piątek, 13 lutego 2015

Rozdział XXXIV - "Wyścig z czasem"

Wyścig z czasem... i przestrzenią.

Próbuję być inny, bo chcesz mnie takiego,
Czuję, że kurwa, nie mogę znieść więcej,
(Dałem się zwieść ufności dziecięcej,)
Tego bólu tu w sercu, złamanym na pół,
Nie patrzysz już na mnie, bez słów kopiesz dół,
W tym życiu niewdzięcznym, wiem jedno,
Nienawidzę Cię za to, bo wybaczysz mi na pewno.


Rasistami nas tworzy, tłumacząc: bo chorzy,
Brak nam ufności, wiary też za mało,
Odebrali wolności, uwierzyć się nie dało,
Czuję się zjebany, nie chcę tego ciągnąć,
Więc połączmy się spustem, nie przestawajmy pragnąć,
Dnia, gdy w proch i pył się obrócimy, a On będzie szlochał,
Bo dopiero wtedy dotrze do Niego, jak bardzo nas kochał.

Zanim znalazł słowo desant w słowniku, wiedział, że ten pomysł jednocześnie mu się spodoba i jednocześnie go przerazi. Fakt - siedzenie na tyłku przez tyle czasu w ramach urlopu zdrowotnego może w końcu znudzić, biorąc jeszcze pod uwagę, w jakim stanie jest miasto.
A było na co popatrzeć. 
- Czasami chciałbym wszystko rzucić i wyjechać stąd, na przykład na Bahamy - stwierdził Akihito, podając lornetkę Rin'owi.
Wyszli na najwyższy punkt orientacyjny jaki mieli jeszcze w zanadrzu, w tym wypadku jeden z budynków biznesowych, wieżowiec przebudowany w tradycyjnym japońskim stylu, by pasować do stylu miasteczka akademickiego. Teraz był jednym z nielicznych. Poplecznicy Iwao nie marnowali czasu.
- Hawaje brzmią równie zachęcająco - zauważył spokojnie Rin, patrząc przez szkiełka we wskazanym kierunku. Ponad morzem budynków wznosiła się chmura czarnego dymu. Skrzywił się. - Kolejny atak? - spytał, odsuwając narzędzie od twarzy.
Akihito pokręcił głową. Czarne obwódki wokół jego oczu sprawiły, że chłopak drżał od powstrzymywanego śmiechu.
- Ty nie wyglądasz lepiej.
Natychmiast zaczął sprawdzać okolice oczu i z głośnym przekleństwem powitał plamy czarnego tuszu na opuszkach palców. Akihito wymamrotał pod nosem coś w stylu: "Rozłupię ci czachę Hiro".
- Wracając...? - ponowił Rin, dochodząc do wniosku, że odwet można zaplanować później. Odbywał już trzeci patrol pod jurysdykcją wicedyrektora d'Luny (którego notabene na oczy nie widział). Drugi z Akihito. Jego pierwszym partnerem - a raczej opiekunem - był Kinoshita i nie skończyło się to dobrze. Śledzili właśnie podejrzanie wyglądającą grupkę nastolatków, rabującą sklep, gdy Takahiro zdecydował się spłatać mu figla. Miał zresztą dryg do tych klasycznych dowcipów, na które jedyną odpowiednią reakcją jest facepalm. Grunt, że wystraszył go nie na żarty. Przy okazji przepłoszyli zwierzynę. Kłamstwo w raporcie nic nie dało, Kinoshita wydał ich kiedy tylko zwąchał ciasteczka domowej roboty od Kanzaki. Co jak co, ale pasowali do siebie niczym pies do tresera.
- To prawdopodobnie zwyczajny pożar. Gdyby wykryto podpalaczy, Sakebie zaczęłyby krzyczeć - wyjaśnił Akihito. - Dzięki wsparciu z Osaki udało nam się uruchomić nowy system zabezpieczeń: Kanaria.
- A co kanarki mają do tego?
- Te ptaki są wyjątkowo wrażliwe. W kopalniach górnicy wykorzystują je, do sprawdzania stężenia gazu. Jeżeli jest duże, kanarek przestaje śpiewać, a gdy bardzo wysokie - czytaj: śmiertelne, kanarek umiera. To sygnał, że trzeba się wycofać.
- A Sakebie? Jak na razie te wredne golemy robią więcej złego niż dobrego - mruknął Rin, odruchowo rozmasowując ramię. Blizna po ukąszeniu tego stworka zostanie mu prawdopodobnie do końca życia. Podobni jak trauma związana z użyciem serum szaleństwa.
- Wiesz, że wyczuwają demoniczną energię? Zresztą po co pytać, przekonałeś się na własnej skórze - egzorcysta poklepał go po łopatce. - Ogień, którego używają podpalacze nie jest zwyczajnym płomyczkiem.
Rin miał wrażenie, że słyszy to wszystko jak zza ściany. Pierwsze dwa zdania z ust Akihito sprawiły, że na chwilę wstrzymał oddech. Wiedział? Zna mój sekret? Nie. To nie mogła być prawda.
- To ogień z Superbii - westchnął Akihito. - Szkarłatny płomień, spopieli wszystko i wszystkich, a dusze ofiar przykuje do ziemi na wieki. W dodatku rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie i trudno nad nim zapanować - kontynuował wyjaśnienia, przez lornetkę obserwując okolice. - Na razie ich nie widać, ale gdy już coś zmajstrują, Sakebie dadzą znak i usłyszą go nawet nieboszczycy.
Rin pokiwał głową, choć niewiele zrozumiał z paplaniny dziedzica Tadamasów. Obserwował chmurę dymu, jakby zaraz miał się z niej wyłonić potwór jego najgorszych koszmarów. Głupota. Rin potarł oczy pięściami, czując wciąż zbierający się pod powiekami sen. Ostatnimi czasy strasznie źle spał.
- Mam złe przeczucia.
- Nie ty jeden - pocieszał Akihito. - W ciągu ostatnich dni aresztowaliśmy tylu podziemnych, że nie zdziwię się, jeżeli niedługo będziemy mieć bunt Shizume na karku - westchnął, drapiąc się po szyi. - Wracamy na dół. Hiro i Nana przejmą po nas posterunek.
Shizume?
Miał kolejne pytanie na czubku języka, gdy nagle okropny ból rozległ się w tylnej części jego czaszki. Odruchowo uchylił się i chwycił za pulsujące miejsce, zaciśniętymi szczękami powstrzymując okrzyk. Świat zawirował.
- Hayafusa? - zdumiał się Akihito. - To przecież golem Hiro! Co on tutaj... 
I nagle do uszu obojga egzorcystów dobiegł przeraźliwy szum, szum miliarda małych skrzydełek tłukących w powietrzu. Nie było to bynajmniej metaliczne bzyczenie jakie wydawały Sakebie. Rin znał ten dźwięk i nie zwiastował niczego dobrego.
- Coal Tary?! - wykrzyknął, odwracając się z jękiem boleści na ustach.
Dokładnie z centrum miasta nadciągała w ich kierunku czarna chmura drobnych i niegroźnych demonów, na co dzień współżyjących w symbiozie z ludźmi, zbyt małe i słabe by wyrządzić im poważną krzywdę.
- Jakby Shirohayate było pikusiem! - wycedził przez zęby srebrnowłosy egzorcysta.
- Ale... czy ich na co dzień nie ma dość dużo? - spytał. Nagle ze zgrozą uświadomił sobie, że od dawna nie widział ich latających wokoło. Rozejrzał się. Powietrze było czyste. Tylko drobinki Hokorima unosiły się przy pomocy delikatnego, wiosennego wiatru. Złowroga chmara zbliżała się w zastraszającym tempie do budynku Sahaza Corp.
Jedyną odpowiedzią jaką otrzymał była szybka komenda:
- Na dół.

Mawiają, że prawda jest wartością elementarną, a jednak ludzie wystrzegali się jej niczym diabeł wody święconej. Len uśmiechnął się w duchu na to porównanie, wyjątkowo adekwatne do sytuacji. Miał wrażenie, że gdyby wydobył z wewnętrznej kieszeni manierkę z poświęconą wodą, jego rozmówca schowałby się w kącie, błagając o litość.
Ale to tylko wrażenie.
Ranmaru Katsuragi nie przypominał spłoszonej owieczki. Jak każda osoba, która zaprzedała duszę diabłu, zyskał niesamowitą pewność siebie i swoich działań. Nawet jeśli woda święcona przeżerałaby mu skórę jak kwas, nie pozwoliłby sobie na despekt. 
- Jesteś szczerym chłopcem, Lenie Kitamuro. Dlatego myślę, że będziemy umieli dobić targu, a ty?
Gdyby widział go ten stary dziad - Mephisto, pewnie wyrywałby sobie włosy z brody, ale Len nie zamierzał się przed nim płaszczyć i błagać o wybaczenie.
- To zależy - odparł. - Bo widzisz, jestem ostatnio bardzo zajętym człowiekiem.
Dźwięczny śmiech Ranmaru wypełnił ciemną uliczkę Kazuma-Shin.
- Nawet za cenę mojej wierności?
- Twoje przysięgi są warte tyle co szczyny bezdomnego.
- Ostre słowa z pięknych ust, nie kalecz tak swego piękna, Lenie Kitamuro - westchnął Katsuragi, pochylając się, by przejechać dłonią po bladym i chłodnym policzku chłopaka. Ten szybko odsunął się, ponownie zwiększając dystans pomiędzy nim, a medykiem.
- Pomyślmy... Przekazanie ci nieprzytomnego Okumury nie jest ani trochę podejrzane, ale twoja ciekawość w stosunku do osoby Ziza śmierdzi mi na odległość.
- Are? Wydaje ci się, że mnie rozgryzłeś? - parsknął Ranmaru. - Wiele jeszcze przed tobą, mój chłopcze. Wszystko o co proszę, to abyś opowiedział mi o tej tajemniczej istocie. To chyba nie grzech?
- Wszystko na tym świecie jest grzechem - prychnął Len. - Każdy oddech.
- Każde słowo i czyn, ka? Co nie znaczy, że powinniśmy się hamować.
Len milczał.
- Wiem czego pragniesz, Lenie Kitamuro i z chęcią pomogę ci to zdobyć.
Chłopak milczał zawzięcie, wsłuchując się w każde słowo Katsuragi'ego z rosnącym uczuciem niepokoju w piersi. Powoli odsunął się i odwrócił. W każdej chwili mógł zniknąć w cieniu i wrócić pod ziemię, gdzie czekała na niego Kimiko. 
- Moja wierność i pomocna dłoń, na każde wezwanie - zaproponował Ranmaru - w zamian za Rin'a Okumurę.
- Nie jesteś jedyną osobą, która go potrzebuje.
To powiedziawszy, rozpłynął się w ciemności, pozostawiając egzorcystę samego, z zadowolonym uśmieszkiem na ustach. Dobrze wiedział, że Len przystanie na jego propozycję. Chłopak może i nie grzeszył kłamstwem, ale chciwość do reszty przeżarła jego serce.

Kimiko wysłuchała jego relacji ze spokojem, choć wyglądała wyjątkowo zmęczoną i sfrustrowaną. I dokładnie tak się czuła. Nawet będąc duchem nie potrafiła maskować swoich emocji w takiej sytuacji. Tyle zostało w niej z człowieczeństwa. Emocje. Choć za wszelką cenę starała się je ukrywać.
- Nie wygląda to dobrze - stwierdziła. - Desant? Przerzucenie wojsk na terytorium nieprzyjaciela w celu ataku z zaskoczenia.
- Nie prosiłem o definicję - warknął. - Teoretycznie, to tak jakby podsuwali go nam pod nos. Wystarczy wykorzystać sytuację i bam! Jest nasz.
Pokręciła głową.
- To nie takie proste Kitamura-kun. Będzie pilnowała go grupka najlepiej wyszkolonych egzorcystów, Dragoni, Rycerze, Doktorzy, Tamerzy, Arie... Prawdopodobnie minus Katsuragi Ranmaru. Z tego co mi opisywałeś, wygląda na kogoś kto woli trzymać się z boku.
- Proponował współpracę.
- Ludzie tacy jak on mają swoją cenę.
- Okumura Rin, ma się rozumieć? - prychnął. - Niezła karta przetargowa, ale spodziewałem się tego... To ten typ, jak sama mówiłaś. Nie bardzo komplikuje sprawę. Skończymy, ogłuszamy głupola i przekazujemy go w ręce Katsuragiego, bułka z masłem.
Kimiko westchnęła ciężko i ukryła twarz w dłoniach. To nie było na jej nerwy. Przez palce wpatrywała się w pustą kartkę papieru, której używała jako swojej mapki mentalnej. Mieli tyle problemów i nieścisłości w planach. Co właściwie chcieli osiągnąć? 
A, tak.
Powstrzymać rewolucję. Dlatego stali się rebeliantami.
Nie mogli dopuścić do tego, by Iwao i jego poplecznicy przejęli miasto, do czego najprawdopodobniej dążyli. Ale tyle w tym planie nie pasowało, że aż głowa bolała...
Chwyciła za długopis i zaczęła pisać, irytując Lena swoim milczeniem.
- Fuwa!
Atak Cat Sidhe na miasto => Idealna okazja do porwania Harumi Karamority => Uwolnienie Białego Huraganu, który sieje terror i zniszczenie wśród ludzi z powierzchni, jak i podziemia => "Iskra", której Iwao pragnie, żądanie przekazania składu medyków i najlepszego z Tamerów => Wywołanie rewolucji w Shizume City => Ataki Aniołów Rozpaczy na miasto => Próby odbicia H. Karamority przez egzorcystów => Formacja Graciarzy S. Kennedy'ego => Zduszenie rebelii => Odbicie H. Karamority przez Graciarzy => Iwao wciąż planuje rewolucję.
O co mogło w tym chodzić?
- Fuwa, liczę do trzech i jeżeli na mnie nie spojrzysz i nie wyjaśnisz, co tam bazgrolisz, to rozwalę ten cały grajdoł i nie będzie już tak miło - wycedził do reszty już zniecierpliwiony Len.
Bez słowa podsunęła mu kartkę.
Mrużąc oczy przeczytał wszystko i skrzywił się.
- Bez sensu.
- Właśnie o to mi chodzi. Po co Iwao robi to wszystko? Jaki w tym cel? Czego chciał od Harumi-san i po co mu ta cała rewolucja?
- Czy za wszystkim musi stać jakiś szczególny powód? 
Kimiko drgnęła na brzmienie tego głosu i pierwszy raz od wielu lat ktoś ją przestraszył. 
Shigure Kennedy wyszczerzył zęby w śnieżnobiałym uśmiechu. Jego wydłużone kły prezentowały się tego dnia wyjątkowo złowrogo. Pewnie długo już nie jadł - pomyślała z lekkim niepokojem Kimiko.
- Nikt nie wywołuje rewolucji z dnia na dzień ot tak dla zabawy - prychnął Len. - Nie porywa też dziewczyn, a już na pewno nie tej dziewczyny... Hideyoshi nic nie wie na ten temat?
Kimiko pokręciła głową.
- Twierdzi, że widziała Harumi-san w swoich snach i odczuwała dziwną tęsknotę na myśl o niej, Iwao wmówił jej, że to Harumi-san jest zła... że próbuje zawładnąć jej umysłem i trzeba ją unieszkodliwić. Axel miał im w tym pomóc, ale nie wszystko poszło tak jak trzeba. Za dużo świadków, no i pojawiłeś się ty... Niecodziennie mieli do czynienia z Bestią Końca Świata.
- Czy te 'sny', które miewała ta dziewczyna pomogły w jakiś sposób w namierzeniu ofiary?
Fuwa przytaknęła.
- Tak, ale... Chwila. Sugerujesz, że Iwao od początku szukał tylko Harumi-san?
- To się rozumie samo przez się - wtrącił Len.
- A więc Suki Hideyoshi posłużyła mu wyłącznie za narzędzie do odnalezienia Harumi Karamority - podsumował Shigure. - Nie znamy oczywiście przyczyny dziwnych snów naszej przyjaciółki, ale... Wiesz może, moja droga Kimiko, kiedy zaczęły się pojawiać?
Dziewczyna zamyśliła się na chwilę, stukając długopisem o stół. W końcu uniosła wzrok i skrzyżowała spojrzenia z Lenem. Chłopak skinął głową, chociaż wyglądał na zaskoczonego tym gestem z jej strony. Zupełnie jakby potrzebowała jego opinii.
- Zaczęły się trzy lata temu i trwały chwilę. Były to głównie koszmary. Po tygodniu ustały i powróciły znów kilka miesięcy temu.
- To musi mieć jakiś związek z jego bezczynnością... Jestem pewien, że nie czekałby specjalnie trzech lat, w dodatku jeśli Harumi była przyczyną snów, nie mogły ot tak wyparować. To ona musiałaby... - Shigure nie dokończył.
- Harumi Karamorita spędziła ostatnie trzy lata w więzieniu, w Tartarze.
Słowa Lena zawisły w powietrzu, wypowiedziane chłodnym i rzeczowym tonem. 
Kimiko wytrzeszczyła oczy.
- Skąd to wiesz?
- To nie jest ważne - warknął. - Sam dowiedziałem się tego stosunkowo niedawno, kiedy i mnie zagrożono podobną karą - przewrócił oczami. - Tartarus zakłóca więzy łączące skazańca z Assiah, to wyjaśnia sprawę trzyletniej przerwy.
- Czyli przez cały ten czas Iwao czyhał na Harumi Karamoritę - skonstatował Graciarz. 
- Tylko czego od niej chciał? Czym jest ta cholerna "Iskra" o której cały czas mówił? I do czego jest mu właściwie potrzebna? Pojawił się rok temu i zaczął wszystkich podburzać przeciwko ludziom.
- Wtedy narodzili się Graciarze - potaknął wampir. - Działała propaganda i kontrpropaganda, przez pewien czas wygrywaliśmy, dopóki ludzie nie zaczęli za bardzo panoszyć się w Kazuma-Shin. Te wszystkie aresztowania i zaostrzenia patroli, w dodatku okrucieństwo ze strony egzorcystów... Nikt by tego nie wytrzymał. Zagonili ich w kozi róg.
Len przypomniał sobie puste uliczki Kazuma-Shin i przejmującą ciszę tej dzielnicy. Nie zastanawiał się nad tym wcześniej, ale skoro podziemni mają dostępny do zasiedlenia pusty obszar miejski... czemu z niego nie korzystają?
- Mam wtykę wśród egzorcystów - oznajmiła Kimiko. - Twierdzi, że aresztowania i wzmożona czujność pojawiła się wśród nich dopiero gdy wzrosła liczba aktów terroru.
- Innymi słowy ktoś podszywał się pod egzorcystów by zastraszyć podziemnych?
Shigure zagwizdał i aż uderzył pięścią w stół. 
- A to ci heca, na to wygląda. Tylko kto?
- Iwao nie dysponuje wystarczającą mocą. Zastanawia mnie w ogóle sposób, w jaki udało mu się wskrzesić wspomnienie Królów i tworzyć nowych... Genotyp K nie rośnie na drzewach. Musiał z kimś współpracować.
Len zerwał się nagle i zaczął kierować ku wyjściu Fornicari Astaroth.
- Hej, chłopaczku, dokąd to?!
Posłał mu gniewne spojrzenie.
- Muszę coś sprawdzić - wysyczał przez zęby.
I już go nie było.
Kimiko odetchnęła głośno i opadła na ławkę. Cała ta sytuacja wysysała z niej siły życiowe szybciej niż Arraiga energię ze swojej ofiary. Było tyle rzeczy o które musiała się martwić i tak wiele od niej zależało... Nawet bez bijącego serca czuła ucisk w piersi.
- Nie powiedziałaś mu - zauważył Shigure, udając zdziwienie. - Będziesz brnęła w zaparte? Ten typ nie zadowoli się zwykłym zapewnieniem, wiesz o tym, prawda?
Westchnęła. Miała wrażenie, że coś ją przygniata, kilkutonowy ciężar, którego nie jest w stanie udźwignąć.
- Wysłałam za nią Mafuyu. Chinatsu próbuje wychwycić jej nić szczęścia. Amiran i Iulianna  szukają wsparcia w mieście - wyliczyła kolejno na palcach.
- A co z Aine i Inami?
Ukryła oczy w zgięciu ramienia.
- Nie wiem. Ale wyjątkowo teraz przydałaby się nam ta druga. Szykujemy się do kontrrewolucji, będzie dużo ran, dużo strat i...
- Dużo śmierci.
- Nie chciałam tego powiedzieć.
- Ale to prawda.
- Postaramy się zmniejszyć ryzyko do minimum - fuknęła Kimiko. - Musimy się skupić na poszukiwaniach. Aoi i Suki nie wrócili jeszcze z centrum. Wtedy się okaże, czy udało nam się zapobiec śmierci.
- Wciąż wierzysz, że im się udało?
- Sakato i Momoe nie należą do osób, które da się łatwo zabić. Przeżyli dużo i nieraz musieli czołgać się po ziemi by ujść z życiem, wiedzą, kiedy schować dumę do kieszeni, by wyjść na tym lepiej.
- Za bardzo w nich wierzysz. Pomyśleć, że jako duch powinnaś być bardziej przyzwyczajona i pogodzona ze śmiercią.
Nic nie odpowiedziała, odwróciła kartkę i zaczęła rysować schemat na wolnej stronie. Teraz historia zaczęła się układać w logiczną całość. O ile w ogóle można tu mówić o jakiejkolwiek logice. Wciąż pozostawało pytanie... Do czego Iwao potrzebował Harumi?

Harumi obserwowała ruchy klatki piersiowej nieznajomego z niepokojem.
Ciasna klitka, którą znalazła była przeraźliwie zimna, a ona wciąż nie wyschła po przeprawie kanałem. Jej skóra była zimna jak lód, dygotała, a jednak miała wrażenie, że coś stopniowo rozgrzewa ją od środka. Czuła swąd na całym ciele.
Nie wiedziała, skąd znalazła w sobie tyle siły, by przenieść nieznajomego w to miejsce.
Jesteś potworem.
Skuliła się w sobie jeszcze bardziej.
Ty też, Miharu.
To się musiało skończyć. Ten głos w jej głowie, który nie dawał jej spokoju, który budził ją za każdym razem, gdy sen spływał na powieki, który dręczył ją krzykiem w środku ciszy. 
Zrób to.
Chwyć za ten kamień i rozwal sobie czaszkę.
Zabij się.
O ile...
Zatkała sobie uszy i potrząsnęła zawzięcie głową. Nie chciała tego słyszeć. Miała już dość. Jego brzmienie... przesiąknięty jadem, mroźny jak arktyczne śniegi, ostry niczym puginał. Przywoływał obrazy i zdawał się bawić jaj strachem.
Najgorsze, że wiedziała do kogo należał.
Ukradłam ci życie, Miharu. Pragniesz mojej śmierci?
Bardziej niż czegokolwiek.
To będzie również twój koniec.
Jeśli to zakończy błędne koło i tę przeklętą farsę, jestem w stanie się poświęcić.
Wstała.
- Odwagi - szepnęła sobie, choć jej głos przypominał bardziej charkot jakiejś starej i długo nieużywanej maszyny. Przysunęła się do nieprzytomnego chłopaka i po kilku minutach oględzin, znalazła w strzępach jego kimona nóż kunai.
Będziesz smażyć się w piekle.
Postanowiła zrobić to w kanale. 
Zaciskając dłoń wokół ostrza pozwalała krwi skapywać na podłogę i wkrótce zmienić się w strumień. Jej kroki były krótkie i ciężkie. Każdy przypominał przeprawę pod prąd przez rwącą rzekę.
Nagle poczuła dotyk czyichś ciepłych palców na kostce.
- Budyń... nie daj mu się... omamić - wydukał niedoszły topielec. - Kisiel... jest lepszy...
I bańka mydlana pękła.
Nie wiedziała, czy po prostu bredził, czy to był jakiś tajemny kod, ale zamachnęła się i rzuciła nożem gdzieś w ciemność. Usłyszała brzdęk, plusk, a potem nastała cisza. Spojrzała na swoją dłoń. Krople krwi wciąż roztrzaskiwały się w kontakcie z kamienną posadzką.
Czuła swąd wokół rany. Po ciele przebiegł jej dreszcz.
Biały płomień okalał zranioną dłoń.
Skóra zasklepiła się i stała na powrót gładka jak kiedyś.
- Momoe... - wyszeptał nieznajomy. - Momoe... gdzie jesteś...
- Jaki jest twój grzech? - spytała, przełykając ślinę. Czuła, że jej czaszka zaraz eksploduje. Rozdzierał ją krzyk wewnętrznego głosu. Coś chciało się z niej wydostać. Uderzało, tłukło, wierzgało. Przypominało ją w sidłach Iwao.
Rzucaną, bitą, rozcinaną, łamaną, podpalaną, duszoną, topioną, niszczoną, torturowaną.
- Co tam pieprzysz...? - wymamrotał chłopak i jęknął. - Moje skrzydła... - zaczął macać dłońmi podłogę, w poszukiwaniu czarnych piór, których dotyk mógł ukoić jego nerwy. - Gdzie one... Momoe...? Kisiel jest lepszy wiesz... nie ulegaj budyniowi.
Doniosła chwila i dramatyczne pytanie zawsze muszą zostać zniszczone, albowiem w normalnym życiu ten gostek powinien spać sobie dalej, zamiast powstrzymywać ją przed samobójstwem. Z kolei ona powinna wylądować na oddziale zamkniętym.
Ogień w jej dłoni urósł i stał się jaśniejszy. Wypuściła go i poruszyła palcem, sprawdzając, czy wciąż jej słuchał... Była tak pewna siebie, że nie wzięła innej opcji pod uwagę. Zaraz rzuciła się szaleńczo, by złapać płomyk, nim spalił ciało nieszczęśnika.
- Momoe...?
Uklękła i pochyliła się nad nim. Sprawdziła puls i temperaturę czoła. W porównaniu do niej chłopak był grzejnikiem, ale nie dała się temu zwieść. Może i miała chłodne dłonie, ale potrafiła wyczuć niebezpieczną temperaturę. 
Skrzydła.
Współczuła mu, ale musiała to zrobić.
Odwróciła go na plecy. Jęknął głośno i przez chwilę syczał, ale zaraz kontynuował szeptanie o niegodziwym budyniu. Zastanawiała się, jak może w tej chwili utrzymywać jasność umysłu. Na jego miejscu miałaby pewnie koszmary, albo sny bez snów, jak zazwyczaj.
Ze skrzydeł został jeden kikut wyrastający z kręgosłupa. Drugiego nie było. Pozostała po nim zakrwawiona dziura pełna cuchnącej ropy. Tak jak przypuszczała. Wdało się paskudne zakażenie. Westchnęła ciężko.
Będziesz musiała tam wrócić.
Potrząsnęła głową.
Nie mogła.
Musiała się stąd wydostać o własnych siłach.
Teraz każdy był wrogiem.
Nawet ona sama.
- Nie jest mi przykro - powiedziała. I to była prawda. Nawet go nie znała. Mimo to, współczuła mu. Ale nie czuła się winna, gdy kilka sekund później łamała ostatnie pozostałości jego pięknych i potężnych niegdyś skrzydeł.
Przycisnęła go do podłogi, żeby nie mógł krzyczeć zbyt głośno. Przygniotła plecy kolanami, choć nie był to wielki ciężar. Nie jadła zbyt wiele praktycznie od miesięcy. Racje żywnościowe przynoszone jej przez Iwao były niczym. Czasem by ją upokorzyć, kazał jej polować na szczury. Ale nigdy nie zjadła własnych podchodów. Skutkowało to podtapianiem w jednym z najbrudniejszych kanałów miejskich. Miała wrażenie, że konsumpcja fekaliów byłaby bardziej higieniczna.
Trzask. I z kikuta została tylko bezkształtna masa. Nabrała powietrza i zdmuchnęła płomień z dłoni. Obiema rękami objęła pozostałości lewego skrzydła. Szarpała. Odgłos odrywanej skóry pozostanie w jej głowie do końca życia. 
Krzyczał coś niezrozumiale, ale ona i tak nic nie słyszała. W uszach waliły jej dzwony. 
Zatopiła obie dłonie w jego krwi.
- To zapiecze tylko przez chwilę. Potem będzie lepiej - obiecywała. Pomyśleć, że nigdy nie uważała się za krzywoprzysięzcę. - Płoń.
Spod jej dłoni buchnęły śnieżne płomienie.
Nie potrafiła rozróżnić zimna od gorąca.
- To w ramach podziękowań.
Nie wiedziała jeszcze, czy nie będzie musiała dziękować kupce popiołów. Jeżeli rzeczywiście nie panowała już nad płomieniami, to nieznajomy mógł zmawiać paciorek do najświętszego kisielu.

Esmail Reza al-Sherazi odrzucił kołdrę i usiadł na łóżku, przeciągając się rozkosznie. Tę noc spędził wyjątkowo przyjemnie. Wszystko dzięki srebrnowłosej piękności, wtulonej w poduszkę. Zastanawiał się, jak długo jego czar wciąż będzie na nią działał... Była wyjątkowo uparta i silna na umyśle. Trudno było wyprzeć każde zmartwienie z jej małej główki. Ale on lubił zadziorne. Zawsze to jakieś wyzwanie. 
Przeczesał palcami swoje śnieżnobiałe włosy i uśmiechnął się do siebie.
Kolejny dobry dzień. Wszystkie były takie, od kiedy Mephisto Pheles opuścił Japonię w związku z konferencją watykańskich Grigori. Jedyne, co go wyjątkowo irytowało, to te durne skargi od jeszcze durniejszych piesków papieskich - jak zwykł nazywać egzorcystów. Wiecznie na coś narzekali, wiecznie coś im nie pasowało.
Jeśli o niego chodziło, coś takiego jak Akademia Prawdziwego Krzyża nigdy by nie istniało. Gdyby miał taką moc, z chęcią puściłby z dymem całą tę pieprzoną wyspę. Ale musiał zachowywać się jak grzeczny pupil. Tak długo jak Amaimon był jego panem - miał wystarczającą moc by zapewnić sobie dobrobyt w Assiah. A w tym świecie zanadto mu sę podobało by zrezygnować.
Ten dźwięk.
A tak, to on go zbudził.
Zerknął na kieszonkowy zegarek. Kobiety wręcz uwielbiały, gdy wyjmował go z wewnętrznej kieszeni marynarki. Coś pociągało je w tym staroświeckim geście. Wrodzony zmysł romantyka.
Telefon.
Kolejny ludzki przedmiot, który wręcz ubóstwiał. A zwłaszcza te... jak oni je nazywali? Ach tak. Selfie. Pod ostatnim zdjęciem pojawił się nawet like od Azazela, a trzeba by dodać, że Król Duchów był dla Esmaila wzorem. W dodatku to on zhołdował mu Luxurię.
- E-Esmail...?
Odwrócił się na chwilę i pogłaskał Natsumę po włosach. Czar spłynął z jego palców i dziewczynie zamknęły się oczy.
- Śpij... - szepnął, po czym wstał, zarzucając na siebie szlafrok. Dzwonek się urwał, ale po minucie powrócił, wygrywając szalone takty muzyki organowej. To nie zmieniało się od wieków. Wciąż uważał organy za najidealniejszy instrument stworzony przez człowieka. W końcu dopadł komórkę i odebrał. - Czego tam?! - warknął, starając się przybrać surowy ton. Sprawiało mu to niezłe trudności, jak to naturalnemu lekkoduchowi. Właściwie nigdy nie brał tej pracy na poważnie. On i służba ludziom? Dobre sobie! Co lubił - to ich wykorzystywać.
- P-proszę p-pana mamy k-kolejny atak!
- I cóż w tym nowego? Osaka wybuliła sporą sumkę na ten nowy system zapobiegawczo-ostrzegawczy, czy inny chrzan, więc w czym niby problem?
- B-bo to... 
Nim jego rozmówca miał szansę coś dopowiedzieć, ktoś inny złapał za słuchawkę.
- Wybacz Wakui, ale jesteś do niczego - fuknął kobiecy głos, który Esmail z łatwością rozpoznał. Zawadiacki uśmieszek natychmiast wykrzywił jego idealne wargi. - Z tej strony Nakajima. Mamy problem ze Smołkami, oszalały. Prawdopodobieństwo pojawienia się Astarotha - 100%. Najlepiej jak weźmiesz dupę w troki i tu przyjdziesz. Ewentualnie wydasz pozwolenie do ataku, a resztą sami się zajmiemy.
Zaśmiał się głośno, rozbawiony powagą i złością kipiącymi w głosie kobiety po drugiej stronie.
- A co jeśli tego nie zrobię? - spytał. Nie mógł się powstrzymać, musiał ją trochę pognębić. Jak na razie była jedyną kobietą, która go zainteresowała, a której jeszcze nie zdobył.
- Chuj ci w dupę i tak ruszymy z tym koksem. Ten telefon to tylko pieprzona formalność. Z Mephisto było identycznie. Pierdoła zazwyczaj dawał nam wolną rękę, ale z nowym dyrektoruniem wszystko może być, kurwa, możliwe.
- Ktoś tu chyba przeholował z piciem, hm? Róbcie co chcecie... Och, a ty Yuzuru, wpadnij od czasu do czasu, mam dobre wino.
- Sorry, wolę wódkę.
I na tym zakończyła się rozmowa.
Esmail wciąż się uśmiechał. Uparta, stanowcza, wulgarna, ostra. Podobała mu się.
Zerknął w kierunku Natsume i jego uśmiech lekko opadł. Będzie musiał wymazać jej pamięć. Podczas gdy z innymi wystarczyło kilka godzin bez jego obecności, by zapomniały o najlepszych chwilach swojego życia, z nią będzie ciężej. Ciężko było choć skłonić jej umysł do posłuszeństwa. Spełniła swoją rolę. Zabawiała go już wystarczająco.
Nagle zauważył, że coś porusza się za jej plecami.
Cień.
Ciemniejszy niż półmrok sypialni Esmaila. Niczym namacalna ciemność, zdawał się mieć w sobie wszystkie odcienie czerni. Jednak coś w nim nie pasowało... Wiedział, że chowańcami Natsume są Kageki, ale ten... roztaczał wokół siebie jakąś dziwną atmosferę.
Zmrużył swoje złote oczy, próbując wpłynąć na umysł demona.
- Tak jak przypuszczałem - mruknął. - Odejdź duchu, twe zachody na nic, mam panią twą w garści, jakkolwiek nie próbowałbyś jej obudzić, nie usłyszy cię, słyszy tylko me słowa. Powiedz, co ciąży twej duszy, wysłucham cię i zważę, czy jej powtórzyć.
Cień zdawał się rozpłynąć za plecami Natsume. Kobieta zadrżała we śnie i otworzyła usta.
To nie powinno się wydarzyć.
- Ka... Kageshina... - wyszeptała przez sen.
Stanął przed nim nie Cień. Nie Kageki. Duch.
Duch człowieka.
Czarne potargane włosy, posklejane krwią, blady jak pergamin, zbroczony szkarłatem, jego chude ciało, powyginane pod dziwnymi kątami, kości przebijające skórę. Krople życia skapujące na dywan, nie czyniące plam.
Esmail skłamałby, gdyby powiedział, że nie był zaskoczony.
- No... Mephisto nic nie wspominał o niespodziewanych wizytach z Limbusu, gdy przyjmowałem tą robotę...
ŻESZ W DUPĘ SANDAŁA.
- Cokolwiek tu robisz, wytłumacz mi to jakbym był niedorozwinięty...
Nagła zmiana nastawienia w wykonaniu Asmodeusza zawsze spoko.

- UCIEKAMY PRZED RĄBNIĘTYM GRZYBEM, KTÓRY CHCIAŁ MNIE ZABIĆ W PIERWSZYM ODCINKU, A TY MÓWISZ, ŻE MAM SIĘ USPOKOIĆ?!
Rin nie krzyczał. Rin wrzeszczał. Rin był wściekły.
Nie dość, że nigdy nie miał komórki, to teraz musiał w biegu obsługiwać to narzędzie Szatana (badum tss), podczas gdy jego partner w zbrodni szukał im dogodnej kryjówki, jednocześnie strzelając do goniących ich ghuli. To nie było normalne, ale zdążył już przywyknąć. Tylko, że z rozmachu wyłamał już dwa klawisze i nie mógł zaryzykować straty trzeciego. Wtedy zamiast wysłać Kinoshicie i Kanzaki wiadomość o przyspieszenie akcji desantowej, mógłby zaprosić ich na... coś co nie wymaga liter abc, ghi i mno.
- Zwyczajnie, weź przykład ze mnie, jestem oazą spokoju! - krzyknął do niego Akihito, zza powalonej furgonetki ostrzeliwując nadbiegające stworzenia, których nawet w nocy ciemnej wnętrze dupy Yuzuru, nie uznałby za zwierzęta. Może przez ten smród zgnilizny. Nie potrafił zrozumieć, jak niektórzy egzorcyści mogą uważać je za niezdolne do krzywdy pupile.
- Właśnie widzę! - prychnął, z ulgą wciskając "wyślij". Musiał zastąpić brakujące litery zerami. Miał tylko nadzieję, że Kinoshita wykaże się inteligencją i zrozumie przekaz. Jeśli nie, zawsze ma Kanzaki.
Akihito może i utrzymywał pokerową twarz, ale trzęsły mu się ręce, gdy uzupełniał magazynek świeżymi nabojami. Odrzut jaki wywoływały kolejne strzały był podejrzany jak na doświadczonego strzelca. W dodatku przestawał nad sobą panować. Granatowe symbole powoli rysowały się na jego kredowobiałej twarzy.
- To dobrze, patrz i się ucz, młody! - rzucił Tadamasa, podrywając się z chodnika i ciągnąc Rin'a za sobą. - Nie mamy dużo czasu! Sagara powinien w tej chwili przebywać w tej części miasta, zgarniamy go, jakiś środek transportu i pędzimy do Kazuma-Shin! 
- Kazuma-Shin?! 
- Nie wiesz co to jest?!
- Coś mi się obiło o uszy kilka rozdziałów temu, ale nieźle pierdyknąłem łbem, więc może mnie oświecisz?!
- To nie jest temat na dramatyczną rozmowę w biegu, na Boga! Musimy znaleźć Sagarę!
Biegnąc ulicami, często skręcając i zawracając dostawał niemal zawrotów głowy, ale zdecydował się ufać Akihito w kwestii zmylenia pościgu. Nie był zresztą pewien, czy pociągną to zbyt długo. Sakebie latały zdezorientowane, popychane przez chmary Coal Tarów, których liczba - w ciągu ostatnich dziesięciu minut - drastycznie wzrosła. 
Z centrum miasta dobiegł ich wybuch.
- Oż cholera... - syknął Akihito.
Odwrócił na chwilę głowę i strzelił przez ramię.
Rin myślał, że wyskoczy ze skóry, kiedy kule przemykały tuż obok jego ramienia. Miał dość uciekania. Chciałby zatrzymać się, dobyć Kurikary i utopić wszystkie zgnilaki w morzu błękitnych płomieni. Wiedział jednak, że przy Akihito jest to bardziej niż 'ryzykowne'. Nie miał pewności ile dokładnie dziedzic Tadamasów o nim wie.
Bał się, że zdradziła go akcja przed szpitalem. Walczył wtedy koukamenem... Nie pamiętał zbyt wiele.
I wtedy go zobaczyli.
- Sagara Arata!
... Wychodził z McDonald'sa obładowany hamburgerami i frytkami, oblizując się na myśl o jedzeniu. Rin wolał się nie zastanawiać, jak to możliwe, że w sytuacji kryzysowej, gdzie większość mieszkańców wolałaby opuścić miasto, siedziby korporacji pustoszeją, McDonald's wciąż świetnie sobie prosperuje.
Gdy usłyszał wołanie Akihito uniósł głowę zdziwiony, w ustach trzymał cheesburgera.
Wypadł mu, podobnie jak wszystko inne, gdy zauważył pościg za ich plecami.
- HOLY SHIT!
- Nie wiem co powiedziałeś, ale to nie pora na zachodni szpan! - wykrzyknął Akihito, ciągnąc go za nimi z powrotem w kierunku baru. Wpadli do środka jak burza. Mimo to, ludzie pochłonięci swoimi zajęciami prawie tego nie zauważyli. Musiał huknąć, żeby kierownik wyłączył natychmiast elektryczność.
Natychmiast zaczęli barykadować wszystkie wyjścia.
Poza awaryjnym - jak polecił Akihito.
- Co tu się dzieje u licha?! 
- Cóż, można powiedzieć, że przez pewien mały wypadek plan łeb wziął i teraz zamiast wczuwać się w sytuację, desant rozpoczynamy od razu - wyjaśnił szybko srebrnowłosy egzorcysta, malując czerwonym pisakiem kręgi wzmacniające na szybach fastfooda.
- Czekaj... Chcesz powiedzieć, że te gagatki znowu coś podpaliły?
- Bardziej uwolniły - wtrącił Rin i wzdrygnął się. - Nakajima twierdzi, że w centrum szaleje Astaroth. To od niej otrzymaliśmy rozkaz przyspieszenia naszej małej akcji.
- Nie mogła dosięgnąć Kinoshity i Kanzaki - dodał Akihito. - Rin do nich pisał, ale jeśli Yuzuru ich nie złapała to nie powinniśmy liczyć na zbyt wiele... - westchnął i złożył ręce jak do modlitwy nad gotowym kręgiem, po czym wbił dłoń w kieszeń i wydobył z niej garść jakiegoś proszku. Cisnął nim w szkło i o dziwo, zamiast opaść, zaprzeczył prawom ciążenia, przylegając ciasno. Rin spojrzał na niego pytająco. - Nie uczyli was tego? Jeżeli nie masz pod ręką potrzebnych narzędzi, najlepiej wzmocnić krąg solą i opiłkami żelaza. Nie zawsze działa... ale lepsze to niż nic - to mówiąc ruszył ku następnej szybie.
- Czekaj, czekaj... Chcesz powiedzieć, że odpadli nam Kinoshita i Kanzaki, nie mamy dostępu do kwatery głównej...
- Tego nie powiedziałem!
- To mamy, czy nie?
Akihito zacisnął wargi w wąską linię i wypuścił powietrze nosem.
- Zamknęli wrota do odwołania, kod czerwony. Boją się, że Astaroth będzie chciał zaatakować siedzibę filii.
Sagara parsknął i klepnął się po udach.
- A to ci numer! - wykrztusił po chwili. - Kto da więcej? Kto da więcej?
- Nie mamy transportu do Kazuma-Shin - dołożył Rin, czując, że ta cała sytuacja wywołuje w nim bardziej rozbawienie niż strach. 
- To nie jest śmieszne - fuknął Akihito, wykonując te same procedury by zabezpieczyć kolejną szybę. 
Rozpędzony ghul uderzył w tę po prawej i zadrżała, ale nie pojawiła się na niej najmniejsza rysa.
- Ghule poziomu pierwszego - skonstatował Arata. - Mogłoby być gorzej.
- Zaraz zbierze ich się tutaj cała horda, wypchaj się z tym optymistycznym nastawieniem.
- Eeej no, a jaki mam być?! Zawsze jak w kreskówkach ktoś mówi "nie może być gorzej", to dzieje się coś dużo gorszego... Wolałbym tego uniknąć.
- Ma ktoś jakiś plan, jak dotrzemy do Kazuma-Shin?
- I wykombinujemy sprzęt? 
- I może jeszcze frytki do tego?
O ironio, Sagara wydłubał zza koszuli jedną, nieco zwiotczałą i pokrytą drobnymi włoskami frytkę.
- Nie dzięki.
- Panieee! Duże frytki do stolika dziesiątego! - zawołał Rin do przerażonego kierownika, próbującego uspokoić swoich klientów (i przy okazji wyłudzić od nich więcej forsy). - To, co robimy?
Akihito westchnął.
- Wydostaniemy się tylnym wejściem. Wyłudzimy kluczyki od któregoś z tych ludzi i zmusimy do pożyczenia nam samochodu. Potem jedziemy do Akademii po sprzęt, a na koniec pędzimy do Kazuma-Shin, jak się uda - zgarniemy Hiro i Nanę po drodze.
- Nie zginiemy po drodze! - rzucił raźno Sagara, jak zwykle próbując podnieść ich na duchu.
I jak zawsze mu się to nie udało.
- Arata... błagam, stul pysk choć raz - jęknął Akihito.
- No co?!
- A nie uważacie, że na wypadek, gdyby nie udało nam się znaleźć Kinoshity-san i Kanzaki-san, dobrze byłoby mieć jakieś wsparcie? - spytał Rin.
- Masz kogoś konkretnego na myśli?
- Jedziemy do Akademii, więc znajdzie się kilka równych osób...
Akihito pacnął się w czoło, natomiast Sagara uniósł brew z zaciekawieniem i wyraźnym podnieceniem.
- Wszyscy mają rangi Giermków, nie mogą brać udziału w tak ważnych misjach, jak wyprawa do Shizume City, nie rozumiesz...
- Rozumiem, że też jestem Giermkiem i zyskuję specjalne traktowanie, choć w Akademii zostało wielu równie dobrych, jak nie lepszych ode mnie - powiedział. Wiedział, że któregoś dnia pożałuje tych słów, bo lubił się puszyć, a Akihito - droczyć się. - Zgarniemy ich. Dadzą radę. Jestem pewien, że nie chcą siedzieć bezczynnie.
Gdyby nie był taki głupi, nie byłby Rin'em i pewnie wolałby siedzieć bezpiecznie w akademiku, jak wielu ludzi. Nie należał do gatunku tchórzy i nie myślał o swoich przyjaciołach jak o takowych. Nie wiedział, że mógł się mylić.
- Dobra. Jedziemy.
- Na wycieczkę, bierzemy demona w teczkę, a demon jak to demon, wywoływał przemoc~
- Zaraz wywołam ci przemoc i odstrzelę łeb Sagara.
------------------------------------------------
Witam.
Dawno nie było rozdziału, co?
Wjeeeem... Nie miałam weny, ani czasu. Mówiłam sobie: na feriach napiszę przynajmniej dwa. Cudem wyszedł jeden. Ale chociaż krótszy. Wiem, że czytanie długich rozdziałów to dla większości z was mordęga. Tęsknię za komentarzami ;_; Lubiłam mieć kontakt ze swoimi czytelnikami i teraz trochę mi smutno. Pisać nie przestanę. Chrzanić hejtera, który pyta gdzie jest krzyż! Narysuję karnego na jego grobie. Już ja mu grób zapewnię.
Za dużo Hollywood Undead ;_; Kocham ich.
W każdym razie... Mam nadzieję, że rozmowa Kimiko, Lena i Shigure nieco uzupełniła braki w fabule. Powoli zbliżamy się do punktu kulminacyjnego - takiego głównego. Potem koniec sagi i znów pędzimy zgodnie z akcją mangi i anime. Od czasu do czasu musi być oczywiście wstawka ode mnie ^W^ Nie byłabym sobą, gdybym nie wplatała własnych pomysłów.
Zwłaszcza, że lubię robić crossovery.
Życie.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Przy końcówce miałam cholernie wesołkowaty humorek, więc oczywiście musiałam dołożyć trochę tekstów w moim stylu XD I btw. czy komuś (a może tylko mnie?) też Sagara po wyjściu z McDonald's skojarzył się z Ameryką (Alfred F. Jones - Hetalia Axis Powers)?
Macie smexy Rin'a zamiast pytań. Dzisiaj nie mam na nie siły. Za dwa dni kończą mi się ferie. Smóteg przez duże "S". Umierać... Umierać...
Ostrzegam, że teraz rozdziały mogą pojawiać się sporadycznie, bo zbliżają się egzaminy. Po nich będzie szał poprawiania ocen. Także więcej rozdziałów zwalam na wakacje, ewentualnie czerwiec. W maju mam dużo wyjazdów - m.in. do Anglii i do Szkocji.
Niech ogień będzie z wami~



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz