Obserwowali koniec świata,
Stracili swe sny w oceanie łez,
Ona widzi tą twarz,
On czuje dotyk jej dłoni,
Pamiętają dni, kiedy mieli wszystko,
I wiedzą, że to nie wróci,
Słyszą dźwięk, widzą świateł błysk,
I patrzą jak dzień się zmienia w noc.
Wrzuceni w ogień,
Zagubieni w płomieniu,
Ale podniesiemy się znów
Jak feniks popiołów,
Nasze serca złamane,
Strawione przez ogień,
Ale podniesiemy się znów,
Jak feniks z popiołów.
Jej ciało się rwało, wiło w konwulsjach, a z gardła wydobywał jeden, nieprzerwany wrzask, jakby agonii. Jakby ktoś wyrwał jej serce i zdeptał. Tak się czuła, trzymana za ramiona przez Yuzuru, jej dłoń w imadlanym uścisku Shizen.
Pragnęła, żeby to się okazało tylko głupim koszmarem. Jednym z tych, które miewała każdej nocy od porwania Harumi, retrospekcje, wspomnienia, te straszne i te piękne zespolone ze sobą w błędne koło powtarzających się zdarzeń. A ich koniec, meta i jednocześnie nowy start był tragedią.
Mówią, że pech to przypadłość, ale ona uznawała swoją tendencję do ciągłej utraty najdroższych sercu rzeczy, miejsc, ludzi, za swoją hamartię. Hamartię, która szła za nią od chwili narodzin.
Przed nią walił się akademik, miejsce, w którym spędziła dwa ostatnie miesiące. Przyjechała końcem kwietnia, teraz był już czerwiec, deszczowe dni miały dobiec końca, a ona pragnęła spędzać słoneczne popołudnia w towarzystwie swojego ukochanego rodzeństwa, obsypując ich prezentami i czułościami. Tak to miało wyglądać.
Ale rzeczywistość dalece odbiegała od pięknego wyobrażenia.
- Puszczaj mnie! Tam jest Akihito...! Muszę do niego iść...!
- To nie jest czas na zgrywanie bohaterki, Tadamasa! - ucięła Yuzuru. - Walący się budynek to nie jest zagrożenie na które sobie możesz gwizdnąć, jak Okumura!
- Mam to gdzieś! - huknęła Natsume. - Tam jest mój brat, on może... może w tej chwili umierać w męczarniach! - zaszlochała. - Jeżeli ja nie pójdę go uratować, kto to zrobi?! Kto go uratuje?! No kto?! Ani Mephisto, ani jego durnego zastępcy nie obchodzi los egzorcystów! Znajdą następnych i będą szukać i gromadzić i wysyłać na śmierć i zostawiać na pastwę losu, aż nie zostanie nikt, rozumiesz?! Z tobą też tak będzie!
Głośne plask urwało jej tyradę. Shizen rozdziawiła usta, ale jedno spojrzenie w jej oczy mówiło jasno, że nie pierwszy raz widzi coś takiego.
- Uspokój się, Tadamasa, nie zmuszaj mnie do zrobienia czegoś, czego obie będziemy żałować - wysyczała Yuzuru w umysłach obu dziewczyn. - W ciągu ostatnich tygodni, nie, lat, widziałam wystarczająco by ci powiedzieć, jak bardzo się mylić, by ci udowodnić, że to właśnie ci, którzy siedzą sobie w bezpiecznych azylach, jak góry Ishikari są prawdziwie szczęśliwymi skurwysynami - wycedziła. Sięgnęła do kieszeni i siłą wcisnęła Natsume w dłoń prostokątny kształt - Dzwoń do centrali, ja pójdę obejrzeć sytuację - zakomenderowała.
Natsume wbijała wzrok w Shizen, innych wprawiłoby to w zakłopotanie, ale blondynka zdawała się tego nawet nie zauważać.
- Puszczę cię za chwilę, zostaniesz tutaj i zadzwonisz po posiłki, oni pomogą nam uratować co tylko się da, rozumiesz? - wyjaśniła ostrożnie Yuzuru, luzując uścisk na ciele Tadamasy. Kobieta stała w miejscu, więc Nakajima wykonała dwa eksperymentalne kroki w kierunku walącego się budynku. - Knucie nic ci nie da, jestem z linii Azazela - dodała jeszcze ostrzegawczo, a nie widząc żadnej reakcji ze strony Natsume, westchnęła i odwróciła się.
Przeszła kilka kroków, odwróciła lekko głowę.
Natsume udawała, że patrzy na telefon, ale tak naprawdę analizowała każdy jej ruch. Musiała się odwrócić, żeby sprawdzić czy wciąż stoi w miejscu po przejściu dokładnie dziewięciu i pół metra. To znaczy, że pewnie taką długość ma jej wektor. W dodatku lekko się odwróciła. Wbrew pozorom było to ważne. Bezpośredni potomkowie Azazela potrafili coś więcej niż tylko bredzić telepatycznie i przenosić przedmioty i ludzi za pomocą siły woli. Posiadali coś w rodzaju szóstego zmysłu. Jak bardzo demoniczna krew musiała być rozcieńczona wraz z pokoleniami, żeby go zatracić? Odpowiedź brzmi: bardzo, ale nie dość by zatracić zdolności duchowe.
Obstawiałaby dwunaste pokolenie, a zazwyczaj wygrywała zakłady.
Cóż, tego nie zamierzała przegrać.
Wybrała numer i rzuciła telefon zaskoczonej Shizen.
- Dzwonisz do centrali, powiedz im, że zaatakowali akademik - poleciła szybko Natsume, wyrywając nadgarstek z jej poluzowanego odcisku.
Shizen próbowała ją złapać i zaprotestować, ale Tadamasa strzepnęła jej dłoń.
- Obie czegoś szukamy, ja towarzyszyłam ci w twoich poszukiwaniach, więc i ty pomóż mi w moich! - zawołała i pobiegła, czując napierającą na nią falę ciepłego powietrza zmieszanego z pyłem, tynkiem i odłamkami elewacji. Wiedziała, że musi zachować odległość co najmniej dziesięciu metrów od Yuzuru i nie dać się złapać.
Mission Impossible.
Tak by to pewnie nazwała, gdyby kiedykolwiek oglądała telewizję.
Albo znała pojęcie 'Internet'.
Nagle zamarła w połowie drogi, Yuzuru również zastygła wspinając się po jednym z wielkich bloków, pozostałościach po froncie budynku. Każdy w promieniu kilometra dostrzegłby ciemną, kocią sylwetkę odznaczającą się na tle szarej chmury, stopniowo rosnącą do niewyobrażalnych rozmiarów.
- Kuro... - wydukała Natsume, jak zaklęta śledząc ruchy Cat Sidhe za zasłoną pyłu.
Poczuła przypływ nadziei, skoro Kuro się udało, to...
Właśnie w tym momencie kilkumetrowe ogony demona zaczęły rozpraszać chmurę wokół nich. Silny podmuch prawie zwalił Natsume z nóg, myślała że upadnie, ale o dziwo - coś ją podtrzymało. Kiedy uniosła wzrok, skrzyżowała spojrzenia z Yuzuru.
- Skąd ja wiedziałam, że za mną pobiegniesz? - zacmokała egzorcystka.
- To było do przewidzenia - odparowała Natsume z kamienną twarzą.
Gdyby nie biła się z czarnymi myślami, przewidziałaby pewnie też falę zimna, która uderzyła je chwilę potem. Zauważyła że wokół gruzów akademika otwiera się kopuła wydzielająca świetlistą poświatę, mroźna kopuła.
Kuro zaczął się kurczyć, a pył i inne składniki chmury rozrzedziły się do tego stopnia, że teraz mogły śmiało obserwować jego stopniowo malejące ciało. Znalazło się obok Ukobacha w bojowej formie, skaczącego po dogasających płomieniach.
- Co było do przewidzenia?
Natsume otworzyła usta, czując jak wykrzywia je uśmiech, konfliktując z łzami, które wylewały się z jej oczu.
- To że przeżyję? Powiedziałbym, że raczej oczywiste! - dodał ze śmiechem w głosie, wachlując się dłonią, jakby chciał odpędzić drobiny tynku. - Było gorącooo~!
- Nieźle nas wystraszyłeś, Akihito - powiedziała Yuzuru, ale bez złości, wręcz przeciwnie, wydawała się być rozbawiona, a z jej głosu płynęły niewinne krople kpiny. - Mogłam się domyśleć, że nawet walący się budynek nie ma szans z takim karaluchem jak ty - prychnęła, pochylając się lekko, jej skórę pokryła siateczka drobnych, fioletowych znaków, a od czoła odbiła się kopuła podobna do tej wytworzonej przez Akihito. Była dużo mniejsza i objęła jedynie Yuzuru i Natsume.
Miko dopiero po chwili zrozumiała, że to osłona przed skutkami Zimnego Oddechu jej brata.
Powstrzymała uśmieszek wyższości, Yuzuru nie wiedziała, że zdolności Akihito nie mają na nią żadnego wpływu, niwelowali się nawzajem.
Twarz brata, przed chwilą uśmiechnięta, teraz ściągnęła się skonsternowana.
- Jesteście całe? Nikogo nie było z wami? - spytał, marszcząc brwi.
Natsume okręciła się, żeby rzucić okiem na pozostawioną w tyle blondynkę i z niemałym zdziwieniem stwierdziła jej zniknięcie. Wolno i z wahaniem odwróciła się, stając twarzą w twarz z wyczekującymi spojrzeniami.
- Była jeszcze Shizen, ale... już jej nie ma - wydukała.
- Shizen? - Akihito uniósł brew, już gdzieś słyszał to imię, ale nie był pewien, gdzie. - Ale uciekła z tobą? - kiedy skinęła głową, przytaknął ze zrozumieniem i schylił się, żeby podnieść Kuro i Ukobacha, którzy wrócili do swoich pierwotnych kształtów. - Dziwne...
- A niby czemu? - prychnęła Yuzuru.
Otworzył usta, ale nic nie powiedział. Rozejrzał się po otaczających go zgliszczach ze smutkiem zatrzymując się raz po raz na szczątkach mebli, naczyń, piór z poduszek i puchu z materacy, chociaż większość i tak strawił ogień.
- No? - ponaglała medyczka.
- Wydawało mi się... byłem tam na górze, kiedy to się stało, na dachu i... gdy wszystko zaczęło się walić, ja... chyba, tak sądzę... - mamrotał, drapiąc się po brodzie.
- Wykrztuś to!
- Słyszałem czyjś krzyk - powiedział wreszcie.
Zapanowała niezręczna cisza.
- I to wszystko? - zdumiała się Natsume.
- Dla mnie to dość dużo, Natsu - westchnął Akihito, odwracając wzrok i mrużąc oczy, jakby próbował je ochronić przed zbyt mocnym światłem.
- To równie dobrze mogła krzyczeć ona, albo ta cała Shizen, w końcu uciekały z walącego się budynku - fuknęła Yuzuru. - Weź pomyśl trochę, zanim palniesz jakieś głupstwo - poradziła mu i odwróciła się, kręcąc głową wyszła z obszaru wytyczonego przez kopułę.
- To nie był zwykły krzyk Yuzuru - ponowił Tadamasa. - On był... Taki... - przygryzł wargę w myślach szukając właściwego określenia - rozdzierający... Wręcz agonalny, jakby... Jakby ktoś wyrwał mu serce, ale przed tym rozbił je na tysiąc kawałków, to był krzyk śmierci, ale tej najgorszej możliwej, przychodzącej znienacka.
Yuzuru parsknęła śmiechem.
- Przypomnij mi, żebym nigdy nie kupowała ci tomików poezji na urodziny z łaski swojej. Źle to na ciebie działa, zaczynasz filozofować.
- To źle? - zaśmiał się krótko, unosząc dłoń i wystawiając palec wskazujący, zakręcił nim w powietrzu kilka razy. Wokół zaczął tworzyć się mały wir, wciągając w siebie całe chłodne powietrze, skupiając je w kształt sześcianu. Pochwycił go i wepchnął sobie do ust, z uśmiechem delektując się smakiem.
Yuzuru już chciała się odgryźć, ale przerwał im męski, głęboki baryton:- "Czyż nie często powstaje sytuacja, w której filozofia zakazuje komuś filozofowania?"
Natsume uniosła brew, widząc jak zarówno Akihito i Yuzuru zastygają w bezruchu, niby nowo-uformowane woskowe figury.
- Pan al-Sherazi, nie spodziewaliśmy się pana przybycia - odezwała się po chwili Nakajima, czując niesamowitą suchość w gardle, jakby właśnie bez sekundy na oddech przebiegła maraton.
Natsume mogła przysiąc, że już gdzieś słyszała ten głos, ale za nic nie potrafiła skojarzyć go z nazwiskiem wymienionym przez egzorcystkę, zupełnie nie pasowało do mglistego obrazu w jej umyśle.
