szli, jak potulne owieczki?! - wycedził Suguro. - Nie na to się pisałem, kiedy składałem podanie do APK - prychnął.
- Widocznie nie zajrzałeś głębiej w regulamin - sprostował Yukio, przyprawiając dziedzica świątyni o rumieniec wstydu. Jak osoba drobiazgowa Ryuuji poczuł się urażony, a jednocześnie zawstydzony tym komentarzem. - Tak czy siak, nawet mimo braku pozwolenia na działania zarówno ze strony Watykanu, jak i dyrektora, trzeba pamiętać, że sprawa jest poważna i delikatna.
- Delikatna - parsknął Rin. - Umierają ludzie, wybuchają budynki, a jakieś zgrzybiałe staruchy piją sobie herbatkę w bezpiecznej Hiszpanii...
- Włoszech - wtrącił Konekomaru.
- Wszystko jedno, gdzie - uciął. - I ty mówisz, że sprawa jest delikatna?! - dokończył.
- To chyba lekkie niedopowiedzenie - dodała Izumo.
Ryuuji spojrzał na nich z ukosa i zwrócił się do wyraźnie poddenerwowanego Yukio.
- Co takiego powstrzymuje was przed odruchem działania?
Egzorcysta milczał, trzymając giermków w napięciu. Przez jego głowę przelatywało mnóstwo myśli, pytań z odpowiedziami, bądź bez nich. Nie wiedział, która jest słuszna, którą powinien się sugerować. Spór bez konsensusu i możliwości kompromisu. Konflikt tragiczny.*
- Terroryści mają plecy - westchnął w końcu, poddając się silnej atmosferze wyczekiwania. - I to nie byle jakie plecy, stoi za nimi całe Podziemie, całe Shizume City. Nie ma nic, co moglibyśmy zrobić, każdy ruch to jak kij wbity w mrowisko.
Obecnie, stołówka opuszczonego, męskiego akademika.
Nie patrząc na Akihito, doszedł do kuchni, pozostawiając sprawę zniszczonej w hallu ściany bez echa. Wiedział, że starszy Tadamasa patrzy na niego wyczekująco, niemo żądając wyjaśnień, ale postanowił to zignorować. Poczucie beznadziejności zapanowało nad umysłem.
W kuchni wszystko leciało mu z rąk, stłukł dwie szklanki i trzy talerze, nim wszystko było gotowe. Kuro chodził wokół niego, zręcznie omijając ostre fragmenty naczyń, paplając bez opamiętania.
Były chwile, kiedy miał ochotę zatkać mu pyszczek ścierką, ale pozwolił kotu mówić. Wiedział, przez co przeszedł. Był świadom, że Kuro potrzebuje w tej chwili przede wszystkim towarzystwa, ciepła i miłości, które Shiro zabrał ze sobą do grobu. Jednak sytuacja i stan psychiczny Rin'a pozwalały mu jedynie na ciche przytaknięcia i kiwanie głową, ilekroć Cat Sidhe się z nim komunikował.
W końcu zaprzestał prób ugotowania czegoś, zwłaszcza gdy z kuchni wyrzucił go wściekły Ukobach, wygrażając miotłą za zniszczoną zastawę. Po krótkiej, acz burzliwej kłótni, chochlik obiecał zająć się śniadaniem dla nastolatka i jego chowańca.
- Przeszło ci wreszcie? - spytał Akihito, odsuwając od ust miseczkę zupy. Ponad górną wargą został błyszczący ślad po pachnącym kusząco daniu.
- Nigdy mi nie przejdzie - fuknął Rin, usadawiając się przy sąsiednim stoliku, plecami zwrócony do srebrnowłosego egzorcysty.
- To niespecjalnie dobrze dla twojego zdrowia - zauważył. - Jeśli mam być szczery, to bardzo źle, nerwy nie są zdrowe, zwłaszcza w okresie dojrzewania.
- Dzięki, mamo - prychnął sarkastycznie w odpowiedzi, Okumura i przewrócił oczami, czego oczywiście Akihito nie mógł dostrzec.
- Nie ma za co, synku~! - odpowiedział melodyjnie, zdaje się nie rozumiejąc ironii, którą ociekała wypowiedź Rin'a. - Pewnie nadal stresujesz się sytuacją w mieście, co? Kto by się nie stresował~!
- Ktoś najwyraźniej potrafi, chociaż to jego siostra została porwana! - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Uderzył pięścią w stół, próbując dać upust złości, ale instynktownie zrobił to lekko. Wystarczyło mu. Ostatnim razem rozwalił identyczny mebel. Czuł, że jeśli zaraz nie wyjdzie na zewnątrz, to udusi się we własnym ciele.
- Sorry, Ukobach, obędę się dzisiaj bez śniadania - wymamrotał jadowicie, bardziej niż to początkowo planował. Przerażony własnymi uczuciami i myślami, pragnął jak najszybciej ulotnić się z nagle tak dusznego pomieszczenia. Przestronna stołówka stała się pudełkiem na zapałki, którego ścianki wciąż zbliżały się ku niemu, a sufit powoli się opuszczał, by go zmiażdżyć. Przygnieść go ciężarem własnego gniewu.
Mijał stolik Akihito, gdy ten chwycił go za nadgarstek. W pierwszym odruchu szarpnął, ale zamiast się wyrwać, poleciał w przeciwną stronę, zaskoczony żelaznym uchwytem miękkich i wypielęgnowanych dłoni Tadamasy.
Wysłuchaj mnie, Rin.
Szept z oddali dotarł do jego uszu, kiedy znalazł się ledwie dwadzieścia centymetrów od twarzy Akihito. Jego usta otwierały się, ale dźwięk pochodził z zupełnie innego miejsca. Oddech srebrnowłosego formował w powietrzu obłoki białej pary. To otrzeźwiło Rin'a i znów spróbował się wyrwać, ale starszy chłopak trzymał go mocno. W miarę, gdy twarz Akihito wybielała się, kolorem przypominając prześcieradło na pustym łóżku Harumi, i pojawiały się na niej wyróżniające się błękitne wzory.
Uspokój się. Muszę się upewnić, że nikt nas nie usłyszy. Nawet Ukobach.
Zamrugał i ponowił próbę odejścia. Akihito poluzował uścisk na jego nadgarstku.
Jeżeli odsuniesz się choćby metr dalej, zostaniesz zamrożony.
- Co...?! - zdezorientowany w pierwszym odruchu chciał się odwrócić, ale Tadamasa wprawnym ruchem ściągnął go na podłogę, dosłownie.
Powiedziałem coś.
- I myślisz, że będę się ciebie słuchać?! - warknął Rin. - Szczerze?! Wolę zamarznąć! - fuknął.
I by zademonstrować prawdziwość swoich słów, spróbował się podnieść. Nie udało mu się nawet oprzeć na całej długości ramion, bo stopa Akihito skutecznie przygwoździła go do podłogi.
Nie tylko ty posiadasz nadludzką siłę.
Zacisnął zęby, starając się nie wybuchnąć.
- Kim wy w ogóle jesteście?! Ty i twoje cholerne rodzeństwo! Kim jesteście?!
To akurat najmniej istotna rzecz w tej chwili.
- A co jest ważniejszego?!
Wiele spraw.
Ty i twoje wybuchy, od wyjścia ze szpitala zachowujesz się, jak żywa bomba zegarowa, wierz lub nie, ale nam też nie podoba się ta sytuacja - w jego głosie, choć majestatycznym, brzmiało westchnienie. Porwanie Haru...
Urwał, nacisk na plecach Rin'a zelżał, a potem znów się wzmocnił, tak kilka razy. Nie było to bolesne, ale niepokojące. Uniósł wzrok i rozdziawił usta. Twarz Akihito ani drgnęła, ale całe jego ciało trzęsło się od powstrzymywanego płaczu. Po policzkach spływały łzy, które opadając, zmieniały się w kryształki lodu i uderzając o posadzkę, rozpadały na drobne kawałki.
Może na to nie wygląda, ale wszyscy... nie potrafimy się z tym pogodzić. Natsume całymi nocami płacze i obwinia się o to, co się stało. Twierdzi, że nie powinna była wychodzić wtedy z tobą i Yukio-san, mogłaby zapobiec nieszczęściu.
Rin pokręcił głową. Przypuszczał, że gdyby Natsume została, mogłaby tylko nakłonić Harumi do wyjścia z domu, a wtedy obwiniałaby się jeszcze bardziej.
Brak snu osłabił jej kontrolę nad Ognistym Spojrzeniem, więc stara się ukrywać dwadzieścia cztery na siedem.
To było dość prawdopodobne. Ostatnio widywał Natsume tylko w porach wieczornych i porannych, przeważnie zamykała się w pokoju, albo gdzieś wychodziła. Ale ona przynajmniej wracała do akademika na noc. W przeciwieństwie do tego cymbała Yukio.
- I narażałeś mnie na ryzyko stania się posążkiem jak w Królowej Lodu, tylko po to, żeby mi powiedzieć? - wysyczał Rin. Będąc w złym nastroju od razu znajdował złą stronę medalu, w dodatku wściekłość wcale nie wyparowała.
Akihito spuścił wzrok i pokręcił głową.
Chciałem ci wyjaśnić naszą "bezczynność".
Prychnął.
- Wreszcie ktoś nazwał to w odpowiedni sposób, zamiast "przygotowywania do działania", albo "teraz nie możemy nic zrobić", "nie możemy ryzykować".
Próbowaliśmy przygwoździć tego rudego z jego bandą piromanów, ale niekoniecznie nam wyszło.
- Możesz skończyć z tymi eufemizmami?
Milczał, wlepiając w Rin'a kamienne spojrzenie mówiące więcej niż tysiąc słów.
- Tak, wiem co to jest eufemizm.
Znowu cisza.
- Dobra, Koneko mi powiedział... ale żeby nie było, ostatnio z nudów zajrzałem do książki.
Wgap.
- Żartowałem.
Akihito kiwnął głową.
Na skroni Rin'a wystąpiła pulsująca żyłka.
- Dzięki za wiarę. Kontynuuj.
Akihito przymknął oczy i snuł dalej.
Zaplanowaliśmy zasadzkę, plan był dość skomplikowany. Dzięki demonom spod władzy MurMura udało się zlokalizować podziemną kwaterę rudego w Zakazanej Dzielnicy. Nie było mnie tam. Ja zostałem na górze, kontrolując sejsmograf razem z Yukio-san'em i Aratą, ale... Pomimo dobrego kamuflażu, nasi egzorcyści wpadli w pułapkę z góry obmyśloną przez rudego i jego bandę. Z tego co mi wiadomo to piromani podłożyli ładunek wybuchowy i odcięli naszym drogę wyjścia.
Rin milczał, z rozdziawionymi ustami i szeroko otwartymi oczami wpatrując się w Akihito.
