niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział XXVIII - "Oberwanie chmury"

Ten wstrząs,
Zawsze gdy zamykam oczy swe,
I do zakamarków umysłu wędruję,
Gdzie kryją się wspomnienia, a myśli mieszają,
Widzę tysiąc miejsc i tysiąc twarzy na raz.
Ten wstrząs,
Wszyscy zamknijmy oczy swe,
I do zakamarków umysłów wędrujmy,
Gdzie kryją się wspomnienia, a myśli mieszają,
Jest tysiąc miejsc i tysiąc twarzy na raz.

- Jeśli chodziłoby o mnie, to sto razy bardziej wolałbym dostać ananasa, niż jakieś pachnące badyle - mruczał pod nosem Rin, poprawiając wstążkę na kolorowej folii okrywającej wielki owoc.
Akihito był zdziwiony, kiedy dzień po wypadku z wężem wparował do kuchni, wyjął z miski ananasa i ruszył do drzwi wyjściowych. Dopiero interwencja Natsume zmusiła go do ozdobnego opakowania.
- Jesteś pewien, że nie wolisz podejść do Futsuyamy i poprosić... - zaczął Akihito, ale Rin prędko uciszył go gestem godnym prawdziwego mistrza, po czym wygładził ostatnią niezgrabność opakowania. - Przerażasz mnie.
Może Haru miała rację, że przebywanie w twoim towarzystwie na dłuższą metę potrafi zniszczyć w człowieku wszelakie objawy dojrzałości psychicznej - zaśmiał się w myślach, nie chcąc na głos kończyć zdania. 
Obserwował krzątanie się Okumury po kuchni z lekkim uśmiechem na twarzy. Wreszcie oddychał spokojnie, wdychając przy tym nieco mdły zapach słodkich ziółek. Podobnie jak Natsume niekiedy miał problemy z kontrolowaniem swoich nadprzyrodzonych zdolności. Gdy wymykały się spod kontroli, a noszenie poświęconej chustki cuchnącej kadzidłem, przygotowywał sobie ten prosty napar. 
Przepis znał na pamięć, choć dałby sobie głowę uciąć, że Harumi nie wpuściłaby go do kuchni. Nieważne, czy znała kogoś lata, czy ledwie dni, nigdy nie spuszczała gardy zbyt nisko i nie okazywała pełnej ufności. Jak dzikie zwierzę. Można je udomowić, ale nigdy nie uda się do końca oswoić.
- Przerażam, czy nie, ma być perfect.
- To ananas - zauważył ze śmiechem w głosie Tadamasa.
- Ale wciąż prezent - wtrącił Kuro, znad miski wypełnioną porcją dzisiejszego śniadania.
- Kuro ma rację - przytaknął Rin. Zamyślił się, patrząc na ananasa krytycznie. - Właściwie... - mruknął, zwracając na siebie uwagę Akihito, pijącego małymi łyczkami gorący napar. - Właściwie to nie wiem, czy jest perfect...
Srebrnowłosy uniósł brwi i otarł usta wierzchem dłoni. Wciąż były lodowato zimne, ale powoli się rozgrzewały. Przynajmniej nie zamrażał już na prawo i lewo.
- Hehehe, nikomu nigdy nie dawałem prezentu poza Yuki'm, staruszkiem, czy braciszkami, więc trochę się denerwuję... - wydukał, specjalnie przyciszonym głosem, starając się ukryć swoje zażenowanie.
Akihito parsknął śmiechem jeszcze śmielej niż wcześniej.
- Hej!
- Spokojnie, spokojnie - Tadamasa uspokoił go gestem i poklepał po łopatce. - Nie śmieję się z ciebie, rozwaliła mnie po prostu sytuacja.
- Na jedno wychodzi.
- Wcale nie - zaprzeczył. - Po prostu... nigdy nie dawałeś przyjaciołom prezentu, a teraz pakujesz im ananasa. Powiedz mi proszę, że to nie jest śmieszne~! - zakrył usta, chichocząc, ale przestał widząc obrażony wzrok Rin'a. - Hej, rozchmurz się. Nie powinieneś się martwić prezentem, jestem pewien, że spodoba się twoim przyjaciołom.
Chłopak skrzywił się i zerknął na opakowany owoc, westchnął.
- Nie jestem pewny.
- To prezent wprost z serca, w dodatku są twoimi przyjaciółmi, no nie? - podsunął. - Przyjaciele są w stanie zrobić wiele rzeczy, nie tylko wspierają, wybaczają i są, ale też tak jak ja, dostrzegają dobre strony. Na pewno ucieszą się z tego prezentu, a nawet jeśli nie, to przynajmniej spróbują.
- Tego się trochę obawiam - burknął. - Naprawdę chciałem im przynieść te kwiaty, ale... - nagle ugryzł się w język. - Zresztą nieważne - potrząsnął głową. - Lepiej już pójdę, a znając życie, dopiero wtedy Natsume-san pofatyguje się po coś seksow----
Gwałtownie uciął, kiedy w stronę jego głowy poleciał pusty kubek. Na szczęście zdobywszy spore doświadczenie, zwłaszcza w trakcie ostatnich kilku miesięcy, udało mu się uniknąć zderzenia. A samo naczynie złapał w locie Ukobach.
- Ta, lepiej już pójdę - wymamrotał Rin, posyłając Natsume wredny uśmieszek.
Zabrał ananasa, szeleszcząc papierem pakunkowym i drobnymi krokami, szurając podeszwami o podłogę, wyszedł z kuchni, przebył na skos stołówkę i zniknął na korytarzu. 
Akihito posłał Ukobachowi spojrzenie mówiące: "Ja też nic nie rozumiem" i przepraszający uśmiech, po czym odsunął się od okienka i z kubkiem naparu w ręce, przysiadł się do stolika Natsume. Dźwięk trzaskających drzwi jasno zasygnalizował im, że zostali sami.
- Zaczyna traktować mnie, jak Harumi - mruknęła Natsume, przełamując ciszę.
Mówiła bez ogródek, wpatrując się w stół spod daszku palców splecionych tuż nad łukami brwi. Akihito wziął łyk ziółek i nic nie odpowiedział. Siedział przez chwilę w milczeniu, próbując delektować się nazbyt słodkim smakiem napoju. Kiepsko mu to wychodziło.
- Zauważyłem - odezwał się w końcu.
- Zaczęłam mu odpowiadać tak jak ona.
- Tobie też jej brakuje - skwitował Akihito.
- Mnie? Aki, nam wszystkim jej brakuje. Myślisz, że nie słyszę, jak nocami łazisz po korytarzach, jakbyś czegoś szukał? Że nie wiem o twoich wizytach w naszym pokoju? Że szperasz w jej książkach, przyborach... szukasz jej i jej śladów.
Znów nie otrzymała natychmiastowej odpowiedzi, co zirytowało ją jeszcze bardziej. Czuła frustrację, budującą się w niej szybciej i szybciej z każdą mijającą sekundą.
- Akihito - zaczęła napiętym tonem, pełnym przełykanych łez. - Akihito... błagam przestań już z tą twarzą. Nie pokazuj mi się z nią więcej na oczy. Wyjdź.
Chłopak pokiwał głową, zawiesił parujący kubek na małym palcu i przesunął się na krawędź ławki. Powoli, cholernie powoli, wstał i skierował się ku wyjściu ze stołówki, tą samą trasą, co Rin, wręcz jego krokami.
- Natsume... 
Jednak nim cokolwiek więcej wyszło z jego ust, usłyszał dzwonek swojej komórki. Odruchowo poklepał się po kieszeniach, a gdy nie odnalazł telefonu, klnąc skierował się na schody.
Najstarsza z rodzeństwa Tadamasów potrząsnęła głową. Obserwowała powoli wypalające się w drewnie dziurki, nie mogąc powstrzymać łez.
- Dlaczego jeszcze nie wyschły...? - załkała. - Najpierw Miharu, a teraz... - przełknęła ślinę i zacisnęła powieki. Pociągnęła głośno nosem, ale strumień wciąż płynął. Podobnie jak dwie strugi łez. - Harumi... - nabrała głośno powietrza, trzęsąc się od płaczu. - Błagam... - splotła palce w geście modlitwy. - Błagam! - potrząsnęła złączonymi dłońmi. - Błagam, nie odbierajcie mi już nikogo więcej... Nie zniosę tego. Nie potrafię. Nie potrafię być tym, kim powinnam być!
Zapadła cisza.
Ukobach z kuchennego okienka, przyglądał się Natsume, Kuro siedział u jego boku, kocie łezki moczyły jego futerko. Chochlik poklepał go po głowie i powiedział coś w swoim języku. Kot mógł tylko skinąć.
- Dlaczego płaczesz?
Zastygła w przerażeniu, słysząc ten głos.