- Zastępuję dyrektora Fausta, to mój obowiązek, aby doglądać kampusu pod jego nieobecność - oznajmił tonem, jakby tłumaczył dziecku ile to 2+2. - Zaglądam nawet w te najciemniejsze kąty, panno Nakajima - dodał.
Nagły podmuch wiatru nie przyniósł ani ciepła, ani zimna, był suchy i bezduszny, przebiegł po nogach, wywołując nieprzyjemny dreszcz. Jego sylwetka wyrosła jakby z podziemi. Stał, na wysokości metra siedemdziesiąt, skóra o barwie karmelu, zwieńczona burzą białych włosów o tak intensywnej barwie, że zdawały się być śnieżną zamiecią w środku lata.
- Nie dziwię się, że Ran tak pana lubi - prychnęła.
Uśmiechnął się szeroko.
- Mnie i Ranmaru łączy dość specyficzna więź, co nie uniemożliwia żadnemu poszerzania horyzontów - odparł, a jego jeszcze przed chwilą chłopięcy uśmiech, zmienił się w zawadiacki wyraz. Mrugnął.
- Erm, możemy odłożyć te pogaduszki na później, a teraz wrócić do faktu, że zawalił się akademik? - wtrąciła się Natsume, wyraźnie podminowana wyłączeniem z dyskusji.
Esmail Reza al-Sherazi obdarzył ją spojrzeniem swoich błyszczących oczu o pionowych źrenicach i pstryknął palcami, przywołując silny podmuch wiatru zwalający z nóg. Prąd krążył w koło, ledwie muskając ich swoim chłodem, mimo to Akihito doskoczył do swojej siostry niemal od razu, tworząc wokół nich osłonę, wewnątrz której każdy normalny człowiek lub egzorcysta stałby się mrożonką. Tyle wystarczyło, żeby zamiast ruchu powietrza dostrzegła w tym wietrze coś anormalnego.
To były miniaturowe demony wyglądające jak czarne pióra, a po środku każdego mieściło się oko o złotej tęczówce i wąskiej, ciemnej źrenicy, którego spojrzenie zdawało się wciągać gdzieś głęboko i daleko.
Klaśnięcie.
- Spokojnie, moje dzieci, o nic nie musicie się bać - zapewnił Esmail, unosząc palec wskazujący. W jednej chwili wiatr demonów skupił się właśnie tam i zdaje się, zamknął w jego pomalowanym na czarno paznokciu. - Dyrektor Faust przebywa obecnie na spotkaniu Grigori, ale gdy tylko przybędzie, poinformuję go o zniszczeniach i jestem pewien, że stosownie wynagrodzi wam stratę - ukłonił się, trzymając tę samą dłoń na sercu. - W chwili obecnej jestem zobowiązany zapewnić wam nowe lokum i poinformować innych lokatorów o tej stracie, więc proszę pójść za mną, jeśli łaska?
Natsume mocniej wtuliła się w ramię Akihito, ten również objął ją ciaśniej.
- Och spokojnie, nie ma czego się bać, mówiłem przecież - powtórzył, udając zasmuconego. Na raz znalazł się tuż przy Natsume, choć sekundę wcześniej dzieliło ich jakieś dwadzieścia metrów gruzowiska. Pochylił się i wyszeptał jej do ucha: - Myślałem, że już przeszliśmy przez etap 'nieśmiałości' w naszych relacjach... Natti-chan?
Akihito odsunął się, ciągnąc za sobą siostrę.
- Zostaw ją - syknął.
- Och? - zdziwił się wicedyrektor, mrugając kilkakrotnie. Na jego ustach wykwitł diabelski uśmiech. - Protekcjonalny wobec rodzeństwa? Interesujące, interesujące... choć podobno gotów byłeś zastrzelić swoją młodszą siostrę w strachu o własne życie, pozostając lojalny wobec dyrektora Fausta.
Natsume zastygła w ramionach brata, czując, że jego dotyk parzy bardziej niż rozgrzana stal. Jak w ogóle Esmail'owi udało się wniknąć do ich szczelnej, zimnej kopuły? Była pewna, że nie jest normalny, ale...
- Proszę przestać - wykrztusił Akihito, mocniej obejmując Natsume.
- A teraz 'proszę', hm?
- Al-Sherazi, przestań grać z nimi w swoje gierki - odezwała się Yuzuru. - Oboje wiemy, że tobie nie należy się ani krztyna szacunku, więc odpuść sobie i załatw im to lokum, spieszy mi się...
- Na obchód Akademii, oczywiście! - dokończył za nią Esmail i sądząc po jej wyrazie twarzy, nie to chciała powiedzieć. - Jakaś ty miła, panno Nakajima! Jestem pewien, że pan Kinoshita będzie za to pannie niezmiernie wdzięczny, proszę sobie nie przeszkadzać, a ja już zajmę się naszymi sierotkami...
To słowo przeważyło szalę.
Natsume nie wytrzymała, wybuchnęła płaczem.
W jej głowie wciąż odtwarzały się te sceny, sprzed paru minut.
Nie widziała już torsu Akihito, w który wtulała twarz, nie czuła dłoni Ukobacha głaszczącej jej włosy, ani sierści Kuro ocierającej się o jej nogi. Znalazła się w żywej projekcji koszmaru.
Budynek, z którego okien wydostawały się strumienie ognia, odłamki szkła, rozpadające się mury, wszystko waliło się, jak domek z kart ustawiony pod złym kątem, lub zniszczony przez delikatny ruch powietrza. Tylko tyle wystarczyło, żeby wszystko co znów zbudowała poszło z dymem i stało się chłodnymi gruzami, ugaszonymi mocą jej brata.
Chciałaby otworzyć oczy i spalić to wszystko jeszcze raz, tak, żeby nie został nawet popiół.
Yuzuru ze złością kopnęła puszkę.
- Głupi Saburota, głupi Ran, głupi al-Sherazi, głupi Tadamasowie, głupia Shizen, głupi Okumurowie, głupi Kinoshita, głupi, głupi, głupi, głuuuuuuupi! ARGH! - wrzasnęła rozgniatając niczemu winne aluminium butem, aż leżało wciśnięte w ziemię, zdeptane na placek.
Robiło się już ciemno, powietrze powoli się ostudzało z wcześniejszej parności. Nadal było ociężałe, ale towarzyszył mu delikatny wiaterek, jak dłuto artysty rozbijając statyczną skałę i tworząc z niej arcydzieło. Nocne arcydzieło. Ona sama uważała porę od zmierzchu, do świtu za najpiękniejszą jaka istniała kiedykolwiek na tej planecie.
Niebo zachowywało się jak kartka, na którą ktoś rozlał atrament. Papier stopniowo przesiąka kolorem i staje się czarny, upstrzony jedynie przez drobne, świetliste plamki, wśród których króluje księżyc. Nienawidziła księżyca, a jednocześnie go kochała. Piękny był ten niedościgniony adorator Słońca, pragnący niczego więcej, tylko skąpać się w jego blasku. Jednak jego istnienie samo w sobie stawało się magiczne ilekroć zapadał zmrok.
Cieszyłaby się każdą chwilą na świeżym powietrzu z piersiówką ukrytą w połach płaszcza, gdyby nie przydzielone jej zadanie i świadomość braku telefonu.
Nie zdążyła zapytać, ale przypuszczała, że Natsume rzuciła go Shizen.
Służby tak czy siak przyjechały, brzęczenie Sakebii rozdzierało ciszę tego wydawałoby się, spokojnego wieczora. Tymczasem Yuzuru nie mogła poradzić nic na złe przeczucia czające się w jej duchowej intuicji. Gen Azazela pulsował.
Coś złego stanie się tej nocy.
Coś gorszego od zniszczenia akademika, azylu dla uczniów specjalnej troski. Plan Mephisto, żeby przenieść tam wszystkich 'uzdolnionych' z kampusu najwyraźniej weźmie w łeb.
Zapadała noc, więc mogła już chyba zejść ze swojego posterunku?
Zazwyczaj nie brała patroli, tym zajmowali się nowicjusze, świeżo upieczeni egzorcyści, ten etap miała już za sobą. Jak dziś, pamiętała te nudne noce, poranki i wieczory w towarzystwie jeszcze bardziej przynudzającego Saburoty, albo Ruki, jego obecnej żony. Z irytacją przyznawała, że gdyby Ranmaru szkolił się w ich ośrodku, mogłoby być dużo ciekawiej. Podczas jej nowicjatu były określone pory patroli - o zmierzchu, o północy, o trzeciej nad ranem i o szóstej, tuż przed rozpoczęciem lekcji. Egzorcyści spotykali się w stróżówce, gdzie oddawali sobie warty.
Nie wiedziała, która jest godzina i nie obeszła wszystkich dogodnych miejsc o wzmożonej demonicznej aktywności, nie miała przy sobie też żadnego wykrywacza, wyłącznie swój - czasem zawodny - instynkt. Mimo to stwierdziła, że już sobie odpuści, bo zwyczajnie ją to nudzi.
Stróżówka została zniszczona przy szaleństwie Kuro, podobnie jak kilka towarzyszących jej budynków z zabudowań kampusu. Wobec tego zmiany były albo instynktownie, albo ustalone w jakiś inny sposób. Jakkolwiek - nie obchodziło jej to ani trochę.
Ziewnęła.
Całe to 'wypełnianie rozkazów' i wyładowywanie frustracji nieźle ją zmęczyło. Chętnie by to odreagowała, a nie znała lepszego sposobu na odreagowanie od towarzystwa starej dobrej wódki wprost z Rosji i słoika ogórków. Tylko trzeba zdobyć oba.
Podrapała się po głowie, opierając się o jedną z doryckich kolumn przysłaniających wejście do głównego budynku Akademii Prawdziwego Krzyża. W ich cieniu lubiła wypoczywać najbardziej, kiedy uczniowie siedzieli zamknięci w gargantuicznie dużych klasach na całe godziny.
Mogła z łatwością skontaktować się ze szmuglerem, od którego zazwyczaj kupowała najtaniej zagraniczne produkty, takie jak jej ukochana wódeczka, ale nie była pewna, czy sytuacja z terrorystami go nie wypłoszyła. Zawsze mówił, że jest jak karaluch, lecz nawet on posiadał instynkt przetrwania i pewnie przeniósł się w jakąś spokojniejszą okolicę, jak Osaka, Kobe, czy Kioto, albo nawet Jokohama.
Jeśli tak, to zadowoli się czymkolwiek, byle było mocne. Picie pozwalało zapomnieć, a w dodatku dziwnie wyostrzało jej zmysły. Dopiero po pijaku stawała się naprawdę użyteczna dla swojej ekipy. Na trzeźwo była po prostu Yuzuru, medyczką, która lubi poironizować i nie lubi przemocy. Po pijaku nie stroniła od broni, stawała się agresywna,, wyostrzały się jej zmysły, była Nakajimą, egzorcystką bez oporów sięgającą po wrodzone zdolności. Alkohol miał na nią odwrotny wpływ niż na normalnych ludzi.
Ale nie wiedziała już, czy sięga po niego dlatego, że nie chce rozpamiętywać tamtych dni, ciesząc się uśmierzającym ból wspomnień trunkiem, czy po prostu chce stać się kimś, kim nigdy nie była, tylko po to by mieć swoje miejsce, podziwiana i potrzebna. I tak wiedziała jedno, alkohol, a raczej słabość do niego musiała być jej hamartią.
Przetrząsnęła kieszenie, ale nie znalazła złamanego jena.
Westchnęła.
Będzie brała na krechę, bo już nie wytrzyma, chyba z tego wszystkiego ma przywidzenia.
Bo jak inaczej może wyjaśnić tą czerwoną łunę nad budynkami w centrum, tuż po zachodzie słońca?
Poczuła, że przyspiesza jej puls, nawet nie zauważyła, kiedy pokonała odległość dzielącą ją od głównego wejścia do bramy akademii. Bez mrugnięcia okiem przeskoczyła przez nią ze spektakularnym wymachem nóg i zahamowała stopami, nim zjechała w dół wzgórza.
To działo się naprawdę.
Centrum miasta, razem ze szpitalem, stało w płomieniach.
Huk i fala ciepła dotarły do niej z opóźnieniem, ale sprawiły, że przecisnęła plecy do czarnych prętów bramy. Jej oczy przekazywały obraz do mózgu, ale serce nie pozwalało jej na zrozumienie tego, co widziała. Zbyt straszne.
I znów czuła się jakby miała siedemnaście lat. Płomienie pożerające budynki.
Widziała to tyle razy w ciągu ostatnich tygodni, że nie rozumiała, dlaczego dopiero teraz to czuła. Jakby ktoś wyrywał jej serce.