Nie uszli daleko. Możesz się domyślić, co ich dopadło.
Ścisnął wargi w wąską linię, czując się trochę głupio z powodu swoich oskarżeń.
Nie mamy pewności, czy wszyscy zginęli, ale na to wskazują odczyty z sejsomgrafu. Nie możemy się z nimi skontaktować, wybuch uszkodził ich sprzęt i nadajniki. Po ataku Białego Huraganu zawalił się strop.
Powoli opuścił wzrok i ułożył brodę na swoich splecionych dłoniach. Wciąż leżał na podłodze.
- Próbowaliście drugi raz?
Potrząsnął głową.
Szefostwo chciało uniknąć większych strat w ludziach.
Przymknął oczy.
- Nadzieja stracona?
Nawet na dnie pudełka nieszczęść leży nadzieja, Rin.
- A teraz wstawaj, bo Ukobach się niecierpliwi, jedzenie pewnie już stygnie, a mam dla ciebie trochę roboty, hm? - westchnęła Natsume, niespodziewanie pojawiając się na progu stołówki z sięgającą podłogi listą zakupów.
- Nie wiem, jak dałem się w to wrobić - jęknął Rin, już odczuwając znużenie, po samym spojrzeniu na pokaźny spis wszelakich zielsk i substancji, które miał zakupić w Futsuyamie.
- Nie będzie tak źle, Rin~! - pocieszał Kuro, wesoły mimo wszystko, rezolutnie skacząc po murze wiaduktu prowadzącego do sklepu z zaopatrzeniem rodziny Moriyama. Cat Sidhe wiedział, że jego pan jest w podłym nastroju, dlatego po wypadku na schodach, czym prędzej się oddalił, chcąc dać mu czas sam na sam z myślami.
- W sumie racja... - mruknął w zamyśleniu, patrząc na bezchmurne niebo, zupełnie inne od nastroju towarzyszącego Miastu Prawdziwego Krzyża od miesiąca. Atmosfera paniki, prawdziwego terroru, kontrast z bezgranicznymi przestworzami sklepienia niebieskiego. - Właściwie dawno już nie widziałem Shiemi... i można by przy okazji kopsnąć się po jakieś kwiaty dla Tsudy i Murakami... chyba?
- Hm? Ja to bym wolał dostać coś do jedzenia...
- Ja niby też, ale normalnie przynosi się chyba kwiaty... tak myślę... Znaczy, wiesz, jak staruszek był w szpitalu, to braciszkowie przynieśli mu sake, ale to raczej nie najlepszy prezent...
- A wino z kocimiętki?
- To by się tobie spodobało - zauważył Rin i westchnął ciężko. - Gdzieś w murze jest szpara z otwartą furtką, przejdź nią, a prawdopodobnie znajdziesz się w okolicach Russia Sushi, o tej porze zawsze mają jakieś żarło do rozdania...
- Oooo! Już tam jestem!
Rin uśmiechnął się mimowolnie na widok kota, wciskającego się w drobną dziurę w murze, co sprawiło mu wiele trudności i musiał popchnąć go lekko nogą do pomocy. Mimo, że lubił towarzystwo Kuro, to w tej chwili pragnął tylko samotności. I odrobinę oddechu.
Jakiś czas później stał już na progu Futsuyamy, szczęśliwy, że Natsume nie znała zasady o korzystaniu z usług sklepów zaopatrzeniowych, a Akihito jej nie zatrzymał.
Pchnął drzwi, uderzając o wiszące nad nimi dzwonki.
- 'Bry... - burknął, wchodząc i rozglądając się ze zdziwieniem. Pusto. Normalnie za kontuarem siedziałaby Midori Moriyama popalając fajkę, albo krzątałaby się tam Shiemi. - Halo?
Cisza.
Nagle ktoś stuknął go palcem w ramię.
Rin podskoczył jak oparzony, wydając z siebie wrzask podobny do tego, który wychodzi z krtani dziewczyny nadziewanej na rzeźnicki hak, po uprzednim odcięciu jej cycek i usunięciu kilku niezbędnych narządów... i zgwałceniu jej w oczodół (Because YOLO).
- Kim ty, kurwa, jesteś?!
Nieznajomy nawet nie mrugnął, tylko wygrzebał skądś notatnik i długopis i zaczął skrobać coś na papierze. Chłopak był wyższy od niego, i pewnie starszy o dobrych kilka lat, o szerokich barach, ale dość chudej sylwetce. Drobną twarz o idealnym kształcie, przyprawiającym dziewczęta o 'kawaii krwotok z nosa', przykrywały utrzymywane w artystycznym nieładzie kruczoczarne włosy z charakterystycznie sterczącym lokiem. Ale nie to przykuwało uwagę - oprócz tego, że jedno z jego oczu było kompletnie białe, podczas gdy drugie, siarkowo-żółte. Połowę twarzy zakrywała mu maska chirurgiczna z jakże pomysłowym, czerwonym napisem "MASK".
Obraz nieznajomego został odcięty przez notatnik, którym Rin dostał w nos.
- OI! - fuknął, odsuwając notes od siebie. Zauważył kilka skomplikowanych kanji i chwilę zajęło mu odszyfrowywanie imienia i nazwiska delikwenta. - Io Ashido? Kretyńskie imię.