Akihito klął jeszcze głośniej, potykając się o dywan po raz kolejny. Zaczynał rozumieć wściekłość Natsume względem tej biednej, używanej przez pokolenia mdło-czerwonej wykładziny. Zaczynał ją rozumieć dopiero, gdy odkrył, że telefon zdecydował się zrobić mu psikusa.
Kiedy dotarł do pokoju, który dzielił z braćmi Okumura, Sagara się rozłączył. Nie dałby się zdenerwować takiej błahostce, należał do zdecydowanie bardziej opanowanych osób. Ale gdy pomimo prób, połączenie z Aratą nie utrzymywało się dłużej niż kilka sekund, stracił nerwy. Kilkakrotnie przymierzał się do złapania zasięgu, choć jednej kreski, ale tylko gdy mu się to udawało, tracił go natychmiastowo.
W końcu poddał się i zdecydował spróbować szczęścia gdzie indziej. Musiał dodzwonić się do blond-dziwaka-z-Osaki za wszelką cenę. W sytuacji, w jakiej znajdowała się filia i miasto - jeden telefon mógł przesądzić o przyszłości.
- Chrzanić, chrzanić, chrzanić! - syczał, kopiąc dywan, o który potknął się po raz kolejny. Nigdy nie uważał się za niezdarnego - wręcz przeciwnie, jego oceny z wuefu zawsze wykraczały poza średnią, a na zajęciach praktycznych sportów walki czuł się jak ryba w wodzie, więc skąd ta nagła gracja osła na łyżwach?
Kopnął wściekle kurzącą się tkaninę, tworząc z niej bezładną masę. 
Nagle dostrzegł wystający spod niej kolorowy rożek. Zerknął na ekran swojego iPhona i zazgrzytał zębami. Przez chwilę patrzył na trzymany przedmiot, jakby ten zabił jego matkę, albo popełnił przynajmniej podobnie okrutną zbrodnię. W końcu westchnął i zaraz parsknął.
- Co ja robię? - potrząsnął głową, wciąż się śmiejąc.
Yukio mówił, że stres robi z ludźmi dziwne rzeczy. Ale co gorsze - potrafi zmienić w potwora. Wcześniej mu nie wierzył, ale teraz wiedział - miał rację. 
Ukucnął i wydobył spod dywanu zeszyt w formacie pomiędzy A-3 a A-4 - nie, nie zeszyt, szkicownik. Nad jego głową jakby zapaliła się żarówka. Tyle czasu go szukał! Szkicownik Harumi - jej pamiętnik, w którym wyrażała myśli za pomocą rysunków.
Nim jednak przerzucił okładkę i zajrzał do środka, telefon zawibrował w jego dłoni. Zamrugał i w momencie, w którym jego palec wylądował na zielonej, podniesionej słuchawce, dzwoniący się rozłączył.
Uniósł brew. To nie był Sagara.
Zadecydował, że lepiej odłożyć to na później - czyli gdy upora się z wrednym zasięgiem i połączy z dziwakiem-z-Osaki. Ze szkicownikiem pod pachą skierował swoje kroki ku wyjściu na dach. Miał nadzieję, że uda mu się tam złapać zasięg.

- Żeby było jasne, nie okiwalście mnie i serio dostanę swoje wynagrodzenie za robotę, c'nie? - upewniał się Kageshina, obrzucając stojących przed nim nastolatków podejrzliwym spojrzeniem.
- Anioły, nawet te Upadłe, zawsze dotrzymują swojego słowa - oznajmił stojący im na czele chłopak. Był niewysoki, mógł mieć najwyżej sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu. - Mam rację, Across?
Across bez zbędnych gestów kiwnął głową na słowa Axela, wlepiając nieruchome spojrzenie w stojący przed nimi człekokształtny cień.
- Czyli... naprawdę uczynicie mnie człowiekiem, na te trzy umówione dni...? - drążył dalej Kageshina, wodząc swoimi jaskrawozielonymi ślepiami po wszystkim wokół nich, po kamiennych ścianach tunelu.
- Oczywiście - odpowiedział mu Access, pochylając się nad ramieniem Axela. - Czyżbyś nam nie ufał, Kageshino, sługo Beliala, przywódco duchów opiekuńczych świątyni Daikoku z gór Ishikari, Hokkaido? - mruknął, uśmiechając się szeroko z otwartymi oczami.
Kageshina cofnął się.
- Przerażasz go, Access, przestań - ręka Acrossa wylądowała na twarzy drugiego chłopaka, kiedy wypowiadał te słowa i za nos podciągnął Anioła do pionu.
- Żyj troszkę, braciszku~! - wtrącił Ache. - Nikt nie powinien winić Acca, że chce się troszkę zabawić, z drogim nieufnym Kageshiną, czyż nie? Nie udawaj, że nie denerwuje cię jego wahanie? - chłopak, z grzywką zasłaniającą pół twarzy, objął Accessa w pasie, uderzając zaczepnie swoimi biodrami o jego własne.
Access zesztywniał, ale nie ruszył się.
- Możecie przestać oboje? - warknął Axel.
- Jak sobie życzysz, Axy~! - zachichotał Ache, wypuszczając Accessa ze swoich kleszczy.
Kageshina wahał się coraz bardziej, z każdą sekundą zaufanie pokładane w Aniołach Rozpaczy malało i coś w duchu podpowiadało mu, że powinien się wycofać. Czy to sumienie? Nie. Sumienie mówiło, powinno mówić co innego. Kazać mu, aby stał się człowiekiem jak najprędzej. Jak najprędzej znaleźć się przy Natsume.
- To jak będzie?
Gdyby miał ślinę, tak jak ludzie, prawdziwi ludzie, niezrodzeni z cienia, lecz z drugiego człowieka, wywodzący się od Boga, a nie od Jego zbuntowanego tworu, pewnie by ją przełknął.
- Zgadzam się.
Ache i Access wyszli przed szereg z szerokimi uśmiechami na twarzach, ustawili się po obu stronach Axela i wyciągnęli do niego ręce.
- Skrzyżuj ręce swoje - polecił najniższy z Aniołów, patrząc mu prosto w oczy. Kageshina zrobił, jak mu nakazano. - Pozwól braciom moim, by stali się spoiwem naszego kontraktu - i gdy to powiedział, dłonie Ache'a i Access'a splotły się z kończynami Cienia. - Przysięgnij na duszę swojego pana, Beliala, że dotrzymasz warunków umowy i zaprowadzisz nas do Akademii Prawdziwego Krzyża, przeprowadzisz nas przez Bramę Przestrzeni.
- Przysięgam! - krzyknął żywo Kageshina.
- Przysięgnij, że według układu spotkasz się z Natsume Tadamasą, już jako prawdziwy człowiek, miast demona, którym w rzeczywistości jesteś i którym się narodziłeś - kontynuował inkantacje Axel.
- Przysięgam! - powtórzył jeszcze żarliwiej, chcąc pokonać nieprzyjemne uczucie narastające w jego Rdzeniu Nieskończoności, organie, który był demonicznym odpowiednikiem serca. W tej chwili miał wrażenie, że zaraz wybuchnie, a on sam umrze, jak wielu jego braci, i odrodzi się w Limbusie, by ponieść karę wieczną, w niekończącym się cyklu cierpienia. Smutny jest los demonów. Bo choć wiele z nich potrafi uniknąć śmierci, to i tak, pewnego ich Rdzeń...
- A więc płoń.
I wtedy stało się coś przez niego nieprzewidzianego. Nadeszło niespodziewanie. Ache i Access wciąż się uśmiechali, kiedy w ich oczach pojawił się tajemniczy błysk. Kageshina próbował wyrwać ręce z ich uścisku, ale coś jakby zespoliło dłonie Cienia i Aniołów ze sobą.
Ogień buchnął spod kontrastującej się bieli palców. I wkrótce płomienie ogarnęły całą sylwetkę Kageshiny, który miotał się w uścisku Aniołów. Across stojący tuż za Axelem wyciągnął rękę.
- Zostaw go - zatrzymał go niższy chłopak. - Teraz będzie najlepsze - gdy to mówił, kąciki jego ust wykrzywił niepokojący uśmiech.
Kageshina opadł na kolana wrzeszcząc z bólu, jaki sprawiały mu przepalające się przez skórę płomienie. Coś wewnątrz niego zdawało się pękać i słyszał to tak okropnie prawdziwie. Każdy trzask, każda rysa wypalała się w jego pamięci. I wreszcie zdał sobie sprawę, że płomienie choć sprawiają przeraźliwy ból, nie krzywdzą go śmiertelnie.
Licząc do trzech opuścił wzrok.
Szarpnął, próbując wyrwać ręce z uścisku, opadł na podłogę, ale Ache i Access pozostali na swych pozycjach, zaledwie pochylając się lekko, jakby z litości dla niego, którego Rdzeń Nieskończoności został przerwany.
Z trudem łapał powietrze, coś przeciskało mu się przez gardło, wyciskając łzy spod powiek.
Łzy?
Z rosnącym zaskoczeniem zauważał, że płomienie zabierają ze sobą czarną, cienistą powłokę, pozostawiając bladą, acz zaróżowioną skórę po sobie. Ale ta jedna nagroda była niczym w porównaniu do tego co czuł.
Wychylił się do przodu, pozwalając wydostać się mocno naciskającej istocie z jego ust. Ten kształt przecisnął się mu przez przełyk i z plaskiem wylądował na podłodze. Nie słyszał już pękania.
Zmęczony, obolały i zdyszany, wpatrywał się w podłogę.
- Co my tutaj mamy...? Hmm...
Jak na sygnał, uniósł wzrok.
Nie... Nie, nie, nie. Nie. Nie, błagam, nie.
Cały jego umysł krzyczał, ale ludzkie serce w piersi biło spokojnie, zupełnie jakby nie dotyczyła go scena rozgrywająca się przed nim. Jakby cały jego żywot skupiony w bezkształtną masę pełną czarnej krwi, nie leżał na kamiennej posadzce, wydając ostatnie uderzenia.
- Zwykłe śmieci. 
Gdy opuścił odzianą w ciężki bucior stopę na kwintesencję egzystencji Kageshiny, krew niewiernego sługi trysnęła wszędzie, oblewając twarz byłego posiadacza. Żarła jak kwas. Zupełnie powtarzając niemo oskarżenie.
Zabiłeś mnie.
- Kontrakt został oficjalnie zawiązany, Kageshino, nowonarodzony człowieku. Wywiązaliśmy się ze swojej części, czas więc, abyś i ty dopełnił swoich obowiązków.
Across uniósł rękę ponad głowę Axela i wykonał kilka ruchów. Od opuszek palców buchnął płomień, ciemnobłękitny, głęboki, porywający, przynoszący Kageshinie zaskakującą ulgę i orzeźwienie.
- Liczymy na owocną współpracę~! - zaśmiał się Ache.
- A więc nie wolno ci nas zawieść - dodał Access.
Oboje potrząsnęli dłońmi Kageshino i wypuścili je, pozwalając swobodnie opaść wzdłuż ciała byłego demona. 
Przyglądał się swojemu ciału.
To było takie proste.
Czy na pewno?
Stałem się... człowiekiem.
Ale jakim kosztem?
Opłaciło się.
Jesteś tego pewien?
- A więc prowadź, Kageshino, prowadź nas ku Akademii.
Nie wiedzieć czemu, poczuł jakieś dziwne uczucie w okolicy klatki piersiowej. Było silne, zdecydowanie silniejsze, niż ucisk przy Rdzeniu Nieskończoności, tak słaby i spowodowany jedynie połączeniem ze swoją panią.
Właśnie.
Teraz musiał już tylko zobaczyć się z Natsume.

