poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział XXIX - "Terror"

W lewo, prawo, w przód i tył,
Wyjścia nie ma, choćbyś wył,
W lewo, prawo, w przód i tył,
Wyjścia nie ma, choćbyś wył,
Lewo, prawo, prosto goń,
Czy już czujesz śmierci woń?
Lewo, prawo, prosto goń,
Czy już czujesz śmierci woń?

Płacz wstrząsał jej ciałem, gdy biegła wśród ciemności, szukając drogi ucieczki. W lewo, prawo, w przód, czy tył, gdziekolwiek by się nie udała, wiedziała, że ją znajdą. Była pewna swojej beznadziejnej sytuacji, a jednak, nie mogła przestać się ruszać. Słyszała bicie serca w piersi i spróbowała zrównać je z rytmem kroków.
Gwoździe postukiwały o posadzkę, informując oprawców o jej położeniu. Kuśtykała, czując, jak naciągnięte mięśnie i kości zmieniają pozycję w nodze. Układały się w niewłaściwych miejscach sprawiając jej jeszcze więcej bólu.
Zamarła z rozszerzonymi ze strachu oczami. Naprzeciw niej Anioł zrobił to samo. W ciemności mogła dostrzec tylko jego błyszczące oczy, jedno siarko-żółte, drugie jak wykute w białym marmurze. Brała szybkie, płytkie oddechy, obciążane szlochami. Z jej gardła wydobywał się charkot, a krew zostawiała w ustach metaliczny posmak. Czuła pieczenie rozciętych policzków i uderzające o nie fale powietrza, wywołane drganiami przy biegu.
Potrząsnęła głową, zaciskając powieki.
Zaciskając powieki.
Rozwarła oczy sekundę po pojawieniu się przerażającej myśli.
Anioł był blisko, za blisko. W ciągu tej jednej chwili znalazł się tuż przed nią, dzieliło ich ledwie dwa i pół metra. Oddychała coraz ciężej i coraz szybciej, niemal kwiląc ze strachu. Wyminęła go bokiem i zaczęła uciekać tyłem, nie spuszczając jego sylwetki z oczu. Kiedy znalazła się na bezpiecznej odległości, odwróciła się. Nie słyszała jego kroków, tak jak on jej, ale wiedziała, że jest tuż za nią. Nie chciała się odwracać, by to sprawdzać.
Bawił się z nią.
Na tym to polegało.
W porządku, pozwoli mu na zabawę, a potem znajdzie drogę ucieczki, jakoś jej się uda. Przecież zawsze biegała najszybciej! Zawsze znikała, jak błyskawica. Nie miała sobie równych - nigdy. Nigdy.
Nacisk wywierany na serce zdawał się rozdzierać jej klatkę piersiową, czuła jakby ktoś stopniowo wbijał jej kolejne noże w plecy i powoli odbierał jej życie, specjalnie omijając najbardziej wrażliwe miejsca, aby wydłużyć katusze.
Lewo, prawo, czy wciąż prosto?
Gdziekolwiek nie pobiegnie...
On tam będzie.
Kolejny Anioł czekał na nią tuż za rogiem. Patrzyła na niego, potrząsając głową, oczy jej się szkliły i chociaż organizm z całej siły skłaniał ją ku zatrzaśnięciu powiek, a układ nerwowy wysyłał silne, bolesne impulsy, to nie zrobiła tego. Dzwony w głowie, krzyki w korytarzu. Uderzyła ciałem w Anioła, ale on nawet nie drgnął. Poczuła pulsujący ból w ramieniu i usłyszała trzask. 
Spojrzała na oprawcę i poczuła, jak robi jej się niedobrze.
Zamiast niego ukazał jej się ostry róg zakrętu.
Zaciskając zęby wskoczyła do kanału i ruszyła przed siebie, chlupocząc. Wcześniej bała się uciekać tą drogą, żeby nie robić za dużo hałasu, ale wiedziała, że i tak by ją znaleźli. Rzuciła się ślizgiem, barwiąc brudną wodę swoją krwią. Zanurkowała w głębokich ściekach, nie zamykając oczy. Wszystkie nieczystości wdzierały jej się do oczu, nosa. Wiedziała, że jak tak dalej pójdzie to się utopi.
Utopi.
Krzyknęła pod wodą i zaczęła się krztusić. Próbowała wypłynąć na powierzchnię, ale coś chwyciło ją za kostkę. Wytrzeszczyła oczy.
Z góry obserwowały ją zielone ślepia. Wyrywała się w ich kierunku. Wszędzie lepiej, niż tu. Wierzgała nogami, biła rękami, ale schodziła tylko w dół i w dół. Chwyciła się za szyję sprawną ręką, czując, jak brudna woda zalewa ją od środka.
I wtedy poczuła uderzenie, coś zepchnęło ją na prawą stronę kanału. Impakt wyrzucił z jej płuc całą wodę, która dostała się tam przy desperackich próbach ucieczki. Próbowała chwycić się krawędzi ścieżki, ale nowa fala oderwała ją od stałego gruntu. Niestabilny prąd miotał nią pod wodą, od czasu do czasu dając możliwość wystawienia głowę na powierzchnię. 
Anioł.
Poczuła dłoń na swojej głowie. Palce wplątały się we włosy i wyciągnęły ją na górę.
- Pierwszy strike - szepnął złowieszczo.
Jej głowa skolidowała z podłogą. Usłyszała trzask i coś ciepłego spłynęło jej po skroni. Ciemność.

Tik-tak.