Io wzruszył ramionami i podreptał za kontuar, gestem mówiąc Rin'owi, aby poszedł za nim. Nastolatek wahał się przez chwilę, ale w końcu zamknął za sobą drzwi i umieścił na blacie listę. Uniósł głowę i napotkał kamienny wzrok Ashido, tak intensywny, że mógłby mu się wwiercić w czaszkę siłą woli.
- E, to jest moje zamówienie? - wydukał Rin, lewa brew posunęła w górę. - Mam forsę, jeśli o to chodzi - dodał i zaszeleścił banknotami w kieszeni.
Io nadal wgapiał się w niego, jakby chciał dopatrzyć się sensu życia w krostach, które ostatnio zaczęły rosnąć mu na czole.
- Halló?*
- Coś myślałem, że to ty, Okumura Rin.
Jego wzrok natychmiast powędrował ku źródłu zachrypłego, kobiecego głosu. U wejścia na zaplecze z fajką między palcami stała Midori Moriyama w swoim tradycyjnym, czerwono-różowym kimono i tradycyjną znudzoną ekspresją twarzy.
- Pani też 'dzień dobry' - burknął z przekąsem, marszcząc nos na zapach dymu. A raczej smrodu, od którego nieraz łzawiły mu oczy.
Kącik ust kobiety uniósł się w drobnym uśmieszku. Obrzuciła Rin'a i Io nieodgadnionym spojrzeniem, z dziwnym błyskiem w oku.
- Jak sprawdza się Ashido-kun? Mam nadzieję, że nie narobił kłopotów.
Rin skrzywił się jeszcze bardziej.
- Gapi się, jakby chciał mi odgryźć głowę, chociaż już dwa razy dałem mu do zrozumienia, że powinien mnie obsłużyć - prychnął Page, łypiąc na Io spode łba. Dreszcz przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa, gdy natrafił na nieruchome spojrzenie sprzedawcy.
- Jest jeszcze niedoświadczony, dopiero go zatrudniłam, od ręki... - westchnęła. - Brakuje doświadczonych zielarzy w tych okolicach, najprędzej spotkasz jakiegoś wśród natury, na wsi, nie w mieście - rozłożyła bezradnie ręce. - Ashido-kun spadł mi z nieba.
- Yuki mówił, że zawsze radziła sobie pani sama, po co asystent? - spytał, unosząc brew.
Na słowo 'sama', Midori Moriyama zmrużyła oczy i zmierzyła go wzrokiem.
- Shiemi wciąż wraca do zdrowia, nie mogę kursować między jej łóżkiem, a sklepem, zwłaszcza, że mam mnóstwo roboty z nowymi dostawami i w ogrodzie. Ostatnio zgłaszają się do mnie tabuny egzorcystów, potrzebujących zaopatrzenia.
- Jakoś żadnego tu nie widzę - mruknął Rin, ukrywając wredny uśmieszek.
Wzruszyła ramionami. Drgnęła, zauważając leżącą na kontuarze przydługą listę zakupów. Wzięła ją i powstrzymała Rin'a od wtrącenia czegoś. Prześledziła wzrokiem równe, staranne kanji Natsume i pokiwała głową. Zwróciła się do Ashido i szybko pokazała mu coś na migi, wskazując przy tym kartkę. Chłopak, co dziwne, kiwał na każdy jej gest i już po chwili krzątał się przy półkach.
Rin posłał kobiecie zdumione spojrzenie.
- Jest głuchoniemy - wyjaśniła szybko. - Sama doszłam do tego dopiero po chwili.
Przez chwilę stali w ciszy.
- Etto...
- Hm - mruknęła Midori, oglądając go od stóp do czubka głowy. - Właściwie, w czasie gdy Ashido-kun zajmie się twoim zamówieniem, mógłbyś wpaść do nas na herbatkę, co na to powiesz?
Wydaje się, że tylko na te słowa czekał.
Choć najpierw chciał to zrobić, po krótce odkrył, że nie ma serca powiedzieć Shiemi o tym, co stało się z Harumi. Moriyama była w nią zapatrzona, jak w obrazek, lubiła ją, pomimo tej wręcz 'gnijącej' osobowości i broniła, kiedy próbował ją obrazić w ten, czy inny sposób.
- Ah, a działo się w szkole coś ciekawego, kiedy mnie nie było? Wiem, że przegapiłam sporo lekcji - westchnęła, spuszczając wzrok ze smutkiem.
- Nie... właściwie nie, ten cały incydent z Kuro zawiesił nasze chwilowe treningi i w ogóle.
Pół prawdy. Nadal uczęszczali na zajęcia, chociaż występowały one pod nieco inną, bardziej praktyczną formą. Pod nadzorem nauczycieli sprzątali miasto i eliminowali pomniejsze demony.
Udało mu się wykrzesać z siebie na tyle rozumu, aby nie mówić Shiemi i o swoim pobycie na oddziale psychiatrycznym. Oczywiście musiał wspomnieć o swojej konfrontacji Kuro - choć podkolorował ją nieco, w porównaniu do tego, co stało się w rzeczywistości.
- To dobrze... - odetchnęła głośno, ale zaraz zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała. - Z-znaczy, ja... Po prostu cieszę się, że mnie nic nie ominęło...? Nie chciałabym mieć zaległości!
Zaśmiał się krótko i poklepał ją po głowie, zachwycając się w środku nad miękkością jej pięknych, blond włosów, które zdążyły nieco urosnąć od ich ostatniego spotkania.
Shiemi wydęła policzki i ku jego zdumieniu, odsunęła się.