Przeciągnął się i ziewnął głośno, czując na sobie chłodny, wiosenny wiatr. Bogu dzięki za ten podmuch, bez niego trudno byłoby oddychać w tak grzejącym słońcu. Po tylu brzydkich, pochmurnych dniach pogoda zdecydowała się ich zaskoczyć i wreszcie nastroić się na majowe klimaty. Rin wiedział jednak, że jak zwykle sielanka nie potrwa długo i dojdzie do oberwania chmury. Był przyzwyczajony do anomalii pogodowych spotykających miasto akademickie, zwane też czasami 'Shinju' - ale głównie przez dzieci i zakochanych. Te pierwsze wierzyły, że nim tereny te zostały zalane, rosło na nich tajemnicze, magiczne drzewo Shinju. Z kolei zakochani używali nazwy 'Shinjuu', jako symbolu silnej miłości. Samo Shinjuu występowało w literaturze jako nazwa podwójnego samobójstwa zakochanych wierzących, że spotkają się po drugiej stronie i będą szczęśliwi.
Sam Rin nazywał rzeczy po imieniu. Miasto było tylko miastem, a w sercu - domem.
- Hej, co ty na to, byśmy poszukali korzeni Shinju? Może wreszcie przebiły się przez falochron?
Przewrócił oczami i pokręcił głową. Mimo to obrzucił dzieci nostalgicznym spojrzeniem.
- Pewnie! Mama mówiła, że gdy się dojdzie po korzeniach do drzewa, to w nagrodę za ciężką pracę Shinju spełni twoje jedno życzenie!
- A jeśli schodzisz chciwy, to wyczaruje ci na głowie rogi i wszyscy będą się z ciebie śmiać!
Dwoje chłopców w żadnym calu nie przypominało jego i Yukio z czasów dzieciństwa. W żadnym.
Dlaczego więc, patrząc na nie, czuł, że smutek ściska mu serce.
- Shinju nie istnieje - prychnął Rin, przechodząc obok nich, kołysząc ananasem i szeleszcząc papierem.
- Odwołaj to, braciszku! - krzyknął za nim chłopiec.
- Właśnie, Shinju jest prawdziwe! Pokażemy ci!
- Znajdziemy je i spełni nasze życzenia!
- Czekaj, ale nie wrócimy z rogami, skoro tylko tego chcemy...? - zauważył drugi.
Rin przyspieszył kroku, żeby jak najszybciej oddalić się od dzieci, irytująco przywołujących wspomnienia dzieciństwa. Przypomniał sobie, jak wracając od Shiemi z Yukio napotkał projekcję wspomnień. Zmarszczył brwi. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że od akcji z Kuro nie napotkał praktycznie żadnych skoków w czasie. Zastanawiał się, czy to nie przypadkiem sprawa Mephisto? Może wreszcie wyregulował te dziwactwa. Wszystko mogło się wydarzyć, tego był pewien.
Skręcił w ciemny zaułek, tuż przed budynkiem szpitala głównego i wydobył z kieszeni marker. Zdecydowanie lepiej rysowało się nim, niż kredą, a już na pewno praktyczniej, niż solą, czy innym prochem. Natsume nauczyła go z niego korzystać. Marker święciło się wraz z innymi broniami bądź gadżetami potrzebnymi egzorcystom, a żeby stworzyć pieczęć wystarczyło spuścić na rysik jedną kroplę swojej krwi.
Sam przed sobą przyznawał, że był coraz lepszy w te klocki. Nigdy nie myślał, że znajdzie jakąś inną specjalizację, poza wymachiwaniem mieczem. 
Właśnie, mieczem.
Odruchowo dotknął pokrowca i odetchnął. Ostatnio nie czuł się bezpiecznie, paradując z Koukamenem po mieście, ale wiedział, że czułby się jeszcze bardziej zagrożony, gdyby go gdzieś zostawił.
Ostatnie pociągnięcia mazaka. Oblizał palec z krwi.
Na próbę uniósł nogę, próbując oprzeć ją o obłażące z farby zielone drzwi, na których narysował krąg. Z satysfakcją zarejestrował, że jego stopa swobodnie przenika drewno. Schował marker i wydobył z kieszeni garstkę soli.
- Na trzy... - nabrał głośno powietrza. 
Raz.
Zwei.
Trois.
Rzucił się przed siebie z okrzykiem, ciskając jednocześnie solą w drzwi. Niestety był trochę za wolny.
Praktycznie w całości wylądował po drugiej stronie, na oddziale szpitalnym do specjalnych przypadków, prowadzonym przez medyków z całego regionu. Metody dostania się do niego były identyczne, jak te zobowiązujące przy wejściu do filii, tyle, że furtka nie musiała zostać otwarta od wewnątrz. Ostatecznie szpital powinien być dostępny dla wszystkich potrzebujących.
Zagryzając wargę do krwi, jął rysować ten sam krąg, co wcześniej, ale w lekkim powiększeniu. Przy okazji uparcie próbował wyrwać lewą nogę, która utknęła w przejściu. Wyjątkowo kłopotliwa sytuacja.
- Mogę w czymś pomóc, Okumuro Rinie?
Niee, tylko nie on.
- Poradzę sobie - fuknął.
- Ależ nalegam - nie dał się zbyć, Ranmaru Katsuragi.
Nie musiał słyszeć opinii innych, czy widzieć ich reakcji, by samem wydedukować, że lepiej unikać tego specyficznego Doktora. Gość był dość niepokojący w swym zachowaniu, a jego głos przyprawiał o ciarki. Nieprzyjemne ciarki.
Nim zdążył znów mu odmówić, mężczyzna gwizdnął i na jego ramieniu wylądował jakiś stworek. Rin zerknął na niego przez ramię. Wyglądał, jak szmaciana lalka, materiał jego ciała poprzecinany przez złote suwaki, przez rozsunięte wystawały jego ręce i nogi. Głowa przypominająca szlafmycę, zakończoną dzwoneczkiem.
- Ej, co ty niby chcesz zrobić? - warknął Rin, wracając do rysowania kręgu, próbując zignorować obecność Ranmaru.
- Och nie martw się, nie będzie to nic, co by ci się nie spodobało~! - odparł lekarz, rozkładając ręce. Stworek zeskoczył z jego ramienia na głowę Rin'a, prawie się ześlizgnął, ale szybko chwycił się jego włosów, utrzymując równowagę. Chłopak próbował go zrzucić, lecz na próżno, ten wdrapał się na sam czubek głowy Rin'a, skoczył i... Zniknął za drzwiami. - Należę do osób wyjątkowo dobrodusznych i wspaniałomyślnych, tak długo, jak żyjesz ze mną w zgodzie...
Rin'owi zdecydowanie nie podobał się sposób mówienia tego mężczyzny. Przypominał mu Mephisto, przekręcał znaczenia słów na swoją korzyść, czarował głosem, w którego tonie czaiła się cwaniacka nuta.
- Jakbym... - urwał, bo poczuł, że ucisk drewna wokół jego nogi ustępuje, a on sam leci wprzód.
Nie zdążył złapać równowagi, czy przygotować się na rychłe spotkanie z ziemią, został natychmiast złapany w ramiona starszego mężczyzny, co wzbudziło w nim lekkie zgorszenie, gdy nadchodziło nieoddzielne skojarzenie Ranmaru = Mephisto.
- Powinieneś mieć zawsze oczy i uszy szeroko otwarte, Okumuro Rinie - wyszeptał Katsuragi tuż przy jego uchu, wywołując u chłopaka nieprzyjemne dreszcze. - Wszędzie wokół czają się wrogowie, prawdziwą umiejętnością jest umieć ich dostrzec, ciemność, która dobrze się kamufluje, wśród morza światła...
Rin szybko otrzeźwiał i stanowczo odsunął od siebie Ranmaru Katsuragi'ego, chociaż bardziej pasowałoby słowo "zrzucił". Lekarz uderzył plecami o ścianę z taką siłą, że pojawiło się na niej kilka pęknięć.
Rin wytrzeszczył oczy.
- Ja nie chciałem... - bąknął, patrząc na swoje ręce z przerażeniem większym niż na samego Katsuragi'ego, którym wstrząsnął maniakalny śmiech. Pacynka, która wcześniej pomogła wydostać mu się z wrót filii stanęła przy nim i nieruchomym, niezmiennym guzikowym spojrzeniem obejrzała się na Okumurę.
- Zabawny z ciebie chłopiec, bardzo szablonowy, czyż nie? - podsumował Ranmaru, unosząc na niego lekko zamglony wzrok. Rin przełknął ślinę. Nie wyglądało to dobrze. - Wiedz, że białe nie zawsze jest białe, a czarne nie musi być czarne - mrugnął.
Dobra pora na facepalm.
- Słuchaj gościu, nie jestem filozofem, ale o ile się orientuję, to mogłem złamać ci kręgosłup i bardziej przejmuję się tym, niż twoją chorą orientacją seksualną! - warknął Rin, czerwieniąc się wściekle.
Ranmaru znów się zamknął.
- Chorą? Fandom by cię zabił! - parsknął. - Płeć nigdy nie jest granicą, tak samo, jak wiek to tylko liczba.
- Nie wierzę, że rozmawiam z tobą o tym - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Ty i Mephisto jesteście siebie warci - fuknął.
Lekarz potrząsnął głową.
- Ja i Mephisto Pheles? - uśmiechnął się kpiąco. - Mierz siły na zamiary, Rinie Okumuro, bo niektóre sprawy są dla ciebie trudne do pojęcia i nie mówię tu tylko o zainteresowaniach naszego przełożonego.
Rin nie powiedział już nic więcej, z twarzą wykrzywioną tak, jakby właśnie zjadł cebulę na surowo odwrócił się i odszedł, decydując, że wszystko co ma do powiedzenia będzie wiatrem w żagle Ranmaru. Ten człowiek go obrzydzał, od samego początku. Jeszcze przed tym, jak okazał swoje 'zainteresowanie' nim.
Po chwili wędrówki rażąco białym korytarzem coś zrozumiał. Nie pamiętał drogi do pokoju Tsudy. Wiedział tylko, że Murakami zajmuje pomieszczenie na przeciwko, ale tutaj wszystko wyglądało tak samo. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wrócić i zapytać Ranmaru, jednak szybko odpędził tę myśl. To tak jakby dobrowolnie wskoczył w jego ramiona, odjeżdżając na tęczowym alicornie (pegazorożcu) w stronę zachodzącego słońca.
Wzdrygnął się.
Nagle przed oczami mignęło mu coś czerwonego. Usłyszał głuche uderzenie. Spojrzał w dół. Z podłogi podnosił się gałgankowy stworek Ranmaru. Co mogło tylko oznaczać...
Rozejrzał się i z ulgą zarejestrował brak przerażającego doktorka. Wiedział, że mimo wszystko musi być gdzieś w pobliżu.
- Co jest mały?
Zastanawiał się, czy stworzenie śledziło go od samego początku? Odszedł dość daleko. O ile dobrze pamiętał, zrobił już kilka rundek wokół zasuszonego fikusa, pod którym kryła się rodzinka Zielców i zrobił od tamtego czasu trzy zakręty w lewo i jeden w prawo. Jeśli Ranmaru nie posłał go od razu, to albo maluch miał szczęście, albo to część jego zdolności.
- Momen!
Piskliwy głosik stworzonka brzmiał jak nienastrojone skrzypce, Rin aż się skrzywił.
- Co takiego?
Wskazało na siebie.
- Momen!
Zamrugał.
- Momen? - powtórzył.
Skinęło głową.
- Aha, ty jesteś Momen?
Kolejne kiwnięcie.
- A ja Rin, miło cię poznać - zaśmiał się krótko i wyciągnął palec w kierunku stworzonka. Rozśmieszyło go, ten głosik nie pasował do nieco niepokojącej aparycji - w końcu lalka jak z horrorów, a tego gatunku filmów oglądał stanowczo zbyt wiele. Potrząsnął palcem i chciał się odsunąć, ale Momen trzymała go w żelaznym uścisku. - E, hej, słuchaj Momen, muszę znaleźć...
- Momen! - krzyknęła i potrząsnęła szybko głową.
- C-co? - wydukał, ale laleczka nie odpowiedziała, zacieśniając swoje paluszki z tkaniny wokół palca Rin'a niemal odcinając dopływ krwi. Zawróciła i ruszyła w przeciwnym kierunku, niż był zwrócony, ciągnąc go za sobą bez słowa. - H-hej, co ty robisz?! 
- Momen, Momen! - powtórzyła bez sensu.
Próbował się wyrwać, ale nauczył się, że jeżeli ktoś go gdzieś ciągnie na bezpiecznym gruncie, najlepiej zaufać i pozwolić się prowadzić, bo to często niespodziewany gest pomocy. Dlatego Momen wzięła go ze sobą po schodach, nie zważając na różnicę wielkości ich ciał, przez co drogę przebył niemal zjeżdżając na brzuchu.
"Mierz siłę na zamiary" stawało się niesamowicie ironiczne.
- Momen, Momen!
Dziwiąc się sobie, zauważył, że rozpoznawał ten korytarz, pomimo, iż nie różnił się on od reszty, które przebyli razem z Momen. Jakaś niewidzialna nić splatała jego umysł z tym właśnie miejscem.