Biegła, znów biegła. Wiedziała, że nie zostało jej dużo czasu, wiedziała, że to tylko kwestia chwili i straci kolejną szansę. Po przebudzeniu ponownie wskoczyła do kanału i skorzystała z podziemnego tunelu, by przedrzeć się do drugiego korytarza. 
W biegu mijała fosforyzujące graffiti na ścianach, ale w promieniu kilometra nie wyczuła choćby żywej duszy. Czuła, jakby stopniowo odcinali jej wszystkie zmysły, poza jednym - wzrokiem. Wrażenia odbierane przez jego ośrodek pozostawały w pamięci do samego końca, nie dało się ich wymazać. 
Zupełnie jakby ogłuchła - już nawet nie słyszała swoich kroków. Zupełnie jakby straciła czucie - całe jej ciało zdrętwiało i nie była świadoma bólu, jaki nim wstrząsał. Zupełnie jakby odebrali jej węch - od zimnej, brudnej wody kanału zatkało jej nos i nie potrafiła rozpoznawać zapachu. Zupełnie jakby krew stała się jedynym znanym jej smakiem.
Już tylko widziała.
Anioły, które pojawiały się na końcach korytarzy, a potem nagle znikały. Anioły, które czaiły się za każdym zakrętem, przyprawiając ją o ataki paniki. Anioły, które przypierały ją do ścian i rozpływały się w powietrzu.
Były wszędzie, w lewo, prawo, w przód czy tył, gdzie nie poszła, tam on był. Anioł.
Czarna rozpacz przejęła jej umysł, panika zawładnęła ciałem. Uderzyła ciałem o ścianę. Chciała rozbić sobie głowę. Nie rozumiała, dlaczego w dalszym ciągu nie umarła. Nie wiedziała, jakim cudem jej ciało było w stanie znieść tyle bólu. Chciała to po prostu skończyć. Zacisnęła sobie palce wokół szyi najmocniej jak potrafiła.
Ale poślizgnęła się i wylądowała na płyciźnie w kanale. Oddychała ciężko. Zmęczona od biegu, jej ciało przejęte bólem, choć układ nerwowy o niczym takim jej nie informował. Chwyciła się za głowę, potrząsając nią na boki, w przód i w tył. Wewnątrz działa się burza, z której nie potrafiła rozpoznać nawet najprostszej myśli.
Czy to była jej kara?! Kara za wszystkie grzechy, które w swoim życiu popełniła? 
Nie... Nie chciała tak skończyć, nie... Nie sądziła, że kiedykolwiek się do tego przyzna, ale chciała żyć! Chciała stąd wyjść, wrócić do szkoły, do ludzi, których wiecznie odpychała i nienawidziła, lecz teraz wydawali się piękni, odlegli i jednocześnie dziwnie bliscy jej sercu. 
Zaszlochała głośno, choć próbowała się zaśmiać. To jest to.
Wstała, zaciskając dłonie w pięści. Mogła iść dalej.
Wyszła na brzeg i ruszyła, pędem. Postanowiła podejść do tego metodycznie, postanowiła przestać uciekać bez sensu i spróbować. Pragnienie wyjścia urosło ponad pragnienie zakończenia tortur. Dyszała, ale oczy jej błyszczały.
Mogła to zrobić!
Nagle zamarła.
Anioł stał po drugiej stronie kanału, po jej lewej stronie. Wiedziała, że nie może patrzeć się na niego wiecznie, bo podejdzie kolejny i zakończy wszystko, co zdążyła zbudować w tym krótkim czasie.
Nagle dostrzegła boczny korytarz.
Jeśli uda jej się nim uciec, to będzie bezpieczna! Przynajmniej częściowo. Ale najpierw musiała tam dobiec przed Aniołem. Pestka, wystarczyło nie spuszczać z niego wzroku! Przeszła pierwsze dwa kroki, oglądając się na jego nieruchomą sylwetkę. Wieczny uśmiech wycięty przez Accel'a nadawał jej twarzy maniakalnego wyrazu.
Nagle dostrzegła go kątem oka.
Poczucie beznadziejności i paniczny odruch sprawił, że jej serce zatonęło w klatce piersiowej. Dwa Anioły. Osaczyli ją. Każdy z jednej strony. Mogli ruszać się tylko wtedy, kiedy nie patrzyła. Z trudem przełknęła ślinę. Albo jedna, albo druga strona.
Jeśli spojrzy na Accel'a, pozwoli ruszyć się drugiemu. Na odwrót wyjdzie tak samo. Zamarła. Nie rozumiała, dlaczego nie wykonali jeszcze ruchu. Jej ciałem wstrząsnął szloch. Była tak blisko!
Nie potrafiła niczego rozplanować, każda strategia znikała za czerwonym krzyżem symbolizującym jej bezradność. Nabrała głośno powietrza, krew spływała po jej ciele i zasychała, podobnie jak brudna woda. Rzuciła się przed siebie, zamykając oczy i wcisnęła w ciemną uliczkę. Była wąska, ledwo się tam mieściła. Miała nadzieję, że nie będzie tak cały czas i uda jej się przejść.
Nagle poczuła, jakby ktoś ją drapał. Nie bolało, bo w końcu straciła czucie, ale... Było niepokojące.
Krew spływała jej liniami po bladej skórze, łańcuszki zakończone wisiorkami w kształcie kropli. Z każdej strony. Chyba tylko jej głowa została oszczędzona przez zęby korytarza. Poczuła, że panika przejmuje władzę nad jej ciałem i wbrew zdrowemu rozsądkowi, który i tak zaczęła tracić gdzieś po drodze, rzuciła się wprzód do ucieczki. Ostrza cięły jej skórę, zupełnie jak materiał w salonie krawca. Podcięte włosy falowały, uderzając o zakrwawione plecy.
Zamarła, kolec przebił się na wylot przez jej ramię.
Oddychała ciężko.
Słyszała czyjeś kroki.
Mechanicznie, jak robot znający podstawowe komendy, odwróciła głowę, ale nic nie dostrzegła. Zupełnie jakby Accel i drugi Anioł rozpłynęli się w powietrzu. Skoncentorowała się na próbie oderwania od ostrego narzędzia. Czuła jak penetruje jej skórę, gdy odwróciła się bokiem, by móc przejść.
I właśnie wtedy usłyszała śmiech.
- Drugi strike.
Nie zauważyła, z której strony nadeszło uderzenie.

Tik-tak.

Znów ocknęła się w biegu, przesuwała się wąskim korytarzem, ale tym razem bez tnących jej ciało ostrzy. Mimo to wiedziała, że obrażenia pozostały. Czuła powietrze wnikające do rany w ramieniu, czuła sunące po skórze łańcuchy kropli krwi z rozcięć.
To była jej ostatnia szansa.
Zewsząd słyszała szepty, piski, krzyki. Wpadały do uszu, wnikały do głowy i tam zostawały, bijąc i wszczynając raban wewnątrz czaszki, próbując rozbić ją od środka. Nie dbała już gdzie biegnie, każdy kierunek wydawał się beznadziejny. Krążyła od jednego korytarza do drugiego, traciła orientację. Anioły pojawiały się i znikały, mamiły ją chwilami sukcesów, by zaraz odciąć skrzydła. Wyśmiewały ją w ten sposób.
Czuła się sponiewierana.
Czuła się się obdarta z godności.
Rzucała się na każdy błędny ognik.
Wspinała się po drabinie, to musiało być wyjście. Jej bilet na powierzchnię. Każdy krok sprawiał ból, którego nie rozpoznawała, ale było warto. Wiedziała, że nawet jeśli to dopiero przedsionek jej wybawienia, to jest szczęśliwa.
Nie pamiętała, jak udało się jej tam dostać. Pamiętała tylko, że ma się wspinać. Więc pokonywała kolejne szczeble, ślizgając się na metalu w swoich stopach, czując jakby wrósł on w nią i stał się jej integralną częścią.
Dotarła do włazu. Ręką, którą posługiwała się sprawniej, zaczęła go wypychać. Był ciężki i z początku nie chciał się ruszyć, ale w końcu musiał ustąpić. Nadzieja urosła w niej, pomimo podszeptów umysłu.
Krzyki w głowie zawsze mówiły to samo.
Przychodziły znikąd, jakby czaiły się w ścianach, albo żyły w jej myślach od zawsze. 
Przyspieszył jej oddech.
Wspięła się na sam szczyt, gotowa by znów biec...
Gdyby nie to, że nie było jak i dokąd. Znalazła się w ciemnej klitce, zewsząd otaczana przez kamienne ściany, a jedyną drogą wyjścia był właz, którym się tam dostała. Czuła, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi.
Musiała stamtąd uciekać.
Już zaczęła zsuwać się w dół na drabinkę, gdy je zobaczyła. Oczy.
Anioły.
Zbliżały się.
Zamknęła je pod włazem, tym samym odcinając sobie jedyną drogę. Zamknęła się w tej niedużej klitce. Wstrzymała oddech, by za chwilę znów go wypuścić. Spróbowała się wyprostować, ale uderzyła głową o sufit. Miała mało miejsca.
Poczuła dziwną falę gorąca docierającą do niej zewsząd, jakby nagle temperatura w klitce wzrosła o pięćdziesiąt stopni. Pomieszczenie wydało się małe, jak pudełko od zapałek. Miała wrażenie, że ściany zaraz zjadą się ze sobą, zmieniając ją w papkę krwi i pokruszonych kości. Sufit napierał na nią, jakby zaczynał się walić. Wbił jej głowę między ramiona. Skuliła się w najmniejszą kulkę, jaką tylko potrafiła, ale i tak czuła ciasnotę tego miejsca.
Linie cegieł w ścianach zaczęły się rozmazywać, zbliżać, zasłaniać jej wizję. Ze szpar wyzierały się oskarżycielskie, agonalne wrzaski. Do uszu docierał szum szeptów. Okalały ją zewsząd, jakby to był ich plan. Zagonić ją w kozi róg, żeby nie mogła się wydostać.
Poczuła, że płacze. Znów płacze.
Czuła beznadziejność swojej sytuacji i strach, jak nigdy. 
Czy to naprawdę była kara?
Straciła wszystko, co czyniło ją sobą, odwagę, zdolności logicznego myślenia, kreatywność, nadzieję i godność. Odebrali jej to wszystko, razem z jej mocami. Mocami. 
Pandora była dla niej wszystkim.
Bez niej, zostawała nikim.
Uwolnij mnie.
Potrząsnęła głową, dusząc się od powstrzymywanych szlochów. Znów te głosy. Czy nie mogły zostawić jej w spokoju?
Możesz to zrobić.
Możesz mnie uwolnić.
Możesz się stąd wydostać.
Ściany napierały na nią, dusiły między sobą i odbierały świadomość i poczytalność. Czuła, że się zbliża. Czuła, że to już koniec i nie ma wyjścia.
- Trzeci strike.
Otworzyła oczy, widząc przed sobą chłopca. Był niższy od wszystkich aniołów, ale bez wątpienia, należał do nich. 
Axel.
- Szach mat - rzekł lodowatym tonem.
Czuła, że odpływa. Stała z boku, już nie znajdowała się w swoim ciele. Była jedynie niemym, biernym świadkiem wydarzeń.
- Płoń.
Ostatni krzyk
Zacisnęła powieki.
Zmień rzeczywistość.
Przeobraź się.
Czuję to znów,
Ten nagły skurcz,
 Coś ściąga w dół, w otchłań głęboką,
Silny zawrót głowy,
Coś się zmienia,
Przeobrażam się,
To dopiero początek.