- Herbatka~
Głos Midori Moriyamy skutecznie uciął jego nadchodzące pytanie. Shiemi odwróciła wzrok, kiedy matka postawiła przed nią, na blacie filiżankę parującej, zielonej cieczy.
- Nie traktuj mnie, jak dziecko - szepnęła, przez zaciśnięte zęby.
Powstrzymał się od śmiechu. Trudno było w takiej sytuacji traktować ją poważnie. Siedziała na podwyższonym krzesełku do karmienia dzieci z obandażowanymi nogami, obłożonymi czymś pachnącym, ułożonymi na wysokim stołku. Miała ograniczoną zdolność ruchu przez siedzisko, ale gdyby nie dziecięce akcenty, jak wzór w Mameshiba, prezentowałaby się iście królewsko, w zielono-żółtym kimono i kwiatami wpiętymi we włosy. Jak cesarzowa.
- Aaah, nie ma to jak dobra herbata, po ciężkim dniu...
- Mamo, nie minęła dopiero połowa.
- Widzisz, a ja już jestem zmęczona~
- Jeśli to przeze mnie, to mówiłam, że możesz mnie już wypuścić! - wydusiła Shiemi, czerwona ze złości. - Ile razy mam powtarzać, że nie chcę sprawiać żadnego problemu? Mogę już przecież normalnie chodzić!
- Będziesz się kurować, aż staniesz na nogi w pełni sił, dopiero wtedy wypuszczę cię z domu - ucięła Midori, spokojnie popijając herbatę ze wzorzystej filiżanki.
Shiemi zacisnęła usta w wąską linię.
Ciężka atmosfera wypełniła pomieszczenie, sprawiając, że stało się wręcz duszno. Rin odkaszlnął, zwracając na siebie uwagę obu pań. Czuł, że od jego następnych słów zależy przyszłość tego całego spotkania. Bez namysłu sięgnął po talię kart leżącą na kredensie w zachodnim stylu i podrzucił ją w dłoniach.
- Co powiecie na pokera?
Obu przedstawicielkom płci żeńskiej zaświeciły się oczy. Przełknął ślinę. To nie był dobry znak.
I jego przeczucia się sprawdziły. Po... dwóch godzinach gry mógł śmiało okrzyknąć Midori Moriyamę Królową Kart, a z łatwością dotrzymującej jej kroku Shiemi, pasował nie bez powodu tytuł 'Księżniczki'. Obie grały zaciekle, jedna próbowała dopiec drugiej, ale mimo starań blondynki, to jej matka zgarnęła wszystko, skacząc ze szczęścia, jak podekscytowana nastolatka. W tym czasie jej córce jakby przybyło lat.
Rin uśmiechał się, choć został ograny, przegrał z kretesem. Rozglądał się po pokoju, stanowiącym mieszankę dwóch stylów - tradycyjnego i zachodniego. Z jednej strony były parawany i papierowe ściany, odsuwane drzwi ukazujące widok na piękny, nienaruszony ogród, a z drugiej zachodnie meble i zastawa stołowa za szybkami, zdjęcia, książki, przeróżne kartki. W centrum pokoju kotatsu, pod którym obecnie siedział, gdy Midori Moriyama okupywała kanapę, rozłożona jak prawdziwa dama, a Shiemi fotelik do karmienia.
Kiedy jego ciekawość sięgnęła do ramki leżącej na półce, usłyszeli głośny trzask i dźwięk rozbijanego szkła. Midori drgnęła i oderwała się od kłótni z córką, strzepnęła dłoń Rin'a sięgającą ku zdjęciu i szybko przeszła przez pokój, kierując się do sieni.
- Rin, możesz mi pomóc?
Odwrócił się, by zobaczyć, że dziewczyna próbuje wydostać się z krzesła. Dobrze powiedziane - 'próbuje', bo szło jej kiepsko. Szybko doskoczył za nią i złapał mebel, nim ten całkowicie przechylił się i upadł.
- Uważaj trochę - poradził, oddychając z ulgą. Dobrze, że ostatnio miał okazję poćwiczyć refleks. - Na pewno możesz wyjść? - spytał z troską. - Twoja mama mówiła...
- Nie obchodzi mnie to, chcę wyjść, Rin, proszę...
Westchnął ciężko i odsunął mini-stolik, uwalniając przy okazji jej piersi ze ścisku. Otarł szybko ślinę, wyciekającą ukradkiem z lewego kącika ust. Powoli zdjął jej nogi ze stołka, pozwalając okładom opaść z lekkim stąpnięciem. Stanąwszy na nogach, Shiemi zachwiała się opadła na niego.
Jakby nagle temperatura w pomieszczeniu podskoczyła o całe dwadzieścia stopni. Czuł, że pewnie jest już czerwony jak pomidor.
- H-hej, w-wsz-wszystko o-o-okej? - wydukał z trudem.
- T-tak... P-po prostu trochę minęło o-od kiedy chodziłam... - przełknęła ślinę. - M-mógłbyś mi jeszcze trochę pomóc? P-proszę...
Pokiwał głową, tak szybko, że miał wrażenie, że zaraz wyleci mu z zawiasów szyjnych. Przewiesił sobie ramię Shiemi przez kark i zaczął ją prowadzić. Problem w tym, że nie miał zbytniego wyczucia i co rusz oboje tracili równowagę. Nagle wpadł na szalony pomysł.
- Sh-Shiemi, tylko nie krzycz, w porządku?
Uniosła brew.
Wyglądała tak uroczo...
Chwycił ją w ramiona i uniósł, tak jak mąż winien nieść żonę, po przypieczętowaniu ich małżeństwa pocałunkiem na ślubnym kobiercu. Była zaskoczona, pisnęła, ale zaraz zarzuciła mu ręce na szyję, bojąc się spaść. Dla niej ten gest pewnie nic nie znaczył, lecz Rin'a przyprawił o szybsze bicie serca...
Szkoda, że ta podróż trwała tak krótko. Shiemi już przed wyjściem z zaplecza dała mu do zrozumienia, że nie chce, aby Midori zobaczyła ich w takiej pozycji. Z niemałym smutkiem postawił ją na ziemi i pozwolił się na sobie oprzeć, kiedy weszli w półmrok sieni i sklepu z zaopatrzeniem.
- Mamo? Co się stało? - spytała, wychylając się jak najdalej, aby móc przyjrzeć się, nad czym klęczy Io. - Czy to...? - jej oczy rozszerzyły się w wyrazie czystego przerażenia. Rin również zaglądnął przez ladę, ale jasne było, że nie zobaczy tego co Shiemi.
- Waza Feng-Long - odparła ostrym, jak brzytwa głosem, Midori Moriyama. - Waza mojej matki - dodała, świdrując uwijającego się z miotłą Io spojrzeniem, którym mogłaby przewiercić się przez jego głowę.
- Może pomogę? - wyrwał się Rin, czując, że Shiemi w jego ramionach zaczyna się trząść od powstrzymywanego płaczu.
- Nie - stanowczo zaprzeczyła starsza kobieta. - Narobił bałaganu, więc musi zająć się tym sam, to jego obowiązek. Nawet o tym nie myśl, Shiemi...
Ale dziewczyna ignorowała rozkaz matki. Opadła na czworaka, choć Rin próbował ją złapać i podnieść, odtrąciła jego rękę, dopadła fragmentów wazy i zacisnęła wokół nich palce. Łzy płynęły jej strugami po policzkach. Chlipała cicho, jakby w sekrecie, udając, że woda wypływająca z zielonych oczu jest deszczem, a nie esencją rozpaczy.
- Shiemi! - huknęła Midori, chwytając dziewczynę za ramiona. - Wstawaj! Wstawaj, Shiemi!
Rin przygryzł dolną wargę i ukucnął przy młodszej Moriyamie, westchnął i zaczął pomagać jej i Io zbierać kawałki zniszczonej wazy - jedną ręką, podczas gdy druga delikatnie gładziła plecy płaczącej. Starał się ją jakoś w ten sposób pokrzepić i uspokoić, ale odnosiło to chyba przeciwny efekt. Midori pozostawała nieugięta, stała nad nimi, dopóki ostatni fragment nie wylądował na szufelce. Zabrała ją potem z rąk Ashido i bez ostrzeżenia wsypała zawartość do kosza w rogu pomieszczenia. Shiemi krzyknęła i zakryła twarz dłońmi, potrząsając głową.
- Ashido, idź z Okumurą do ogrodu, narwij mu najpiękniejszych kwiatów, jakie mamy. Jak mniemam, skończyłeś też już przygotowywać zamówienie? - zaraz te same słowa przekazała mu gestami. Skinął głową. - Świetnie. Do roboty.
- Ale... - próbował jeszcze Rin, lecz przeszkodził mu Io, zamykający jego ramię w tytanowym uchwycie, ciągnąc go przez zaplecze i salon do ogrodu, tak, jak nakazała mu pani Moriyama.
Nie bez żalu zostawił za sobą zdruzgotaną Shiemi z surową matką.
Io położył palec na ustach... na masce zasłaniającej usta i wskazał wyjście z pomieszczenia, po czym pokręcił głową. Rin uniósł brew, marszcząc brwi. Ashido nie powiedział nic więcej, odwrócił się i pomaszerował do ogrodu, wystukując butem rytm jakiejś piosenki na drewnianym tarasie domu.
Chłopak pozostawiony sam sobie postanowił wykorzystać chwilę i wyjść do ogrodu, świeże powietrze dobrze mu zrobi, a ogród Shiemi to idealne miejsce na odpoczynek. Połapał się też szybko, że lepiej nie wracać do sieni. Te całe pogawędki 'matka-córka', czy coś w tym rodzaju.
Jego uwagę znów przyciągnęło odwrócone zdjęcie.
Wciąż pamiętał ostre spojrzenie Midori Moriyamy, kiedy ku niemu sięgał. Ciekawość nie walczyła długo z rozsądkiem, szybko go przezwyciężyła. Uniósł ramkę.
Rodzinne zdjęcie... Czego się spodziewał?
Jednak było w nim coś niezwykłego. Na większości podobnych, znajdujących się w pokoju, widniały: Shiemi, Midori i babcia Kohana. Jednak na tym rozpoznawał tylko panią Moriyamę, trzymającą w ramionach zawiniątko, niemowlę. Przypuszczał, że jest nim Shiemi, po bajecznie zielonych oczach i blond lokach.
Mężczyzna, blondyn, niewysoki, Midori z łatwością go przerastała, ale w miarę przystojny. Jego oczy, identyczne, jak Shiemi, zielone szmaragdy. Trzymał w ramionach... może dwu, lub trzyletnią dziewczynkę o krótkich, platynowoblond włosach. Część jej twarzy okrywały bandaże. Uśmiechała się, ale w dziwny, niezdrowy sposób.
Portret rodzinny był sztywny, jakby wymuszony.
Rozglądając się, czy nikt nie nadchodzi, wysunął zdjęcie z ramki, by zajrzeć na podpis.
28 grudnia 1995, pierwsze zdjęcie małej Shiemi-chan.
"Hayashi jest rozgorączkowany i każe mi operować tym ustrojstwem, jakby oczekiwał nie wiadomo jakich cudów. A zachowuje się! Bój się Panie Boże! Jakby go stado czartów goniło."
Z łatwością zgadł, kto napisał ten tekst, jedyna nieobecna osoba - Kohana Moriyama, znana też jako 'Babcia'. A Hayashi... to musiał być ten mężczyzna ze zdjęcia. Tylko, gdzie teraz był? A ta dziewczynka?
Nagle usłyszał szelest, w pośpiechu wcisnął ramkę i zdjęcie między książki.
Io stał na progu i machał bukietem. Rin pokiwał prędko głową. Asystent podszedł do tego samego kredensu, wydobył z niego wstążkę i związał łodygi kwiatów. Powiedział coś na migi, ale Rin nie rozumiał języka gestów, w dodatku nie myślał trzeźwo, wciąż zaabsorbowany biciem swojego serca, łudząco przypominającym odgłos kroków.
- W sumie to nawet lepiej, nie musiałem prosić - uśmiechnął się do siebie, wychodząc z salonu, Io tuż za nim.
- Z jakiej to okazji? - zainteresowała się Midori Moriyama, paląca już fajkę za kontuarem. Obok Shiemi przecierała twarz wilgotną szmatką, widocznie bardziej spokojna. Rin musiał przyznać, że pomimo częstych scysji, ich relacja znacznie się poprawiła.
- Odwiedzam znajomych w... szpitalu... - zamilkł. Chyba nie powinien był tego mówić.
- Z-znajomych? - ożywiła się, choć w negatywny sposób, Shiemi.
- T-tak... Murakami i Tsuda trafili na intensywną terapię po wypadku w lunaparku.
- Co im jest?
Nie chciał odpowiadać na to pytanie. Nie Shiemi.
- Ja... to nie są najlepsze wieści, a um... nie znasz ich, więc...
Potrząsnęła głową.
- Chcę wiedzieć.
Westchnął ciężko.
- Murakami musieli amputować jedną nogę i zdaje się palce u drugiej, a Tsuda... prawdopodobnie nigdy nie będzie mógł chodzić, zawalona kolejka przytrzasnęła mu nogi, w dodatku został sparaliżowany, przez demona.
Bazyliszek.
Pożegnały go tym jednym słowem. Midori wróciła do swoich zajęć, podczas gdy Shiemi machała mu chwilę z okna, ale zaraz zniknęła w półmroku. Westchnął krótko. To byłaby miła wizyta, gdyby nie incydent z wazą Feng-Coś-Tam. Miał nadzieję, wielką nadzieję, że pani Midori uda się jednak uporać ze sklepem i zwolni Ashido, albo znajdzie chociaż lepszego kandydata na jego stanowisko.
Spojrzał na kwiaty.
Fakt, gość nie był najgorszy, bo wybrał doprawdy bajeczny bukiet.
Zachichotał, miał nadzieję, że Tsuda nie będzie zazdrosny, gdy wręczy go Murakami. Teoretycznie należał się też jemu, ale... Ale Rin był zbyt wielkim realistą, żeby wiedzieć, jak osobnik płci męskiej reaguje na otrzymanie bukietu.
Pochylił się, żeby wciągnąć piękną woń lilii, gdy nagle poczuł, że wewnątrz coś się rusza. Usłyszał syk. Instynkt kazał mu natychmiast zareagować. Wyrzucił kwiaty na bezpieczną odległość i cofnął się.
Miał rację.
Wytrzeszczył oczy, obserwując czerwonookiego węża o lśniącej, ciemnozielonej skórze.
- Co do cholery...?! - wykrztusił.
Wąż otworzył paszczę, prezentując wysunięte, ostre kły i rozwidlony, różowy język.
- Spiżdżaj - warknął Rin, krzywiąc się. - Wypierdalaj, bo... bo po tych... lego ninjago zadzwonię, no już... spiż---Iiiii! - pisnął, niczym rasowa nastolatka pod prysznicem, gdy ktoś odsunie zasłonkę.
W ostatniej chwili uskoczył, kiedy zwierzę zaczęło rosnąć i wyskoczyło mu naprzeciw. Uderzył plecami o mur, z rosnącym przerażeniem patrząc na syczącego gada.
Nie mógł wydobyć miecza, istniała zbyt duża możliwość, że zobaczy go Shiemi, jej mama albo Io, w końcu powinni słyszeć jego wrzask.
Wypuścił uszy siatki pełnej zakupów i sięgnął po największą z butelek, unikając ataku węża i potykając się o własne nogi, gorączkowo ponawiał próby odkręcenia korka. To było tak jak ze słoikiem ogórków - nigdy nie działa. Zacisnął zęby, nie było innego wyjścia.
Opadł swobodnie na obie nogi rozkładając równomiernie ciężar ciała.
- No chodź wężulku, zabawimy się, co? Wredna gadzina - prychnął, wystawiając język, próbując naśladować stworzenie.
Zasyczało gniewie i rzuciło się na niego z rozwartą paszczą. Rin nie zdążył zareagować i zamiast roztrzaskać butelkę na głowie gada, włożył mu ją do gęby. Pomysł uderzył go jak piorunem. Nadział szkło na ząb węża, wnet pękło, a skoro zawartość butelki rozlała się w paszczy stwora, cofnął rękę. Została mu górna, zaostrzona część naczynia. Wyskoczył i nie czekając chwili, wbił ją prosto w czerwone oko węża.
Stwór wił się z bólu, charczał i uderzał o ziemię, jak ryba wyciągnięta z wody. Rin skrzywił się i kopnął jego wielkie cielsko.
- Ha! No i to się nazywa używać głowy - powiedział do siebie, choć zamiast dumy, czuł tylko chłodną satysfakcję. - Tylko co z tobą zrobić? - mruknął, drapiąc się po brodzie. Pstryknął palcami. - Wiem!
- Chwila, co takiego?! Jak to wielki wąż spadł wam nagle z sufitu?!... Ilu mamy ugryzion--- Co? Jak to nikogo?! Mówiliście, że był jadowity!... Nieprzytomny i z rozwalonym okiem, i rozoranym podgardlem? - gorączkowo mamrotał Akihito, co rusz wybuchając, podczas rozmowy telefonicznej. - Ktoś zalał go wodą święconą? No dobra, jasne. Co? Tak, tak, będę tam niedługo - westchnął. - Jasne, do zobaczenia Takayan.
I rozłączył się, zerkając podejrzliwie na Rin'a.
- Mówiłeś, że butelka wypadła ci i się zbiła?
- Dokładnie tak - wzruszył ramionami, odwracając się na drugi bok. Jedyne czego teraz pragnął to snu. Zdecydował się przełożyć wizytę u Murakami i Tsudy na dzień następny, a ten poświęcić czystemu nieróbstwu.
- I tak ci nie wierzę - Akihito machnął ręką. - Kupię nową, ale uważaj następnym razem, co?
- Jasne, jasne...
Starszy chłopak potrząsnął głową.
- Wychodzę, wrócę wieczorem, popołudniu powinien wpaść Yukio, bo z tego co mi wiadomo, wreszcie zjawił się ktoś, żeby zwolnić z dyżuru tego pracoholika.
- Wisi mi to.
- Wmawiaj tak sobie.
I wyszedł z pokoju braci Okumura, który od przyjazdu Natsume był także jego pokojem. Zostawił Rin'a samego z jego własnymi mrocznym i świetlanymi myślami. Chłopak zastanawiał się nad wieloma sprawami, nad Harumi, która ostatnimi dniami nie opuszczała jego myśli, o Io Ashido, który pojawił się na progu Futsuyamy, kiedy Rin odesłał węża do kwatery egzorcystów - robił się coraz lepszy w rysowaniu kręgów. O Akihito i Natsume, ich mocach i uczuciach. O Tsudzie i Murakami, o tym, jak bardzo ucierpieli i czy zdołają z tym żyć.
I wreszcie o tajemniczym psycholu odpowiedzialnym za ten stan rzeczy.
Wciąż nie rozumiem,
Dlaczego uciekasz ode mnie,
Zrozumieć nigdy nie umiem,
Dlaczego przerażone są oczy twe,
Czemu boisz się, nigdy się nie dowiem,
Cierpię na insomnię,
Obserwując wciąż cię,
Możesz wciąż oszukiwać się,
Wciąż uciekać nieprzytomnie.
---------------------------------------------------------------------------------------------
Siemks ludzie, tu znowu ja, trochę czasu mi zajęło napisanie, ale cóż, udało się i to jest grunt. Sorry za tyle czasu zwłoki, ale jak mówiłam pod jednym postem, mam multum zajęć. Dzisiaj zaraz po szkole muszę wynaleźć malowidła do gęby i wysmarować się na psychicznego Czerwonego Kapturka. W dodatku wciąż trwa okres konkursów kuratoryjnych, a w tym roku biorę udział w trzech - polski, angielski, niemiecki. Oszaleć można z tymi językami. Zapowiada się, że przejdę z polskiego - NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE. Ach, już widzę te cudowne sobotnie ranki spędzane w towarzystwie Shinigami (belferka).
Cóż, zaraz wychodzę do szkoły. Tia, rozdział kończę rano, a czemu?
Proste - miałam to zrobić wczoraj wieczorem, ale niestety byłam zajęta czym innym - przygotowaniami do wieczorku. Jakimiż to? Easy - pisałam własną creepypastę, bo to też lekko wieczór twórczości własnej.
Możliwe, że opublikuję "Nowego zbawiciela" (tytuł) też tutaj, ale to za jakiś czas, jako dodatek w ramach wynagrodzenia za długie czekanie.
Ten rozdział to swego rodzaju filler, akcja z Harumi i Iwao potrwa jeszcze parę dobrych rozdziałów, w końcu to sama 'saga' jest. [SPOILER] Jak się uwiniemy z psycholem Iwao i tym, kto za nim stoi, przejdziemy do rozwinięcia nieco wątku Króli i Aniołów Rozpaczy.
Tia, audiotele, czy komuś skojarzyli się Królowie i Shizume City?
._. Pewnie nikomu.
Trudno.
Kończę nawijanie. Nie wiem, kiedy następny rozdział, ale chyba mam wenę, więc pewnie niedługo - tak myślę, nie obiecuję.
No, dzięks za uwagę, podobało się, czy się nie podobało? Zostaw koment, powiedz mi.
Jak można być tak bezczynnym? Harumi cierpi a oni nic z tym nie mogą zrobić?!!
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
Pozdrawiam i życzę weny :)