sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział XXXIII - "Raj utracony"

Kiedy koniec jest już blisko,
A przez ziemię spłonęło niebo,
Teraz żałuj, bo wszystko się skończyło,
Po prostu pozwól mi umrzeć.
I...
Gdy moje ciało leży tu połamane,
I ktoś niesie mnie ku światłu,
Wreszcie otwarłem swoje serce,
Po prostu pozwól mi umrzeć.

Rin spoglądał to na książkę, to na siedzącą przy jego łóżku Yuzuru.
Przez jego głowę przelatywały setki myśli na minutę, dotyczyły wszystkich możliwych tematów, ale teraz w środku tego rozgardiaszu stanęła jedna, wielka, złożona z drukowanych, betonowych liter.
- Dlaczego ty? - wykrztusił w końcu.
Po tym, jak zmarszczyła brwi i rzuciła mu zdezorientowane spojrzenie, wywnioskował, że nie zrozumiała jego pytania. Zdziwił się, bo wydawało mu się banalnie proste. Jednak po chwili doszedł do wniosku, że pytanie miało prawo być proste do zrozumienia tylko dla niego, bo narodziło się w kłębowisku teorii spiskowych w jego głowie.
Mogła w tej chwili wezwać Saburotę, tak jak zrobiła to jedna z pielęgniarek, gdy naskoczył na nią naraz z milionem pytań na języku. Ale Yuzuru nie była płochliwą Wtajemniczoną sanitariuszką, tylko silną alkoholiczką, członkinią głównego oddziału medyków.
Dlaczego ona? - pytał w myślach. Spodziewałbym się tu Akihito, Natsume, kogoś ze szkoły, albo Yukio, ale... nie jej. 
Spędzał w szpitalu polowym już drugi dzień z rzędu. Mimo że według Inoue'go jego rany leczyły się niesamowicie szybko, to wciąż był słaby, jego organizm nie przystosował się nowego tempa jeszcze po ataku Kuro (sam zainteresowany leżał teraz w nogach łóżka pomrukując cicho, a Ukobach pomagał w kuchni).
- Nie wiem, o co ci chodzi, młody - westchnęła. - Podrzuciła mi to ta dziwaczka... Shizen? Chyba tak jej było. Sagara jej pilnował, powiedział, żebym to przekazała Okumurze, nie powiedział któremu, a dostępny jesteś tylko ty... - wyjaśniła, kręcąc palcem wskazującym w powietrzu. Beztrosko huśtała się na krześle, opierając obcasy czarnych oficerek o białą pościel łóżka polowego, w drugiej ręce trzymając puszkę piwa.
Pokiwał głową, teraz już rozumiał.
- Dzięki - szepnął tak cicho, że było to ledwie dosłyszalne.
Przewróciła oczami i wzięła kolejny głęboki łyk z puszki.
Obserwując ją, zastanawiał się, czy ona też wiedziała o jego tożsamości. Przekonał się już, że niektórzy z japońskiej filii znali jego sekret, ale istniało wiele nieświadomych. Mógł się tylko domyśleć, dlaczego tak było. Wiadomość o obowiązku ochrony syna Szatana i ludzkiej kobiety mogłaby stać się niezłym obciążeniem. Wielu pracujących w mieście egzorcystów nosiło za sobą bagaż złych doświadczeń i krwistą czerwień zemsty w zakamarkach umysłu. Z pewnością niejeden połakomiłby się, żeby zaspokoić tej żądzy krwią Rin'a.
- Hej, łepetyna do góry, to nie koniec świata... czytałam Miltona i to wcale nie jest takie złe jakby się wydawało - wzruszyła ramionami, wznosząc wzrok do nieba, zatrzymując go na metalowych złączach szkieletu namiotu. - Oczywiście ja nie przebrnęłam nawet przez pierwszą księgę - wymamrotała, krzywiąc się.
Wiedział, że celowo zmieniła temat i to wcale nie o książkę jej chodziło na początku. W ciągu swojej krótkiej i wybuchowej znajomości z medyczką zdążył się przekonać, że nie należała do najlepszych pocieszaczy. I podobne sytuacje były dla niej niezręczne. Pewnie dlatego obracała się w towarzystwie Inoue i Katsuragi'ego, niezbyt uczuciowych, a tym bardziej nie misiowatych gości.
- Mówisz? - parsknął, obracając w dłoniach tomik. - Nie rozumiem tylko, dlaczego miał się dostać w nasze ręce. Mimo wszystko, dzięki wielkie.
Uśmiechnęła się.
- Po to tu jestem...
Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo z drugiego końca namiotu dotarł do nich wrzask Saburoty i rechot Ranmaru. Ten drugi wciąż wywoływał u Rin'a ciarki na plecach. Czasami kiedy się budził, Katsuragi stał przy jego łóżku i dziwnie się uśmiechał. Innymi razy siedział obok, albo przekraczał bezpieczną odległość wyznaczoną dla psychotycznych-gej-stalkerów.
Yuzuru wstała i niechętnie poczłapała w kierunku bipolarnych medyków, zostawiając Rin'a samego z "Rajem utraconym" Johna Miltona w rękach.
Spojrzał na zegarek.
Wciąż było wcześnie.
Yuzuru siedziała z nim od kiedy się obudził, czyli od piątej nad ranem i rozmawiali, dopiero przed chwilą przypomniała sobie o książce, którą miała mu przekazać. Atmosfera dziwnie stężała. Było to jednak poza jego kontrolą, więc starał się nie przejmować. 
Do pory obiadowej, obwieszczanej przez Ukobacha za pomocą dzwonka o irytującym brzmieniu, pozostawało dobre dwie godziny. Nie chciał budzić Kuro, który uciął sobie pierwszą, dobrą drzemkę od swojego przybycia wraz z chochlikiem na ramieniu Yuzuru. Cieszył się, że tu są, ale nie potrafił tego wyrazić. Za bardzo martwił się nieobecnością Yukio, Akihito i Natsume. Chociaż wiedział, że każde z nich jest w stanie doskonale poradzić sobie samemu.
Czuł się niemal jak ojciec, którego dzieci wyfrunęły z gniazda.
Nie. Potrząsnął głową. Bardziej jak dziecko tęskniące za ojcem. Pomyślawszy to, spojrzał na książkę raz jeszcze i postanowił, że spróbuje poczytać. Odciął się na dźwięki jakiejś popowej muzyki (wokalistka miała tak cienki i piskliwy głos, jakby ktoś ciągnął ją za włosy przez całe nagranie) i uniósł okładkę. Pominąłby pierwszą stronę milczeniem, gdyby nie znajdująca się na niej, ręcznie pisana dedykacja.

"Należenie do mniejszości, nawet jednoosobowej, nie czyni nikogo szaleńcem. Istnieje prawda i istnieje fałsz, lecz dopóki ktoś upiera się przy prawdzie, nawet wbrew całemu światu, pozostaje normalny. Normalność nie jest kwestią statystyki." - George Orwell, "Rok 1984".
Dla mojego przyjaciela, Shiro Fujimoto, aby poszedł po rozum do głowy i wreszcie pojął, że tak naprawdę, wszyscy jesteśmy szaleńcami. Szatan nie był szalony, on zrobił jedynie użytek z 'wolnej woli', wytyczył własną ścieżkę, oszalał dopiero później, gdy odkrył, że tak naprawdę nigdy nie będzie wolny. Bo by móc odejść od Boga, musiał stać się jego przeciwieństwem.
Dokuofutei Handa

Książka wypadła mu z rąk. Wpatrywał się w dedykację i nazwisko jej adresata, w myślach przywołując podpis swojego staruszka. Charakter pisma należał do osoby niedbającej o estetykę, ale te kanji... były idealne. Doskonała zgodność. Ta książka musiała należeć do Shiro.
Przewracał kartki jak oszalały, poszukując jakichkolwiek śladów używalności i nie zawiódł się. Podkreślane cytaty, komentarze w wolnych miejscach, rysunki wykonywane pod presją nudy, ale kończyły się w połowie książki. Czyżby jego staruszek też nie dokończył czytać?
Ta myśl go rozbawiła.
Postanowił. Przeczyta i utrze wszystkim nosa. Rin Okumura przeczyta mądrą książkę. 
Świat staje na głowie.

Suki naciągnęła kaptur na głowę, po raz kolejny kuląc się pod ciemną peleryną. Kiedy indziej taki strój wzbudziłby zainteresowanie i być może zdemaskował obecność Graciarza, buntownika, podczas wystąpienia rewolucjonistów, ale nie w Shizume City. Wielu mieszkańców Podziemia nosiło blizny przeszłości, było niesamowicie oszpeconych, a naturalna powierzchowność niektórych budziła zwyczajnie strach i obrzydzenie.
Czego się bała, to identyfikacji.
Kimiko chyba kompletnie oszalała, wysyłając ją na przeszpiegi. W dodatku z Aoi'm, którego po okrutnej śmierci Shinichi'ego znienawidziła serdecznie. Jednak na nic zdały się protesty i mocne argumenty. Iulianna wysunęła hipotezę, że to mógł być pomysł Len'a, który w ciągu kilku ostatnich dni wdrożył się w ich działalność rebeliancką i stał się głównym strategiem, pracując ramię w ramię z Kimiko i Shigure'm.
Zacisnęła palce na barku Aoi'ego, przebijając się przez tłum z niesamowitą wprawą, zupełnie jakby latami nie robiła niczego innego. Sprawa miała się prościej. Jej oczy. Są czymś wyjątkowym. Iwao nigdy nie powiedział o nich nic więcej. Pozwoliła je sobie wszczepić rok po tym, jak uciekła z domu. Miała wtedy może dziewięć lat, nie więcej.
- Tylko bez numerów - warknęła i wepchnęła go w niewielką szczelinę pomiędzy zbiorowiskiem anormalnie zbudowanych ciał po swojej prawej, a sama udała się na lewo.
Aoi prychnął.
- Nie oceniaj mnie tak nisko, formalnie należę do grupy, nie nawaliłbym, pomyśl, czy przyniosłoby mi to jakieś korzyści? - słowa te eksplodowały w jej głowie w formie napisu, litery lśniły, jak skupisko gwiazd, otoczone przez niebieski dym. Blask białych reflektorów sprawił, że na chwilę ją zamroczyło.
Odwróciła się, żeby posłać mu gniewne spojrzenie - a raczej wygiąć brwi i spróbować nadać swojej twarzy oburzony wyraz - ale zniknął już gdzieś w skandującym hasła tłumie.
Nienawidziła, gdy to robił. Sposób w jaki podrabiał sztuczkę Kimiko był co najmniej irytujący.
Gdyby miała określić zdolności Aoi'ego, wystarczyłoby jej jedno słowo: PIERDOŁA. Dlaczego? Bo umiał zwyczajnie wszystko i nic. Jego umiejętności przypominały pudło zabawek z Kinder-Niespodzianki, jednocześnie ładne dla oka, zabawne choć przez chwilę, ale z drugiej strony - nieprzydatne.
W FA, ich chwilowej siedzibie, zastanawiała się, dlaczego nie przeniósł się w najdalsze zakątki Kazuma-Shin, kiedy tylko znalazł się na celowniku, ba, mógł się przecież przeteleportować do cholernego Teksasu, skoro taki był mocny! Ale okazuje się, że 'magia' tego wyjątkowo kapryśnego chochlika miała wielkie ograniczenia. Dystans jaki mógł przebyć wahał się od pięciu do pięćdziesięciu metrów, a gdyby próbował większej odległości, prawdopodobnie wylądowałby w losowym miejscu, Ekwadorze, albo nie daj Boże w Polsce. Wyjaśnił im to dokładnie wczorajszego wieczoru, kiedy zadziałał rum w herbacie od Mirandy. Oczywiście nikt nie spodziewał się, że ten ktoś tak pyszny jak Aoi Yasunaga ma tak słabą głowę.
Wady i ograniczenia swoich zdolności zwalał na przodków, z jego relacji - potężnych elfich magów, którzy zbratali się z ludźmi, a ich dzieci rodziły się już wyłącznie jako podrzędne chochliki.
Suki nie uważała, że jego moce są podrzędne, początkowo wywoływały u niej zachwyt i podziw - oczywiście dopóki nie poznała zgniłej osobowości ich właściciela. Aoi idealnie wprowadzał ludzi w błąd, każdy nowo-poznany uważał go, błędnie, za zwyczajnie inteligentnego introwertyka, zamiast aroganckiego egoistę-prostaka.
Być może Len uznał, że skoro czuje do niego taką niechęć, będzie im łatwiej skupić się na zadaniu? 
Nawet z kocią gracją i sprytem - Mafuyu była zbyt wielką marzycielką i łatwo się dekoncentrowała, Chinatsu... to Chinatsu. Shigure bez względu na przebranie rzucał się w oczy, Iulianna była impulsywna, mogłaby się nie powstrzymać przed rozszarpaniem gardła któremuś z rewolucjonistów, a Amiran... Co z nim było? Bardziej niż tylko nadawał się na tę misję. Dlaczego Aoi?
- Shizume City.
Słowa Iwao zdawały się pochodzić z ciemnych zakamarków podziemnego miasta, docierające do miejsca zgromadzenia wyłącznie przez echo. Mieszkańcy nie mieli gwarancji, że tutaj pojawi się ich przywódca. Na gruzach Graciarni, symbolu upadłej rebelii przeciwko przekrwionej rewolucji. Shigure twierdził, że mają więcej niż przeciętne szanse na powodzenie. 
- Miasto, którego mieszkańcy patrzą na wszystko spokojnymi oczyma*, nie boją się, bo nie mają czego, żyją w zorganizowanym społeczeństwie, realizując nowy projekt rządowy, eksperyment z kopułą. 
Jakby na znak, z ciemnej uliczki wyskoczyło dwóch Aniołów, pierwszy z nich rzucił się w tłum,  przerażeni widokiem krwawych płomieni obywatele zaczęli się cofać. Jedni patrzyli z fascynacją, inni ze strachem, a jeszcze inni nie wydawali się poruszeni. Drugi Anioł zacisnął palce na krawędzi muru, gdzie spotykały się dwie ściany budynku. Ogień się rozprzestrzenił. Jakby zastygły od lat cement pomiędzy nagimi cegłami stanowił lont dla płomieni.
Budynek okrył się wściekłą czerwienią.
- Projekt nie powiódł się tak, jak chcieli tego naukowcy. Eksperymentalna idea, aby zaprowadzać w nim porządek za pomocą czynnika K, przestała się sprawdzać, kiedy kolejni K zaczęli ze sobą rywalizować.
Anioł podszedł do dziecka, drobnego chłopczyka, przez którego niemal przezroczystą skórę uwidaczniała się wyraźna gruba sieć zielonych żył. Jego włosy były nastroszone, miejscami poprzetykane przez jaśniejące pasma. Jakaś kobieta zastygła wpół drogi do dziecka. 
Lewa dłoń Anioła, którego Suki nie rozpoznawała, spoczęła na czole chłopczyka.
Wyostrzony wzrok Hideyoshi dostrzegł lekkie drgnienie twarzy u przydupasa Iwao.
- Eksperyment postanowiono wstrzymać, a jego obiekty...
Zlikwidować.
Na to słowo, blada dłoń Anioła błysnęła płomieniem o barwie indygo.
Suki przepchnęła się przez tłum i stanęła naprzeciw tej sceny niemal się demaskując, wyciągnęła rękę, gotowa do skoku, gotowa chwycić chłopca i odsunąć go, ale było za późno. Matka, siostra, ciotka lub nawet babka, dziecka padła na kolana, składając twarz w dłoniach. Rozległy się oburzone okrzyki, wrzaski przeplatane strachem, panika, ale gdziekolwiek próbowali uciec, z każdego kąta wyskakiwały Anioły, razem z kolumnami błękitnego ognia.
Płomienie otaczające ciało chłopca zaczęły formować się w obrazy... miasto otoczone kopułą, ludzie, nieszczęśliwi ludzie, bunty i zamieszki, potem cisza... idealne społeczeństwo, dwie grupy... walczą między sobą, wszystko płonie... śmierć... ludzie znów pamiętają... strach... panika... Fala.
Ogień cofnął się z powrotem ku dłoni Anioła.
- Jednak naukowcy nie spodziewali się, że porzucone miasto zasiedlą istoty o nadprzyrodzonych korzeniach, nie spodziewali się tym bardziej, że... Powrócą Królowie.
Anioł sięgnął gdzieś za siebie i dobył noża, machnął nim w powietrzu, a krew popłynęła z ramienia drugiego strażnika, upadła na ziemię z sykiem, a od tego miejsca na ziemi zaczęły rozrastać się świecące linie, biegnące przez cały plac powstały po wyniszczeniu starych budynków w tej okolicy.
- Ale przybyli, by dokonać zemsty, silniejsi i żądni krwi, opłakiwani przez Aniołów, teraz przez nich kierowani... - Iwao rozłożył ręce, wchodząc spokojnym krokiem na najwyższy z pozostałych po Graciarni murów. - Dlaczego?

To anioły przybyły, aby opłakiwać królów.
I to anioły zdecydowały się ich... pomścić.
Kąpiąc się w krwi wrogów, zamieniając niewinną biel skrzydeł, na czerń otchłani,
aż wreszcie utraciły je bezpowrotnie. I wówczas osiadły na ziemi, stawiając pierwsze, bolesne kroki wśród ludzi. Wielu z nich nie wytrzymało tej bolesnej samotności i głosu sumienia. Ale jedyne co czekało po drugiej stronie, to Otchłań, Limbus.

- Tym właśnie są. Będą opłakiwać zapomnianych, będą walczyć z bezkarnymi, będą strzec pomiatanych, będą walczyć dla czegoś co ich nie dotyczy, bo to robota tak brudna, że nikt inny by się za nią nie zabrał... bo nie zostały stworzone do egoizmu.
On się w nich narodził.
Suki czuła, jak wzbiera się w niej strach. Słowa Iwao powinny smagać ją biczem wściekłości, ale nie wiedzieć czemu, słuchała ich jak zaczarowana, ogarniana przez złowrogi chłód. Czuła ciepło w okolicach oczu i nie potrafiła tego zrozumieć. Płakała przez niego po raz kolejny.
Łamał po kolei wszystkie możliwe obietnice.
Obiecuję, że nie sprawię ci bólu i nie będziesz przeze mnie płakała.
Ja nigdy nie krzywdzę kobiet, ani dzieci, to niemoralne.
Chciałbym, żeby kiedyś dla ludzi i dla demonów na tym świecie znalazło się miejsce, ostatecznie, jest wystarczająco duży dla nas wszystkich, prawda?
Obiecuję, że zawsze będę po twojej stronie.
- Ty kłamco... - wyszeptała, kryjąc twarz w dłoniach.
Za sobą słyszała szlochy kobiety, tulącej do siebie ciało chłopca, które jeszcze kilka minut temu tonęło w błękitnych płomieniach. Nieważne, że było to tylko złudzenie, sztuczka Iwao była okrutna i obrzydliwa.
Nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu.
Poczuła, że jeśli nie da upustu uczuciom, to skona.
Wrzasnęła.

Ma jedenaście lat, jak na swój wiek jest dość imponującego wzrostu, ale przeraźliwie chuda, dlatego gdy się na nią patrzy, ma się wrażenie, że widzi się chodzącego robaka patyczka. Jej twarz posiada ostre i chłodne rysy, ale kiedy się uśmiecha, co robi niesłychanie rzadko, to jakby wszystko wokół się radowało.
Długie do kości ogonowej ciemnobrązowe włosy i surowe szare oczy czynią jej wygląd przeciętnym. Nie jest tą dziewczynką, którą pomimo wieku, wielbili by mężczyźni każdej maści i którą każdy pragnąłby ochraniać.
Leży, ciężko oddycha, jej skóra jest tak blada, że można z łatwością policzyć wszystkie żyły i żyłki znajdujące się pod nią. Niegdyś soczyście zielona trawa wokół niej zmatowiała, straciła swój blask, ździebła zwijają się w sobie, a z rozległych ran na nodze sączy się krew, wsiąkając w ziemię.
Kimiko ze zdumieniem patrzy na drugie ciało, przenikające skorupę ziemską cielsko zwierzęcia, wpatrującego się w ledwo żywą dziewczynę nienawistnym wzrokiem. Zarzucił łbem i zawył po raz ostatni. Przysięga.
Ku swojemu zdumieniu, usłyszała śmiech rannej.
A jeszcze bardziej zdziwiła się, gdy zobaczyła, że ów patrzyła na nią.
- Cześć, jestem Harumi, ale wszyscy nazywają mnie Haru - powiedziała. - A ty kim jesteś? I jak umarłaś?

Kiedy czoło Kimiko skolidowało z twardym blatem barowym, wybudziła się z sennych mar. Zamrugała i przetarła oczy, rozglądając się wokoło. O tej porze Fornicari Astaroth praktycznie świeciło pustkami, chociaż kilka mononoke wyraźnie pysznie się bawiło przy stole bilardowym, a z palarni dochodziły niepokojące śmiechy. Norma.
- Jak długo spałam? - spytała się Mafuyu, bezkarnie wylegującej się na blacie, zwinięta w kłębek.
Kimiko podziwiała ją za tę umiejętność zasypiania wszędzie i w każdych warunkach.
- Jakieś dziesięć minut - mruknęła bakaneko. - Miałam wybudzić cię wcześniej, ale rozumiesz... - poruszyła znacząco głową. - My koty jesteśmy dość mściwymi istotkami - mrugnęła do niej.
- Tłumaczyłam ci już. Jest pewien grafik, twoje zdolności nie przydałyby się w terenie, jesteś potrzebna tutaj, twoja szybkość i zwinność to cenne umiejętności dla zwiadowcy i posłańca, a nie...
Mafuyu prychnęła i przewróciła oczami, liżąc sobie grzbiet dłoni.
- Wcale nie prosiłam o wyjaśnienia - zauważyła. - Nie musisz się tłumaczyć, po prostu nudzę się bez Chinatsu, twoje towarzystwo jest zwyczajnie przygnębiające... - westchnęła. - A i... kim jest Haru?
Kimiko wytrzeszczyła na nią oczy. Mówiła przez sen? Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło. Ale z drugiej strony... właściwie to nigdy nie miała okazji tego zaobserwować. W tej postaci nie potrzebowała dużo snu i zazwyczaj nie zasypiała w towarzystwie, preferowała prywatność. Poczuła lekkie zażenowanie z powodu tej małej wpadki.
- H-Haru? A... Ach, to taka znajoma z dawnych lat.
Mafuyu uśmiechnęła się po kociemu i nachyliła nad nią.
- Doprawdy? Brzmi całkiem podobnie do 'Harumi', wiesz? Może opowiesz mi o niej więcej...? Jestem piekielnie ciekawa, bo jeszcze nigdy nie słyszałam, żebyś zwracała się do kogokolwiek bez tytułów grzecznościowych...
- Zapewniam cię, że to nikt ważny - wymamrotała Kimiko, gorączkowo grzebiąc w kieszeni swetra, w poszukiwaniu notatnika, kiedy wreszcie go wydobyła, zaczęła poszukiwania długopisu. - Skoro jesteś znudzona, to znaczy, że nikt jeszcze nie wrócił?
- Wręcz przeciwnie - skrzywiła się, a na jej nosie pojawiły się zmarszczki. - Sakato się pojawił.
Kimiko poderwała się ze stołka, omal go nie wywracając i aż krzyknęła, wyrzucając ręce w powietrze, chwyciła Mafuyu za ramiona i przyciągnęła ją tak blisko, że niemal stykały się nosami. Dłonie Fuwy były zimne, ich dotyk przyprawiał bakaneko o dreszcze i dziwne uczucie znużenia.
- Gdzie on jest?!
Nie miała pretensji, że wcześniej jej o tym nie powiedziała, co było bardziej niż dziwne. Mocniejsze uczucia wzbudziła w niej sama informacja o pojawieniu się tengu, co nieco zdziwiło Mafuyu. Pojawiając się w Fornicari Astaroth Sakato wyjaśnił, że wrócił z misji przydzielonej mu przez Graciarzy, więc dlaczego była taka zaskoczona? Mafuyu nie wiedziała. Słabo szło jej interpretowanie uczuć, może Kimiko zwyczajnie cieszyła się z przybycia Sakato? Ale to też średnio trzymało się kupy... Miss Bryła Lodu nie tylko mówiła o jakiejś znajomej przez sen, w dodatku omal nie wyskoczyła z siebie z radości po pojawieniu się Sakato?
- Przyszedł i powiedział, że "wreszcie wrócił do domu", a potem odwrócił się i wyszedł... - odpowiedziała lekko zdezorientowana, drapiąc się po brodzie. - Czy to ma jakieś znaczenie?
Kimiko wypuściła ją z uścisku i na twarz Mafuyu natychmiast wróciły kolory.
- Była z nim Momoe-san?
Pokręciła głową.
- Przyszedł sam.
Kimiko rozejrzała się po barze i zagryzła dolną wargę, spojrzała na Mafuyu niemal błagalnym wzrokiem, który wywołał w niej nieokreślone uczucie niepokoju.
- Czy coś się stało? - spytała.
Ta w odpowiedzi westchnęła tylko.
- Zaraz wrócę - zakomunikowała w odpowiedzi i po chwili zniknęła za drzwiami speluny, zostawiając bakaneko sam na sam z nudą i chrapiącą w fotelu barmanką Mirandą.
Mafuyu wydęła dolną wargę i prychnęła, unosząc wysoko brodę. Jak zawsze wszystko przed nią taili i od wszystkiego ją odsuwali. Bo "była nieprzydatna", tak, pewnie... Jeszcze im pokaże, kiedy tylko stanie się nekomatą i przestaną nią pomiatać. Ba! Będą czołgać się na kolanach i błagać o jej pomoc. Nie będzie już tylko marnym, kolorowym dodatkiem do bojaźliwej Chinatsu.
Ale na razie, wciąż nim była.
Z zamyślenia wyrwało ją skrzypienie drzwi gdzieś za kotarą lśniących koralików, którymi wcześniej bawiła się dobrą godzinę, zanim do reszty ją to znudziło. Usłyszała dudnienie ciężkich kroków, a potem głuchy odgłos, zupełnie jakby zwalić na ziemię worek wypełniony mąką. Ale nawet taki łomot nie zbudził ze snu Mirandy, zarzekającej się, że wie wszystko co dzieje się w lokalu. Mafuyu zmarszczyła brwi i zerknęła na barmankę, a potem w kierunku drzwi, wzruszyła ramionami i zeskoczyła z blatu. Zamiast przejmować się głupotami, powinna czymś zająć umysł. Zdecydowała, że pokaże tym parszywym mononoke, jak gra się w bilard...
Gdy nagle usłyszała głośny jęk, a gdy odwróciła głowę, poczuła rosnący strach.

Gdzie jestem? Dlaczego tu tak zimno? Gdzie podziało się światło?
Halo? Jest tam kto?... Pomóżcie! Wyciągnijcie mnie stąd...! Gdzie jestem...? Ktokolwiek? Hej... Tu jest zimno... i ciemno, i coś... coś mnie obłazi... nie czuję swojego ciała... proszę, ktokolwiek... pomóżcie...
Halo...
Zamknij się! Zamknij się wreszcie! Zamilcz w końcu!
Tu jest zimno i jest tak mało miejsca, nikogo poza mną, ja... boję się...
Dostałaś na co zasłużyłaś.
Na co zasłużyłam?
Byłaś obrzydliwą istotą. Wykorzystywałaś wszystkich, żerowałaś na ich miłości, sama nie dając nic w zamian. Żądałaś uwagi i zainteresowania? Dlaczego za każdym razem zamykałaś się na nie? Odrzucałaś każdego.
Dla swojego egoizmu, dumy i zakłamanych ideałów.
Byłam taka...?
Nikt cię nie potrzebował, sprawiałaś im tylko ból.
Nikt mnie...
NIKT. Zajęłaś moje miejsce, zabrałaś moją rodzinę, a mnie zabiłaś. Zasługujesz na sto razy większe cierpienie niż ktokolwiek inny. Powinnaś smażyć się w piekle.
Nie... Nie... Wcale nie! To nie moja wina! Ja nic nie zrobiłam! Ja... ja nigdy nie... ja wcale tego nie chciałam...! To nie moja wina, to nie było specjalnie, ja tego nie zrobiłam... Nie...
Strawi cię ogień.
Pochłonie cię otchłań.
Przeciągną pod brzuchem Lewiatana, rozszarpią ptaki Ziza, połknie Behemot.
I wszystko od nowa.
Błagam nie mów tak... Przestań! Nie zasłużyłam na to, ja nic nie zrobiłam, nic nie wiedziałam, nie chciałam tego... to nie była moja wina, ja nigdy nie... błagam... ja chcę żyć!
Ja też chciałam żyć.
Ale nikogo to nie obchodziło.
Wszystko urwało się w połowie, przez jedno cholerne spotkanie.
Byłam na tym świecie dłużej niż ty, kochało mnie tylu ludzi.
...
Ale ty nie kochałaś nikogo.
Harumi miotała się po pomieszczeniu, uderzała o ściany, potykała się o pudła i beczki, w swojej głowie tocząc bitwę z tajemniczym głosem. Miała wrażenie, jakby ktoś rozrywał ją od środka, ciało stawało się wiotkie, do nozdrzy wdzierał się smród zgnilizny, czuła jakby zamknięto ją w zimnej, ciemnej, klatce pełnej ziemi, robactwo obchodziło ją zewsząd i pożerało jej martwy organizm.
Nie.
To nie ona umarła.
Byli moimi marionetkami.
Ale przynajmniej ja potrafiłam sprawić, że byli szczęśliwi.
Potrafiłam okazać im to cholerne, zmyślone uczucie, którego nigdy nie umiałam wyprodukować. Bo uwielbiałam czuć się przez nich kochana, uwielbiałam z nimi grać.
Przez ciebie tylko cierpią.
Zajęłaś moje miejsce.
Zacisnęła zęby i z całej siły natarła głową na drzwi, jej dłonie, wplecione we włosy, próbujące wyrwać je wraz z cebulkami zaczęły uderzać rytmicznie o drewnianą powierzchnię. 
Pierwszy trzask.
Znam hipokryzję bardziej niż ktokolwiek inny.
I wiem jedno, byłaś chora.
Natarła jeszcze mocniej, nie miała czasu odczuwać satysfakcji czy strachu, kiedy słyszała kolejne trzaski desek, po prostu napierała, waliła, skupiając całą siłę jaka jej pozostała, do uszu docierały jej trzaski kości, krzywiących się, powracających na swoje miejsce, pękających, chlupot krwi, buzowanie w uszach, gwiazdy niczym fajerwerki wystrzeliwujące w ciemności. 
Wreszcie ustąpiły.
Jeśli ja byłam chora, to czym ty jesteś?
Zabiłaś mnie, ale nie tylko.
I zabijesz jeszcze wielu.
Wypadły z zawiasów, a ona razem z nimi, światło eksplodowało jej przed oczami, leżąc wśród drzazg i porozbijanego drewna, wiła się w konwulsjach, czując falę bólu zdecydowanie wykraczającego poza dziesięciostopniową skalę, taki był ból umierania. Paraliżował ciało, docierał do mózgu przez każdy nerw, niczym błaganie. "Wyłącz się, proszę, nie zniosę już tego!" - wołał organizm.
Ale umysłem dostrzegła wśród białego światła jedną czarną plamę i uchwyciła się jej. Wyciągnęła rękę, wbiła ją w szczelinę między kamieniami w podłodze i podciągnęła się. Cień w jej umyśle zacisnął się wokół nadgarstka i stał się łańcuchem na którym zawisła.
Przeżyję.
Wrzask w jej głowie sprawił, że ciasno zamknęła powieki, przygryzła wargę do krwi, byleby nie wydać z siebie okrzyku bólu, trzęsła się wbrew swojej woli. Światła migały, coraz więcej czarnych plam, dostrzegała w nich błyski wnętrza pomieszczenia, w którym się znalazła.
Nie pozwolę ci.
Nabierała i wydychała powietrze nosem z taką szybkością, że przestała nadążać, jej klatka piersiowa drżała, powieki trzepotały, wszystko się kręciło, było jej zimno, odczuwała wszystkie rany, które zadał jej Iwao, w głowie pojawiały się obrazy, kiedy łamał jej kości, kiedy otwierał stare rany, gdy grzebał w jej ciele, jak w skrzyni pełnej zabawek, gdy rozbijał jej głowę o ściany i rzucał nią niczym szmacianą lalką, odrywanie paznokci, rycie liter, słów, wyrazów na ciele, sprawdzanie reakcji na ból i przeróżne urazy, agonalne wrzaski, głodzenie, chłostanie... 
Przeturlała się na bok i uderzyła w coś, chyba w jakąś beczkę, zaczęła napierać na nią mocniej, targała się za włosy i próbowała zwalić pudła ze sterty, po kilku próbach przecinanych przez widok jej własnej nogi, złamanej przez pół z białą, wystającą, ostrą kością.
Wydała z siebie głośny jęk. Baryłka z góry przewróciła kilka pudeł, które uderzyły w jej plecy, przywołując w pamięci obrzydliwy obraz... 
Musiała to oglądać, gdyby spróbowała się odwrócić, ten hełm roztrzaskałby jej czaszkę, albo nabiłaby się na ostry bolec gotowy, żeby pozbawić ją wzroku.
Beczka rozbiła się na jej kręgosłupie, roztrzaskane deski poleciały w różnych kierunkach, a intensywnie śmierdzący trunek rozlał się na jej ciało, cucąc przyćmione przez ból zmysły. Chłód stawał się namacalny.
Nabrała głośno powietrza ustami.
Patrz.
Podniosła się na czworaka.
Widok własnych roztrzaskanych kolan i głos Iwao, tonem eksperta wyjaśniający wrażliwość rzepki. Zacisnęła zęby i syknęła przez nie głośno, uderzając pięścią o podłogę, brak kilku palców, pustka pod krwistoczerwonymi bandażami.
Jesteś zbyt słaba.
Ale to nie ja umarłam.
Podniosła się gwałtownie i padła na ścianę.
Obraz uderzania o kamienną powierzchnię niezliczoną ilość razy i przeszywające trzaski odtwarzały się w jej głowie jak fragmenty filmów, które zbyt namiętnie oglądała.
Beze mnie będziesz nikim.
Ale nie pozwolę ci być kimś - ze mną.
Po omacku dotarła pod zasłonę z koralików i znowu oślepiło ją światło, pulsujące, białe światło, jakby poza nim nie było nic. Uszy wypełniły odgłosy, smród alkoholu otaczał zewsząd, ale może to tylko jej zapach... Znów plamy, czarne w złotej otoczce, a w nich... bar. Zupełnie jak ludzkie restauracje, albo raczej speluny w ciemnych zaułkach.
Ogarnęła ją panika.
Nie wiedziała, gdzie jest. Ci ludzie... to nie byli ludzie...? Gdzie ona...? Dlaczego?! 
Dopiero tu, poczuła się jakby została ograniczona, zewsząd wszystko na nią napierało, nie była już wolna. Pragnęła wrócić do ciemnej klitki, w której głos z głowy zamęczał ją w nieskończoność. Chciała się uwolnić, ale nie wiedziała co to znaczy, jak miała zyskać wolność? Czy coś takiego istniało? Miała wrażenie, że gdziekolwiek pójdzie, zakują ją w kajdany. Już czuła się jakby je miała. Traciła grunt pod nogami, gdyby nie oparła się o blat, była pewna, że padłaby jak długa. Wspomnienia... przecież wciąż je miała. Dom... jaki dom? Gdzie on był...?
Wypalasz się już.
To jest to.
Potrząsnęła głową. Nie! Nie! Nie! Za daleko doszła, żeby to się tak skończyło... Ale dlaczego i przed czym w ogóle uciekała...? Miała dom... tak, dom, tylko... gdzie...? Hokkaidou...? Gdzie... Nie, to nie tam. Musiała się skupić, gdzieś tam był...
Nie ma.
Bo nikt cię nie potrzebuje.
Trzask łamanych kości.
Opadła na kolana.
Roztrzaskiwane kolana, wyłamywane i wykręcane stawy.
Był dom. Był jeden prawdziwy dom, jestem tego pewna.
Była rodzina.
To ich mi zabrałaś.
Muszę ich znaleźć, muszę do nich iść. To mój dom, oni.
NIE.
Zabrałaś mi ich, zabrałaś moje miejsce, to wszystko, to życie należy do mnie!
Ja.
Ja jestem... Harumi... Jestem Harumi.
Wszystko było mgliste, czuła świerzbienie w wolnych palcach, czuła mrowienie, jej ciało znów zaczynało się ocieplać, jakby wyszła spod wodnych kaskad górskiego wodospadu. Podciągając się na blacie kontuaru, przesunęła się powoli w lewo, próbując stanąć na nogi.
Stopy przebijane gwoźdźmi.
To jeszcze nie jest koniec.
Muszę uciec.
Nagle zastygła, ktoś ją obserwował. Odwróciła głowę i napotkała spojrzenie równie przerażonych oczu w barwie indygo. Para uszu ustawiona czujnie, podobnie jak jej pozycja. Była przygotowana do ataku. Harumi powoli uniosła mobilną część blatu, wychodząc zza baru. Nie przerywała kontaktu wzrokowego.
Nie możesz wrócić.
Muszę iść, do domu, do nich.
Rzuciła się ku drzwiom, ale nieznajoma podążyła za nią, zwinne kocie ruchy sprawiły, że z łatwością przyszpiliła ją do ściany. Harumi poczuła napływ wspomnień, wspomnień w których jej czaszka rozbijała się na miliony fragmentów, a ze środka wypływał zbity w papkę mózg. Uderzyła nieznajomą w pierś, ale ta zdążyła zbliżyć dłoń do jej twarzy i przeciągnęła po policzku pięciorgiem długich pazurów. Dziewczyna poszybowała przez blat i uderzyła plecami w pokaźnie wyposażony barek. Przez cały czas jej oczy były szeroko otwarte.
Coś w głowie Harumi drgnęło.
Jak trybiki w zegarze, wróciło na swoje miejsce, tam gdzie było potrzebne.
Miharu.
Ty jesteś Miharu.
Byłam.
I wybiegła z lokalu.
Rzuciła się na oślep, poczuła wodę pod stopami, ale nie przejmowała się ciemnością, w końcu towarzyszyła jej przez tak długi czas, że zdążyła się z nią już oswoić. Stała się dla niej niemal nieodłączną towarzyszką. 
Zabiłam cię.
Tak.
I musisz ponieść tego konsekwencje.
Chwyciła się za głowę i padła na kolana, miała wrażenie, że woda wokół niej oblewa się lśniącą czerwienią, przypominała krew, ale paliła jak żywy ogień. Wszystko stawało się białe, boleśnie białe, po raz trzeci. 
"- Trzeci strike."
Oddychała ciężko, w jej głowie odtwarzały się kolejne sceny i wszystko składało się w całość. Czuła się jak monter. Wcześniej klatkami obserwowała swoje tortury, aby teraz skleić je w jeden film.
I nagle cisza.
Czuła łzy cieknące po swojej twarzy, czuła, że wszystko w jej ciele ustępuje, poczuła jak pada na taflę wody i zaczyna się unosić, ale wtem... dudnienie w piersi zaczęło przybierać na sile. Mrowienie pod skórą wróciło. Uniosła dłoń i rozczapierzyła palce.
Z chorą fascynacją obserwowała jak z krwawej paćki wyrasta kość, mięśnie oplatają ją, a potem wyrasta z niej skóra. Potarła opuszki palców.
Pożrę cię całą.
- Więc płoń - wyszeptała i pstryknęła palcami.
Od jej dłoni buchnął biały płomień.
Jak zginęłaś?

Len pojawił się znowu, kiedy Rin kończył już swój szpitalny posiłek.
Nigdy wcześniej nie bywał w szpitalach, poza odwiedzinami u Shiro, kiedy przez przypadek połamał mu żebra, albo Yukio gdy wycinali mu migdałki, a potem wyrostek robaczkowy, rakotwórcze pieprzyki, narośle... Ta, jego brat to miał do tego szczęście.
- Dobre? - Kitamura uniósł brew, spoglądając na połykaną wręcz przez Rin'a zupę miso.
- Żartujesz? Gotował Ukobach! Jest nieziemskie! - wykrztusił z ustami pełnymi klusek, wzniósł rozmarzony wzrok do nieba, które obecnie zasłaniały mu złącza stelaża. - Nawet jeśli byś błagał na kolanach, nie odstąpiłbym ci chociaż łyżki...
- Teraz to chyba ty sobie żartujesz - prychnął Len. - Jak gdyby coś takiego kiedykolwiek miało mieć miejsce.
- Mówiłem czysto hipotetycznie, jenyy... - westchnął, przewracając oczami. Złapał się po raz kolejny na tym, że porównywał w myślach zachowanie Len'a do nieco bardziej drętwej wersji Harumi. - Ale wpadnij jutro, może uda mi się przekonać Ukobacha, żeby załatwił ci jedną porcję.
- Nie będzie żadnego jutra - uciął jego rozmówca. - Praktycznie wyrzuciłeś mnie stąd kiedy przyszedłem po raz pierwszy, więc wróciłem, sprawa jest niecierpiąca zwłoki, dlatego muszę to załatwić od razu. Nie przyszedłem się tu z tobą bratać.
Faktycznie.
Kiedy Kitamura pojawił się w szpitalu dwa dni po przebudzeniu Rin'a, ten dostał ataku paniki i chciał go zaatakować. W głowie pojawiło mu się wspomnienie incydentu z czerwonymi płomieniami podczas zebrania w sali konferencyjnej, w połączeniu z wyjaśnieniami Yuzuru na temat jego obrażeń wewnętrznych... Można powiedzieć, że instynkt przetrwania dał mu niezłego kopa.
- Wiesz, że staromodni faceci wciąż oświadczają się dziewczynom mówiąc "Czy chciałabyś gotować dla mnie zupę miso każdego dnia"? Brzmi kretyńsko co? Ale, nawet nawet, taka perspektywa by mi się spodobała - uśmiechnął się głupkowato, chcąc szybko zbyć temat.
Reiichi w podskokach znalazł się przy łóżku Rin'a.
- Mam nadzieję, że ci smakuje, onii-chan~! Pomagałem!
Rin zmierzwił mu włosy.
- Tak coś czułem w tym twoją rękę, Reiichi! - pokiwał głową. - Widzę, że chyba wszyscy wcinają jak szaleni - udał, że się rozgląda, układając dłoń nad łukiem brwiowym w kształt daszka.
- Naprawdę?! Cieszę się! - jego wzrok zatrzymał się na Lenie. - Kto to? - zdziwił się. - Wygląda prawie jak ty, onii-chan! Ma tylko... no... nie jest aż tak podobny, ale.. O, ale... prawie jak bliźniacy! - wydukał w końcu. Jego orzechowe oczy lśniły, kiedy spoglądał to na Lena, to na Rin'a.
Okumura poczuł się zniesmaczony.
- Nie jesteśmy ani trochę podobni - wtrącił Len, a w jego głosie wyraźnie brzmiało oburzenie. - Zabieraj cholerne gary i zmykaj, gdzie twoje miejsce szczylu, dorośli rozmawiają - wysyczał.
Reiichi podskoczył, drżała mu warga, oczy się zaszkliły. Bez słowa zabrał z kolan Rin'a tackę i pomimo wołań Okumury, uciekł, drobiąc krokami, omal nie upadając. 
Rin posłał wściekłe spojrzenie wizytatorowi. 
- No co?
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś nieludzki?
- Mówił ci ktoś kiedyś, że tengu zwiastują nadejście wojny?
- Mam w dupie zabobony, Reiichi to tylko dziecko, nie musisz się na nim wyżywać - warknął Rin. - Nie wiem po co przyszedłeś, ale już odechciało mi się z tobą gadać, więc lepiej idź. Najwyraźniej będziesz musiał przyjść jutro - prychnął i sięgnął na stolik nocny po "Raj utracony" i otworzył go na założonej stronie. Jednak nim zaczął czytać, Len wyrwał mu książkę z dłoni.
- Milton? Nie za wysokie progi na twoje nogi? - parsknął.
- Oddawaj to - wysyczał Rin, momentalnie wyskakując spod kilku warstw koców. - Nic o mnie nie wiesz.
- I nie muszę... - przerwał i cofając się, otworzył książkę na wybranej stronie, po czym zaczął czytać:

"...nie wszystko jeszcze stracone;
wola nieskruszona, wieczna nienawiść,
myśl o zemście, także
Śmiałość, co każe by się nie poddawać nigdy
i nigdy nie korzyć, na koniec
nie dać się deptać."
- Czytasz książkę o prawdziwym Upadku, Rinie Okumuro, ale czy rozumiesz wszystko co w niej zawarte? - spytał, mrużąc swoje stalowe oczy, tak podobne do tych w posiadaniu Harumi. Zaśmiał się krótko i kpiarsko. - Próbujesz zrozumieć motyw ojczulka?
Rin wytrzeszczył oczy i sięgając automatycznie po miecz, rzucił się na Lena.
W furii nie zauważył szybującej do góry nogi przeciwnika, drżały mu ręce, z łatwością wyplątał z nich miecz, a potem wbił czubek stopy w jego brzuch. Bez problemu położył go na łóżku, przyciskając kolana do jego klatki piersiowej, szpony wyrosły z prawej rękawicy, metal groźnie przywarł do jego gardła. Lewa dłoń trzymała wciąż otwartą książkę i przerzucała jej kartki.
- "Lepiej być panem w piekle, niźli sługą w niebiosach"? A ty jak myślisz, hm? - pochylił się nad nim z wrednym uśmieszkiem. - Mam czytać dalej, czy wreszcie mnie wysłuchasz?
Nie słysząc odpowiedzi, kontynuował:

"W mocy upiora swego każdy z ludzi
aż do szczęsnej chwili pozostaje,
kiedy się jego człowieczeństwo zbudzi..."
- Hej, powiedz, tak z ciekawości, w jakim procencie myślisz o sobie jako o człowieku? - mruknął, unosząc brew w ten irytujący sposób. Nachylił się nad nim, przesuwając metalowe szpony po policzku Okumury. - Bo jak dla mnie jesteś tylko nędzną kreaturą... - wyszeptał.
- Wystarczy.
Rin nie musiał się wychylać, ten głos rozpoznałby wszędzie.
- Akihito...
- Heeej, jak zawsze o mnie się zapomina, coo? - jęknął gdzieś w pobliżu Sagara. - Meeh, czuję się jak jakiś podrzędny dodatek, nie mówcie mi, że jestem tu zbędny, błagam nie mówcie teeegooo~!
- Niee, wcale nie, Arata - odparł nieznajomy, męski głos z nutą rozbawienia. - Zaraz razem ze mną zdejmiesz Kitamurę z Okumury i wyniesiemy go poza namiot, żeby nie nawiedzał pacjentów, w razie problemów, idzie do izolatki.
- Bardzo mnie pocieszyłeś - wymamrotał niezadowolony egzorcysta. - Czemu to zawsze my odwalamy czarną robotę? Rozumiem, że nie Nana-chan, bo jest śliczną i delikatną kobietką, ale no czemu Aki... A.
- Co niby 'A'?
- Nic... nic... - wykrztusił przez śmiech.
Len zsunął kolana z klatki piersiowej Rin'a, nie spuszczając dłoni z metalowymi szponami i nie przerywając choć na chwilę kontaktu wzrokowego. 
- Bez szopek - prychnął. - Pójdę dobrowolnie. 
Odwrócił się, rzucił książkę w nogi łóżka polowego i odszedł kilka kroków, egzorcyści odsunęli się, robiąc mu przejście. Zatrzymał się.
- Aha i Okumura?
Rin zmarszczył brwi.
- Czego jeszcze?
- To nie koniec - odparł spokojnie i odwrócił lekko głowę, zerkając w jego kierunku rubinowymi oczami. - Nie skończyliśmy naszej rozmowy, więc spodziewaj się mojego rychłego powrotu.
I to powiedziawszy, zniknął gdzieś w namiocie, Rin zauważył go dopiero przy wejściu, ale nie odwrócił się więcej ani razu.
- Łaa, ten gość wywołuje u mnie ciarki - wzdrygnął się Sagara. - Całe szczęście, że nie musieliśmy go ruszać - udał że ociera pot z czoła teatralnym gestem.
Rin nie zwracał na niego uwagi.
- Miło cię widzieć, Akihito.
Tadamasa uśmiechnął się sympatycznie.
- Ciebie też, Rinowaty - odwzajemnił pozdrowienie. - Sorry, ale nie mogłem wpaść wcześniej, byłem trochę... niedysponowany - mówiąc to przewrócił oczami.
- Ale teraz nie czas na spowiedź - wtrąciła jedyna dziewczyna w towarzystwie. - Przyszliśmy do ciebie w sprawach służbowych, ale lepiej zacznijmy od przedstawienia się, w porządku? - kiedy skinął głową, rozpoczęła prezentację. - Jestem Nanase Kanzaki, a to mój partner i...
- Chłopak, Kinoshita Takahiro - przedstawił się ciemnowłosy chłopak z włosami na żelu i ukłonił się teatralnie z głupkowatym uśmiechem na ustach. Zupełnie nie przypominał tamtego Kinoshity, którego Rin spotkał pod mostem, podkładającego bombę w niesamowitym skupieniu.
- Są moimi partnerami podczas patroli i misji - dokończył Akihito. - Ostatnio dołączył do nas Sagara Arata, którego zdążyłeś już dobrze poznać - gdy to powiedział, okularnik puścił mu oczko, na co Rin próbował się nie skrzywić.
- I... jesteście tu służbowo...?
Nanase zabrała głos:
- Tak. Znamy twój stan zdrowia i wiemy, że jest daleki od doskonałości, ale nie mamy wyboru, nie przebieramy w środkach ani ludziach, dlatego prosimy ciebie i kilku innych z twojej grupy o dołączenie się do pewnej akcji.
- Szykowaliśmy się na nią od kilku tygodni - dodał Akihito. - Chyba ci mówiłem o wcześniejszej nieudanej misji, prawda?
Twarz Takahiro momentalnie zbladła, a jego uśmiech zrzedł. 
Rin pozwolił temu umknąć i potwierdził.
- Po tamtej porażce natychmiast zaczęliśmy kolejne przygotowania, ostatnie wybuchy nieco to pogmatwały, znowu straciliśmy dużo ludzi. W przeciwnym wypadku nie zwracalibyśmy się o pomoc do amatorów, w dodatku giermków.
- Przejdźcie do rzeczy... - wtrącił Rin.
Akihito westchnął i spojrzał błagalnie po swoich towarzyszach.
Sagara wyszedł przed szereg.
- Weźmiesz udział w desancie na wrogie terytorium.

Len zaszył się w pobliskiej budce z ramenem, cały czas trzymając w uchu słuchawkę przypominającą pijawkę. Stworzenie to było prawdopodobnie demonicznym krewnym ziemskiego stworzenia, nie wnikał w to głębiej.
- To wszystko upraszcza - stwierdził. - Tak jakby podawali go nam na tacy...  - mruknął, mrużąc oczy.
- Podobno "kiedy czegoś potajemnie pragniesz, to cały wszechświat działa potajemnie, by udało ci się to osiągnąć" - odezwał się ktoś ze stołka obok.
Len powoli odwrócił głowę w jego stronę, cały czas zachowując kamienną twarz. Nie przyznałby się przed nikim, ale serce podskoczyło mu w piersi, gdy zdał sobie sprawę, że ktoś go podsłuchuje. W sklepie wszyscy zdawali się być zajęci chłeptaniem gorącej zupy, albo rozmową. Zresztą większość przypominała meneli, albo partyzantów, co było wynikiem ostatnich wypadków. Wielu ludzi próbowało opuścić miasto i takie bary z ramenem skupiały w sobie coraz więcej głodnej ludności. Właściciele niesamowicie się bogacili.
Jego podsłuchiwacz wyglądał co najmniej osobliwie. Spod kaptura przecinanego złotymi suwakami z oczami i sterczącymi uszami, wystawały niesforne brązowe włosy, jego oczy miały dwa różne kolory, jedno było czarne, drugie ni to brązowe, ni czerwone, ni pomarańczowe. Zamiast ust na jego twarzy znajdował się złoty suwak.
- Kim jesteś i czego chcesz?
- Nie liczy się, co ja chcę, ale czego chce mój pan. Ja jestem nemo*.
Zmrużył oczy.
- Więc czego chce twój pan?
- Informacji. Jakoś nigdy się nie pali, żeby samemu grać, należy raczej do grona tych chorych obserwatorów, jak dyrektorzy Akademii na której opiera się to miasto.
- Jesteś bardzo rozmowny jak na marionetkę.

Niech wszystko spłonie,
Ja będę pierwszy,
Boże, próbowałem, czy w twych oczach nie mam już nic?
Pozwól mi spłonąć, na to zasługuję,
Boże skłamałem, czy w twoich oczach jestem nikim?

------------------------------------------------------------------------
Witam ludziska, trochę dłuższa przerwa była, ale wracam z nowym rozdziałem, yaaay~! Liczę na wasze opinie, bo serio byłoby miło. Cieszę się, z wciąż przybywających wejść, ale jeśli ktoś to czyta, to fajnie byłoby dowiedzieć się co sądzi.
Oficjalna i niezbędna paplanina - out.
*Nemo - łac. nikt
*Shizume - znaczy 'spokojne oczy' w łopatologicznym tłumaczeniu.
Wszystko się komplikuje, c'nie? Ale nie martwcie się, rozwiązanie akcji już niedługo. Tylko co teraz? Kurde, aż mnie brzuch boli na samą myśl... albo to zapiekanka popita kakao chce wrócić do świata żywych.

Czego chce Katsuragi?
Co się stało z Natsume?
Czy desant na Podziemie skończy się pomyślnie?
Co będzie z Harumi?
Kim jest Miharu i czego pragnie? Czy dopnie swego?
A Graciarze? Czy uda im się powstrzymać rewolucję, nim dotrze na powierzchnię?
Aine i Inami, co się z nimi stało?
Kim są Aniołowie Rozpaczy?
Jedno wiemy na pewno. Rin wraca do akcji.


Ps. Desu serio czyta "Raj utracony".

3 komentarze:

  1. Twój blog jest super sam dopiero zacząłem pisać jak na razie zero czytelników ale nie zniechęcam się jak coś to zapraszam http://ao-noexorcist.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy następny rozdział ? ;-;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy wiesz Anonimku, ale rozdział 34 wyszedł jeszcze w lutym, a kilka dni temu dodałam rozdział 35?

      Usuń