- Iść tam i pomóc im, czy pozostać biernym świadkiem? Intrygujący wybór - mruknął do siebie Ranmaru Katsuragi, stojąc na dachu wieżowca, w tej samej dzielnicy, w której doszło do wybuchu przy szpitalu.
Jego codzienny biały kitel zastąpił uniform egzorcysty z broszką w kształcie emblematu Zakonu i pieczęcią Ophiuchusa (gwiazdozbiór wężownika - patrz, wąż Eskulapa, laska Asklepiosa i kaduceusz) na plecach. Jego sylwetka odznaczała się wśród ciemności, oświetlana  szmaragdowym blaskiem.
- Co o tym sądzisz, Momen? - spytał, zwracając się do laleczki, siedzącej na jego ramieniu.
- Momen, momen!
Zaśmiał się krótko i poklepał ją po głowie. Pobłażliwość spływała z każdego wykonanego przez niego gestu. Momen poruszyła gałgankową główką i odsunęła się gwałtownie, zeskakując z jego ramienia. Opadła na podłogę w szmaragdowym blasku, jej sylwetka zetknąwszy się z językiem płomienia zajęła się ogniem i zniknęła.
Aby pojawić się pod inną postacią.
- Nemo - rzucił Ranmaru, a jego usta wykrzywił uśmiech. - Cóż zrobiłem, żeby zasłużyć na twoje towarzystwo, zamiast mojej ślicznej, maleńkiej Momen? - spytał, nie odwracając wzroku od tonącej w ogniu ulicy.
Nemo zerknął na niego podejrzliwie, po czym dzwoniąc suwakami wskoczył na krawędź dachu, kucając na nim boso i czujnym wzrokiem obejmując obraz rozciągający się przed nim.
- Mój pan traci cierpliwość, Samedi, miałeś przestać ingerować w Grę, powinieneś się wycofać, bo to nie twoja sprawa - mruknął Nemo, odsuwając suwak skrywający jego dłoń siłą woli. Blady wysunięty palec wylądował zaraz w jego ustach, a paznokieć między zębami.
Ranmaru roześmiał się głośno i rozłożył ręce.
- Powiedz mi Nemo, czy byłbyś w stanie obgryzać paznokcie, gdyby rozkazał ci to twój pan? 
Demon odwrócił głowę w jego stronę i zmarszczył brwi.
- Pan rozkazał Nemo?
- Hipotetycznie, mój drogi, hipotetycznie - zapewnił Ranmaru, klepiąc go pobłażliwie po głowie. Nemo odsunął się z głośnym sykiem i posłał mu wściekłe spojrzenie. Jednak na ustach egzorcysty wciąż widniał zawadiacki uśmieszek. - Mam przed sobą całą wieczność, Nemo - rzekł w końcu.
Nemo przewrócił oczami.
- Rozkazy to rozkazy - rzucił. - Mój pan powiedział, że daje ci ostatnią szansę, więc nie zmarnuj jej przez swoją głupotę, bo wrócisz do ziemi, do swojej żony.
Ranmaru skrzywił się.
- Przemyśl to - dodał Nemo.
Nie powiedział nic więcej, a zwyczajnie zeskoczył z dachu na uliczkę i zwróciwszy się w lewo, popędził przed siebie wielkimi susami, niewidzialny dla ludzkiego oka. 
Ranmaru obserwował jak jego gibkie ciało rozpływa się na końcu ulicy i westchnął ciężko.
- Gnić obok niej? - mruknął do siebie. Przesunął dłonią po twarzy, oczami duszy widząc, jak wszystkie jej szczegóły spływają po nim zmieniając się w bezkształtną masę, mięso i skóra odrywają się od kości. - Nigdy - uciął stanowczo. Obraz zatrzymał się. Dłoń w czarnej rękawiczce zatrzymała się na lewym oku. Zamknął je i zaraz otworzył. Odsunął dłoń, trzymając między palcami płonący, szmaragdowy kwiat.
Uśmiechnął się do siebie.
- Kiedyś wszyscy zwiędniemy.
Kwiat przemieścił się, lądując na środku jego dłoni.
- A ja już umieram z ciekawości, by zobaczyć, co będzie działo się dalej - wyszeptał.
Podniosłą chwilę przerwał dzwonek telefonu. Zaskoczony tym dźwiękiem lekko podskoczył, wypuszczając z dłoni kwiat, który spłonął w locie i zostały z niego już tylko iskry. Szmaragdowe płatki zniknęły w dymie.
Sięgnął do kieszeni, by wyjąć komórkę. Uśmiechnął się szerzej widząc numer na wyświetlaczu. Bez żalu umieścił urządzenie na krawędzi dachu, wibracje powoli zsuwały je po murze. Połączenie zerwało się w ostatniej chwili. Ranmaru przymknął oczy, i odetchnął głośno. Czuł ruch piór pod płaszczem, słyszał jęk prutego materiału. Czarne skrzydło rozprostowało się, wolne od ścisku.
Na ekranie pojawiła się treść wiadomości tekstowej.
KATSURAGI RUSZŻE DUPĘ I PRZYJDŹ MI POMÓC, BO KURWA NIE WYRABIAM Z ILOŚCIĄ RANNYCH, A JAK NIE POJAWISZ SIĘ W PODSKOKACH ZA PIĘĆ MINUT, TO PRZYSIĘGAM, ŻE POKAŻĘ CI WNĘTRZE TWOJEJ WŁASNEJ DUPY, BO TEGO CHYBA JESZCZE NIE WIDZIAŁEŚ.

Rin czuł się jak zwierzę. Dzikie, bezlitosne, bez sumienia, i było mu z tym dobrze. Przynajmniej wtedy. Podszepty duszy mówiły mu słusznie, że będzie tego żałował, że nie powinien tego robić, że to wszystko tylko emocje, nad którymi musi zapanować, zanim przejmą nad nim kontrolę. Ale nie chciał tego robić.
Płomienie pokrywało jego ciało, lecząc je z fatalnych poparzeń zadanych mu przez wybuch. Wciąż czuł ból, a głuche dzwonienie to wszystko co mógł usłyszeć. Wśród otaczającego go ognia nie dostrzegał żadnych kształtów.
Przekrzywił głowę, aż strzeliły kręgi szyjne kręgosłupa.
- Co takiego? - spytał. - Czego chcecie?
Świst gorącego powietrza nie umknął jego uwadze. Poczuł go na rozpalonej ogniem skórze i w ostatniej chwili odwrócił się, blokując nadchodzący atak. Mieczem zatrzymał napierającego na niego gołymi rękami... Io Ashido.
Widok znajomego asystenta Midori Moriyamy rozproszył go i nie zlokalizował zbliżającego się niebezpieczeństwa z zupełnie innej strony. Drugi napastnik podciął go, sprawiając, że wylądował na ziemi pod Io. Chłopak przycisnął klingę do jego szyi. 
- Co ty... - syknął, zbierając się w sobie po chwilowym szoku. Skupił całą swoją siłę na mieczu, a ten buchnął płomieniami, uderzając Io w twarz, zmuszając do oderwania się od Rin'a. Chłopak padł na podłogę.
Okumura wykorzystał to, żeby się podnieść i w tym samym momencie odskoczyć przed zbliżającym się z zawrotną prędkością kieszonkowego noża. Zbił go ostrzem katany, wbijając ostrzem w podłoże. 
- Nie pójdzie wam ze mną tak łatwo - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Napastnik zatrząsł się. Rin początkowo myślał, że zrozumiał sytuację i przestraszył się jego demonicznej postaci. Ale gdy ognisty podmuch wyłonił jego postać z cienia, zauważył, że jest wręcz przeciwnie. 
Białowłosy, średniego wzrostu, czerwone oczy, krwawy Glasgow Smile. 
Histeryczny śmiech.
- Na to liczyliśmy, Synu Szatana! - wykrzyknął, pomiędzy napadami powstrzymywanej euforii. Jego dłonie otaczały płomienie, jarzące się wszelką odmianą czerwieni, pomarańczy i żółci. Nie podnosząc noża, napastnik rzucił się na niego z wyciągniętymi przed siebie pięściami, wykonując profesjonalne zamachy. Rin nie czekał z odpowiedzią, zasłaniając wszystkie nadchodzące ciosy Kurikarą, bez możliwości kontrataku. - Mamy nadzieję, że godziwie nas zabawisz!
I nagle napastnik zniknął.
Pojawił się tuż za nim, a może to był Io?
Poczuł palący oddech w okolicy szyi. Miał wrażenie, że jego skórę trawi żywy ogień. Poczuł, że ktoś łapie go za koszulkę i uderzył plecami o ścianę. Impakt wyrzucił całe powietrze z jego płuc. Nie mógł złapać nowego oddechu. Wpadł w chmarę płomieni, a Koukamen wyleciał mu z rąk. Musiał szybko zareagować, w przeciwnym wypadku był stracony.
Sylwetka wroga sięgała po jego miecz.
Przez głowę przelatywały mu strzępki słów, głośnych zaprzeczeń, wyciągnął rękę.
Od broni buchnęły płomienie, które odrzuciły od siebie Ashido. Rin miał wrażenie, że ogień splata się z ogniem, języki mieszają między sobą i barwa płomienia powoli przechodzi z gorących czerwieni, w chłodny błękit. Rzucił się przed siebie, kopiąc napastnika w brzuch i powalając go na ziemię. Pochwycił miecz i stanął w bojowej pozycji. Byli przed nim odsłonięci.
- Nie pozwolę - wychrypiał.
Czuł, że jego gardło zmienia się powoli w papier ścierny, a jemu samemu trudno jest oddychać przez temperaturę powietrza. Gorąco otoczyło go, zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Było wszędzie.
Ścisnął miecz w dłoni, błękitne płomienie pokrywały jego skórę jak drugi pancerz. Io uśmiechnął się, co mógł teraz z łatwością dostrzec, bo spalił wcześniej białą maskę, skrywającą twarz. Teraz już rozumiał, dlaczego się ukrywał.
Skóra wokół ust była praktycznie wypalona, jakby ktoś oblał go kwasem. Doskonale widział sczerniałe dziąsła i ostre zęby wyszczerzone w kościstym uśmiechu.
- Accel - rzekł do swojego partnera. - Mieliśmy tylko przekazać wiadomość.
Accel  - jak się okazuje - białowłosy posiadacz Glasgow Smile, zakręcił nóż na palcu i złapał go otwartą dłonią, wbijając ostrze w bladą skórę. Jego uśmiech był wieczny, ale teraz wydawał się szczerze rozbawiony. 
Nikt nie powiedział, że nie możemy się zabawić.
Jego słowa zdawały się zawisnąć w powietrzu. Rin nie zdążył zareagować wystarczająco szybko, zdezorientowany, nie będący w 100% skupiony na działaniach Accel'a. Chłopak rzucił się na niego z nożem. Udało mu się skontrować, ale był szybki. Musiał jednocześnie odbijając ataki - robić uniki. 
Io stał i przyglądał im się przez chwilę, po czym zniknął w chmarze płomieni. Rin wiedział jednak, że nie znalazł się daleko. Z prawdziwie siarczystym kopniakiem rzucił się na niego ledwie parę sekund później. Okumura próbował zablokować go, ale nie było to łatwe, gdy z drugiej strony atakował go Accel.
- Nawet nie próbuj!
Zakręcił mieczem w powietrzu, tworząc wokół siebie mini-wir z płomieni. Skorzystał z obserwacji ruchów napastników, którzy widocznie nie byli odporni na działanie jego błękitnych płomieni. Nie bali się ich. Nie odbierały im cielesnej postaci - jak innym demonom, ale działały.
Wyłonił się z chmury ognia kopiując ruch Io. Jego but spotkał się z mostkiem Accel'a. Wykorzystał przeszkodę na swoją korzyść i wybił się z silnym zamachem rąk. Poczuł uścisk wokół kostki, gdy posyłał falę błękitnego ognia w kierunku wroga i po chwili uderzył o ziemię. Ostrze odbiło się od niej ze szczękiem metalu. Obcas buta wbił mu się w brzuch. Dłoń wplotła się we włosy i przygniotła boleśnie twarz do asfaltu, przesuwając nią i zdzierając skórę.
- Płoń.
Znał ten szept.
- Płoń - powtórzył, imitując ton Accel'a.
Chwycił Kurikarę za mono-uchi i bez zastanowienia uderzył przeciwnika jej tsuką. Ten syknął i był zmuszony się odsunąć, ale wtedy natarł na niego Io, z dłońmi otoczonymi językami płomieni. Rin zablokował atak ostrzem katany, kopiąc go jednocześnie w brzuch, wykonał obrót w powietrzu, spotykając się z pięścią Accela. Nie spodziewał się, że tak szybko uda mu się powrócić do trzeźwych zmysłów.
Padł na asfalt, Kurikara posunęła pod przeciwległą ścianę. Wrócił do punktu wyjścia.
- Kim jesteście?! - wycedził.
Accel stojący naprzeciw niego wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Tymi, co utracili Raj, drogi Synu Szatana - odpowiedział mu.
- Przestań chrzanić! - huknął Rin. - Kim wy do cholery jesteście, czego od nas chcecie?! Czego ode mnie chcecie?! To wy jesteście tymi piromanami, co nie? Tymi co działają na zlecenie Iwao Kagamiyi!
Accel ani drgnął, stał z rękami założonymi na biodrach, uśmiechając się szeroko, wiecznie, przerażająco.
- Jesteśmy Aniołami Rozpaczy - usłyszał tuż przy swoim uchu szept, który palił skórę, zmieniał ją w żywy ogień, zupełnie jak wcześniej. - Przybyliśmy by nieść pożogę*.
Gdy to powiedział, wizję Rin'a zasłonił ogień, wielki niepowstrzymany ogień. Poczuł, że po raz kolejny tego wieczora, unosi się, ale tym razem nie czuł bólu, był lekki, zupełnie jak pióro. I gdy wydawało mu się, że zyska wreszcie wolność i nie będzie musiał martwić się niczym więcej, poczuł nacisk wokół nadgarstków, zupełnie jakby założono mu ciężkie kajdany i przykuto do ciężkiego głazu, życia.

Kilka godzin później.
Arata Sagara był doświadczonym przez życie egzorcystą. Zanim dobrnął do obecnego szczebla swojej kariery, musiał pokonać wiele przeciwności. Katoliccy znajomi z tej samej branży twierdzili, że to Bóg zesłał na niego te wszystkie próby, aby go umocnić i przygotować do pełnienia zawodu. On z kolei, jako dumny deista, uważał, że to zwykła złośliwość losu. Ale nie zamierzał się spierać z fanatykami, bo była to - jak mawiał jego dziadek - 'walka z wiatrakami'.
Jednak pomimo swojego doświadczenia i filozofii życiowej, nawet Arata potrafił stracić opanowanie w obliczu większego zagrożenia. Takiego właśnie doświadczył razem z całą dzielnicą Suhara, kiedy niespodziewanie w najbliższym sąsiedztwie szpitala doszło do detonacji czterech wielkich ładunków wybuchowych. Towarzystwo walącego się biurowca zmusiło ich do ewakuacji pacjentów całego szpitala poza podziemnym skrzydłem specjalnym.
Pamiętał.
Był wtedy w szpitalu, spokojnie popijał sobie kawę i gawędził z recepcjonistką, Wtajemniczoną. Opowiadała mu o swoim kursie okultystycznym, który miał jej pomóc w zawodzie. Dziewczyna była miła i wyluzowana, jego pokroju, toteż szybko znaleźli wspólny język. 
Wtedy nadszedł pierwszy wybuch.
W pierwszym odruchu skorzystali z jego Klucza Przestrzeni, żeby dostać się na Poziom Assiah. Znaleźli się w ciemnym zaułku pomiędzy kamienicą mieszkalną, a szpitalem. Powiedziała mu, że boi się ciemności. Wyjrzeli na zewnątrz. Zobaczyli płonące budynki po drugiej stronie ulicy, wywrócone samochody, krzyczących ludzi. Chwycił telefon, wykręcając numer straży pożarnej, ale o dziwo był zajęty. Przypuszczał, że "Podpalacze" przypuścili kilka ataków na raz, by odwrócić ich uwagę i zwiększyć straty. 
"Musimy wracać" - powiedział do niej. "I zawiadomić władze sztabowe, żeby przysłały posiłki."
Skierowali się z powrotem do wejścia. Zaśmiała się. Przypomniała sobie, że nawet się sobie nie przedstawili. Był zbyt poważny, żeby wtedy podzielić jej humor. Wtedy wyjęła dłoń z kieszeni kurtki i rozłożyła palce, z tej odległości mogła złapać między nie jego dłonie. Powiedział jej swoje imię. A ona odpowiedziała:
"Płoń."
Arata Sagara nie płakał nad rozlanym mlekiem, nie rozpaczał nad zdrajcami, dla niego ich definicja skupiała się w tym jednym słowie. Nie myślał, jakimi ludźmi dla niego byli. Kiedy jego najlepszy przyjaciel z lat szkolnych oszalał po ciemnych praktykach i zmarł podczas egzorcyzmu, zakopał pamięć o nim w najgłębszych zakamarkach umysłu. Nie miał racji bytu pośród żywych, więc nie należy po nim rozpaczać.
Gdyby nie miał wystarczająco dużo szczęścia, mógłby do niego dołączyć... Nie. Nie doszłoby do tego. Byli z dwóch innych światów, dwóch różnych poziomów. Przeciwnych sobie. Nigdy nie trafiliby w to samo miejsce.
- Poradzisz już sobie? - spytał Saburota Inoue, lawirując wśród łóżek polowych poustawianych w rozłożonym na szybko baraku w jedynej bezpiecznej dzielnicy miasta. Chisawa była w tej chwili ich jedynym ratunkiem. Była wysunięta najbardziej na wschód ze wszystkich dystryktów, i znajdowała się praktycznie najdalej od mostu łączącego wyspę z resztą świata. W jej obrębie nie znajdował się żaden ważny urząd, czy punkt dowodzenia. W dodatku według ostatnich obserwacji, pierścień ataków zawężał się znacznie w kierunku centrum miasta. 
- Hej, trzymałem się do teraz, nie? - uśmiechnął się uspokajająco, wymachując pięścią dla wzmocnienia efektu. - Nic mi nie jest, to kilka parę oparzeń, do których mam ostatnio za dużo szczęścia - jęknął, wywracając oczami i pogładził się po plecach.
- Postaraj się nie nadwyrężać, będziesz nam potrzebny - westchnął Saburota, przerzucając kartki na podstawce. - A teraz powiedz mi, bo mnie to cholernie ciekawi, gdzie do jasnej kurwy jest Katsuragi?
Sagara zachichotał cicho, korzystając z tego, że Doktor wciąż trzymał nos w papierach. Rozśmieszał go sposób, w jaki Ranmaru działał na zazwyczaj stoickiego Saburotę. Normalnie nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że Inoue potrafię się zdenerwować - a w taki rozbrajający sposób?
- Ja wszystko widzę.
Na brzmienie mroźnego tonu medyka szybko się zreflektował i zmarszczył brwi, skubiąc bandaż nieco przydługimi paznokciami. 
- A tak poważnie, to... ostatni raz w szpitalu, jeszcze przed wybuchem i chyba raz podczas akcji ratunkowej, potem gdzieś mi zniknął... Niech zgadnę, ty też nie możesz go złapać?
- Ding-ding-ding-ding, wygrałeś życie - mruknął ponuro. - Nie wyrabiam z tymi ludźmi, mamy tylu rannych, że idzie siąść na dupie, zesrać się i popłakać, jak te tam - fuknął ze złością wskazując siedzące w kącie namiotu pielęgniarki. Jedna z nich miała zakrwawione dłonie i trzęsła się od szlochów, a druga próbowała ją uspokoić. - Sam zaraz chyba osiwieję! - stęknął, łapiąc się za włosy. - Brakuje nam medyków, w Watykanie wciąż trwa zebranie, więc ci staruchowie nie pisną choć słowem w sprawie Tokio, w dodatku Osaka domaga się zapłaty odszkodowania za utracone oddziały! I wszystko spada na nas, bo Pheles gdzieś przepadł.
- Nie wygląda za kolorowo - przyznał Sagara, kręcąc głową. - Może mógłbym pogadać ze swoimi zwierzchnikami? Odpuściliby wam choć na chwilę?
- Żeby to było takie łatwe! - prychnął Saburota.
Zanim Sagara zdążył zapytać, co miał przez to na myśli, jedna z pielęgniarek przebiegająca obok z miednicą pełną zabarwionej na czerwono wody i brudnymi ręcznikami, zawołała lekarza do siebie, dodając magiczne słowa: "Poważny przypadek".
- Wybacz - burknął nieuważnie Inoue i zgarniając w pośpiechu apteczkę pierwszej pomocy, bo tylko taki sprzęt mieli pod ręką przez pospieszną ewakuację szpitala.
Nie naciskał. Wiedział, że gdy praca wzywa nie ma chwili na wyjaśnienia. Westchnął tylko ciężko i rozmasował sobie, oklejony plastrami z opatrunkami, kark. Sprawa była poważna. 
Budynki waliły się na głowy, Podpalacze nie czekali na ich reakcję, organizując kolejne akcje. Tym razem nieźle przesadzili. Strażacy nie mogli poradzić sobie z ogniem, zmagali się z nim już dobrych parę godzin. Egzorcyści rwali się do roboty gdzie tylko mogli. Doktorzy pracowali ramię w ramię z Ariami i Tamerami przy opiece nad rannymi, a Dragoni i Rycerze ścigali sprawców, jednocześnie gasząc pożary, ratując ludzi i próbując zakończyć sprawę Białego Huraganu.
Tak na dobrą sprawę, żadna sprawa nie została zamknięta. Nie zdążyli nawet naprawić zniszczeń po ataku Cat Sidhe, Biały Huragan niszczył cokolwiek udało im się zbudować, porwana uczennica, żądanie okupu i wyjątkowo niecierpliwy oprawca dysponujący grupą piromanów bez zahamowań. W dodatku od kilku godzin nie miał żadnych informacji od Yukio ani Akihito.
Oparł się dłońmi o stół, obserwując grobowo ciemny ekran swojego smartphone'a. 
Pustka.



Oh! When you're down and looking for some cheering up

Then just head right on up to the candy mountain cave
When you get inside you'll find yourself a cheery land
Such a happy and joyful and perky, merry land



Słowa piosenki z absurdalnie głupiej kreskówki, którą znalazł kiedyś na YouTube sprawiły, że podskoczył. Obandażowaną dłonią, bolącą jakby zanurzył ją we wrzącej lawie sięgnął ku urządzeniu i właśnie wtedy...
- Mamy ocalałego! - krzyczeli od progu ratownicy.
A kiedy powoli odwrócił się, żeby tylko rzucić okiem, nie koncentrować się długo, na osobą leżącą na noszach w ramionach mężczyzn w czerwonych uniformach, oniemiał. Okrzyk zdumienia zastygł mu w gardle i poczuł wielką falę ulgi, która zaraz zniknęła, zastąpiona przez tysiąc innych zmartwień.
Telefon wibrował mu w dłoni, zdezorientowany pospiesznie go odblokował i odebrał połączenie, przyciskając chłodny ekran do ucha. Rzucił krótkie "halo", mozolnie przeciskając się pomiędzy ciasno rozstawianymi łóżkami i prowizorycznymi posłaniami. Szmer po drugiej stronie, zupełnie jak w zepsutym telewizorze, trochę wybił go z rytmu.
- Przepraszam, nic nie słyszę - oznajmił do słuchawki. 
Nagle przeszedł go dreszcz, gdy po drugiej stronie rozbrzmiał trzask.
- Przekażesz swoim niedowierzającym przełożonym z pierwszej ręki - zaczął głos po drugiej stronie i urwał. 
Arata znał ten ton, wielokrotnie przesłuchiwał jego nagrania. Chociaż z całej siły próbował zachować zimną krew, to serce podchodziło mu do gardła, a żołądek ściskał się w bolesny supeł. Nagle jakby wszystko ucichło. Został odizolowany, on i Iwao Kagamiya, psychopata, który porwał Harumi Karamoritę i żądał w zamian czegoś, czego egzorcyści nie zamierzali mu dać. Rozległ się głuchy trzask. Znał go zbyt dobrze. Zbyt dobrze. Trzask łamanych kości. A potem agonalny dziewczęcy wrzask, przejmujący dogłębnie, uderzający w serce, przeszywający na wskroś.
- Każdy dzień, każda godzina, każda minuta, każda sssekunda zwłoki - kontynuował jadowitym tonem Iwao, ze wszystkich słów czerpiąc przyjemność, wypowiadając je z wręcz namaszczeniem, wyważając je odpowiednio, wywołując strach. - Może się źle skończyć, prawda Harumi? 
Trzask, plask, kap, kap.
I zanim połączenie zostało przerwane, wydawało mu się, choć pragnął wymazać to z pamięci, to... wydawało mu się, że słyszał jej cichy, zmęczony bólem głos mówiący: 

"Pomocy."
W tej samej chwili rozbrzmiały syreny. Ich wycie dopełniło grozy. Czysty terror.



Jesteśmy wybrani, jesteśmy bronią,
Jesteśmy głosem milczących pieśni,
Jesteśmy słowami niepisanych zasad,
Jesteśmy właściwą zmianą, jesteśmy ogniwami,
Co spajają nas wszystkich,
Jesteśmy jedyną opcją, jesteśmy siłą,
Jesteśmy wybrańcami.



-----------------------------------------------
Nie wyszedł mi tak jak tego chciałam, zwłaszcza końcówkę zjebałam, ale cóż, takie życie. Damy radę, następny będzie lepszy. Moja polityka z rozdziałami zawsze ma się tak - "BOŻE CO TO JEST?!", ale potem "I chuj, i tak lepszego nie napiszę." Taaak... Małe dylematy pseudo pisarki. Ostrzegam, że następny rozdział prawdopodobnie skoncentruje się na akcjach w podziemiu, czyli Kimiko, Suki, Aine, Inami i Doruna, a co do akcji z Axelem i resztą Aniołów, to wspomnimy o tym pod koniec.
Moi drodzy, zbliża się koniec terrorów, nasi egzorcyści ruszą dupę prawdopodobnie niedługo i wreszcie odbiją zeschizowaną już do reszty Harumi. Tia... Lubię się nad nią znęcać. Tak prawdziwie i centralnie.
H: Kiedyś cię za to zabiją.
Żywcem mnie nie wezmą.
Znowu mi smutno.
Domyślcie się dlaczego.
*Kłąb siana, cykanie świerszczy*
Oto odpowiedź. Luuudzie tylu was tu wchodzi, moglibyście chociaż jedną "K*rwą" w komentarzu strzelić, byłoby pierdzieletnie miło. Naprrrrawdę. Wasze komentarze są dla mnie jak... nastoletni chłopcy dla Trynkiewicza ;_; To takie miłe prezenciki.
H: Które potem gwałcisz, wielokrotnie czytając, żeby się dowartościować.
Hidoi.
Do zobaczenia ludziska.
Pytań dzisiaj nie będzie, bo mnie łeb napierdziela i jż chyba ich wystarczająco było.
Aha, niedługo stuknie nam trzydziesty rozdział.
Wow.
Dopiero?
Lol.
Co ja pierdzielę, czas się zwijać.
Momen = Nemo* (łac. Nikt)

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę bardzo! K*rwa! Czemu ty męczysz tak tą Harunę? Aż smutno się jej robi jak się to czyta :/
    Rozdział moim zdaniem genialny ^^ jak zawsze umiesz bardzo dobrze opisać sytuację, a szczególnie lubię jak dogłębnie opisujesz uczucia i emocje bohaterów. Bardzo ciekawie opisujesz walkę.
    Dla mnie tylko dwa minusy, a mianowicie taki, że tak bardzo
    krzywdzisz Harunę! I taki, że urwałaś akcję z nią w takim momencie! Co tu jeszcze napisać hmmm... rozdział cały czas trzyma w napięciu. No to chyba tyle więc rusz tyłek i pisz kolejny rozdział bo chcę wiedzieć co dalej :3 No to taki z dupy komentarz bo ja nie umiem ich pisać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedna Harumi, jak możesz tak ją traktować?
    Rozdział świetny :)

    OdpowiedzUsuń