Śmiał się maniakalnie, gdy prowadzili go korytarzem i próbował wydrzeć ręce z kaftanu, w którym go zamknęli. Kaftan go cisnął, odbierał potrzebne do życia powietrze i choć mógł oddychać ze zdziwieniem odkrył, że się dusi. Jego ciało się dusiło, zabrakło mu tlenu.
Nie, tlenu miał pod dostatkiem.
- Nigdy mnie nie dorwiecie! Wiecie dlaczego? Bo to wszystko fikcja! Nie istniejecie, Szatan nie istnieje, demony nie istnieją, a wiecie dlaczego? Wiecie dlaczego?! Wiecie dlaczego?!
Krzyczał jak w gorączce i może takową miał, bo pomimo, że było mu zimno, choć otaczali go ludzie, a ścisku i ruchu było co nie miara, to na czoło wstąpił mu pot.
- Bo Bóg od nas odszedł! Zostawił nas tutaj, żebyśmy zgnili! To wszystko to fikcja, Boga nie ma, zostawił nas i go nie obchodzimy! Słyszeliście teorię Bakłażana? To nie żaden Adam i żadna Dziwka, to Bóg nas zostawił, to goryle żądzą światem!
Nikt go nie słuchał. Egzorcyści mierzyli ku niemu z pistoletów. Dwaj Ariowie szli przodem i odmawiali modły, a jeden z Doktorów oblewał drogę wodą święconą. Zupełnie jakby wierzyli, że jego szaleństwo jest sprawką Szatana.
To dopiero obłęd.
- Szaleństwo leży w nas! To żal po odejściu Boga, bo nigdy go nie było! To wszystko fikcja, a wy zwyczajnie nie chcecie tego zaakceptować! Ale tu gorąco, co nie? Ten kot był niezłą szychą, ale załatwiłem go, sam, bez niczego, bez pierdolonego miecza, który nigdy tak naprawdę nie zagwarantuje mi bezpieczeństwa! 
Krzyczał dalej, rzucał się. W końcu natarł na jednego z egzorcystów trzymającego go pod boki. Mężczyzna uderzył głową o ścianę, okulary na jego nosie przekrzywiły się. Choć nieważne jak bardzo próbował, nie mógł dostrzec szczegółów jego twarzy.
- Hahahaha! Spójrzcie, ktoś sięgnął dna! Czyżby i ciebie opuściły siły? Bo ja mam cały dzień! Wprost palę się do zabawy! Chodźcie tu wszyscy, dlaczego nie spróbujemy razem?!
Coś wewnątrz niego się trzęsło, słowa wypadały z ust jak z maszyny. Wszystko było tak cholernie powalone i obłąkane, tak nie na miejscu.
- Spójrzcie na to, zróbmy coś zakazanego! W tym świecie wszystko jest zakazane, nawet skakanie do basenu z budyniem! Jak nie przez prawo, to przez etykę! Wykąpmy się w morzu krwi, spuśćmy ją z was, pobawcie się choć przez chwilę! Nie! Pierdolić to! Zróbmy kolejną krucjatę, po co one wszystkie były? Dla Boga który was nie kochał i który was opuścił? Pierdolcie to! Patrzcie i płaczcie, bo odszedł!
Poczuł zimną lufę pistoletu na skroni i powoli odwrócił głowę, uśmiechając się maniakalnie. Jego oczy były podkrążone, białka przecinały żyłki. Gałki oczne odwracały się na wszystkie strony, źrenice ukryły gdzieś za mgłą. Niezdrowe rumieńce wkroczyły na bladą skórę policzków.
- Co Yukio? Zabijesz mnie? - wyszeptał mrocznie i wybuchnął śmiechem odrzucając głowę. - Twoje okulary to dopiero początek, niech rozbije się twoje serce, twój mózg na ścianach, twa krew w basenie, w którym się wykąpię na cześć Boga, którego nie ma! Czy to nie wystarczająca ofiara? Czy to nie wystarczająca ofiara dla tej szklarni o szklanych ścianach, szklanym suficie i szklanych ludziach, którą nazywasz domem?! Już i tak go nie ma!
Strzał.
Zamilkł. 
Jego oczy odwróciły się białkami ku górze, ciało zwiotczało i padł nieprzytomny w ramiona innego egzorcysty. Doktora, Ranmaru Katsuragiego.
- Wiesz, że mogłeś uszkodzić jego mózg, strzelając nabojem uspokajającym z tak bliska?
Yukio milczał i w ciszy obserwował jak jego drużyna wraca na swoje miejsca w formacji.
Ruszyli ku izolatce bez zbędnych słów.
Dopiero gdy zamknęli w niej Rin'a i zostali sami, odpowiedział:
- Wiem.