Bez chwili zwłoki ruszyła z miejsca, mocno uderzając stopami o spękany chodnik. W księżycowym blasku i szkarłatnej łunie mogła policzyć wszystkie szczeliny w kolorowej kostce. Dopadła motocykl, należał do któregoś z egzorcystów, była tego pewna, bo zauważyła pieczęć akademii wygrawerowaną z przodu. Zacisnęła palce na kierownicy, mrużąc oczy. Jaśniejsza od drugiej tęczówka rozbłysła. Poczuła duchową energię buzującą jej w żyłach, w mig zdobywając dominację nad ludzką krwią. Ruszyła.
Nie obchodziły jej przepisy, marzenia o wódce i słoiku ogórków zostawiła gdzieś w tyle. Wręcz wyrwała komunikator ze stojaka przy kierownicy i prawie skruszyła go w uścisku dłoni.
- Do wszystkich egzorcystów w stanie spoczynku, ogłaszam Kod Czerwony, powtarzam, Kod Czerwony, w centrum miasta przy szpitalu głównym - zakomunikowała do słuchawki tak spokojnym tonem, że zdziwił aż ją samą. - Ogień się rozprzestrzenia - dodała i cisnęła komunikatorem, roztrzaskując go o chodnik. Nie będzie się cackać.
Oni też nie dają im forów.
Czas na opór się skończył, teraz oni pokażą swoje zęby.
I ugryzą.
A krew popłynie i będzie dla nich niczym woda.
Trzy tygodnie później, w drodze do Fornicari Astaroth.
Dopiero w połowie drogi, kiedy Amiran upewnił się, że nigdzie nie ucieknie, pozwolił jej stanąć na nogi. Suki z ulgą przyjęła jego propozycję. Zdrętwiałe kończyny zdawały się transformować w łamliwe patyczki, na których trudno się poruszać.
Była pewna, że szli od wielu godzin i była jednocześnie wdzięczna i wściekła na potomka Enlila, za to, że niósł ją przez tak długi czas, przez niezliczone poziomy i korytarze Shizume City. Towarzyszyło im głównie milczenie. Każde z nich próbowało przynajmniej raz nawiązać konwersację, ale wszystkie ucinały się po ledwie paru zdaniach.
Poczuła, jak Iulianna wsuwa się jej pod ramię. Kiedy na nią spojrzała, została obdarzona najszerszym uśmiechem, jaki tylko strzyga mogła podarować. Chciała go odwzajemnić, ale było ją stać tylko na lekki grymas.
- Musieliśmy to zrobić, Su - powiedział Amiran.
Jego ton był twardy jak skała, nie do skruszenia. On już podjął decyzję, pełen przekonania o jej słuszności.
- Wolałabym zostać z nimi i zginąć z rąk Aniołów, albo wściekłego tłumu, niż uciekać z podkulonym ogonem - wycedziła, zaciskając dłonie w pięści. - Zostawiliśmy ich tam na pewną śmierć, nie wstyd ci?! Nie masz sumienia?!
Odpowiedziało jej własne echo, roznoszące się po korytarzach podziemi. Nie obchodziło jej, że może ściągnąć na siebie Biały Huragan. Tam na górze zostawili swoich kompanów, towarzyszy, którzy się nie ugięli, nie przestraszyli się rządów Iwao i pozostali Graciarzami. Czy Amiran nie czuł do nich przywiązania? Czegokolwiek?
- Bogowie nie powinni mieć sumienia wobec ludzi, mogą okazywać im współczucie, ale to ich wola liczy się najbardziej - oznajmił, bez cienia smutku, wstydu, czy żalu. - Taka już kolej rzeczy, herosi winni słuchać woli bogów.
- Jakich bogów... - szepnęła Iulianna, wyraźnie trzęsąc się od powstrzymywanej złości. - Twoja matka była człowiekiem, zakochała się w twoim ojcu, czy też słuchała jego woli?! Woli boga, który nie ma już żadnych wyznawców?!
Strzyga odsunęła się od Suki i stanęła twarzą w twarz z Amiranem.
- Przyznaj się, synu Enlila, stchórzyłeś.
- Skoro ja stchórzyłem, to co powiesz o sobie, dwulicowa strzygo? Poszłaś za mną, zostawiłaś Momoe i Sakato na pewną śmierć, nawet teraz nie myślisz pewnie o Kennedy'm i tym skurwielu Yasunadze, którzy wyparowali, a co z Mafuyu i Chinatsu? Wysłaliśmy Bakaneko i pechowego Zashiki Warashi samych w nieprzyjazne podziemia. Mogłaś coś zrobić, żeby temu zapobiec i to nie raz.
PLASK.
Suki wytrzeszczyła oczy.
Odgłos uderzenia rozchodził się echem po korytarzu jeszcze długo, nim ktokolwiek zdobył się na zabranie głosu.
- Chcesz? Wróć tam, ja nie zamierzam, wolę ujść z życiem i móc działać dalej, niż zginąć w bezsensownej walce - prychnął Amiran. - Shinichi powinien wiedzieć, że to jak rzucanie się z motyką na słońce... Po kim, jak po kim, ale po takim trzęsidupie spodziewałem się tego najmniej.
- Nie obrażaj Shinichi'ego - syknęła Suki, łapiąc go za ramię, wbijając paznokcie w jego skórę jak najboleśniej. - Tylko on miał wystarczająco odwagi, żeby wystąpić przed szereg, kiedy Iwao robił pranie mózgu Podziemnym!
- Chyba wystarczająco fiu bździu w głowie - parsknął boski syn. - Gdyby siedział w ukryciu, nikomu nie stałaby się krzywda, sam jest sobie winien, w dodatku obciąży się jeszcze śmiercią Momoe i Sakato.
Suki potrząsnęła głową.
Iulianna zaniemówiła.
- Ja... ja cię już nie znam - wykrztusiła, zaciskając powieki, spod których zaczynały wypływać pojedyncze łzy. - Nie jesteś... nie jesteś tym Ami'm, który pomógł mi odbić się od dna! Nie jesteś już tym, który wprowadził mnie w nowe życie... - zaczęła się odsuwać. - Nie wiem kim jesteś, ale... zejdź mi z oczu!
Jej krzyk nigdy nie dorównywał wrzaskom Bonnie, pociągowej Banshee, ale ten skrzek... ten skrzek musiał dać się słyszeć w całym Shizume City, przeszywający i przejmujący. Z trudem można było odróżnić słowa z syczącego zlepku, wydawał się szeptem, ale tak głośnym, że krwawiły od niego uszy.
Zatrzęsła się ziemia.
Sufit zaczął pękać.
- A ja myślałem, że Shinichi był głupcem... - westchnął Amiran i bez ostrzeżenia chwycił strzygę w ramiona, pomimo jej protestów i silnych ciosów, którymi próbowała wywalczyć sobie wolność. - Su, pobiegniesz sama?
Pokiwała głową.
Huragan się zbliżał.
Mogli wracać na powierzchnię, ale tak czy tak byli osaczeni, a najbliższy azyl znajdował się tuż-tuż. Kiedyś zarzekała się, że nigdy nie postawi stopy w tym obrzydliwym miejscu, wylęgarni zła i nieczystości. Z drugiej strony - nigdy nie sądziła, że najlepszy przyjaciel stanie się wrogiem. Wyciągała wnioski. Nigdy do końca nie poznasz drugiego człowieka, a samego siebie nieraz zaskoczysz.
W duchu modliła się, żeby Shigure, Aoi'emu, Mafuyu i Chinatsu udało się dotrzeć do Fornicari Astaroth. A błagała wszystkich sił rządzących tym światem, oby tylko Momoe i Sakato trafili w dobre miejsce, bo na to zasługiwali.
Spojrzała w oczy Iuliannie. Ze złotych ślepi strzygi zdawało się ulatywać życie, pomimo, że wyszła z pola bitwy praktycznie bez draśnięcia. Suki znała to uczucie, gdy ktoś drogi twemu sercu okaże się zupełnie inną osobą. Tracisz chęć do życia i wszystkie nadzieje.
Przelotnie musnęła palce przyjaciółki. Ona miała dwa serca, musiało ją to zaboleć o wiele bardziej.
Akantha wysunęła się z jej rękawa, jakby wyczuła nadchodzące zagrożenie. I rzeczywiście, z otwartego tunelu, który właśnie minęli wystrzeliła kolumna śnieżnobiałych płomieni. Jednak Suki wiedziała, czym tak naprawdę są. To nie była zwykła burza a sztorm demonów.
Pochyliła się lekko, zacisnęła powieki, starała się podążać za odgłosem kroków Amiran'a, ale czuła już smród palonych włosów, jej włosów. To przenikliwe zimno na karku wywołujące dreszcze, a zaraz potem przeobrażające się w żar przepalający się przez wszystko.
Skręcili, ale piekące doznanie nie zniknęło. Część fali uszła prosto, ale Huragan nie stracił ich tropu. Demonom trudniej było manewrować w takiej postaci, lecz nie traciły swojego instynktu mówiącego jasno: "Zabij wszystko co spotkasz na swojej drodze".
Krata przejścia połyskiwała w białym świetle.
Suki wiedziała, że to pora na nią, więc odbiła się mocno z prawej nogi i minęła herosa, muśnięciami palców zachęcając Akanthę do wysunięcia się z nadpalonego rękawa. Srebrna wężyca wysunęła głowę, a zaraz potem całe ciało. Zamek kraty był tuż-tuż.
- Proszę, Akantho, zrób to dla mnie - szepnęła rozgorączkowanym tonem Suki.
Głowa chowańca skurczyła się i zmieniła kształt, idealnie pasując do dziurki. Klucz został przekręcony, krata zaczęła się podnosić. Nie dość szybko. Huragan nadchodził.
Suki chwyciła za pręty i z całych sił szarpnęła za nie. Amiran zrobił to samo, kiedy tylko ją dogonił. Jego pomoc okazała się bezcenna, krata puściła niemal natychmiast. Weszli do środka i ściągnęli zasłonę z powrotem.
- Na dół! - krzyknął Amiran, jako pierwszy rzucając się w ciemność klatki schodowej.
Stopnie zdawały się nie mieć końca, pogrążone w ciemności. Korytarz miał słabą akustykę, więc już po minięciu pierwszego poziomu przestali słyszeć bębnienie o zasłonę przejścia. Każde półpiętro skrywało sekwencję tuneli i wrót, ale ich interesował najniższy poziom, najciemniejszy z ciemnych, na samym końcu schodów.
- To tutaj - skonstatowała Iulianna.
- Jeszcze nie - Amiran nie pozwolił jej wyskoczyć z jego ramion i bez przeszkód zdjął właz z sekretnego przejścia. - Musimy się tym przeczołgać i będziemy na najniższym poziomie Shizume City.
Strzyga wydęła policzki, cieszyła się, że w ciemności nie mogą zobaczyć jej rumieńca. W mroku mogła dostrzec lśniące, alabastrowe oczy Suki i drobinki pyłu, Hokorima.
Amiran wreszcie odstawił ją na ziemię. Rozprostowała z lubością nogi.
- Nareszcie - jęknęła.
Syn Enlila puścił to mimo uszu i w otwartej dłoni stworzył strzelającą błyskawicami kulę.
Strzyga syknęła i odskoczyła, uderzając plecami o pokrytą mchem i pleśnią, kamienną ścianę.
- Trzymaj swoje Grzmoty z daleka ode mnie! - syknęła, a jej głos przeszył dosłownie wszystkie szczeliny w murach.
Przewrócił oczami.
- Przynajmniej jest jaśniej, gdyby twoje oczy potrafiły coś więcej niż tylko wydzielać poświatę, Grzmot nie byłby konieczny.
Prychnęła.
- Pójdę pierwsza - westchnęła Suki.
Amiran kucnął, żeby oświetlić jej drogę, chciała podziękować, ale rozmyśliła się w ostatniej chwili. Wydało jej się to dziwnie niestosowne. Ona też w pewnym stopniu poczuła się oszukana. Dobroduszny Gruzin, do którego czuła sympatię od pierwszego spotkania okazał się nieczułym 'herosem'.
Po drugiej stronie czekał ją korytarz jak większość. Prawie.
Biały Huragan został kilka poziomów wyżej, podobnie jak nikłe światło lamp z gazem duchów, blask skrzydeł wróżek i świetlików, których gniazda znajdowała w wielu wyłomach w ścianach. Tutaj było zwyczajnie ciemno. Słyszała wyłącznie wodę płynącą w rurach i kanałem oddzielającym od siebie dwa brzegi, ale była pewna, że jest jej tutaj dwa razy mniej niż na górze.
Zapach nieczystości z kanału nie był już tak drażniący (i tak przyzwyczaiła się do niego przez swój pobyt w Shizume City), był zatęchły i zgniły, jak rozkładające się zwłoki. Czuła, że się poci. Musiała przyzwyczaić tempo oddechu. Powietrze oprócz zdechlizny niosło w sobie wilgoć i było niewyobrażalnie ciepłe.
- Strasznie tu dusi - wymamrotała, kiedy Iulianna znalazła się po drugiej stronie.
- Trzeba przyznać - zgodziła się strzyga. - Nie wiem, jak można tutaj żyć... - westchnęła. - Ale z drugiej strony, nie ma miejsca na tej planecie, w której nie zalęgłoby się nawet życie.
- Na tej planecie może i nie - wtrącił Amiran. - Lecz gdzieś w tym świecie istnieje miejsce, pustka, w której nie ma nawet zalążka życia, wypełniają je istnienia pasywne - zasnuł, puszczając Grzmot wzdłuż korytarza, oświetlając im drogę. - Chodźcie, to w tamtą stronę.
Suki i Iulianna spojrzały po sobie. Padło kilka niewypowiedzianych zdań i ruszyły za synem Enlila.
Po kilku minutach marszu w milczeniu, konwersację ponowiła Hideyoshi:
- O jakim miejscu mówiłeś?
Odpowiedział minutę później, jakby układał w myślach słowa:
- Mówią o niej niektóre podania, ale rzadko można cokolwiek znaleźć - wyjaśnił. - Moja matka mówiła, że to miejsce jest ukryte na granicy pomiędzy Niebem, a Piekłem. Na horyzoncie. I zostało otwarte tylko dwa razy. Nazywano je Pandorą.
Przystanął przed drewnianymi drzwiami w opłakanym stanie, na których ktoś napisał czarną mazią, drukowanymi literami: Fornicari Astaroth.
- Podobno dawno temu, kiedy brama Pandory została otwarta po raz drugi, trzem pasywnym istnieniom udało się z niej wydostać. Do teraz nikt nie wie, jak akcja potoczyła się dalej.
- Dlaczego?
Wzruszył ramionami.
- Mit się urwał, zejdź do Limbusu i zapytaj, a może ktoś ci odpowie.
Pociągnął za kołatkę, a zawiasy zaskrzeczały boleśnie, przyprawiając przybyłych o skurcz twarzy. Zapach - a raczej smród - alkoholu, potu, seksu i dymu z ifrytów też robił swoje.
- Nie wiedziałem, że też tu to palą - wymamrotał Amiran zatykając sobie nos.
- Co to takiego? Zawsze to czuję, kiedy tu przychodzę.
- U nas nazywamy to ifryty, ale w normalniejszych częściach kraju mówią na to Pacem Animi, w skrócie Pacy, Panimi lub Anipac, zależnie od miejsca. Po naszemu znaczy to tyle co 'Spokój duszy'.
- Więc dlaczego ifryty? - ponowiła pytanie Suki.
Iulianna wtrąciła się do rozmowy:
- Został wynaleziony przez któregoś z ifrytów (dżin z mitologii), w dodatku kraje Bliskiego Wschodu wciąż pozostają jego największymi magazynami. Kiedyś było Chińskie Imperium Opium, dzisiaj mamy Arabskie Ifryty, czyli po prostu Pacy - wzruszyła ramionami. - Nigdy nie rozumiem, jak można nałogowo to palić.
- Spróbujesz, a się przekonasz, panienko - odezwała się barmanka, polerująca leniwie blat jeszcze brudniejszą szmatą. - Czym mogę służyć? - spytała, taksując ich wzrokiem od stóp do głów.
Staruszka była niska i przygarbiona, ubrana w czerwoną, wyblakłą suknię z głębokim dekoltem, dającym idealny widok na obwisłe, szare i pokryte starczymi plamami piersi. Miała na ramionach narzutę w fioletowym kolorze, również wyszywaną koralikami i przeróżnymi ozdobami. Jej długie, siwe włosy sterczały w strąkach upchane pod różową chustkę. Gdyby siedziała nie za barem, a nad szklaną kulą, mogłaby uchodzić za cygankę, miała nawet ten nieodłączny błysk w oku. Co rusz pokaszliwała.
- Pani Miranda, dzień dobry - Suki przywitała się z ożywieniem, poznając barmankę niemal od razu.
Z tego co słyszała od Kimiko, pracownica Fornicari Astaroth była kiedyś dość sławna, nawet w świecie ludzi. Nazywali ją "kryptydą", ale Suki nie wiedziała co to znaczy. Ostatecznie trafiła w ręce egzorcystów, a oni unieszkodliwili ją i wypuścili na wolność, jakby nic się nie stało.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry - burknęła. - Mamy zamieszanie, od kiedy pojawili się wasi przyjaciele, Ophisowie nie zareagowali na to zbyt dobrze.
Ophis pteretos - dopowiedziała sobie w myślach Suki i westchnęła. Jedne ze stworzeń zamieszkujących najniższe poziomy Shizume City, prawdopodobnie znęcił je zapach narkotycznego dymu. W końcu odzywał się wrodzony instynkt, ich przodkowie strzegli przecież kadzidlanych gai w Arabii.
- Gdzie są?
Stęknęła, jakby wielki wysiłek sprawiała jej rozmowa.
- W palarni, a gdzie indziej? Jedną z waszych przyjaciółek znęcił chyba zapach.
Suki uniosła brwi i spojrzała na swoich towarzyszy, ale byli równie zdziwieni, co ona.
- I powiedzcie Kennedy'emu, że wisi mi już sporo - dorzuciła, nim zniknęli z zasięgu jej ochrypłego głosu.
- Kennedy...? - powtórzyła za nią Iulianna.
- Shigure?
- Graciarz?
- Tak, tak, jeszcze skurwiel, dziwkarz, pierdoła, wampir bez jaj, chujus niespotykanus, homosos non viadomosos, gejos z lesbos, tatusiokoniozwalinek, maminwaginosynek, tępym chujem robiony, gównus smajures, dziecko neostrady... - indyczyła barmanka.
Więcej nie słyszeli, bo chętniej niż normalnie weszli za kotarę prosto w świat mieszanin przeróżniejszych substancji odurzających, których smród był o tyle nie do zniesienia, że wrócili po kilku sekundach.
- Co? Tacy z was kozacy? - parsknęła barmanka. - Andrej!
W mgnieniu oka przy barze pojawił się chłopiec na oko trzynastoletni.
- Tak babciu?
Trzepnęła go po głowie szmatą.
- Mówiłam, żebyś mnie tak nie nazywał, synku skurwysynku - warknęła Miranda. - Idźże na palarnię i zawołaj dziwkarza Kennedy'ego razem z jego składem, ha?
Andrej wydawał się nieporuszony wyzwiskami Mirandy, zasalutował i z podmuchem wichru zniknął za kotarą.
- Wow - wydukała Suki.
- Pszt, potrafię szybciej - prychnęła Iulianna, zakładając ręce na piersi.
Miranda uniosła brew.
- Ach tak? Andrej jest najszybszy w całym Inferno, a dla ciebie ułożona panienko, wyjaśnię, że tak nazywamy nasz śmietnik - zatoczyła ramieniem wokół siebie, było jasne, że miała na myśli cały najniższy poziom.
Pierwsza zza zasłony wyszła Kimiko, wciąż zakrywając nos szmatką o silnie kwiecistej woni.
- O, dotarliście szybciej, niż myślałam - skonstatowała, machając materiałem przed twarzą. - A gdzie Momoe i Sakato? - zdziwiła się, przejeżdżając wzrokiem po nowo-przybyłych. Po ich minach wywnioskowała, co się skroiło, jej usta ułożyły się w kształt litery 'o'. - Rozumiem. To nie wasza wina. Jestem pewna, że oni też was nie winią.
Iulianna odwróciła wzrok, Suki zagryzła wargę. Tylko Amiran nie wyglądał na poruszonego.
- U-udało mi się wyciągnąć M-Mafuyu, K-K-Kimiko-chan...! - zawołała zmęczonym głosem Chinatsu, wychodząc zza kotary, przez szyję dla odmiany miała zawieszone ramiona bakaneko. - O! Udało wam się?! Wiedziałam, ż-że wam si-się u-uda... Zn-znaczy Ma-Mafuyu wierzyła m-mocniej, bo... bo ja...
- W porządku China, nie musisz się tłumaczyć - wcięła się Iulianna z wymuszonym uśmiechem. - Co się stało Mafu?
- A-a... S-spodobał jej się z-zapach i...
- Narkotyzowała się jak głupia - dokończył za biedną Zashiki Warashi Aoi, pojawiając się w chmurze kolorowego pyłu tuż obok niej. Ściągnął na siebie dziwne spojrzenia ze strony ocalałej grupy. - No co? Może i was nienawidzę, ale mam w ten sposób największe szanse na przetrwanie.
- Czemu po prostu nie przeniesiesz się, bo ja wiem... do Wąchocka, czy gdzie?
Brew chłopaka drgnęła niebezpiecznie.
- Toś walnęła - prychnął. - Jestem chochlikiem, a nie czarownikiem, moją domeną są nieduże odległości, mam swoje limity w magii - rozłożył ręce na boki, wyrzucając w powietrze lśniący pył. - Wszystko po to, by ogłupiać ludzi, nic użytecznego.
- Tak samo jak ty - warknął Amiran.
- Ami, schowaj ząbki - polecił Shigure, wychylając się zza czerwonej zasłony. - A ty Mirando, nie ucz dzieci brzydkich słów, twój wnuczek nazwał mnie dziwkarzem - burknął, udając urażonego. Każdy mógł dostrzec uśmieszek czający się w kąciku jego ust.
Nim zdołała się zawiązać jakakolwiek kłótnia, w umyśle wszystkich pozostałych Graciarzy rozbrzmiał głos Kimiko:
- Skoro zebraliśmy się już wszyscy, musimy omówić plan działania.
- Nie zapominasz się czasem?
Wzrok Graciarzy podążył za kpiarskim tonem, prowadzącym do stolika tuż przy drzwiach. Był on okupowany przez nastoletniego blondyna, którego Suki pamiętała aż nazbyt dobrze. Kitamura Len wstał z miejsca i zbliżył się do nich, ukazując całe swoje znudzone jestestwo, od czerwonych, skośnych oczu, przez bladą, niemal porcelanową cerę i grymas wykrzywiający jego usta.
Wsunął ramiona w rękawy szarej bluzy podbitej białym futrem i skrzyżował je na piersi.
- Po coś tu przyszedłem, Fuwa i nie po to, żebyś ignorowała moje istnienie.
- To ty zdecydowałeś się obrazić, Kitamura-kun - odparła Kimiko, wzruszając ramionami.
- Bo nie chciałaś mi jej pokazać - uściślił Len. - A teraz spójrzmy... - mruknął i obejrzał od stóp do głów zebranych rebeliantów. Jego wzrok zahaczył o Suki, a twarz od razu skrzywiła się z obrzydzeniem. - A więc pani Gadzina jest jedną z twoich kompanek? Miałem takie oślizgłe przeczucie, że nie powinienem się w to mieszać.
Iulianna stanęła przed Suki, nim ta zdążyła odpowiedzieć.
- Nie wiem kim jesteś, ale nie waż się tak mówić o mojej przyjaciółce! - syknęła. - Jeżeli zgodziłeś się z nami na współpracę, to...
- To co? - prychnął. - Bez mojej pomocy nie dacie sobie rady.
Już chciała zripostować, lecz dłoń Kimiko spoczęła na jej ramieniu.
- Przykro mi to mówić, ale ma rację - westchnęła. - Przedstawiam wam, Len'a Kitamurę, ucznia Akademii Prawdziwego Krzyża i... nasz kontakt z powierzchnią.
Zaniemówili.
- Jest egzorcystą?! - podniosły się oburzone jęki.
- Uspokójcie się! - krzyknęła Fuwa. - Egzorcyści nie są naszymi wrogami, w tej chwili mamy wspólnego przeciwnika. Wiem, jak to ostatnio było, ale...
- Shinichi ich bronił - odezwał się, ku zdziwieniu Iulianny i Suki, Amiran. - Shinichi broniąc ich i śmiertelniczki, swojej partnerki, zginął - oznajmił. - To chyba wystarczający powód, żeby im zaufać i posłuchać, co ma do powiedzenia.
Zapadło grobowe milczenie, które przerwała w końcu Chinatsu, swoim cienkim głosikiem.
- A-a... M-Momoe i... i Saka-Sakato?
Iulianna spuściła głowę, a Suki pokręciła głową.
Zashiki Warashi zatkała usta dłonią i zaczęła cicho szlochać.
- Możemy przejść do rzeczy?
Graciarze posłali Len'owi wściekłe spojrzenia, na co ten przewrócił tylko oczami.
Shigure objął płaczącą ramionami i pozwolił jej odpocząć, oddając obowiązek trzymania Mafuyu bardziej niż niechętnemu Aoi'emu.
Kimiko westchnęła po raz trzeci.
- Dobrze, przejdźmy do rzeczy - zgodziła się. - Dokończę prezentację, to od dzisiaj twoi sojusznicy, Graciarze, nasz gospodarz - Shigure Kennedy, wampir.
- Na powierzchni zrobiło się zbyt niebezpiecznie, żebym mógł się tam dłużej pałętać.
- Amiran Esadze, syn boskiego Enlila.
Gruzin skinął głową na przywitanie.
- Iulianna Albescu, strzyga.
Syknęła, groźnie w zamierzeniu, co wywołało tylko uśmieszek na twarzy Len'a.
- Suki Hideyoshi już znasz, jest... hanyou i posiada Alabastrowe Oczy.
- Zdążyłem się przekonać.
- Mafuyu Kisaragi, bakaneko.
Wskazała na nieprzytomną dziewczynę.
- Trzyma ją Aoi Yasunaga, chochlik, obok Chinatsu Kubo, Zashiki Warashi.
Na ostatnie Len uniósł brew, ale puścił to mimo uszu. Ta dziewczyna nijak wpisywała się w kanon szczęśliwych duszków, których ludzie wielbili i zapraszali do domów tak chętnie.
- Może usiądziemy i wyjaśnimy co nieco?
Rin nie wiedział, jak długo pozostawał nieprzytomny. Obudził się pięć dni dni temu i przeszedł przez kolejny szereg badań. Lekarze w szpitalu polowym nie pozostawili na nim suchej nitki. Nie miał chwili dla siebie.
Wiedział od Sagary, że przeżył dwa wybuchy. Pamiętał też walkę z Accel'em i Acid'em. Odtwarzając ją w głowie, nie potrafił uwierzyć, że tak dobrze kojarzył wszystkie szczegóły. Lekarze, a zwłaszcza Inoue, też byli pod wrażeniem. Twierdzili, że po takich wstrząsach amnezja byłaby wręcz wskazana.
Poza lekkimi mdłościami ilekroć stawał na nogi i bólem w żebrach, nie odczuwał żadnych skutków ubocznych. Mimo to, siedział jak na szpilkach, obserwując uważnie każdy ruch medyków. Nigdzie nie widział najgorszego z tych straszaków - Ranmaru Katsuragi'ego - ale może to i lepiej. Przede wszystkim, bał się ich reakcji na jego niesamowicie szybką regenerację.
Z opowieści Yuzuru, z którą miał okazję rozmawiać poprzedniego dnia, wywnioskował, że jego rany zasklepiły się w kilka godzin po wypadku, ale gorzej było z wyleczeniem obrażeń wewnętrznych, jakie spowodował czerwony płomień. Nakajima nie chciała powiedzieć mu nic więcej, chociaż pytał, dlaczego rodzaj ognia ma takie wielkie znaczenie.
Teraz miał wreszcie chwilę dla siebie, ale nie mógł się odprężyć. Bił się z myślami, bo co jeśli jego sekret zostanie wykryty? To anormalne ozdrowienie może przyciągnąć ich uwagę. Z drugiej jednak strony, co chwila słyszał o wspaniałych umiejętnościach Tamerów, mógł przecież usprawiedliwić się tym, prawda?
A co jeśli ktoś widział, jak walczy błękitnym płomieniem?
Zacisnął palce na Kurikarze.
W takiej chwili naprawdę potrzebował, albo żeby ktoś go porządnie zjebał, albo pocieszył. Nie zdążył zapytać, ale był prawie pewny, że w sprawie Harumi nadal nie ma żadnego postępu. Pierwsza opcja - out. Druga... nie widział Akihito ani razu od chwili przebudzenia, to samo tyczy się Natsume. Czyżby nie wiedzieli o jego kondycji? Gdyby wiedzieli, na pewno by go odwiedzili... prawda? Wcześniej to zrobili.
Uderzył się z otwartej dłoni w twarz. Nie powinien tak głupio myśleć.
Ale... ani Natsume, ani Akihito nie odwiedzili go w szpitalu, a...
Yukio.
Gdzie do cholery jasnej jest?! Nie widział go już od... bodajże dwóch miesięcy! No dobra, góra jednego, nie dramatyzujmy przesadnie.
Yukio zdarzało się znikać, jak każdemu egzorcyście. Nawet Akihito przepadał co jakiś czas na patrole, ba, Natsume czasem wracała z kilkugodzinnych spacerów w środku nocy, wymawiając się bezsennością. Ale... miesiąc?! Miesiąc bez znaku życia?
Teraz zaczynał się seryjnie martwić.
- Okumura Rin?
Głos brzmiał znajomo, ale za wymową jego pełnego imienia spodziewał się Ranmaru Katsuragiego, a nie tego, kogo ostatecznie ujrzał.
Wytrzeszczył oczy i zastanawiał się, czy to nie przywidzenie, efekt uboczny zbyt często walenia się w głowę.
- Kitamura Len?
Oboje wywodzą się z japońskiego folkloru, stąd tradycyjne ubrania, Sakato powinien mieć jeszcze czarne skrzydła.
Chinatsu jest wielką fanką chińskiej kultury i posiada przodków z tegoż kraju, stąd jej stylizacja.
Tiak, Aoi bidoczek nie miał szczęśliwego dzieciństwa i dostał imię po kolorze, którego nigdzie na jego ciele nie widać... Włosy są farbowane.
- Nie dziwię się, że Ran tak pana lubi - prychnęła.
Uśmiechnął się szeroko.
- Mnie i Ranmaru łączy dość specyficzna więź, co nie uniemożliwia żadnemu poszerzania horyzontów - odparł, a jego jeszcze przed chwilą chłopięcy uśmiech, zmienił się w zawadiacki wyraz. Mrugnął.
- Erm, możemy odłożyć te pogaduszki na później, a teraz wrócić do faktu, że zawalił się akademik? - wtrąciła się Natsume, wyraźnie podminowana wyłączeniem z dyskusji.
Esmail Reza al-Sherazi obdarzył ją spojrzeniem swoich błyszczących oczu o pionowych źrenicach i pstryknął palcami, przywołując silny podmuch wiatru zwalający z nóg. Prąd krążył w koło, ledwie muskając ich swoim chłodem, mimo to Akihito doskoczył do swojej siostry niemal od razu, tworząc wokół nich osłonę, wewnątrz której każdy normalny człowiek lub egzorcysta stałby się mrożonką. Tyle wystarczyło, żeby zamiast ruchu powietrza dostrzegła w tym wietrze coś anormalnego.
To były miniaturowe demony wyglądające jak czarne pióra, a po środku każdego mieściło się oko o złotej tęczówce i wąskiej, ciemnej źrenicy, którego spojrzenie zdawało się wciągać gdzieś głęboko i daleko.
Klaśnięcie.
- Spokojnie, moje dzieci, o nic nie musicie się bać - zapewnił Esmail, unosząc palec wskazujący. W jednej chwili wiatr demonów skupił się właśnie tam i zdaje się, zamknął w jego pomalowanym na czarno paznokciu. - Dyrektor Faust przebywa obecnie na spotkaniu Grigori, ale gdy tylko przybędzie, poinformuję go o zniszczeniach i jestem pewien, że stosownie wynagrodzi wam stratę - ukłonił się, trzymając tę samą dłoń na sercu. - W chwili obecnej jestem zobowiązany zapewnić wam nowe lokum i poinformować innych lokatorów o tej stracie, więc proszę pójść za mną, jeśli łaska?
Natsume mocniej wtuliła się w ramię Akihito, ten również objął ją ciaśniej.
- Och spokojnie, nie ma czego się bać, mówiłem przecież - powtórzył, udając zasmuconego. Na raz znalazł się tuż przy Natsume, choć sekundę wcześniej dzieliło ich jakieś dwadzieścia metrów gruzowiska. Pochylił się i wyszeptał jej do ucha: - Myślałem, że już przeszliśmy przez etap 'nieśmiałości' w naszych relacjach... Natti-chan?
Akihito odsunął się, ciągnąc za sobą siostrę.
- Zostaw ją - syknął.
- Och? - zdziwił się wicedyrektor, mrugając kilkakrotnie. Na jego ustach wykwitł diabelski uśmiech. - Protekcjonalny wobec rodzeństwa? Interesujące, interesujące... choć podobno gotów byłeś zastrzelić swoją młodszą siostrę w strachu o własne życie, pozostając lojalny wobec dyrektora Fausta.
Natsume zastygła w ramionach brata, czując, że jego dotyk parzy bardziej niż rozgrzana stal. Jak w ogóle Esmail'owi udało się wniknąć do ich szczelnej, zimnej kopuły? Była pewna, że nie jest normalny, ale...
- Proszę przestać - wykrztusił Akihito, mocniej obejmując Natsume.
- A teraz 'proszę', hm?
- Al-Sherazi, przestań grać z nimi w swoje gierki - odezwała się Yuzuru. - Oboje wiemy, że tobie nie należy się ani krztyna szacunku, więc odpuść sobie i załatw im to lokum, spieszy mi się...
- Na obchód Akademii, oczywiście! - dokończył za nią Esmail i sądząc po jej wyrazie twarzy, nie to chciała powiedzieć. - Jakaś ty miła, panno Nakajima! Jestem pewien, że pan Kinoshita będzie za to pannie niezmiernie wdzięczny, proszę sobie nie przeszkadzać, a ja już zajmę się naszymi sierotkami...
To słowo przeważyło szalę.
Natsume nie wytrzymała, wybuchnęła płaczem.
W jej głowie wciąż odtwarzały się te sceny, sprzed paru minut.
Nie widziała już torsu Akihito, w który wtulała twarz, nie czuła dłoni Ukobacha głaszczącej jej włosy, ani sierści Kuro ocierającej się o jej nogi. Znalazła się w żywej projekcji koszmaru.
Budynek, z którego okien wydostawały się strumienie ognia, odłamki szkła, rozpadające się mury, wszystko waliło się, jak domek z kart ustawiony pod złym kątem, lub zniszczony przez delikatny ruch powietrza. Tylko tyle wystarczyło, żeby wszystko co znów zbudowała poszło z dymem i stało się chłodnymi gruzami, ugaszonymi mocą jej brata.
Chciałaby otworzyć oczy i spalić to wszystko jeszcze raz, tak, żeby nie został nawet popiół.
Yuzuru ze złością kopnęła puszkę.
- Głupi Saburota, głupi Ran, głupi al-Sherazi, głupi Tadamasowie, głupia Shizen, głupi Okumurowie, głupi Kinoshita, głupi, głupi, głupi, głuuuuuuupi! ARGH! - wrzasnęła rozgniatając niczemu winne aluminium butem, aż leżało wciśnięte w ziemię, zdeptane na placek.
Robiło się już ciemno, powietrze powoli się ostudzało z wcześniejszej parności. Nadal było ociężałe, ale towarzyszył mu delikatny wiaterek, jak dłuto artysty rozbijając statyczną skałę i tworząc z niej arcydzieło. Nocne arcydzieło. Ona sama uważała porę od zmierzchu, do świtu za najpiękniejszą jaka istniała kiedykolwiek na tej planecie.
Niebo zachowywało się jak kartka, na którą ktoś rozlał atrament. Papier stopniowo przesiąka kolorem i staje się czarny, upstrzony jedynie przez drobne, świetliste plamki, wśród których króluje księżyc. Nienawidziła księżyca, a jednocześnie go kochała. Piękny był ten niedościgniony adorator Słońca, pragnący niczego więcej, tylko skąpać się w jego blasku. Jednak jego istnienie samo w sobie stawało się magiczne ilekroć zapadał zmrok.
Cieszyłaby się każdą chwilą na świeżym powietrzu z piersiówką ukrytą w połach płaszcza, gdyby nie przydzielone jej zadanie i świadomość braku telefonu.
Nie zdążyła zapytać, ale przypuszczała, że Natsume rzuciła go Shizen.
Służby tak czy siak przyjechały, brzęczenie Sakebii rozdzierało ciszę tego wydawałoby się, spokojnego wieczora. Tymczasem Yuzuru nie mogła poradzić nic na złe przeczucia czające się w jej duchowej intuicji. Gen Azazela pulsował.
Coś złego stanie się tej nocy.
Coś gorszego od zniszczenia akademika, azylu dla uczniów specjalnej troski. Plan Mephisto, żeby przenieść tam wszystkich 'uzdolnionych' z kampusu najwyraźniej weźmie w łeb.
Zapadała noc, więc mogła już chyba zejść ze swojego posterunku?
Zazwyczaj nie brała patroli, tym zajmowali się nowicjusze, świeżo upieczeni egzorcyści, ten etap miała już za sobą. Jak dziś, pamiętała te nudne noce, poranki i wieczory w towarzystwie jeszcze bardziej przynudzającego Saburoty, albo Ruki, jego obecnej żony. Z irytacją przyznawała, że gdyby Ranmaru szkolił się w ich ośrodku, mogłoby być dużo ciekawiej. Podczas jej nowicjatu były określone pory patroli - o zmierzchu, o północy, o trzeciej nad ranem i o szóstej, tuż przed rozpoczęciem lekcji. Egzorcyści spotykali się w stróżówce, gdzie oddawali sobie warty.
Nie wiedziała, która jest godzina i nie obeszła wszystkich dogodnych miejsc o wzmożonej demonicznej aktywności, nie miała przy sobie też żadnego wykrywacza, wyłącznie swój - czasem zawodny - instynkt. Mimo to stwierdziła, że już sobie odpuści, bo zwyczajnie ją to nudzi.
Stróżówka została zniszczona przy szaleństwie Kuro, podobnie jak kilka towarzyszących jej budynków z zabudowań kampusu. Wobec tego zmiany były albo instynktownie, albo ustalone w jakiś inny sposób. Jakkolwiek - nie obchodziło jej to ani trochę.
Ziewnęła.
Całe to 'wypełnianie rozkazów' i wyładowywanie frustracji nieźle ją zmęczyło. Chętnie by to odreagowała, a nie znała lepszego sposobu na odreagowanie od towarzystwa starej dobrej wódki wprost z Rosji i słoika ogórków. Tylko trzeba zdobyć oba.
Podrapała się po głowie, opierając się o jedną z doryckich kolumn przysłaniających wejście do głównego budynku Akademii Prawdziwego Krzyża. W ich cieniu lubiła wypoczywać najbardziej, kiedy uczniowie siedzieli zamknięci w gargantuicznie dużych klasach na całe godziny.
Mogła z łatwością skontaktować się ze szmuglerem, od którego zazwyczaj kupowała najtaniej zagraniczne produkty, takie jak jej ukochana wódeczka, ale nie była pewna, czy sytuacja z terrorystami go nie wypłoszyła. Zawsze mówił, że jest jak karaluch, lecz nawet on posiadał instynkt przetrwania i pewnie przeniósł się w jakąś spokojniejszą okolicę, jak Osaka, Kobe, czy Kioto, albo nawet Jokohama.
Jeśli tak, to zadowoli się czymkolwiek, byle było mocne. Picie pozwalało zapomnieć, a w dodatku dziwnie wyostrzało jej zmysły. Dopiero po pijaku stawała się naprawdę użyteczna dla swojej ekipy. Na trzeźwo była po prostu Yuzuru, medyczką, która lubi poironizować i nie lubi przemocy. Po pijaku nie stroniła od broni, stawała się agresywna,, wyostrzały się jej zmysły, była Nakajimą, egzorcystką bez oporów sięgającą po wrodzone zdolności. Alkohol miał na nią odwrotny wpływ niż na normalnych ludzi.
Ale nie wiedziała już, czy sięga po niego dlatego, że nie chce rozpamiętywać tamtych dni, ciesząc się uśmierzającym ból wspomnień trunkiem, czy po prostu chce stać się kimś, kim nigdy nie była, tylko po to by mieć swoje miejsce, podziwiana i potrzebna. I tak wiedziała jedno, alkohol, a raczej słabość do niego musiała być jej hamartią.
Przetrząsnęła kieszenie, ale nie znalazła złamanego jena.
Westchnęła.
Będzie brała na krechę, bo już nie wytrzyma, chyba z tego wszystkiego ma przywidzenia.
Bo jak inaczej może wyjaśnić tą czerwoną łunę nad budynkami w centrum, tuż po zachodzie słońca?
Poczuła, że przyspiesza jej puls, nawet nie zauważyła, kiedy pokonała odległość dzielącą ją od głównego wejścia do bramy akademii. Bez mrugnięcia okiem przeskoczyła przez nią ze spektakularnym wymachem nóg i zahamowała stopami, nim zjechała w dół wzgórza.
To działo się naprawdę.
Centrum miasta, razem ze szpitalem, stało w płomieniach.
Huk i fala ciepła dotarły do niej z opóźnieniem, ale sprawiły, że przecisnęła plecy do czarnych prętów bramy. Jej oczy przekazywały obraz do mózgu, ale serce nie pozwalało jej na zrozumienie tego, co widziała. Zbyt straszne.
I znów czuła się jakby miała siedemnaście lat. Płomienie pożerające budynki.
Widziała to tyle razy w ciągu ostatnich tygodni, że nie rozumiała, dlaczego dopiero teraz to czuła. Jakby ktoś wyrywał jej serce.
Bez chwili zwłoki ruszyła z miejsca, mocno uderzając stopami o spękany chodnik. W księżycowym blasku i szkarłatnej łunie mogła policzyć wszystkie szczeliny w kolorowej kostce. Dopadła motocykl, należał do któregoś z egzorcystów, była tego pewna, bo zauważyła pieczęć akademii wygrawerowaną z przodu. Zacisnęła palce na kierownicy, mrużąc oczy. Jaśniejsza od drugiej tęczówka rozbłysła. Poczuła duchową energię buzującą jej w żyłach, w mig zdobywając dominację nad ludzką krwią. Ruszyła.
Nie obchodziły jej przepisy, marzenia o wódce i słoiku ogórków zostawiła gdzieś w tyle. Wręcz wyrwała komunikator ze stojaka przy kierownicy i prawie skruszyła go w uścisku dłoni.
- Do wszystkich egzorcystów w stanie spoczynku, ogłaszam Kod Czerwony, powtarzam, Kod Czerwony, w centrum miasta przy szpitalu głównym - zakomunikowała do słuchawki tak spokojnym tonem, że zdziwił aż ją samą. - Ogień się rozprzestrzenia - dodała i cisnęła komunikatorem, roztrzaskując go o chodnik. Nie będzie się cackać.
Oni też nie dają im forów.
Czas na opór się skończył, teraz oni pokażą swoje zęby.
I ugryzą.
A krew popłynie i będzie dla nich niczym woda.
Trzy tygodnie później, w drodze do Fornicari Astaroth.
Dopiero w połowie drogi, kiedy Amiran upewnił się, że nigdzie nie ucieknie, pozwolił jej stanąć na nogi. Suki z ulgą przyjęła jego propozycję. Zdrętwiałe kończyny zdawały się transformować w łamliwe patyczki, na których trudno się poruszać.
Była pewna, że szli od wielu godzin i była jednocześnie wdzięczna i wściekła na potomka Enlila, za to, że niósł ją przez tak długi czas, przez niezliczone poziomy i korytarze Shizume City. Towarzyszyło im głównie milczenie. Każde z nich próbowało przynajmniej raz nawiązać konwersację, ale wszystkie ucinały się po ledwie paru zdaniach.
Poczuła, jak Iulianna wsuwa się jej pod ramię. Kiedy na nią spojrzała, została obdarzona najszerszym uśmiechem, jaki tylko strzyga mogła podarować. Chciała go odwzajemnić, ale było ją stać tylko na lekki grymas.
- Musieliśmy to zrobić, Su - powiedział Amiran.
Jego ton był twardy jak skała, nie do skruszenia. On już podjął decyzję, pełen przekonania o jej słuszności.
- Wolałabym zostać z nimi i zginąć z rąk Aniołów, albo wściekłego tłumu, niż uciekać z podkulonym ogonem - wycedziła, zaciskając dłonie w pięści. - Zostawiliśmy ich tam na pewną śmierć, nie wstyd ci?! Nie masz sumienia?!
Odpowiedziało jej własne echo, roznoszące się po korytarzach podziemi. Nie obchodziło jej, że może ściągnąć na siebie Biały Huragan. Tam na górze zostawili swoich kompanów, towarzyszy, którzy się nie ugięli, nie przestraszyli się rządów Iwao i pozostali Graciarzami. Czy Amiran nie czuł do nich przywiązania? Czegokolwiek?
- Bogowie nie powinni mieć sumienia wobec ludzi, mogą okazywać im współczucie, ale to ich wola liczy się najbardziej - oznajmił, bez cienia smutku, wstydu, czy żalu. - Taka już kolej rzeczy, herosi winni słuchać woli bogów.
- Jakich bogów... - szepnęła Iulianna, wyraźnie trzęsąc się od powstrzymywanej złości. - Twoja matka była człowiekiem, zakochała się w twoim ojcu, czy też słuchała jego woli?! Woli boga, który nie ma już żadnych wyznawców?!
Strzyga odsunęła się od Suki i stanęła twarzą w twarz z Amiranem.
- Przyznaj się, synu Enlila, stchórzyłeś.
- Skoro ja stchórzyłem, to co powiesz o sobie, dwulicowa strzygo? Poszłaś za mną, zostawiłaś Momoe i Sakato na pewną śmierć, nawet teraz nie myślisz pewnie o Kennedy'm i tym skurwielu Yasunadze, którzy wyparowali, a co z Mafuyu i Chinatsu? Wysłaliśmy Bakaneko i pechowego Zashiki Warashi samych w nieprzyjazne podziemia. Mogłaś coś zrobić, żeby temu zapobiec i to nie raz.
PLASK.
Suki wytrzeszczyła oczy.
Odgłos uderzenia rozchodził się echem po korytarzu jeszcze długo, nim ktokolwiek zdobył się na zabranie głosu.
- Chcesz? Wróć tam, ja nie zamierzam, wolę ujść z życiem i móc działać dalej, niż zginąć w bezsensownej walce - prychnął Amiran. - Shinichi powinien wiedzieć, że to jak rzucanie się z motyką na słońce... Po kim, jak po kim, ale po takim trzęsidupie spodziewałem się tego najmniej.
- Nie obrażaj Shinichi'ego - syknęła Suki, łapiąc go za ramię, wbijając paznokcie w jego skórę jak najboleśniej. - Tylko on miał wystarczająco odwagi, żeby wystąpić przed szereg, kiedy Iwao robił pranie mózgu Podziemnym!
- Chyba wystarczająco fiu bździu w głowie - parsknął boski syn. - Gdyby siedział w ukryciu, nikomu nie stałaby się krzywda, sam jest sobie winien, w dodatku obciąży się jeszcze śmiercią Momoe i Sakato.
Suki potrząsnęła głową.
Iulianna zaniemówiła.
- Ja... ja cię już nie znam - wykrztusiła, zaciskając powieki, spod których zaczynały wypływać pojedyncze łzy. - Nie jesteś... nie jesteś tym Ami'm, który pomógł mi odbić się od dna! Nie jesteś już tym, który wprowadził mnie w nowe życie... - zaczęła się odsuwać. - Nie wiem kim jesteś, ale... zejdź mi z oczu!
Jej krzyk nigdy nie dorównywał wrzaskom Bonnie, pociągowej Banshee, ale ten skrzek... ten skrzek musiał dać się słyszeć w całym Shizume City, przeszywający i przejmujący. Z trudem można było odróżnić słowa z syczącego zlepku, wydawał się szeptem, ale tak głośnym, że krwawiły od niego uszy.
Zatrzęsła się ziemia.
Sufit zaczął pękać.
- A ja myślałem, że Shinichi był głupcem... - westchnął Amiran i bez ostrzeżenia chwycił strzygę w ramiona, pomimo jej protestów i silnych ciosów, którymi próbowała wywalczyć sobie wolność. - Su, pobiegniesz sama?
Pokiwała głową.
Huragan się zbliżał.
Mogli wracać na powierzchnię, ale tak czy tak byli osaczeni, a najbliższy azyl znajdował się tuż-tuż. Kiedyś zarzekała się, że nigdy nie postawi stopy w tym obrzydliwym miejscu, wylęgarni zła i nieczystości. Z drugiej strony - nigdy nie sądziła, że najlepszy przyjaciel stanie się wrogiem. Wyciągała wnioski. Nigdy do końca nie poznasz drugiego człowieka, a samego siebie nieraz zaskoczysz.
W duchu modliła się, żeby Shigure, Aoi'emu, Mafuyu i Chinatsu udało się dotrzeć do Fornicari Astaroth. A błagała wszystkich sił rządzących tym światem, oby tylko Momoe i Sakato trafili w dobre miejsce, bo na to zasługiwali.
Spojrzała w oczy Iuliannie. Ze złotych ślepi strzygi zdawało się ulatywać życie, pomimo, że wyszła z pola bitwy praktycznie bez draśnięcia. Suki znała to uczucie, gdy ktoś drogi twemu sercu okaże się zupełnie inną osobą. Tracisz chęć do życia i wszystkie nadzieje.
Przelotnie musnęła palce przyjaciółki. Ona miała dwa serca, musiało ją to zaboleć o wiele bardziej.
Akantha wysunęła się z jej rękawa, jakby wyczuła nadchodzące zagrożenie. I rzeczywiście, z otwartego tunelu, który właśnie minęli wystrzeliła kolumna śnieżnobiałych płomieni. Jednak Suki wiedziała, czym tak naprawdę są. To nie była zwykła burza a sztorm demonów.
Pochyliła się lekko, zacisnęła powieki, starała się podążać za odgłosem kroków Amiran'a, ale czuła już smród palonych włosów, jej włosów. To przenikliwe zimno na karku wywołujące dreszcze, a zaraz potem przeobrażające się w żar przepalający się przez wszystko.
Skręcili, ale piekące doznanie nie zniknęło. Część fali uszła prosto, ale Huragan nie stracił ich tropu. Demonom trudniej było manewrować w takiej postaci, lecz nie traciły swojego instynktu mówiącego jasno: "Zabij wszystko co spotkasz na swojej drodze".
Krata przejścia połyskiwała w białym świetle.
Suki wiedziała, że to pora na nią, więc odbiła się mocno z prawej nogi i minęła herosa, muśnięciami palców zachęcając Akanthę do wysunięcia się z nadpalonego rękawa. Srebrna wężyca wysunęła głowę, a zaraz potem całe ciało. Zamek kraty był tuż-tuż.
- Proszę, Akantho, zrób to dla mnie - szepnęła rozgorączkowanym tonem Suki.
Głowa chowańca skurczyła się i zmieniła kształt, idealnie pasując do dziurki. Klucz został przekręcony, krata zaczęła się podnosić. Nie dość szybko. Huragan nadchodził.
Suki chwyciła za pręty i z całych sił szarpnęła za nie. Amiran zrobił to samo, kiedy tylko ją dogonił. Jego pomoc okazała się bezcenna, krata puściła niemal natychmiast. Weszli do środka i ściągnęli zasłonę z powrotem.
- Na dół! - krzyknął Amiran, jako pierwszy rzucając się w ciemność klatki schodowej.
Stopnie zdawały się nie mieć końca, pogrążone w ciemności. Korytarz miał słabą akustykę, więc już po minięciu pierwszego poziomu przestali słyszeć bębnienie o zasłonę przejścia. Każde półpiętro skrywało sekwencję tuneli i wrót, ale ich interesował najniższy poziom, najciemniejszy z ciemnych, na samym końcu schodów.
- To tutaj - skonstatowała Iulianna.
- Jeszcze nie - Amiran nie pozwolił jej wyskoczyć z jego ramion i bez przeszkód zdjął właz z sekretnego przejścia. - Musimy się tym przeczołgać i będziemy na najniższym poziomie Shizume City.
Strzyga wydęła policzki, cieszyła się, że w ciemności nie mogą zobaczyć jej rumieńca. W mroku mogła dostrzec lśniące, alabastrowe oczy Suki i drobinki pyłu, Hokorima.
Amiran wreszcie odstawił ją na ziemię. Rozprostowała z lubością nogi.
- Nareszcie - jęknęła.
Syn Enlila puścił to mimo uszu i w otwartej dłoni stworzył strzelającą błyskawicami kulę.
Strzyga syknęła i odskoczyła, uderzając plecami o pokrytą mchem i pleśnią, kamienną ścianę.
- Trzymaj swoje Grzmoty z daleka ode mnie! - syknęła, a jej głos przeszył dosłownie wszystkie szczeliny w murach.
Przewrócił oczami.
- Przynajmniej jest jaśniej, gdyby twoje oczy potrafiły coś więcej niż tylko wydzielać poświatę, Grzmot nie byłby konieczny.
Prychnęła.
- Pójdę pierwsza - westchnęła Suki.
Amiran kucnął, żeby oświetlić jej drogę, chciała podziękować, ale rozmyśliła się w ostatniej chwili. Wydało jej się to dziwnie niestosowne. Ona też w pewnym stopniu poczuła się oszukana. Dobroduszny Gruzin, do którego czuła sympatię od pierwszego spotkania okazał się nieczułym 'herosem'.
Po drugiej stronie czekał ją korytarz jak większość. Prawie.
Biały Huragan został kilka poziomów wyżej, podobnie jak nikłe światło lamp z gazem duchów, blask skrzydeł wróżek i świetlików, których gniazda znajdowała w wielu wyłomach w ścianach. Tutaj było zwyczajnie ciemno. Słyszała wyłącznie wodę płynącą w rurach i kanałem oddzielającym od siebie dwa brzegi, ale była pewna, że jest jej tutaj dwa razy mniej niż na górze.
Zapach nieczystości z kanału nie był już tak drażniący (i tak przyzwyczaiła się do niego przez swój pobyt w Shizume City), był zatęchły i zgniły, jak rozkładające się zwłoki. Czuła, że się poci. Musiała przyzwyczaić tempo oddechu. Powietrze oprócz zdechlizny niosło w sobie wilgoć i było niewyobrażalnie ciepłe.
- Strasznie tu dusi - wymamrotała, kiedy Iulianna znalazła się po drugiej stronie.
- Trzeba przyznać - zgodziła się strzyga. - Nie wiem, jak można tutaj żyć... - westchnęła. - Ale z drugiej strony, nie ma miejsca na tej planecie, w której nie zalęgłoby się nawet życie.
- Na tej planecie może i nie - wtrącił Amiran. - Lecz gdzieś w tym świecie istnieje miejsce, pustka, w której nie ma nawet zalążka życia, wypełniają je istnienia pasywne - zasnuł, puszczając Grzmot wzdłuż korytarza, oświetlając im drogę. - Chodźcie, to w tamtą stronę.
Suki i Iulianna spojrzały po sobie. Padło kilka niewypowiedzianych zdań i ruszyły za synem Enlila.
Po kilku minutach marszu w milczeniu, konwersację ponowiła Hideyoshi:
- O jakim miejscu mówiłeś?
Odpowiedział minutę później, jakby układał w myślach słowa:
- Mówią o niej niektóre podania, ale rzadko można cokolwiek znaleźć - wyjaśnił. - Moja matka mówiła, że to miejsce jest ukryte na granicy pomiędzy Niebem, a Piekłem. Na horyzoncie. I zostało otwarte tylko dwa razy. Nazywano je Pandorą.
Przystanął przed drewnianymi drzwiami w opłakanym stanie, na których ktoś napisał czarną mazią, drukowanymi literami: Fornicari Astaroth.
- Podobno dawno temu, kiedy brama Pandory została otwarta po raz drugi, trzem pasywnym istnieniom udało się z niej wydostać. Do teraz nikt nie wie, jak akcja potoczyła się dalej.
- Dlaczego?
Wzruszył ramionami.
- Mit się urwał, zejdź do Limbusu i zapytaj, a może ktoś ci odpowie.
Pociągnął za kołatkę, a zawiasy zaskrzeczały boleśnie, przyprawiając przybyłych o skurcz twarzy. Zapach - a raczej smród - alkoholu, potu, seksu i dymu z ifrytów też robił swoje.
- Nie wiedziałem, że też tu to palą - wymamrotał Amiran zatykając sobie nos.
- Co to takiego? Zawsze to czuję, kiedy tu przychodzę.
- U nas nazywamy to ifryty, ale w normalniejszych częściach kraju mówią na to Pacem Animi, w skrócie Pacy, Panimi lub Anipac, zależnie od miejsca. Po naszemu znaczy to tyle co 'Spokój duszy'.
- Więc dlaczego ifryty? - ponowiła pytanie Suki.
Iulianna wtrąciła się do rozmowy:
- Został wynaleziony przez któregoś z ifrytów (dżin z mitologii), w dodatku kraje Bliskiego Wschodu wciąż pozostają jego największymi magazynami. Kiedyś było Chińskie Imperium Opium, dzisiaj mamy Arabskie Ifryty, czyli po prostu Pacy - wzruszyła ramionami. - Nigdy nie rozumiem, jak można nałogowo to palić.
- Spróbujesz, a się przekonasz, panienko - odezwała się barmanka, polerująca leniwie blat jeszcze brudniejszą szmatą. - Czym mogę służyć? - spytała, taksując ich wzrokiem od stóp do głów.
Staruszka była niska i przygarbiona, ubrana w czerwoną, wyblakłą suknię z głębokim dekoltem, dającym idealny widok na obwisłe, szare i pokryte starczymi plamami piersi. Miała na ramionach narzutę w fioletowym kolorze, również wyszywaną koralikami i przeróżnymi ozdobami. Jej długie, siwe włosy sterczały w strąkach upchane pod różową chustkę. Gdyby siedziała nie za barem, a nad szklaną kulą, mogłaby uchodzić za cygankę, miała nawet ten nieodłączny błysk w oku. Co rusz pokaszliwała.
- Pani Miranda, dzień dobry - Suki przywitała się z ożywieniem, poznając barmankę niemal od razu.
Z tego co słyszała od Kimiko, pracownica Fornicari Astaroth była kiedyś dość sławna, nawet w świecie ludzi. Nazywali ją "kryptydą", ale Suki nie wiedziała co to znaczy. Ostatecznie trafiła w ręce egzorcystów, a oni unieszkodliwili ją i wypuścili na wolność, jakby nic się nie stało.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry - burknęła. - Mamy zamieszanie, od kiedy pojawili się wasi przyjaciele, Ophisowie nie zareagowali na to zbyt dobrze.
Ophis pteretos - dopowiedziała sobie w myślach Suki i westchnęła. Jedne ze stworzeń zamieszkujących najniższe poziomy Shizume City, prawdopodobnie znęcił je zapach narkotycznego dymu. W końcu odzywał się wrodzony instynkt, ich przodkowie strzegli przecież kadzidlanych gai w Arabii.
- Gdzie są?
Stęknęła, jakby wielki wysiłek sprawiała jej rozmowa.
- W palarni, a gdzie indziej? Jedną z waszych przyjaciółek znęcił chyba zapach.
Suki uniosła brwi i spojrzała na swoich towarzyszy, ale byli równie zdziwieni, co ona.
- I powiedzcie Kennedy'emu, że wisi mi już sporo - dorzuciła, nim zniknęli z zasięgu jej ochrypłego głosu.
- Kennedy...? - powtórzyła za nią Iulianna.
- Shigure?
- Graciarz?
- Tak, tak, jeszcze skurwiel, dziwkarz, pierdoła, wampir bez jaj, chujus niespotykanus, homosos non viadomosos, gejos z lesbos, tatusiokoniozwalinek, maminwaginosynek, tępym chujem robiony, gównus smajures, dziecko neostrady... - indyczyła barmanka.
Więcej nie słyszeli, bo chętniej niż normalnie weszli za kotarę prosto w świat mieszanin przeróżniejszych substancji odurzających, których smród był o tyle nie do zniesienia, że wrócili po kilku sekundach.
- Co? Tacy z was kozacy? - parsknęła barmanka. - Andrej!
W mgnieniu oka przy barze pojawił się chłopiec na oko trzynastoletni.
- Tak babciu?
Trzepnęła go po głowie szmatą.
- Mówiłam, żebyś mnie tak nie nazywał, synku skurwysynku - warknęła Miranda. - Idźże na palarnię i zawołaj dziwkarza Kennedy'ego razem z jego składem, ha?
Andrej wydawał się nieporuszony wyzwiskami Mirandy, zasalutował i z podmuchem wichru zniknął za kotarą.
- Wow - wydukała Suki.
- Pszt, potrafię szybciej - prychnęła Iulianna, zakładając ręce na piersi.
Miranda uniosła brew.
- Ach tak? Andrej jest najszybszy w całym Inferno, a dla ciebie ułożona panienko, wyjaśnię, że tak nazywamy nasz śmietnik - zatoczyła ramieniem wokół siebie, było jasne, że miała na myśli cały najniższy poziom.
Pierwsza zza zasłony wyszła Kimiko, wciąż zakrywając nos szmatką o silnie kwiecistej woni.
- O, dotarliście szybciej, niż myślałam - skonstatowała, machając materiałem przed twarzą. - A gdzie Momoe i Sakato? - zdziwiła się, przejeżdżając wzrokiem po nowo-przybyłych. Po ich minach wywnioskowała, co się skroiło, jej usta ułożyły się w kształt litery 'o'. - Rozumiem. To nie wasza wina. Jestem pewna, że oni też was nie winią.
Iulianna odwróciła wzrok, Suki zagryzła wargę. Tylko Amiran nie wyglądał na poruszonego.
- U-udało mi się wyciągnąć M-Mafuyu, K-K-Kimiko-chan...! - zawołała zmęczonym głosem Chinatsu, wychodząc zza kotary, przez szyję dla odmiany miała zawieszone ramiona bakaneko. - O! Udało wam się?! Wiedziałam, ż-że wam si-się u-uda... Zn-znaczy Ma-Mafuyu wierzyła m-mocniej, bo... bo ja...
- W porządku China, nie musisz się tłumaczyć - wcięła się Iulianna z wymuszonym uśmiechem. - Co się stało Mafu?
- A-a... S-spodobał jej się z-zapach i...
- Narkotyzowała się jak głupia - dokończył za biedną Zashiki Warashi Aoi, pojawiając się w chmurze kolorowego pyłu tuż obok niej. Ściągnął na siebie dziwne spojrzenia ze strony ocalałej grupy. - No co? Może i was nienawidzę, ale mam w ten sposób największe szanse na przetrwanie.
- Czemu po prostu nie przeniesiesz się, bo ja wiem... do Wąchocka, czy gdzie?
Brew chłopaka drgnęła niebezpiecznie.
- Toś walnęła - prychnął. - Jestem chochlikiem, a nie czarownikiem, moją domeną są nieduże odległości, mam swoje limity w magii - rozłożył ręce na boki, wyrzucając w powietrze lśniący pył. - Wszystko po to, by ogłupiać ludzi, nic użytecznego.
- Tak samo jak ty - warknął Amiran.
- Ami, schowaj ząbki - polecił Shigure, wychylając się zza czerwonej zasłony. - A ty Mirando, nie ucz dzieci brzydkich słów, twój wnuczek nazwał mnie dziwkarzem - burknął, udając urażonego. Każdy mógł dostrzec uśmieszek czający się w kąciku jego ust.
Nim zdołała się zawiązać jakakolwiek kłótnia, w umyśle wszystkich pozostałych Graciarzy rozbrzmiał głos Kimiko:
- Skoro zebraliśmy się już wszyscy, musimy omówić plan działania.
- Nie zapominasz się czasem?
Wzrok Graciarzy podążył za kpiarskim tonem, prowadzącym do stolika tuż przy drzwiach. Był on okupowany przez nastoletniego blondyna, którego Suki pamiętała aż nazbyt dobrze. Kitamura Len wstał z miejsca i zbliżył się do nich, ukazując całe swoje znudzone jestestwo, od czerwonych, skośnych oczu, przez bladą, niemal porcelanową cerę i grymas wykrzywiający jego usta.
Wsunął ramiona w rękawy szarej bluzy podbitej białym futrem i skrzyżował je na piersi.
- Po coś tu przyszedłem, Fuwa i nie po to, żebyś ignorowała moje istnienie.
- To ty zdecydowałeś się obrazić, Kitamura-kun - odparła Kimiko, wzruszając ramionami.
- Bo nie chciałaś mi jej pokazać - uściślił Len. - A teraz spójrzmy... - mruknął i obejrzał od stóp do głów zebranych rebeliantów. Jego wzrok zahaczył o Suki, a twarz od razu skrzywiła się z obrzydzeniem. - A więc pani Gadzina jest jedną z twoich kompanek? Miałem takie oślizgłe przeczucie, że nie powinienem się w to mieszać.
Iulianna stanęła przed Suki, nim ta zdążyła odpowiedzieć.
- Nie wiem kim jesteś, ale nie waż się tak mówić o mojej przyjaciółce! - syknęła. - Jeżeli zgodziłeś się z nami na współpracę, to...
- To co? - prychnął. - Bez mojej pomocy nie dacie sobie rady.
Już chciała zripostować, lecz dłoń Kimiko spoczęła na jej ramieniu.
- Przykro mi to mówić, ale ma rację - westchnęła. - Przedstawiam wam, Len'a Kitamurę, ucznia Akademii Prawdziwego Krzyża i... nasz kontakt z powierzchnią.
Zaniemówili.
- Jest egzorcystą?! - podniosły się oburzone jęki.
- Uspokójcie się! - krzyknęła Fuwa. - Egzorcyści nie są naszymi wrogami, w tej chwili mamy wspólnego przeciwnika. Wiem, jak to ostatnio było, ale...
- Shinichi ich bronił - odezwał się, ku zdziwieniu Iulianny i Suki, Amiran. - Shinichi broniąc ich i śmiertelniczki, swojej partnerki, zginął - oznajmił. - To chyba wystarczający powód, żeby im zaufać i posłuchać, co ma do powiedzenia.
Zapadło grobowe milczenie, które przerwała w końcu Chinatsu, swoim cienkim głosikiem.
- A-a... M-Momoe i... i Saka-Sakato?
Iulianna spuściła głowę, a Suki pokręciła głową.
Zashiki Warashi zatkała usta dłonią i zaczęła cicho szlochać.
- Możemy przejść do rzeczy?
Graciarze posłali Len'owi wściekłe spojrzenia, na co ten przewrócił tylko oczami.
Shigure objął płaczącą ramionami i pozwolił jej odpocząć, oddając obowiązek trzymania Mafuyu bardziej niż niechętnemu Aoi'emu.
Kimiko westchnęła po raz trzeci.
- Dobrze, przejdźmy do rzeczy - zgodziła się. - Dokończę prezentację, to od dzisiaj twoi sojusznicy, Graciarze, nasz gospodarz - Shigure Kennedy, wampir.
- Na powierzchni zrobiło się zbyt niebezpiecznie, żebym mógł się tam dłużej pałętać.
- Amiran Esadze, syn boskiego Enlila.
Gruzin skinął głową na przywitanie.
- Iulianna Albescu, strzyga.
Syknęła, groźnie w zamierzeniu, co wywołało tylko uśmieszek na twarzy Len'a.
- Suki Hideyoshi już znasz, jest... hanyou i posiada Alabastrowe Oczy.
- Zdążyłem się przekonać.
- Mafuyu Kisaragi, bakaneko.
Wskazała na nieprzytomną dziewczynę.
- Trzyma ją Aoi Yasunaga, chochlik, obok Chinatsu Kubo, Zashiki Warashi.
Na ostatnie Len uniósł brew, ale puścił to mimo uszu. Ta dziewczyna nijak wpisywała się w kanon szczęśliwych duszków, których ludzie wielbili i zapraszali do domów tak chętnie.
- Może usiądziemy i wyjaśnimy co nieco?
Rin nie wiedział, jak długo pozostawał nieprzytomny. Obudził się pięć dni dni temu i przeszedł przez kolejny szereg badań. Lekarze w szpitalu polowym nie pozostawili na nim suchej nitki. Nie miał chwili dla siebie.
Wiedział od Sagary, że przeżył dwa wybuchy. Pamiętał też walkę z Accel'em i Acid'em. Odtwarzając ją w głowie, nie potrafił uwierzyć, że tak dobrze kojarzył wszystkie szczegóły. Lekarze, a zwłaszcza Inoue, też byli pod wrażeniem. Twierdzili, że po takich wstrząsach amnezja byłaby wręcz wskazana.
Poza lekkimi mdłościami ilekroć stawał na nogi i bólem w żebrach, nie odczuwał żadnych skutków ubocznych. Mimo to, siedział jak na szpilkach, obserwując uważnie każdy ruch medyków. Nigdzie nie widział najgorszego z tych straszaków - Ranmaru Katsuragi'ego - ale może to i lepiej. Przede wszystkim, bał się ich reakcji na jego niesamowicie szybką regenerację.
Z opowieści Yuzuru, z którą miał okazję rozmawiać poprzedniego dnia, wywnioskował, że jego rany zasklepiły się w kilka godzin po wypadku, ale gorzej było z wyleczeniem obrażeń wewnętrznych, jakie spowodował czerwony płomień. Nakajima nie chciała powiedzieć mu nic więcej, chociaż pytał, dlaczego rodzaj ognia ma takie wielkie znaczenie.
Teraz miał wreszcie chwilę dla siebie, ale nie mógł się odprężyć. Bił się z myślami, bo co jeśli jego sekret zostanie wykryty? To anormalne ozdrowienie może przyciągnąć ich uwagę. Z drugiej jednak strony, co chwila słyszał o wspaniałych umiejętnościach Tamerów, mógł przecież usprawiedliwić się tym, prawda?
A co jeśli ktoś widział, jak walczy błękitnym płomieniem?
Zacisnął palce na Kurikarze.
W takiej chwili naprawdę potrzebował, albo żeby ktoś go porządnie zjebał, albo pocieszył. Nie zdążył zapytać, ale był prawie pewny, że w sprawie Harumi nadal nie ma żadnego postępu. Pierwsza opcja - out. Druga... nie widział Akihito ani razu od chwili przebudzenia, to samo tyczy się Natsume. Czyżby nie wiedzieli o jego kondycji? Gdyby wiedzieli, na pewno by go odwiedzili... prawda? Wcześniej to zrobili.
Uderzył się z otwartej dłoni w twarz. Nie powinien tak głupio myśleć.
Ale... ani Natsume, ani Akihito nie odwiedzili go w szpitalu, a...
Yukio.
Gdzie do cholery jasnej jest?! Nie widział go już od... bodajże dwóch miesięcy! No dobra, góra jednego, nie dramatyzujmy przesadnie.
Yukio zdarzało się znikać, jak każdemu egzorcyście. Nawet Akihito przepadał co jakiś czas na patrole, ba, Natsume czasem wracała z kilkugodzinnych spacerów w środku nocy, wymawiając się bezsennością. Ale... miesiąc?! Miesiąc bez znaku życia?
Teraz zaczynał się seryjnie martwić.
- Okumura Rin?
Głos brzmiał znajomo, ale za wymową jego pełnego imienia spodziewał się Ranmaru Katsuragiego, a nie tego, kogo ostatecznie ujrzał.
Wytrzeszczył oczy i zastanawiał się, czy to nie przywidzenie, efekt uboczny zbyt często walenia się w głowę.
- Kitamura Len?
Chciałem, żebyś wiedziała,
Żebyś wiedziała,
Żebyś nie czekała,
Płonę kiedy sam...
Chcę być wiedziała
Że muszę cię wypuścić,
Cierpienie twe ukrócić,
Marnowałem twój czas,
Ty się zmieniłaś,
Nie ma już dawnych nas,
Trzeba zabić wspomnienia.
----------------------------
Dla niekumatych: akcja z napadem na szpital i walącym się budynkiem miała miejsce jakieś trzy tygodnie przed spotkaniem Graciarzy w Fornicari Astaroth. W czasie gdy na powierzchni trwał kryzys, Iwao szerzył swoją propagandę, a Graciarze organizowali ruch oporu.
Czyli...:
1. Wybuch w akademiku
2. Wybuch w mieście
3. Akcja z Aniołami
4. Rin pada i jest nieprzytomny przez dwa tygodnie.
5. W tym okresie (wcześniej też) szczególnie rozwija się rebelia w podziemi, Kimiko i Shigure zbierają "Graciarzy", jak określają rebeliantów.
6. Nocne zebranie, wybuch w Graciarni.
7. Ucieczka do Fornicari Astaroth - zajęła im jakieś dwa dni.
Kto cieszy się z powrotu Rin'a do akcji? Ja na pewno, chociaż lubię pisać o swoich bohaterach, to stęskniłam się za nim i jego głupotą <3 Chociaż lubię nakreślać jego osobowość, a po ostatnich przejściach trochę się ona zmieni. Swoją drogą, przez to porwanie Haru mam dziwne skojarzenia z "Krzyżakami" (khe, khe, Danuśka i Zbyszko...).
I gdzie jest kurwa Yukio?! Ja wiem, wam pozostaje zgadnąć. Chooociaż pewnie nie zgadniecie... W tym rozdziale poświęciłam trochę miejsca na rozwijanie osobowości Natsume i Yuzuru... Już tak mam, że lubię dużą część rozdziału poświęcić na rozbudowywanie charakterów... Mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza? Kto nie lubi Yuzu! A dlaczego i ona ma przejścia, to się kiedyś dowieecie...
Gueh, rozdział miał być w zeszłym miesiącu... i roku XD Żal, ale jest teraz. Udało mi się go skończyć w jeden dzień! Hurray~! Cieszmy się wzajemnie. Miałam napisać special, ale szczerze... to było straszne, więc nawet nie wstawiam.
Zastanawiam się, czy od czasu do czasu nie sprezentować wam jakiejś ciekawostki o bohaterach, żebyście poznali ich lepiej? Jak na razie wstawiam wizerunki ostatnio wstawionych postaci:
Od lewej: Sakato Nanajima i Momoe Sanada |
Od lewej: Shinichi Kominato i Chinatsu Kubo |
Od lewej: Aoi Yasunaga i Mafuyu Kisaragi |
Od lewej: Shigure Kennedy i Kimiko Fuwa |
A co to Hamartia? Hamartia - w tragedii starożytnej błędne rozpoznanie i fałszywa ocena własnej sytuacji przez bohatera. Bohater, nieświadomy rzeczywistego znaczenia okoliczności, w jakich się znalazł, popełnia czyny prowadzące do dalszego zawikłania jego losu i ostatecznie do katastrofy. Hamartia bywa też nazywana 'wadą katastrofalną', to cecha bohatera, która sprowadza na niego wszystkie nieszczęścia, lub ideał/model/wzór, którym się sugeruje, np. Kreon z "Antygony" który chciał być sprawiedliwym władcą, przez co doprowadził do tragedii, mimo iż w teorii postąpił słusznie.
Świetny rozdział, z niecierpliwością czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńŻyczę weny