Dyszał, opierając się o ścianę. Trzymał się za serce i miał wrażenie, że zaraz go wypluje, bo dokładnie taki pulsujący napór stanął mu w gardle. Kaszlał i charczał, ale nic nie wychodziło. Nic nie pomagało. Pielęgniarki przechodziły obok niego obojętnie, rzucając podejrzliwe spojrzenia na liście ananasa w ozdobnej folii wystające z torby.
- Jestem prawdziwym tobą.
- Okumura!
Podskoczył i nabrał głośno powietrza, gdy zauważył, że tym kto za nim stoi jest Sagara Arata. Potrzebował chwili, żeby uspokoić oddech, ale jego serce wciąż biło jak oszalałe.
- Ach, Sagara-sensei, erm... co sensei tutaj robi?
- Przyszedłem w odwiedziny, jeden z naszych trafił do szpitala podczas ostatniej akcji i tak się składa, że to mój znajomy z praktyk - wyjaśnił szybko. - Uznaliśmy, że skoro i tak nie może się ruszać w swoim obecnym stanie, to powspominamy trochę stare czasy, pierwsze turnieje, szczyty egzorcystów i staże w Watykanie - rozłożył ręce. - Taki stary szmelc. 
Pokiwał głową ze zrozumieniem i wypuścił szybki, urywany oddech. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że zanim pojawił się Sagara, usłyszał czyjś głos, wyjątkowo znajomy głos.
- Boisz się wejść?
Uniósł brew.
- Że co?
- Rozumiem twoje uczucia, oj rozumiem! - potrząsnął energicznie głową, wprawiając w ruch blond włosy trwające w artystycznym nieładzie. - Ten ścisk w żołądku, ten pulsujący ból głowy ilekroć powracają wspomnienia i myślisz - "Nic nie mogłem zrobić! Dlaczego? Teraz moi przyjaciele są ranni i znów jestem bezradny! Czy kiedykolwiek mi wybaczą...?". To musi być to! - stwierdził, podpierając sobie brodę kciukiem. Jego niebieskie oczy uśmiechały się zza czerwonych oprawek okularów.
- Eee... to lekka nadinterpretacja, jak na mój gust - bąknął Rin. - Nie jestem bohaterem mangi, książki, czy jakiegoś opowiadania, więc wiesz... - podrapał się po głowie. - Źle się poczułem, dlatego tu stoj---
- Momen!
Nagle przypomniał sobie o Momen, tej malutkiej laleczce, która zniknęła gdzieś w natłoku myśli.
- A, tak, sorki Momen - rzucił nieuważnie. - Dzięki za pomoc w dotarciu i w ogóle, ale dalej sobie już poradzę, deal? - spytał, przekrzywiając głowę. Obejmował stworka nieco niepewnym wzrokiem. Nie wiedział, jak powinien go traktować. Ten duszek należał do stworzeń pokroju Zielca, słodkie - ale silne, nigdy nie wiesz, jak do tego podejść.
Momen popatrzyła na niego dziwnie - a przynajmniej tak mu się zdawało, po czym... wystawiła język przez swoje zaszyte usta i splunęła na niego i wykrzykując swoje imię, na przemian parskając śmiechem, uciekła korytarzem.
- What the fuck was that...?
- Ranmaru Katsuragi, jak mniemam, to jego chowaniec - odpowiedział Sagara, najwyraźniej nie rozumiejąc pojęcia "pytanie retoryczne". - Gość ani trochę się nie zmienił, nadal pozwala swoim duszkom latać sobie pod nogami, potem będzie płacz - mężczyzna zacmokał z dezaprobatą i odwróciwszy się na pięcie, poczłapał w kierunku najbliższego automatu.
- Chwila! Nie zmienił? - krzyknął za nim Rin.
Arata odwrócił się na chwilę i uniósł brwi, posyłając giermkowi zdziwione spojrzenie.
- Co masz na myśli?
- Powiedziałeś "ani trochę się nie zmienił", znasz tego zboka?
Parsknął.
- Oczywiście, byłem w komisji egzaminacyjnej, gdy dostał swój obecny stopień - odparł, gdy już się uspokoił. - Ja i jeszcze jeden gostek, Sasagawa, byliśmy przeciwni jego awansowi, więc wyszło fifty-fifty, zawiesiliśmy egzamin. Nie wiem co się stało, ale już następnego dnia Sasagawa zmienił zdanie. A potem zniknął.
Zakończył swoją wypowiedź wzruszeniem ramion.
Rin wytrzeszczył oczy. Z chwili na chwilę doktorek robił się coraz bardziej creepy.
- Hej, nie przejmuj się tym zbytnio - Sagara mrugnął do niego i znów parsknął. - Wielu słów nie powinieneś brać na poważnie, a tym bardziej dosłownie - tego nauczyłem się w zawodzie. A żebyś ci się dyńka nie przegrzała, to powiem ci jakie są moje podejrzenia.
Skinął głową.
- Kojarzysz Asmodeusza?
Musiał teraz zrobić niezłą minę, bo Sagara zaśmiał się głośno.
- Tak, tego Asmodeusza - przytaknął. - Mimo całej tej hecy o niego, to całkiem potężny demon. Niektórzy egzorcyści wiążą z nim kontrakty, aby zapewnić sobie lepszą przyszłość w tym zawodzie.
- Ale... czy Watykan nie zakazuje konszachtów z demonami? - wymamrotał Rin, czując, jak przyspiesza mu serce.
Sagara machnął ręką i przewrócił oczami.
- W teorii - nauka kościoła jednoznacznie tego zabrania, ale spójrz na Tamerów! Czy wyglądają jakby się przejmowali? Nie sądzę. Zresztą - przypuszczam, że gdyby nie kontrakty z demonami, nie wygralibyśmy na ich polu żadnej bitwy. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Jeśli chcesz pokonać zło - musisz go sam zasmakować. Et cetera, et cetera... - rozłożył ręce w geście bezradności.
Jeśli chcesz pokonać zło - musisz go sam zasmakować.
Pożegnał się z Sagarą i zapukał wreszcie do pokoju Tsudy, ściskając liście ananasa w torbie.
- Siemka Tsu--- O, no proszę, proszę.
Zostawił za sobą doktorka, który przyprawiał o dreszcze i najwyraźniej go sobie wypatrzył, zostawił Sagarę z jego dziwnym poczuciem humoru i Osako-Dziwactwem, zostawił też Momen - czymkolwiek-do-cholery-jest.
I wreszcie mógł się odprężyć. Wreszcie.
Pomimo tego, że wplątał się w jeszcze bardziej niezręczną sytuację. W końcu niecodziennie wpada się na swojego najlepszego kumpla liżącego się - niemal w dosłownym tego słowa znaczeniu - z Murakami Miną. Murakami Miną. Murakami Miną... MURAKAMI MINĄ. 
Fakt, już ostatnio wiedział, że coś jest na rzeczy, ale wstrząs pozostaje. Jednak postanowił zachować pokerową twarz i lajtowe podejście do sprawy, nie chciał ich wprawiać w zakłopotanie... Chociaż znając charaktery obojga, wstyd nie wchodził w grę.
Oderwali się od siebie jakby od niechcenia - patrz zdanie powyżej.
- Siema Murowaty, miło, że w końcu zdecydowałeś się odwiedzić starego kumpla, już myślałem, że o mnie zapomniałeś! - zarzucił teatralnie rękami, modulując przy tym głos. W jego oczach lśniły te same iskry co przed wypadkiem.
Rin poczuł, że się uspokaja, a na jego ustach samoistnie gości uśmiech.
- O tobie? Gościu, po prostu się nie da! Uratowałeś mi dupę, a poza tym,  jesteśmy kumplami - sam to powiedziałeś - mrugnął do niego i opadł na krzesło, przybijając mu żółwika. Murakami zsunęła się bliżej krańca łóżka, wodząc wzrokiem po ścianach, jakby nie wiedziała, gdzie powinna patrzeć. Jej policzki pokrył delikatny, różowy odcień.
- Pewno! Kto by zapomniał wielkiego Tsudę Souji'ego, ha?
- Nikt, brachu! - wykrztusił po chwili Rin, nie mogąc znieść ciężaru jego spojrzenia.
Coś w jednej sekundzie zmieniło się w oczach Souji'ego, iskrę humoru zastąpił niebezpieczny błysk.
- Nikt?
Keisuke, Ayano.
Te dwa imiona echem odbiły się w głowie Rin'a i rykoszetem wróciły na koniec języka, pozostawiając w ustach gorzkawy smak.
- Nikt! Jak mnie zaraz sprawdzisz z dat urodzin, to ci przywalę i stracisz jeszcze zęby na dodatek - parsknął Rin. - Ale prezent i tak przyniosłem. Bez okazji, że tak powiem... Albo nie! Za twoje zdrowie i za zdrowie twojej nowej dziewczyny~! Wiedziałem, że kiedyś się ustatkujesz.
Rin poklepał go po udzie i sięgnął do torby po ananasa. Miał nadzieję, że owoc pomoże mu przełamać niezręczność tej sytuacji. Napięcie wylewało się z każdego słowa. Czuł, jakby utknął w pułapce, jakby każdy krok skutkował pociągnięciem linki zwalniającej kolejne nieszczęście.
- Mina nie jest moją dziewczyną...
- Jeszcze - przeszkodziła mu i puściła Rin'owi perskie oko, śmiejąc się energicznie. - Nie martw się, już ja go naprostuję~! Zdziwicie się wszyscy! - teatralnie pomachała pięścią.
- I to jest podejście! Widzisz Tsuda, od takiej laski nie ma odwrotu - Rin rozłożył ręce w geście bezradności na opuszczoną szczękę Souji'ego. Chłopak wyglądał, jakby nad czymś myślał i marszczył brwi. W końcu uniósł głowę, a kąciki jego ust rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- Dobra, dobra - wystawił przed siebie dłonie w geście kapitulacji. - Poddaję się, macie mnie, ale stary dobry Tsuda pokaże wam, że ma jeszcze niejednego asa w rękawie~!... I nie tylko - dodał z chytrym uśmieszkiem, zerkając sugestywnie na Murakami.
Spłonęła rumieńcem i uderzyła go poduszką.
- Eej, za co to było?
- Za twarzowe - wtrącił Rin i wszyscy parsknęli śmiechem.
- Ja bym powiedziała - dodała Mina, próbując się uspokoić - że za całokształt, ale też ładnie to ująłeś - przyznała i poklepała Rin'a po głowie. - Dobry kooouhai~!
- No halo, naprawdę aż taki brzydki jestem? I mi też się chyba coś należy~! - nadąsał się udawanie Souji. Złożył usta w komiczny dzióbek, trącając ramię dziewczyny głową. - Miiina-senpaaai~!
Mina zachichotała.
Rin miał ochotę rzygnąć, ale po prostu odwrócił wzrok, kiedy cmoknęła go w policzek, potem w czoło, oko, ucho, aż wreszcie w usta. Zastanawiał się, czy gdyby chodził z Shiemi, też robiliby coś podobnego...? Niee, ona była zbyt inna od Miny. Nie wyglądała na lubującą się w PDA (eng. Public Display of Attention - innymi słowy, np. lizanie się przy ludziach). Myślał też, czy w ogóle... jeżeli miałby dziewczynę, czy chciałby robić coś takiego? Gdy obserwował to ukradkiem u Tsudy i Murakami, obrzydzało go to, ale... Może w związku jest inaczej?
Spróbował wyobrazić sobie siebie z hipotetyczną dziewczyną, byłaby... niższa od niego, to pewne, kształtna - a gdzieżby inaczej, powinna być zaokrąglona tam gdzie trzeba, jej skóra... jasna i delikatna, włosy... długie, brązowe, a oczy srebrne, ostre, jak ----
Chwila.
NIE. MÓZGU NIE. STANOWCZE NIE.
Uprowadzili ją.
Porwali.
Zamknęli.
Torturowali.
Torturują.
Przetrzymują ją.
A on, idiota, tworzy sobie jakieś chore fantazje, przez zwykłą nieuwagę. Równie dobrze można by wstawić w jej miejsce Izumo -otrzymamy równie zjebaną wizję przyszłości, która nigdy nie powinna mieć miejsca.
- Mina-nee, Tsuda-kun, przyniosłam... O! Przepraszam! - pisnęła Mika Murakami, wyrywając nastolatków spod kaskady myśli, tych przyjemnych i tych nieco mniej.
- Niee, przyszłaś w samą porę - prychnął Rin. - Już zaczynali się rozkręcać, także dzięki - posłał jej uspokajający uśmiech, by zasygnalizować, że nie zrobiła nic złego i uniósł kciuk do góry.
- Heej, stary, mogłeś nas zatrzymać~! - jęknął Tsuda, wysuwając się spod starszej Murakami. - Wieeeesz, nie obraziłbym się, bo gdybyś ty przylizał się z laską na moich oczach, to też poczułbym--- nie dokończył, bo Mina wytargała go za ucho, wyciskając z jego ust syk bólu.
Przewrócił oczami.
- Jaaasne.
- Na serio!
Posłał mu wszystkowiedzące spojrzenie, pod którym Souji skurczył się, jak gatki w praniu Natsume. Ale serio z tymi gatkami, ostatnio to ona prała, bo chciała się czymś zająć i teraz cisnęły go nieźle w dupę. Zaczynał się zastanawiać, czy Yukio czasem nie ma tego problemu, że zawsze tak zrzędzi i wygląda, jakby bolało go życie.
- No dooobra, może bym nie przestał - przyznał w końcu Souji. - Ale jestem dobrym, wyrozumiałym człowiekiem, miałem niewinne intencje, to ta diabl----
- Błagaaaam! - jęknął Rin, uderzając się w twarz. - Zjedzmy już tego ananasa i skończmy ze sprawą, okay? Bo mam wrażenie, że zaraz rzygnę tęczą, już czuję o tu - uderzył się w pięści w brzuch i zgiął w pół - jak mi się światło załamuje w żołądku... To nie będzie ładny widok.
- W takim razie ananas~! - postanowiła Mina, przyjmując puszkę coli, z rąk czerwonej jak pomidor Miki. - Dzięki za picie siostrzyczko~!
- N-n-nie ma-ma z-za... za co - wydukała Mika, bawiąc się palcami z wzrokiem wlepionym w podłogę. - I-i... cz-cześć, O-Okumura-kun...
- Tobie też hejka, Mika-chan - Rin machnął do niej z szerokim uśmiechem. Towarzystwo takich delikatnych i słodkich dziewczyn zawsze działało kojąco na jego zszargane nerwy. Kojarzyły mu się z matkami, czułymi i opiekuńczymi, idealnymi żonami. - Dawno nie widziałem cię na spotkaniach, stało się coś? Z-znaczy wiem, że chcesz spędzać jak najwięcej czasu ze swoją siostrą i w ogóle...
- Były jakieś zebrania? - zdziwiła się Mina, prostując się natychmiastowo i rzucając siostrze pytające spojrzenie. - Nic mi o tym nie wiadomo.
- Kilka zbiórek z Sagarą, głównie sprzątanie miasta, łapanie drobniejszych demonów, szukanie ocalałych i tym podobne prace - wzruszył ramionami. - Myślałem, że o tym wiedziałyście, bo Sagara i Tadamasowie kręcą się wokół szpitala od dnia katastrofy...
Na to słowo Souji wzdrygnął się i odwrócił wzrok.
- Mika, wiedziałaś o tym?
Przesłuchiwana wciąż nie odwracała wzroku od płytek podłogowych, zupełnie jakby to z nimi prowadziła niemą rozmowę.
- Mika!?
Szepnęła coś cicho, że musiał wytężyć zmysły, aby móc to usłyszeć.
- Głośniej - nakazała Mina, z miną wściekłego nadzorcy. Przypominała mu w tej chwili Ninomiyę-sensei, asystentkę dyrektora, która dawała z siebie wszystko, aby przytemperować nieco uczniów.
- Wiedziałam - wyznała młodsza siostra.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś...?
Milczenie.
- Mina, może nie powinnaś tak naciskać, w końcu...
- Jeśli mamy na poważnie zostać egzorcystkami, nie powinnaś się wahać z przekazywaniem mi takich informacji. Fakt, weszłyśmy w ich szeregi dla żartu, ale sama widziałaś, co dzieje się wokół nas... Chcesz stać wobec tego obojętnie? - spytała Mina, obejmując siostrę wzrokiem drapieżnika szykującego się, aby pochwycić swoją ofiarę.
Chwila, czy ona powiedziała to na głos?
- Murakami.
Nie patrząc na niego, odezwała się:
- Tak?
- Tsuda.
- Wie o wszystkim - odparła krótko. - Myślisz, że pozostawiłabym go w niewiedzy o tym, co pozbawiło go władzy w nogach? Jeżeli spróbują wymazać mu pamięć, będą musieli najpierw spotkać się ze mną.
Milczenie.
- Nie masz nic do powiedzenia, Mika?
Zielonooka siostra pokręciła głową.
- Okumura.
Drgnął.
- Co?
- Możesz wyjść ze mną na stronę? Nie wiem jak zapytać lekarza o nóż, żeby nie posądził mnie o myśli samobójcze - wyjaśniła i powoli zsunęła się z łóżka Tsudy. Mika rzuciła się, żeby pomóc jej wstać, ale siostra zbiła jej rękę bez wahania. Podniosła się sama i skierowała ku drzwiom, stukając protezą o podłogę. - No, na co czekasz?
Najszybciej jak mógł, poderwał się z krzesła i ruszył, by otworzyć dla niej drzwi. Zignorowała jego pomoc i tylko prychnęła, rzucając pozostałym w pokoju, zdawkowe - "Zaraz wracam". Po raz ostatni przed wyjściem spojrzał na Tsudę, a ten skinął głową na Mikę. Gest prawej dłoni przyjaciela podniósł go na duchu, więc poszedł za Miną bez oporów.
Drzwi zamknęły się z głośnym kliknięciem.
Takie odgłosy zawsze kojarzyły mu się z uderzeniem czegoś mokrego, na przykład nasiąkniętej gąbki lub ścierki o ścianę, czy jakąkolwiek płaszczyznę... Ryba wyciągnięta z wody, próbująca łapczywie złapać oddech.
Z jakiegoś powodu, to porównanie przyprawiło go o mdłości, choć przecież własnoręcznie mordował wigilijnego karpia każdego roku, od kiedy skończył trzynaście lat i pooglądał pierwszy hiszpański horror.
- Mam przeczucie, że nie chodzi ci o żaden nóż - odezwał się w końcu, wciąż idąc za nią, krok za krokiem. Musiał specjalnie zwolnić, żeby w razie potrzeby móc ją złapać, bo w aparacie wciąż poruszała się niezgrabnie i z widocznym dyskomfortem.
- I tak i nie, nóż do ananasa i tak się przyda - machnęła ręką. - Chciałam iść w jakieś ustronne miejsce, a o tej porze kuchnia jest pusta.
Uniósł brew.
- Nie powinni gotować posiłków dla pacjentów?
- Już po śniadaniu, a brudnymi naczyniami zajmują się Pożeracze - wyjaśniła.
Nie spodziewał się, że usłyszy od niej choćby słowo z profesjonalnej terminologii egzorcystów, ale najwyraźniej wypadek w lunaparku musiał na nią zadziałać bardziej, niż mu się wydawało.
- Poza tym... Personel jest wciąż w trakcie szkolenia. Większość z nich nie jest egzorcystami - pokręciła głową, wciskając guzik przy windzie. - To tak zwani 'Wtajemniczeni', cywile, którzy dowiedzieli się o istnieniu tego całego bajzla.
- Ludzie jak ty i Mika-chan, hm? - rzucił od niechcenia, zerkając kątem oka na kobietę opędzającą się od Coal Tarów.
Mina skinęła głową.
- Podczas ataku otrzymali piekielne rany, a co się stało, to się nie odstanie - wzruszyła ramionami. - Z decyzją wyszedł wicedyrektor Akademii i to on prowadzi większość szkoleń, o ile dobrze słyszałam jest dobrym znajomym Natsume-san.
W głowie Rin'a zapaliła się zielona lampka.


- Wsiadamy w metro?
- Podwiezie nas mój znajomy z waszej szkoły - wyjaśniła Natsume.

O niego chodziło? 
- Nie wiem, kim jest, ale musiało mu zdecydowanie za mocno słonko w głowę przygrzać, skoro wymyślił coś takiego - prychnęła. - Winda już jest... - mruknęła i zaraz rozległo się głośne 'dzyń', po czym dwie srebrne płyty rozsunęły się, wpuszczając ich do czegoś w rodzaju pudełka o lustrzanych ścianach.
Weszli do środka, drzwi zsunęły się ponownie. Mina wybrała kwadracik z ikonką łyżki i widelca, które podświetliły się na limonkowo.
- Lepiej się czegoś złap - poleciła, łapiąc się poręczy.
Nie zrozumiał.
- Że jak?
Nie zdążył, zmarnował czas na zbędne pytanie, winda popędziła w dół z taką prędkością i gwałtownością, że uderzył o sufit nie mając niczego, czego mógłby się chwycić. I jakby Fatum było mało, w pewnym momencie zatrzymali się, jakby zawiśli w przestrzeni. Rin opadł na podłogę, ściągany przez grawitację.
- Co to było do jasnej ----
Fatum lubi jebać, najlepiej w dupę, dlatego winda ruszyła znowu. Tym razem, zaprzeczając wszelkim prawom fizyki, natury, ale zgodnie z prawami Murphy'ego, zaczęła przesuwać się do przodu, znowu pierdzieletnie szybko, nie dając Rin'owi choć grama szansy na złapanie się poręczy. Mina z kolei stała sobie spokojnie, nienaruszona przez dziwną podróż z idealną pokerową twarzą, widocznie musiała przejść już chrzest boju.

I znów stop, tylko tym razem, jakby w coś uderzyli i Rin odbiwszy się od ściany wylądował na drzwiach, a potem plackiem na podłodze.
- Umarłem.
- To dobrze - burknęła Mina. - Jesteśmy na miejscu! - krzyknęła, układając dłonie po obu stronach ust i zapukała w lustrzaną ścianę za sobą.
- Co ty...
O dziwo, lustro zaczęło się podnosić trzymane przez czyjeś smukłe, brudne od mąki palce.
- Witamy na poziomie Assiah - przemówił ktoś, chłopięcym, acz wysokim tonem. Ściana posunęła jeszcze wyżej i przez szparę wsunęła się czyjaś głowa. Jej właściciel mógł mieć najwyżej dwanaście lat, posiadał jasnobrązowe włosy i duże, okrągłe, orzechowe oczy systematycznie przysłaniane przez firankę grubych i długich rzęs.
- Ho? Spodziewałam się dzisiaj Rentarou - zdziwiła się Mina. - Pomóc ci, Reiichi? - spytała, kucając, by zbliżyć się do poziomu wzroku chłopca.
Ten spłonął rumieńcem i potrząsnął głową, ale zakłopotany stracił skupienie i ściana zaczęła wracać na swoje miejsce. Rin błyskawicznie odbił się rękami od pierwotnych drzwi winy, przez co podsunął się bliżej do Reiichi'ego. Cudem swojego nadnaturalnego refleksu udało mu się wepchnąć nogę w szparę, zgiąć ją i podtrzymać stopą blok, przed zgilotynowaniem chłopca.
- Sooo cloose... - jęknął i dla stabilizacji ustawił w identyczny sposób drugą kończynę.
- Ha, jednak na coś się przydajesz, Rin-kouhai~! - Mina klasnęła w dłonie z zadowoleniem i uśmiechnęła się szeroko, a przynajmniej uśmiechała się, dopóki nie zauważyła co się dzieje z Reiichi'm. - Rei?
Chłopiec pozostał w tej samej pozycji, ale trząsł się i szczękał zębami, miał wytrzeszczone oczy, a spod powiek wylewały się dwa potoki łez, tworząc zaprzeczające prawom natury monstrualne kałuże.
- Rzesz... 
I to było jak pociągnięcie za spust.
- Rany... - westchnęła Mina, patrząc na chłopca, który nie powstrzymywał już swoich szlochów. - Rin, podnieś to wyżej...
- A co ja jestem...?! - fuknął i namyślił się nad dalszym członem pytania retorycznego, bo czuł, że zaraz spali ripostę. - Podnośnik, czy jak?!
- Od dzisiaj? Tak, więc rób swoje.
Mamrocząc pod nosem nieciekawą wiązankę na temat wykorzystywania jego dobrego serca, zrobił co mu kazała, niemal stając na rękach pod rozsuwaną ścianą, aby Mina mogła dostać się do Reiichi'ego. Omal nie zgilotynował jej, gdy zobaczył całe ciało chłopca... A dokładniej - parę czarnych skrzydeł wyrastających mu z pleców w okolicach łopatek.
- Hej, trzymaj to! - huknęła Mina, uderzając go zdrową nogą w głowę.
- Eeej no! To bolało, a ja taki miły jestem!
- Miało boleć, jeszcze trochę, a skończę jak Maria Antonina!
- Nigdy bym cię do niej nie przyrównał - prychnął pod nosem.
Zazgrzytała zębami, ale nic nie odpowiedziała. Z jakiegoś powodu czuła się nieco zaniepokojona jego reakcjami. Zawsze miał niewyparzoną gębę, zdążyła zauważyć, ale miał więcej respektu? Dystansu? Zawsze kłócił się z Harumi. I zawsze tylko ją obrażał. Czyżby odreagowywał?
Nie - potrząsnęła głową. To nie mogło być to. Każdy by się wkurzył, gdyby kopnęli go w głowę. Ale przysięgła sobie, że gdy tylko to wszystko się skończy, gdy - jak wierzyła... jak marzyła - będą móc żyć długo i szczęśliwie, bez tracenia kończyn, bez porwań i tortur, pomyśli nad spiknięciem tej dwójki.
Przytuliła Reiichi'ego.
- Spokojnie mały, już wszystko w porządku, widzisz?
- A-ale... - szlochał chłopiec. - J-ja... R-Rentarou-nii i Reisha-nee-sama będą wściekli, jeżeli...
Mina uciszyła go i pogłaskała po głowie.
- Świetnie sobie radzisz, nie mów mi, że nie, będą dumni - zapewniła go. - A teraz zmykaj, bo muszę porozmawiać z tym tutaj Rinowatym - wskazała na Okumurę, czerwonego od krwi spływającej mu do mózgu. 
Reiichi pokiwał głową, pociągając nosem, rozprostował skrzydła i potruchtał do wyjścia.
- Będę pilnował dla was drzwi! - zapewnił.
- Jasne, damy ci znać, jak skończymy! Przyjdź potem do mojego pokoju, mamy ananasa i nie zjemy go przecież sami!
Pokiwał energicznie głową i zniknął za... pancernymi drzwiami kuchni... Dobra, nie mógł udźwignąć ruchomej ściany, ale za to drzwi pancerne otwiera bez problemu. Prawa fizyki - tak często łamane w tym nielogicznym świecie.
- Może mi pomożesz? - wykrztusił Rin, z przerażeniem obserwując wyskakujące mu na dłoniach żyłki. - Ja tu... - nie dokończył wypowiedzi, bo Mina bezceremonialnie uderzyła go w brzuch przedramieniem. Zgiął się wpół i wyleciał z windy, a ściana wróciła na swoje miejsce. Winda była całkowicie zamaskowana przez tapetę imitującą cegły. - Umieram... - odetchnął głośno. - Naprawdę? Nie można było delikatniej?
Przewróciła oczami i usiadła na znalezionym stołku, rozpoczynając szperanie po szufladach.
- Właściwie... Skoro planowałaś dojście do kuchni sama, to po co brałaś mnie ze sobą?
- Żeby z tobą porozmawiać, Rinowaty, a czułam, że lepiej zrobić to bez świadków? Serio jesteś taki głupi, czy tylko udajesz?
- To było wredne i nie w twoim stylu.
Westchnęła.
- Wybacz, jestem trochę podminowana. Niecodziennie okazuje się, że twoja rodzona siostra ukrywa przed tobą coś tak ważnego.
- Miała powody - zauważył Rin. - Jakie dokładnie to nie wiem, ale się domyślam. W każdym razie... - obrócił się na brzuch i okręcił na płytkach, tak by leżeć zwrócony w jej kierunku. - Co było tak ważne, że ryzykowałem swoje zdrowie fizyczne, przychodząc z tobą tutaj?
- Przypomniałam coś sobie.
- Jak my wszyscy.
- To dotyczy TEGO dnia.
- O...
Tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić. Zaklął w duchu i wbił wzrok w czarne linie oddzielające od siebie kwadraty płytek.
- Nie chciałam zmuszać Souji'ego, aby próbował pamiętać, bo według lekarzy wywołuje to u niego reakcję obronną organizmu... W ostatnich dniach miewał częste ataki paniki i gniewu, przypuszczam, że to przez spotkanie z tobą...
- Ja...
Przerwała mu gestem dłoni.
- To nie twoja wina, kiedyś musiało do tego dojść - jesteście przyjaciółmi, nie? Ale... Wspominał wtedy o Harumi... i cóż, wróciło parę nieprzyjemnych wspomnień - skrzywiła się. - Tej noc miał jeden z najstraszniejszych ataków. Lekarze podawali mu masę środków uspokajających. Od kilku dni systematycznie proszę ich o prawdziwe lekarstwo, ale ten cały Inoue nie chce o tym słyszeć! - prychnęła.
- Prawdziwe lekarstwo?
- Wymazanie pamięci.
Zamilkł. Naprawdę ich o to prosiła?... Czy oszalała? Wymazywać wspomnienia Souji'emu?! A co jeśli zapomni zbyt wiele? Zapomni o ich przyjaźni, o Ayano, o Keisuke... Albo o niej? Przecież chyba go kochała! Powinno jej zależeć na tym, żeby pamiętał.
- Wiem, co sobie myślisz, ale on naprawdę cierpi - odparła, jakby siedziała w jego głowie. - Mam w nosie, czy o mnie zapomni. Spędziłam z nim wiele pięknych dni. Poznałam od zupełnie innej strony... - spuściła głowę. - Otworzyłam się... Ale... Jeśli wspomnienie tamtego dnia ma go niszczyć, to wolę, żeby wszystko zapomniał. Jeżeli będzie to potrzebne, poznam go od nowa.
Przymknął oczy i uśmiechnął się gorzko. Imponowała mu jej postawa. Nie wiedział, czy sam byłby w stanie zdecydować się na taki krok. Wymazać siebie ze wspomnień ukochanej osoby po to, żeby oszczędzić jej bólu?
- O czym ja gadam! - parsknęła, uderzając się w udo. - Miałam ci opowiedzieć, co pamiętam, a tymczasem tylko użalam się nad sobą... 
- W porządku... - próbował Rin, ale znowu nie pozwoliła mu dokończyć. Te wstawki zaczęły działać mu na nerwy.
- Iwao Kagamiya.
- Co? - drgnął i uniósł brew.
- Tak się przedstawił... Czerwone włosy, ciemne okulary, jasna, chłodna, wręcz śliska w dotyku skóra - opisywała Mina, ściskając grzbiet nosa między palcami. - Iwao Kagamiya. I... jego partnerka, Suki... Suki Hideyoshi?
- Parada dziwnych imion - stwierdził Rin.
- W innej sytuacji byłoby to nawet śmieszne - przytaknęła. - Ale niestety nie jest. Souji ich zaprosił. Twierdził, że Iwao, czy 'Kawa', jak go nazywał, był jego przyjacielem, ale gdy próbowali go przesłuchiwać, plątał się w zeznaniach i nie potrafił określić, jak się poznali, kiedy i takich tam...
- Manipulacja pamięcią?
- Tak przypuszczam. Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie. Pamiętam, że kiedy przyszłam na miejsce z Len'em...
- Kitamurą?!
Westchnęła.
- Tak, Len'em Kitamurą... Był moim partnerem na tej randce, Souji czekał już z Harumi, nie patrz tak na mnie, z tego co mówił, to zgodziła się za obietnicę dostarczania jej śniadania przez następne dwa i pół semestru, czy coś koło tego... - wzruszyła ramionami. - Potem przyszli oni. Wyglądali jakby wyszli z jakiegoś filmu, jak Cullenowie ze "Zmierzchu"... Przedstawiliśmy się sobie, Iwao, Len i Souji poszli kupić bilety, a... a my zostałyśmy same. Śmiałam się jak głupia i jechałam Haru za narzekanie i wisielczy nastrój...
Mógł to sobie z łatwością wyobrazić, jak codzienną sytuację.
Dlaczego w takim razie ten obraz w pewnym momencie pękał, zawsze pękał i zawsze rozpadał się na części pierwsze, bez ładu i składu.
- A wtedy... - zmrużyła oczy. - Ni... nie pamiętam dokładnie, ale wiem, że strasznie się bałam... nie...? Suki powiedziała coś dziwnego... Haru... To dotyczyło chyba Haru... kazała mi w to nie wierzyć, ale... przyszli chłopcy i... Iwao... 
Zacisnęła usta w wąską linię. Nie chciała o tym mówić.
- Przez chwilę nie mogłam mu się oprzeć, w moich oczach przypominał bóstwo i... za wszelką cenę chciałam spojrzeć mu w oczy... Ocknęłam się, ale... weszliśmy do środka i pociągnął mnie za sobą... Z każdą chwilą mamił mnie coraz bardziej... Aż poszliśmy do ZOO, we wschodniej części lunaparku...
Spojrzała na swoją nogę, przełykając ślinę.
- Zatrzymaliśmy się na dłużej przy zwierzętach polarnych, pamiętam, że podobały mi się niedźwiedzie polarne... Iwao powiedział coś chyba... że to nowy nabytek... - potrząsnęła głową i przez chwilę nie mogła nic z siebie wydusić. - I usłyszałam... wybuch. Odwróciłam się, a... ale wtedy...
Domyślał się, co się stało wtedy. Nie chciał jej zmuszać do kontynuowania, lecz sama się tego podjęła.
- Odwróciłam się, chwycił mnie za gardło, spadły mu okulary... Zaczęłam spadać, nie mogłam przestać patrzeć... Nie pamiętam nawet koloru jego oczu, ale... Usłyszałam plusk wody... lodowatej wody... potem drugi i wibracje. Coś chwyciło mnie pod wodą, poczułam ból... i urwał mi się film.
Zamknął oczy i oparł twarz na dłoni. Oczyma duszy próbował wyobrazić sobie tą scenę, za łatwo mu to przyszło.
- Piękne.
Wytrzeszczył oczy, automatycznie je otwierając. Czuł ogarniającą go falę gorąca. Ten głos...
- Musiałam to komuś powiedzieć, nawet jeżeli niewiele to wniesie do sprawy.
- W porządku.
- Ale...
- Ale?
- Jest jedna rzecz, która mnie niepokoi - mruknęła. - Bo widzisz, chodzi o to, że usłyszałam wybuch, nie?
Skinął głową.
- Wiem, co zrobił ten Cat Sidhe, ale... on nie mógł wywołać wybuchu, a przynajmniej nie takiego i on... dochodził jakby z zupełnie innej strony, więc koci demon atakujący miasto nie mógł być sprawcą?

...więc koci demon atakujący miasto nie mógł być sprawcą?
Zmrużył oczy, czując otaczające go zewsząd ciężkie powietrze. Właśnie wyszedł z chłodnego oddziału specjalnego, prowadzonego przez egzorcystów i Wtajemniczonych, więc był to dla niego niejaki szok termiczny. Ale nie taki, by dostać ataku serca, na szczęście.
Przesiedział w szpitalu dobrych kilka godzin, a obraz rzeczywistości poza budynkiem wcale tak bardzo się nie zmienił. Gruzy na ulicach, radosne, beztroskie dzieci nieświadome zła czającego się wśród ruin dawnych ulic.
Przeciągnął się leniwie i nabrał głośno powietrza.
Skrzywił się. 
Śmieeetnik.
Powinien jak najszybciej się stamtąd wynieść. Może by tak wstąpić do spożywczaka po składniki na sukiyaki? Mógłby też kupić parę ciasteczek taiyaki dla Kuro. Należało mu się. Z jakiegoś powodu czuł się winny, słysząc te wszystkie plotki, szepty i głuche telefony na temat TAMTEGO dnia. Kto w ogóle wymyślił to kretyńskie określenie?
Wolał nie wiedzieć.
Jęknął i przyspieszył kroku.
Zatrzymał się przy kontenerze, ku własnej irytacji, bo oto w tej chwili musiał usłyszeć swój dzwonek - "Undead" by Hollywood Undead. Znalazł ten kawałek kilka dni temu i wręcz się zakochał. Wyjął komórkę z kieszeni i chwilę zwlekał z odbieraniem. Wreszcie zerknął na wyświetlacz, zamiast wystukiwać rytm i nucić. Zmarszczył brwi, widząc nieznany numer. Odebrał.
- Halo?
Cisza, ale kiedy już miał się rozłączyć, usłyszał czyjś wyjątkowo przerażający śmiech, od którego zjeżyły mu się włosy na karku.
- Zaczęło się...
- Co takiego? - wykrztusił. - Jaja sobie ze mnie robisz, koleś?!
- Więc płoń.
Wybuch.
I fala gorąca uderzająca w niego z całej siły. Brak czasu na ruch. Zupełnie jakby wrósł w podłoże. Czuł, że jego skóra zmienia się w ciecz, skrapla się, a miejscami twardnieje jak pancerz, wygiął się w przód, po pierwszej fali nadeszła druga, miażdżący kości odrzut.
Jeden, wspólny krzyk tłumu.
Tik-tak.

Stał w pokoju szpitalnym Tsudy, tuż przy łóżku, śmiali się, gadali i wcinali ananasa. Reiichi siedział na kolanach Miny, która razem z siostrą plotła mu warkoczyki, zupełnie, jakby zakopały topór wojenny. Z telewizora wiszącego w rogu pokoju dobiegały rytmy piosenek z MTV.
Dopóki nie nadeszły te niepokojące dźwięki śnieżycy.
- Co jest? Myślałem, że mają tutaj dobrą kablówkę...
- Nie sądzę, żeby to była wina kablówki - mruknął Souji.
I wtedy ich oczom ukazał się ten obraz. Obraz, którego woleliby nigdy nie zobaczyć i który wyrył się w pamięci na zawsze.
Souji chwycił, co miał pod ręką, padło na pilot od telewizora. Zamachnął się i cisnął nim w ekran, który jak rozbite lustro, rozpadł się na setki kawałków, trzask elektryczności rozległ się w budynku. Z korytarza dobiegł ich pisk.
A z ekranów we wszystkich pokojach wydobywały się agonalne wrzaski. Te same, co wcześniej. Mika zakryła uszy i potrząsała głową, łzy płynęły z jej niewinnych oczu. Reiichi siedział jak zaklęty, dysząc głośno, próbując powstrzymać się od płaczu. Mina wdziała pokerową maskę, próbowała przemawiać do Souji'ego. Ale ten jakby się wyłączył.
- Tsuji... - odezwał się Rin, kładąc mu dłoń na ramieniu.
Był równie wstrząśnięty. 
Ciałem jego przyjaciela zawładnął krzyk. Jeden, głośny, przejmujący krzyk, krzyk egzystencjonalnego strachu, krzyk bólu, krzyk cierpienia, krzyk żalu, krzyk bezradności. Zupełnie, jakby Tsuda przejął na siebie ich emocje.
A potem wbiegli lekarze.

Tik-tak.
Leżał na ziemi, z twarzą przy gorącym asfalcie. Czuł swąd spalonych włosów i skóry. Słyszał wrzaski ludzi i dźwięki syren strażackich dobiegających go z odległych zakątków miasta. Słyszał to wszystko.
Odruchem wymacał swój miecz. Pokrowiec spłonął, ale broń i pochwa pozostały całe. Zacisnął obolałe palce, obdarte ze skóry, wokół rękojeści. Podparł się na piekących łokciach. Bolało go całe ciało. I wiedział, że tylko demonicznemu dziedzictwu zawdzięczał życie.
To czyniło go potworem.
Dlaczego zaprzeczać? On się taki urodził. Oni próbowali się tacy stać.
Wstał.
Ludzie zbierający się wokół niego, próbujący mu pomóc, przymierzający się do sprawdzenia pulsu, wpatrywali się w niego jak cielęta w malowane wrota. Wiedział, że wkrótce zobaczą go tylko jako demona.
Więc płoń.
- Więc płoń - powtórzył głos, z głębin jego serca.
Chwycił tsukę Kurikary jedną ręką, a sayę - drugą. Przymknął oczy.
Niech wiedzą.
Niech patrzą.
Nie poczują jego ból.
Wysunął miecz z pochwy.
- NIE!
Kolejna fala gorąca, tym razem wyszła mu naprzeciw. 

Niech polecą iskry!
Nie ma już odwrotu!
Spal to, jakby miało zniknąć!
I już bez wahania,
Niech polecą iskry!
Jakby to był wyścig,
Zwij mnie szaleńcem,
Mam już dość czekania,
Niech polecą iskry!


----------------------------------------
Długo wyczekiwane 'coś'. Ciekawe, czy ktoś skojarzy sobie tytuł rozdziału z pewnym M&A *patrzy z nadzieją na pustą widownię* Doobra, nawet osoba, po której się spodziewałam, że skuma odniesienie do pewnych anime - nie skumała o co mi chodziło, więc może stawiam poprzeczkę za wysoko? Pewno tak, jak to ja.
Mam "inteligentne żarty". Hahahaha. NIE.
Nie mam za wiele do powiedzenia w sprawie rozdziału - w tej chwili, bo jest 1:02 w nocy, w sumie już 9.11... Tiak, wszystko jedno. Naprawdę chciałam skończyć już ten rozdział, żeby mieć z nim spokój i iść dalej z fabułą.
Wieeeem, męczę moich bohaterów na wszystkie możliwe sposoby, ale taki desowaty urok, cóż poradzić.
H: Jak nie urok - to sraczka.
Właśnie.
W każżżżdym razie, mamy nasze Anioły, mamy szaleńca Iwao... Co się dzieje w tym wszystkim? Łeeeeh...
W następnym rozdziale pewno będzie creepy scenka, którą nasi protagoniści zobaczyli w telewizji. Związana z tym całym wyścigiem Haru i Aniołów Rozpaczy - just saying, żeby nie było, że nic ze sobą nie powiązane. Bo powiązane, wierzcie lub nie, ale przynajmniej większość rzeczy, które się pojawiają, ma jakieś korzenie w przeszłych rozdziałach.

Co spowodowało wybuch w lunaparku?
Co jest celem Iwao?
Kim był rozmówca Akihito?
Gdzie podziały się Suki i Kimiko?
Czy Aine i Inami uciekną od piekła Shizume City?
Jak Tsuda poradzi sobie z bolesnymi wspomnieniami?
Czy Murakami wymaże mu pamięć?
Co stanie się z Rin'em?
... A Harumi?
Na te, jak i wiele innych pytań - odpowiedź znajdziecie w następnych rozdziałach opowiadania: "The White Familiar".
Zapraszam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz