Dałaś mi, tylko ból, tylko nienawiść, czy widzisz?
To był ratunek, a te łzy są zabójcze!
Czujesz to?
Jest ci źle?
Jest ci smutno?
Przykro, to trudno.
Nie, chwila, jebać to!
To było moje serce, moje życie, mój start, to był twój n ó ż.
Walka, którą przegrywa, to życie i te kłamstwa.
I te płuca, niosące pieśń już nazbyt długo.
I to prawda, że cierpię pamiętając - jak kochałem cię!
20 maja 2010.
Suki nie chciała, aby ten dzień stał się datą jej śmierci. Nie wiedziała nawet dlaczego wrzasnęła. Wiedziała tylko, że nie powinna była tego robić. Od zawsze istniały zasady pisane i niepisane. Pamiętała rozczarowane twarze rodziców, gdy coś przeskrobała, choć nigdy wyraźnie nie nakreślili granicy pomiędzy tym co "wolno", a czego "nie". Wtedy jeszcze tego nie rozumiała.
Prawo pisane nie miało tu znaczenia.
Natomiast niepisane zasady owszem.
Ich misja opierała się na niepisanych zasadach. Mieli działać incognito, mieli przedrzeć się w szeregi wroga i poznać choć najogólniejsze detale ich planu, podczas gdy reszta Graciarzy siedziała w Fornicari Astaroth cicho jak mysz pod miotłą. Może poza Iulianną i Amiranem, którzy ruszyli na powierzchnię Shizume w poszukiwaniu sojuszników.
Iwao się zbliżał.
- Czemu płaczesz niewiasto? Czy ktoś cię skrzywdził? Czy poczułaś się urażona? Powiedz, a pomogę ci z chęcią. Troska o braci i siostry to podstawowa wartość, którą powinniśmy się wykazywać - mówił, z każdym krokiem zwiększając grozę ogarniającą umysł Suki. - Wszyscy jesteśmy w tym razem.
Przed chwilą się bali.
Byli przerażeni na śmierć, zupełnie jak ona. A teraz... A teraz poddawali się hipnotyzującemu brzmieniu głosu Iwao. Zupełnie jakby jego wcześniejsze działania poszły w niepamięć.
Nie.
Wręcz przeciwnie.
Aoi wiedział aż nazbyt dobrze, jak działa manipulacja. Gdyby nie był takim leniem, mógłby spisać podręcznik dla początkujących manipulatorów. Krok po kroku opisać, jak wprowadzić ofiarę w uzależniający stan odrętwienia. Jak skłonić by stała się marionetką we wprawnych rękach.
- Pięknie mówisz - zaczął drżącym tonem Aoi, wychodząc przed Suki. Musiał jakoś z tego wybrnąć. Dziewczyna była już dosłownie wrakiem. Dlaczego do jasnej cholery Kimiko tego nie przewidziała?! Wiedziała przecież kim dla niej był Iwao. To tak jakby wysłać agorafoba w teren. - T-to... N-nikt nigdy tak do nas nie... Zawsze byliśmy... - dukał, bez ładu i składu, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco. Jeżeli nie mógł spojrzeć mu w oczy, pozostawała intonacja i modulacja głosu. Przełknął ślinę. - M-moja dziewczyna... ona... jej cała rodzina była na jej oczach... oni spłonęli.
Iwao zatrzymał się.
- Och, nie wiedziałem - wypalił po chwili. Był niezły, to Aoi musiał przyznać. Brzmiał, jakby autentycznie było mu przykro. - Chciałbym troszczyć się o potrzeby każdego obywatela, ale choćbym się dwoił i troił, nigdy nie poznam was wszystkich.
Aoi cofnął się i objął zastygłą w bezruchu Suki. On też czuł niesmak po tym, jak nazwał ją swoją dziewczyną, ale musieli kontynuować. Ścisnął ją mocno tak, że znalazł się blisko ucha. Choć i tak musiał unieść się lekko na nogach. Nienawidził swojego wzrostu.
- Graj swoją rolę - syknął szeptem.
Wykreował ją co prawda na sierotę z dość mocnym szokiem pourazowym, której nikt nigdy nie okazał dobroci, ale to nie zależało od niego.
- Każdy jest ważny, nie chcę niczyjej krzywdy.
Suki ścisnęło się serce. To był ból oszukania. Jego słowa... brzmiały tak prawdziwie. Świadomość, że każde z osobna jest kłamstwem bolała jak dźgnięcie nożem.
- Pójdźcie za mną...
Miała ochotę wyrwać się Aoi'emu, rzucić na Iwao i rozszarpać mu gardło. Świerzbiły ją palce. Od samych wyobrażeń czuła krew pod paznokciami. Była niespokojna. Nie mogła przestać drżeć. Ten odruch okazał się przydatny.
- Nie. Pójdźcie ze mną i z moimi Aniołami! - wykrzyknął.
Tłum wiwatował.
Tak łatwo.
Tak łatwo było ich kupić. Wystarczyło obiecać złote góry, zastraszyć potęgą, aby nawet nie ośmielili się podnieść ręki na swojego nowego przywódcę, a na końcu pokazać, jakim jest im dobroczyńcą.
Aoi znał wszystkie te kroki.
Iwao trzymał tłum w garści. Nawet jeśli byli tu nieliczni mieszkańcy podziemnego miasta, wieść o wydarzeniach obiegnie Shizume, jak huragan. Z ust do ust. Dzięki tej metodzie zdobędzie jeszcze więcej zwolenników. Demony nie różniły się tak bardzo od ludzi. Tak samo lubiły kolorować czarno-białe historie.
- A dopilnuję, że egzorcyści dostaną na co zasłużyli - obiecał Iwao. Jego dłoń spoczęła na ramieniu Suki. Dziewczyna zadrżała. Aoi zaklął w myślach, gdy rewolucjonista zamarł. - Pomszczę twoją rodzinę przypisując Zakonowi jego własne lekarstwo.
Wypowiedział te słowa stłamszonym szeptem, który tylko oni mogli usłyszeć.
I to przeraziło ich oboje.
Nie wiedzieli co teraz zrobić, czy Iwao z nich zakpił? Czy naprawdę udało im się go oszukać?
- Sczezną w otchłani Limbusu! Trawieni wiecznym płomieniem piekielnym! Smagani setkami biczy! Nawiedzani przez miliony desperackich myśli! - krzyczał, otaczany przez skandujących jego imię obywateli. - Spalimy ich! Spłoną, że nie zostanie z nich ani krew, ani kość, ani popiół!
Filary ognia wystrzeliły z końców pentagramu pod ich stopami. Suki odruchowo wtuliła się w Aoi'ego. Chłopak jej nie winił. Sam pragnął owinąć się szczelnie swoim ukochanym, niebieskim kocykiem i nigdy nie opuszczać bezpiecznej przystani.
- W dzień tak ważny dla nich! - kontynuował tyradę Iwao. - W dzień Zesłania Ducha Świętego, dokładnie za dwie doby, otworzy się Brama Gehenny zasilona krwią i łzami niewinnych! Tymi wielokrotnie przelewanymi. W chwili, gdy my będziemy siać terror w mieście grzechu i triumfować nad dawnymi oprawcami, otworzy się brama wyzwolenia!
Tłum nie wiedział co robić.
Jeszcze chwilę trwała ich radość i okrzyki na cześć wybawcy.
- Wreszcie to ludzie będą płaszczyć się przed nami, wreszcie to ludzie otrzymają swoją karę - mówił z coraz większą pewnością w głosie. Miało się wrażenie, że jego głowa za chwilę eksploduje od entuzjazmu. - Limbus dla sprawiedliwych. Sprowadzimy na śmiertelników Sąd Ostateczny prędzej niż sam Bóg! Dla każdego z was dopełni się dzieło zbawienia, którego wam odmówiono!
Suki wiedziała, że gdyby nie widziała tego wszystkiego, że gdyby została u boku Iwao, czułaby radość na brzmienie jego słów. Gdy poznała swoją tożsamość... to był dla niej taki szok. Po tylu opowieściach o miłosiernym Bogu dowiedzieć się, że jest ci pisane wieczne potępienie... Tym ją kupił. Bajeczkami o nowej, własnej drodze, o wiecznym szczęściu.
Wierzyłaby mu i spijała każde słowo z jego perłowych ust, z tą samą miłością co kiedyś.
Lecz teraz czuła wyłącznie strach.
Pentagram pod ich stopami płonął, ale nie palił. Tłum odżywił się po wcześniejszym szoku. Słuchał haseł Iwao i powtarzał za nim kluczowe słowa. Zdaje się, że wraz z przybywającą ilością decybeli, w obywatelach Shizume City utwardzała się wiara. Iwao rzeźbił w ich uczuciach, jak prawdziwy artysta.
Ale nie we wszystkich.
- Aoi, co my teraz zrobimy? - spytała szeptem.
Milczał. Chciała już powtórzyć, nieco głośniej, ale uciszył ją ściskając przegub. Uniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy. On jednak, niemo wpatrywał się w coś naprzeciwko. Powiodła za jego wzrokiem. Poczuła jak serce podchodzi jej do gardła.
- Shinichi - jęknęła.
W tym samym momencie spojrzenie Anioła Rozpaczy spoczęło na nich. Nie. To nie było spojrzenie. On nie miał oczu. Jedynie dwa kompletnie czarne doły, z których wylewała się ciemna substancja, spływając kroplami, po niegdyś opalonych i rozciągniętych przez uśmiech, policzkach.
- Musimy stąd zwiewać, za dużo znajomych twarzy - syknął Aoi.
Oplótł sobie jej ramiona wokół pasa i objął, tak, żeby to wyglądało wiarygodnie. Następnie zaczął odciągać od źródła wydarzeń. Mijane demony posyłały im współczujące spojrzenia. Jeden nawet poklepał go po ramieniu. Na razie było nieźle.
Dopóki nie chcieli przekroczyć kręgu.
Accuse zastąpił im drogę.
- P-proszę... - wykrztusił Aoi, siląc się na płaczliwy ton. - P-przepuść nas, przerwij krąg choć na chwilę, abyśmy mogli przejść... Moja dziewczyna, Ayana, nie czuje się najlepiej. Te emocje...
- O-oni... o-ni płoną... - zaszlochała przejmująco Suki.
- Znowu przeżywa śmierć swojej rodziny - wyszeptał Aoi, podnosząc na Accuse zaszklony wzrok, efekt wspaniałej gry aktorskiej i paru wyrwanych włosów z nosa.
Anioł uniósł dłoń, która zapłonęła ogniem o barwie indygo. O dziwo, przejechał nią bezpiecznie po twarzy Suki. Powoli uniósł jej podbródek i ujrzał twarz. Jego oczy o czarnych białkach rozszerzyły się do rozmiarów filiżanek, zaszyte usta, poruszyły się.
Ten wzrok.
Suki nie mogła w to uwierzyć.
Jego imię spoczęło na czubku jej języka i już tam zostało.
- Przepuść ich.
Ten głos.
Suki czuła, że jej serce zaraz eksploduje, gdy z cienia uliczki wyłoniła się jej postać. Jasne włosy, wystające spod nich spiczaste uszy, trochę brudna, mlecznobiała cera pokryta drobnymi czerwonymi wzorkami. Ostry i analityczny wzrok karmelowych oczu. Tak podobna, a jednocześnie tak inna od swojej starszej siostry, której była niemal kopią.
Accuse odwrócił się ku niej i wymienili spojrzenia.
Inami pozostawała nieugięta.
- Powiedziałam, przepuść ich.
Anioł wahał się.
- Nie chcesz jeszcze pożyć, co Accuse? Dobrze wiesz, jak Iwao liczy się z moim zdaniem. Mogłabym w każdej chwili odesłać cię do Limbusu... A nieee, już niedługo wszyscy w nim będziemy. Mój pech.
Rozejrzał się spłoszony. W jego kierunku zdawały się patrzeć wszystkie anioły. Wystrzelił z dłoni flarę porozumiewawczą. Wiedzieli co to znaczy. Utrzymać krąg. Cisnął czymś w ziemię i płomienie podniosły się, tworząc łuk nad głowami Suki i Aoi'ego.
- Przejdźcie - poleciła Inami.
Tak zrobili.
Elficzka zwróciła się do Anioła:
- Bardzo ładnie, Accuse - pochwaliła go. - Możesz kontynuować. I pamiętaj, że jeżeli w najmniejszy sposób mnie urazisz lub zdenerwujesz, masz zapewnioną bolesną śmierć w iście widowiskowym stylu. Co lepiej sprzedałoby się w akcie pokory, niż ofiara z własnego człowieka? Radziłabym przemyśleć, jak jeszcze gra Iwao może się rozwinąć.
To - o ironio - skutecznie zamknęło usta Accuse. Odwrócił się i opuścił z powrotem płomienie, wracając na pozycję. Inami zaś skinęła na duet szpiegowski, nakazując im iść za sobą.
Przedstawił się jako Sakato Nanajima. Przedstawienie się jest chyba normalną rzeczą. Następstwem w tej kolei rzeczy. Gdyby nie sytuacja, w jakiej przyszło im się poznać.
Coś jej mówiło, że tym razem lepiej nie chwalić się swoją tożsamością.
Udało jej się złapać kilka szczurów, Sakato rozpalił ogień, chociaż chciała to zrobić za niego. Popełniła gafę. Nie miała pojęcia jak w takich warunkach wykrzesać choćby iskrę bez swoich mocy - właśnie - nie mogła mu o nich powiedzieć. Kolejna rzecz, którą nie powinna się chwalić.
- Hibana Shironuma - powiedziała podając mu rękę, ponad zielonym płomieniem z trzaskiem opiekającym szczurze mięso. Nie takie zwyczajne zresztą. W końcu jak często ma się okazję spotkać długiego na pół metra gryzonia o wielkich, świecących w ciemności, czerwonych ślepiach?
Przez chwilę w milczeniu obserwowali ogień. Płomień oświetlał ich twarze. Jego zroszoną potem, niezdrowo rumianą po, wreszcie ustępującej gorączce. Włosy miał mokre, wisiały mu w strąkach, farbowana na biało grzywka i naturalne kruczoczarne kosmyki. Posiadał jedne z najpiękniejszych oczu jakie widziała. Gdy w tych dwóch górskich strumieniach odbijał się w nich zielony płomień, przybierały barwę malachitu. Był... wyjątkowo urodziwy. Nie potrafiłaby użyć innego słownictwa. Duma nie pozwalała.
Przystojny - jak to tengu - przypomniała sobie.
Jego też zabijesz. Tak jak wszystkich. Powinnaś to zakończyć.
Zajęłaś moje miejsce.
Rozmasowała pulsujące skronie.
- Chyba są już gotowe.
Pokiwała głową nie otwierając oczu. Ostatniej nocy - a przynajmniej uznała ten czas za noc - głos Miharu stał się niemal nie do zniesienia. Jakby nie wystarczyło, że Sakato majaczył, walcząc z bólem i gorączką. Myślała, że tego nie przeżyje, ale pozytywnie ją zaskoczył. Mało kto potrafił ujść z życiem potraktowany ogniem Pandory.
Zdjęła swój kijek z ognia i zabrała się do jedzenia.
A nie jadła od dawna.
Już prawie zapomniała, że wciąż może umrzeć z głodu. To więzienie, te podziemia... Zapomniała, że nie była już w Tartarze. Tu przy życiu nie utrzymywały jej żadne nadprzyrodzone siły. Nikt nie pilnował, by nie umarła. Skazana na głód i półmetrowe szczury.
Bolał ją żołądek.
- Może... opowiesz mi coś o sobie? - spytał Sakato.
Potrząsnęła głową i mruknęła coś niezrozumiale.
Starała się ważyć słowa w jego towarzystwie. Podczas ataku Miharu kilkakrotnie omal się nie zabiła. Za każdym razem miała wrażenie, że prowadzi ją jakaś tajemnicza siła. Krzyczała wtedy różne rzeczy. Bała się, że Sakato może nie być tym miłym gościem, którego spotyka "dama w opałach". Nie żeby potrzebowała rycerza. Potrzebowała, by nikt jej nie wydał i nie oddał Iwao.
Strzecha skudłaczonych, brązowych włosów przypominających śmietnik skutecznie ukrywała jej twarz. Miała na sobie podartą koszulę, która kiedyś dawała bielą po oczach i narzucone na ramiona strzępy haori Sakato. Nalegał by je przyjęła. Twierdził, że gorączka wystarczająco go rozgrzewa.
- To może ja opowiem?
Wzruszyła ramionami.
Oderwała kawałek mięsa od prawie pustego kijka, który poprzednio pełnił funkcję kratki ściekowej.
Odejdź nim będzie za późno.
Zniszczysz wszystko.
- Nie... - szepnęła i dłoń się jej zatrzęsła.
Nagle usłyszała trzask kości. Wszystko wokół się rozmazało. Czerwień i biel, plamy krwi, ostre krawędzie, przerwana skóra, niemiłosierny ból. Krew. Biel. Czerwień. Kości. Skóra.
- To... Nazywam się Sakato Nanajima, mam - tu zamyślił się przez chwilę - chyba szesnaście lat. Urodziłem się w górach Kurama, ale... pragnąłem czegoś więcej, dlatego w końcu stamtąd uciekłem. Spotkałem Momo... - urwał i wziął głęboki wdech. - Podczas drogi spotkało mnie parę ciekawych przygód, skumałem, że życie poza górami nie jest zawsze usłane różami i trochę dorosłem - podrapał się po głowie, drżąc od duszonych emocji. Miał wrażenie, jakby był balonem do oporu wypełnionym powietrzem. Był na granicy. Albo to z siebie wypuści - albo wybuchnie.
Zniknęło.
Jej przedramię wyglądało tak jak wcześniej.
Prawie tak jak wcześniej.
Widoczny w zielonej poświacie płomieni ślad dłoni powoli zmieniał się w siniak.
Ukradłaś moje miejsce.
Masz mi je zwrócić.
Siedzisz w mojej głowie.
Mogę zrobić też to.
Plask.
Jej głowa odskoczyła na bok i poczuła piekący ból w prawym policzku, jakby ktoś ją przypalał tłuszczem z rozgrzanej patelni. Sakato przerwał opowieść i odruchowo chciał się podnieść, ale powstrzymało go kłucie w środkowej części pleców.
- Uwielbiałem latać, mogłem to robić całymi dniami - powiedział po chwili. - Dlatego tak trudno było mi się przystosować do życia w Shizume. Ale... - przełknął ślinę i kontynuował drżącym głosem: - dla Momoe wyrzekłbym się skrzydeł.
Jakiś czas po posiłku, gdy już odpoczęli, a Harumi zwymiotowała wszystko, co zdążyła zjeść, Sakato postanowił, że czas ruszać.
- Dokąd?
Zmrużył oczy i przez chwilę rozglądał się wokół. Niczego nie pamiętał. Zupełnie jakby wraz z utratą skrzydeł, zniknęły też najważniejsze wspomnienia. Strategia. Tylko ona, tylko ona została.
- Fornicari... Astaroth?
- Ty pytasz, czy odpowiadasz? - niecierpliwiła się Harumi. Syknęła ledwo słyszalnie. Powinna była się ugryźć w zęby. Złośliwości się skończyły. Może tym sprowadziła na siebie piekło. Jak oni mówili? Karma.
- Tam są moi przyjaciele.
Potrząsnęła głową.
- Nie pójdziemy tam.
Rzucił jej zdumione spojrzenie i podszedł najszybciej jak mógł ktoś chodzący o lasce.
- Niby dlaczego?!
- Jeśli twoja historia o walce w mieście jest prawdą, a twoi przyjaciele się tam kryją, to nie masz już czego szukać w tej dziurze - burknęła, starając się brzmieć jak najrozsądniej. Musiała to dobrze rozegrać. Musiała wmówić temu chłopakowi, że jest zwyczajną, może nieco szaloną, miejscową. - Jestem pewna, że ukryli się gdzieś indziej.
Trochę się uspokoił, ale nie wystarczająco. Chciał się jak najszybciej zobaczyć z przyjaciółmi. Opowiedzieć im o tym, co się stało, pokazać, że przeżył, żeby się nie martwili. Znając Chinatsu, pewnie desperacko szuka jego linii szczęścia wśród tysięcy innych mieszkańców Shizume.
- Masz jakiś pomysł, pani mądralińska?
Zadrżała na całym ciele. Nie tyle na przezwisko, a ton, jakim je wypowiedział.
Ktoś jeszcze tak do niej mówił. Ktoś jeszcze nie potrafił zdzierżyć jej zachowania. Zawsze się kłócili. Zazwyczaj wygrywała, ale to on czuł więcej, to on był szczęśliwszy. Tylko jak się nazywał?
Ból. Nogi się pod nią ugięły.
Trzask kości zgniatanych raz po raz, raz po raz, młotem, kopniakiem, rzutem o ścianę. Prasowali ją jak dopiero co wypraną koszulę. Już nie dało odróżnić się kości od skóry i krwi.
- Najciemniej jest zawsze pod latarnią - wykrztusiła.
Jej zachowanie, coś go w nim niepokoiło, przerażało. Nie wiedział jednak do jakiego stopnia. Czy chciał być bohaterem i zawieźć ją do szpitala, jak to robili przyziemni? Czy chciał być tchórzem i uciec. O jaki rodzaj strachu chodziło? O nią, czy przed nią?
- Czyli idziemy na górę? - dopowiedział.
- Tak.
Nie znała drogi, ale wiedziała, że musi się wydostać z Shizume City.
Wspomnienia były mgliste.
Rzadko przebijało się cokolwiek poza bólem. Wciąż była lekko otumaniona. Gdy szła, kontury korytarza wyginały się w różne wzory, z czerni wyłaniały się odcienie fioletu, czerwieni, pomarańczu i żółci. Chodnik zdawał się pod nią płynąć. Nogi płatały figle.
I Miharu.
Szła za Sakato, wierząc, że odciągnęła go na wystarczającą odległość od tamtego miejsca, by nie mogli znów do niego trafić. Poza tym chyba udali się w innym kierunku. Nie wiedziała. Nie pamiętała, poprzedni tunel przypominał roześmiane usta clowna w parku rozrywki, zmieniające się w ostre jak piły zęby i paskudny grymas. Prawy tunel był otchłanią, lewy wyjściem na plac zabaw. Gdzieś w oddali majaczyła jej Cukrowa Wyspa z jakiejś głupiej kreskówki.
Głos Miharu.
A ona czuła, że mu się poddaje.
Nie wiedziała od ilu godzin korytarze zdawały się ich pożerać. Słyszała trzaski własnych kości. Słyszała chlupot ich bosych stóp. Nieliczne mononoke i youkai przemykały uliczkami, jakby bały się spotkać Sakato i Harumi na swojej drodze.
Wsłuchiwała się w odgłosy.
Miała nadzieję, że wtedy Miharu umilknie.
A ona przestanie czuć każdą kość, każdy centymetr kwadratowy swojej skóry, każdy siniak, każdą ranę, którą zadał jej Iwao.
- Wiesz, naprawdę lubię budyń.
- Ty to wiesz, jak zagaić rozmowę.
Zrób to co słuszne.
Zajęłaś moje miejsce.
Uwolnij mnie.
Ból był normalnym uczuciem.
Towarzyszył wszystkiemu.
Pędzili samochodem jak szaleni. Rin nie wiedział, czy Akihito w ogóle miał prawo jazdy. Był chyba na to jeszcze za młody, nie? MIAŁ SIEDEMNAŚCIE LAT NA MIŁOŚĆ BOSKĄ.
A mimo to za żadne skarby nie chciał pozwolić Sagarze prowadzić.
Tu akurat Rin się z nim zgadzał. Arata zgarnął z McDonald'sa co się dało. Od burgerów i frytek, przez saszetki z cukrem i plastikowe łyżeczki. Wydawał się bardzo zadowolony ze swoich działań i teraz jakby nie odczuwając efektów ubocznych jazdy Akihito, pożerał cheeseburgera przeglądając się w lusterku.
- Skończyłeś się mizdrzyć?! - warknął Rin, ale zaraz pożałował tego wybuchu.
Zrobiło mu się niedobrze i znowu wsadził nos w torbę. Śmierdziało z niej wymiocinami na kilometr. Szpitalne jedzenie i tak mu nie służyło, nawet to przygotowane przez niego, miało nieprzyjemny posmak.
- No co?! - burknął Arata z pełnymi ustami. - Jadę na akcję, muszę wyglądać zawodowo! Nie, Aki?
Tadamasa posłał mu mordercze spojrzenie, Arata zdawał się kurczyć w oczach.
- Nie przypominam sobie - zaczął sarkastycznym tonem srebrnowłosy, gwałtownie obracając kierownicę - żebyśmy przeszli na ty!
Cudem udało im się wyminąć ten samochód. Chyba przy okazji walnęli w hydrant.
Cóż. Biedny Mephisto znowu będzie musiał łożyć ze swojej pokaźnej kieszeni. Zaraz, biedny? Należy się, skubańcowi jednemu. Tyle lat miał węża w kieszeni, to teraz nie wypłaci się ze zniszczeń. Zachciało mu się miasta? Dostał je. Z pokaźnym zapleczem, enklawą dla demonów i podziemnym ruchem oporu.
Poczuł skurcz żołądka.
- O Boże, znowu będę rzygał - jęknął.
- To trzymaj się mocno, Rinowaty! Zbliżamy się do strefy centralnego zagrożenia!
Sagara aż poderwał się z miejsca.
- Myślałem, że mieliśmy okrążyć centrum miasta i dostać się do Kazuma-Shin?!
Akihito zazgrzytał zębami i zmrużył oczy. Arata nie był dobry w czytaniu mowy ciała. Nie wiedział, że ten grymas znaczy: "Odezwij się jeszcze raz, a rozwalę ci łeb o szybę".
- Akiii! W centrum szaleje Astaroth, Yuzucchi mówiła, że mamy się trzymać się z daleka od tamtego miejscaaa! - zauważył przeciągając samogłoski. Okulary zsuwały mu się z nosa, ale w przeciwieństwie do pedanta Yukio, nie poprawiał ich, ciągle wisiał na ramieniu prowadzącego egzorcysty. - Nie możemy tam jechać Aki!
- Tak?! To spróbuj sam ominąć ruch i blokady policyjne mądralo! - huknął w odpowiedzi Akihito.
Rin uderzył głową w szybę, gdy samochód niespodziewanie wjechał w zakręt. Pisk opon był ledwo słyszalny wśród szumu Coal Tarów i zawodzenia Sakebii. System zabezpieczeń wreszcie się odezwał. Szkoda, że niewiele im to dawało, gdy nie mogli opanować sytuacji.
- Uważaj trochę - syknął Rin, który ledwo uniknął spotkania pierwszego stopnia ze swoimi rzygowinami.
- Eeej, są pozytywy! - próbował wciąż Sagara. - Chociaż zgubiliśmy te ghule drugiego poziomu!
Akihito ostro zahamował. Bez uprzedzenia zaczął cofać i to z takim tempem, że aż wbiło ich w siedzenia.
- SAGARA NIENAWIDZĘ CIĘ GNOJU! - wrzeszczał głosem na krawędzi rozpaczy.
Rin wychylił się ze swojego miejsca i wytrzeszczył oczy, kiedy na masce samochodu wylądował pies. A właściwie coś co tylko trochę przypominało psa. Konkretnie: psie zwłoki. Zakrwawione pożółkłe kły próbowały wgryźć się w szybę. Ze wszystkich stron dochodziły wycia.
- Nigdy więcej nie będę słuchał twoich cudownych rad - wycedził.
- Co niby ja?!
- To ty nie chciałeś jechać przez centrum!
- To było mnie nie słuchać!
- To po co mówiłeś?!
- Powinieneś się nauczyć, młodziku, że mnie się nigdy nie słucha! Weź przykład z reszty egzorcystów!
- Nie wiem, czy powinienem ci przyznać medal, że zdajesz sobie sprawę z własnej głupoty, czy przypierdolić ci w łeb karabinem, bo jesteś takim pojebańcem!
- Eee... panowie, jeśli mogę się wtrącić...
- Mów Rin, bardziej mnie nie wkurwisz - warknął Akihito, z trudem manewrując kierownicą, próbując zgubić po drodze pasażerów na gapę.
- M-mam no-wego k-kolegę i chciałbym go przedstawić, c-co by chamem nie być - wymamrotał nerwowo. - Aki, Sagara-sensei, oto Szarik. Szarik daj głos.
Ghul, którego pysk przebił się przez szybę i teraz sapał Rin'owi na twarz, zareagował niemal od razu. Zawył przeraźliwie. Chłopak musiał zatkać sobie uszy, bo bał się, że pękną mu bębenki. Patrzył z przyspieszającym tętnem, jak na szybach samochodu wykwitają rysy.
- O kurwa...
- Bardziej "o ghul"!
- Nie zaczynaj znowu Sagara! - ofuknął go Akihito. - Rin, masz dwa wyjścia.
Chłopak starał się odpędzić żółć podchodzącą mu do gardła. Smród rozkładającego się ciała ghula przyprawiał go o kolejne mdłości, nawet bardziej niż wariacka jazda Tadamasy.
- Jakie...? - wykrztusił.
- Zostawisz kolegę Szarika - wcisnął pedał gazu i zakręcił.
Grzmotnęli w coś. Ghul numer jeden spadł z maski samochodu.
- Albo poszczujesz go psami!
I ruszyli.
Ryk demonów był nie do zniesienia. Ich ślady wszędzie. Smród, krew i przedziwne soki pozostawione na szybach. Dodatkowo cuchnący oddech jednego na twarzy. Jego wrzaski i próby przebicia się przyprawiały o dreszcze. Ten widok paraliżował.
Ale nie Rin'a.
Chwycił Kurikarę i bez zastanowienia wbił pokrowiec prosto w otwartą paszczę ghula. Zombie pies wytrzeszczył na niego oczy. Rin naciskał coraz bardziej na jego gardło. Podważył żuchwę ręką.
Nagle pojawił się drugi pysk. Demon wspiął się po demonie. Ironiczna współpraca stworzeń, które już dawno temu straciły swoje mózgi. Czy może być coś lepszego? A, może. Na przykład kilkutygodniowy wypad na Wyspy Kanaryjskie.
- Miło było cię znać, Szarik.
Trzask.
Po milusim piesku została tylko gałka oczna, kilka zębów i poruszająca się żuchwa.
- Cóż, to było ciekawe przeżycie - mruknął Akihito, starając się zachować spokojny tembr głosu. Jednak temperatura w samochodzie pomimo intensywnych przeżyć zdawała się obniżyć o kilka stopni. Twarz egzorcysty pstrzyły kolejne wzory. - Jedziemy przez centrum.
Tym razem przytaknęli.
Przez dziesięć kolejnych minut było w miarę spokojnie, nie licząc daremnych prób zgubienia ghuli, siedzących im na ogonie. W dodatku panika na ulicach miasta, wzrastająca odwrotnie proporcjonalnie do skracającej się odległości do centrum, nieco utrudniała ruch.
Zaczęli zwalniać.
Pisk metalu przeszył powietrze.
- Świetnie, straciliśmy opony - burknął Akihito i walnął w klakson, chcąc wyładować frustrację.
- No... dałeś ciała.
- Wiesz co Sagara? Oszczędź sobie.
- Trzeba było mnie nie słuchać.
- Jesteś masochistą, czy jak?!
Akihito rozważał możliwe wyjścia. Jeden - jechać dalej z oponami w strzępach, powoli bo powoli, ale przynajmniej stabilnie. Dwa - wysiąść i poszukać jakiegoś lepszego środka transportu. Czegoś lżejszego i bardziej zwrotnego...
Zahamował. Nawet pas nie był w stanie powstrzymać odrzutu i uderzył w kierownicę.
- Cholera... - syknął, rozmasowując czoło. Przynajmniej nie włączyły się poduszki powietrzne.
- Co jest Aki? - spytał z tylnego siedzenia Rin. Chłopak odpiął się i siedział w pełnej gotowości do następnego ruchu. Zdecydowanie wolał współpracę z nim, niż z Sagarą. Ten przynajmniej wiedział kiedy zareagować.
- Wysiadamy.
- Że jak?! - wykrzyknął Arata. - Stary nie mamy broni, jak nas dopadną ghule to mamy przesrane do...
- Pojedziemy motorem.
Powiedli za jego spojrzeniem. Gdzieś tam w zaułku rzeczywiście stał zaparkowany motor, a konkretniej - motor z koszem. Spokojnie zmieściliby się we trójkę. Przy odrobinie szczęścia - przejechaliby cicho przez centrum do Akademii, zabrali broń i odbili do Kazuma-Shin.
- Wysiadamy - zakomenderował Akihito.
- Ale moje łyżeczki i...
- Wysiadamy - przytaknął Rin i podążył śladem srebrnowłosego egzorcysty. - Ja nie w kieszeni!
- Ja też nie~! - zaświergotał zwycięsko Sagara truchtając za nimi z pudełkiem Happy Meal w ręce.
- Ty właśnie TAK, Sagara, ty jedziesz w koszu - poprawił go Tadamasa.
- Czemu musisz być taki okrutny Akiiii? Ranisz mnie...
- Morda w kubeł Sagara.
Rin przytkał sobie usta. Prawie zapomniał, że jest sytuacja kryzysowa. A jemu zachciało się śmiać. Może naprawdę oszalał, a może to po prostu Akihito i Arata byli przekomiczni. Nigdy by nie pomyślał, że dziedzic Tadamasów może się tak zdenerwować. Ten wiecznie wyluzowany i równy gość? Prędzej spodziewałby się takich wybuchów po stoiku - Yukio.
Mimo zastrzeżeń Akihito, Sagara wciąż próbował siąść za kierownicą. Ostatecznie trzeba było go siłą umocować w koszu motoru.
- Będziecie żałować braku wsparcia takiego wspaniałego egzorcysty jak ja...
Rin usadził się za Akihito, musiał być w pozycji półstojącej, ale wolał to od dzielenia siedzenia z Aratą. Choć musiał przyznać, że spośród poznanych jak dotychczas egzorcystów to on i Tadamasa zajmowali u niego najwyższe miejsca w rankingu.
- No to jedziemy, panowie - westchnął Akihito i przekręcił Klucz Przestrzeni w stacyjce.
O dziwo - motor odpalił. Rin musiał zanotować ten fakt i zapamiętać go, jako przydatny w przyszłości.
- Holaaa! To mój motooor...!
Nie mieli czasu na konwersację z zapewne sympatycznym właścicielem motoru. Musieli przejechać przez ruchliwe i niebezpieczne centrum, nad którym wciąż wisiała złowroga chmura Coal Tarów - do Akademii, a stamtąd - prosto w paszczę lwa.
Kazuma-Shin - nadchodzimy! - krzyknął w myślach Rin.
Yuzuru myślała, że podpalenie i wysadzenie w powietrze szpitala pełnego chorych, rannych i niepełnosprawnych, czy to ludzi, czy egzorcystów, czy demonów - żywych istot - było prawdziwym barbarzyństwem. A widziała i przeżyła wiele. Wystarczająco, by móc się nazwać osobą z doświadczeniem. Doświadczeniem tak dotkliwym, że każdego dnia pchało ją w objęcia alkoholu.
I wiedziała, że to co widzi tu i teraz nie jest pewnie najgorszym, co zobaczy w życiu, ale i tak, obraz był druzgocący. Ci ludzie... panika. Ci ludzie biegający na wszystkie strony, targani uczuciem bezradności, sięgający do najgłębiej zakorzenionych instynktów. Takich jak strach, czy ucieczka.
To się stało nagle. Nagle pojawiła się wielka chmura wrogo nastawionych Coal Tarów. Zazwyczaj spokojnie latały między ludźmi nie czyniąc im krzywdy. Nagle zaczęły kąsać. Potem nadszedł on. Astaroth.
Z chwili na chwilę było ciężej oddychać, ludzie gnili od środka, wszędzie buchały płomienie, samochody jeździły jak oszalałe, wrzaski i płacze, gorączkowe telefony na policję, marzenia ściętych głów, nagłe nawrócenia i niezrozumiałe modlitwy.
Gdy dotarła tam ze sztabem medyków i zastała taką sytuację, chciała się rozpłakać.
Tamowała krwawienie rany jakiejś kobiety, wypytującej o swoje dziecko. Widziała je, rozpoznała po opisie. Przez jego niegdyś rumianą buzię przebijały się oślizgłe, białe robaki. Stał się żywym posiłkiem.
- Szybciej... szybciej... szybciej - mamrotała, wstrzykując rannej morfinę.
Pozwoliła by egzorcyści z wydziału medycznego przenieśli ją na nosze i do furgonetki. Zbierali tyle rannych ile się dało i wieźli je do prowizorycznego szpitala polowego. Miała nadzieję, że tym razem podpalaczom nie uda się go dorwać.
Miała nadzieję, że desantowcom się powiedzie.
Miała tylko pieprzoną nadzieję.
Odgrodzili teren, za biało-niebieską taśmą, w kolorach, którymi oznaczali aktywność demoniczną, toczyła się walka przeciwko Królowi Zepsucia, Astarothowi.
Jak go kiedyś nazwała Karamorita?
- Zgnilak - wymamrotała Yuzuru.
Odnalazła wzrokiem Saburotę. Jak zawsze robił to co do niego należało, nie bacząc na to, że miał być awansowany na naczelnego Doktora w filii. Nie myślał o tym, że w domu czekają na niego przestraszone żona i córka. Myślał tylko o swojej powinności. Był egzorcystą, szlachetnym człowiekiem, który innych stawiał przed sobą.
Nie zasłużył na to miejsce.
Ona - owszem.
Sięgnęła po rewolwery, które jak zwykle trzymała w kaburach przy pasku. Lucy i Mary - tak je nazwała. Dwie idealne panny w idealnym miejscu - pomyślała. - No, moje małe kobietki, zabawimy się dzisiaj.
Rzuciła się w wir akcji, choć jako medyk nie powinna być tam szczególnie mile widziana. W tłumie rycerzy i Dragonów dostrzegła twarz Takahiro i zaklęła. Nieważne, gdzie była Nanase, mieli już o jednego desantowca mniej - kilkanaście procent szans na powodzenie misji poszło się jebać.
Przyjęli ją z otwartymi ramionami, można powiedzieć.
Astaroth znowu opętał jakiegoś biednego chłopaka. Przychodziło mu to ostatnio nad wyraz łatwo. Nigdy nie miał własnego ciała. Według podręcznika, jeśli jakiekolwiek tworzył - sypało się po kilku godzinach, przeżarte, zgniłe i rozłożone na czynniki pierwsze.
Nic sobie nie robił z ich ostrzału. Szczerzył się głupkowato, ryczał i uderzał.
Musieli przetrzymać go przez chwilę. Jak długą? Aż przybędą Arie ze swoimi śpiewkami wyrwanymi z Biblii lub buddyjskich sutr. Podobno to one stanowiły największą słabość Astarotha. Zgnilak miał zadziwiającą ilość Fatal Verse'ów.
- Pospieszcie się nieudacznicy! - warknęła Yuzuru do powoli łączących się w formację, egzorcystów. Wśród nich dostrzegła kilka znajomych twarzy. No tak, mądrale z jej roku. Ci Arie zawsze mieli wygórowane ego. - W przeciwieństwie do was, my się tu nie obijamy!
- Daj spokój Yuzu-chin, im do rozsądku nie przemówisz!
- Pewno, żółtodzioby jedne, które nigdy prawdziwej walki nie zrozumieją prostych ludzi!
- Cooo?! Nazwałeś nas prostakami?!
Starzy dobrzy Dragoni. Czasami tęskniła za bycie pod jurysdykcją Kaoru Tsubaki'ego. Ale kiedy staruszek zdecydował, że od adrenaliny na polu bitwy woli nauczać w szkole, akcje straciły kolory. A ona awansowała.
- Oho! Niedobrze, amunicja się kończy, trzeba się wycofać!
- Mów za siebie Ogura!
- Kadota, to nie tobie zaciął się karabin, weź się nie mądrzyj!
Ogura miał trochę racji. Bez większych efektów atakowali Astarotha od piętnastu minut, podczas gdy Arie wciąż rozgrzewały gardła.
Otworzyła magazynki rewolwerów i skupiła w nich swoją energię. W jej dłoniach przemieniły się we włócznię bou.
- Yuzu-chin, dajemy razem?! - zawołał do niej Takahiro.
On też trzymał swoją włócznię.
Dawno nie bawiła się z innymi dziećmi Azazela, więc to mogłoby być ciekawe doświadczenie.
- Tylko mnie nie spowalniaj, dzieciaku!
Skoczyli na Astarotha.
Najpierw uderzenie z czubka, potem - blokuj atak, odskocz, biegnij. Skołuj przeciwnika, co da czas twoim towarzyszom na osłabienie go strzałami wzmocnionymi wodą święconą. Sarugomi z wydziału produkcji broni, który wymyślił tę strategię nie był mistrzem broni. Ale znał się na rzeczy.
Teraz, skocz, ale uderz od spodu, potem cios z czubka, najlepiej w punkt witalny, uciekaj przed ciosem odruchowym, biegnij. Nie daj się zmieść. Odpieraj ciosy, broń w obu rękach, odbicie i kopniak.
Takahiro robił co mógł - po swojemu, ale to ona była gwiazdą spektaklu. Niby śmiertelne zagrożenie, ale egzorcyści gwizdali na jej widok. Walczyła, nie potrzebowała swojej niemal zabójczej dla ludzi - telekinezy. Wystarczyło to, czego się nauczyła.
Nagle to poczuła.
Ukłucie w boku.
Coś wytrąciło ją z rytmu. Spojrzała w dół.
Zauważyła dziurę w swoim ulubionym t-shircie. Poczuła, że krew w niej bulgocze, zamiera w żyłach. Zrozumiała co się dzieje. Została trafiona. To był czysty przypadek... pomyliła się w sekwencji? Nie... może... przeliczyła się.
Rana się otworzyła, do środka dostał się Płomień Węgielny. Zaczęła gnić.
Zaryła twarzą w ziemię. Przestawała czuć swoje ciało.
- 'Zuru, 'Zuru, 'Zuru... Trochę już czasu minęło od twoich lat świetności w drużynie Dragonów, nie uważasz?
Rozpoznałaby ten głos na końcu świata. Jeśli HIV miałby głos - brzmiałby dokładnie tak.
- Znudziło ci się ruchanie...? - wykrztusiła.
- Niee, było świetnie, ale jakoś tak uznałem, że nie poradzicie sobie beze mnie - odparł, a w jego głosie ewidentny był śmiech. - Coś przegapiłem?
Ostatkami sił odwróciła się na plecy.
- No teraz jak łaskawie przybyłeś... to zostały już tylko resztki po obiedzie.
Uśmiechnął się.
- Nie powiedziałbym. Danie główne wygląda na nieruszone.
Wciąż walczyli. Ona też się uśmiechnęła. Arie zaczynały już skandować kolejne skrypty z Pisma Świętego, co wyraźnie osłabiało Zgnilaka.
Ukucnął przy niej, jego liliowe oczy taksowały obrażenia.
- Idźże ode mnie - warknęła. - Sama potrafię o siebie zadbać.
- Och, jestem tego pewien - zaśmiał się. - Ale nie sądzę, że Saburota zrobi to lepiej ode mnie... Nie sądzę, by ktokolwiek zrobiłby to lepiej - stwierdził, a zawadiacki uśmieszek wykrzywił kąciki jego ust.
Nigdy by się nie spodziewała ujrzeć zielonego błysku w jego oczach.
Nigdy by się nie spodziewała poczuć zielonych płomieni, Żaru Ziemi, na swojej skórze.
Teraz miała już pewność, że ten gostek zaraża HIV-em przez sam dotyk.
O dziwo, właściciel motoru był chyba członkiem Zakonu. Przynajmniej Sagara znalazł w koszu brelok z emblematem Prawdziwego Krzyża. Woleli tego nie drążyć. Teraz mieli więcej mocy urzędowej, by "pożyczać" motor od niefortunnego egzorcysty.
Wpadli przez zniszczoną bramę wjazdową i ominęli dawno zapomnianą stróżówkę, w której zaczęła się cała zła passa tego miasta, tak dobrze niegdyś prosperującego.
O dziwo, Akihito nie pozwolił Rin'owi iść z nimi po broń.
- To tajny schowek, Giermkowie nie mogą o nim wiedzieć, bo to by nieco pokomplikowało sprawy... Zresztą mam już wystarczająco nawalonych uwag w papierach - zaśmiał się nerwowo, drapiąc po szyi.
- To dlaczego Sagarę-sensei'a bierzesz? - Rin uniósł brew.
- Może nie wygląda - westchnął egzorcysta - ale Sagara jest ekspertem w dziedzinie broni. Pracował w głównej fabryce Dragonów w Osace, na wysokim stanowisku. W sumie przyjechał tutaj z własnego kaprysu.
Brzmiało dziwnie, ale w miarę rozsądnie. Przywykł do ciągłych szoków, więc postanowił tę deklarację uznać jako część nowej rzeczywistości.
- Dobra. W tym czasie ja wpadnę do akademika po kilka osób, które mogłyby...
- Rin, nie wiem czy to zbyt mądre, by brać na misję takiej wagi, niedoświadczonych Giermków.
- Ale wcześniej mówiłem...
- To już nie są żarty Rin - wtrącił Sagara, nad wyraz poważnie, choć wciąż miał lekko rozmarzony wzrok. - Możemy zginąć, wszyscy uczestnicy misji muszą sobie zdawać z tego sprawę.
Zatkało go.
- Poczekaj tu na nas. Wrócimy z jakimś mieczykiem dla ciebie, okej?
Arata zmarszczył czoło.
- A on nie ma czasem...
- To atrapa - wciął się Rin. - Do... eee... kendo. Tak, ćwiczę kendo.
- Aaaa, to zmienia postać rzeczy~!
Dobrze, że wystarczyło mu takie wytłumaczenie. Bo jaka normalna szkoła kendo wciąż działałaby w takich warunkach? Potrząsnął głową, patrząc za odchodzącymi egzorcystami. Wystarczyło, że zniknęli za drzewami i już złamał obietnicę. Nie zamierzał spokojnie czekać, o nie. Wiedział, że cała akcja z desantem jest ryzykowna i rzeczywiście nie chciał wciągać w to swoich przyjaciół, ale... Właśnie 'ale'. Jego demoniczny szósty zmysł mówił mu, że coś jest nie-halo.
Stopy same poniosły go w kierunku starego męskiego akademika, miejsca, które miało być jego nowym domem, a którego nie odwiedzał już od dłuższego czasu. Wypadałoby wpaść i przywitać się z meblami i Hokorima.
Kiedy znajdował się jakieś pół kilometra od miejsca, w którym powinien stać akademik, coś go tknęło. Właśnie 'powinien stać'. Ten szary kloc, który zwali dormitorium był widoczny z niezłej odległości, nawet ukryty wśród drzew, a i ich ilość zaczynała go niepokoić.
Las się przerzedził.
- Nie... - powiedział. - Nie, nie, nie... - mamrotał, potrząsając głową.
Rzucił się biegiem, ale nawet narzucone tempo nie przybliżało go do budynku.
Zbliżał się do gruzów, do tego, co kiedyś nazywał domem.
Znowu go stracił.
- Co tu się stało...? - wyszeptał.
Wypalony las, gruzy i popioły, wielka dziura tam gdzie kiedyś znajdowała się stołówka, powietrze i drobinki kurzu, tam gdzie niegdyś był jego pokój. Przecież to wszystko kiedyś tam stało. Miało czekać aż wróci, cały, zdrowy i bohaterski. A gdzie pieniądze które odkładał na telefon dla Harumi? Gdzie szkicownik, który ukradł z jej pokoju? Gdzie 'świerszczyki' i kolekcja mang Yukio? Gdzie to wszystko się podziało?
- O, Okumura! Gdzieś ty się pałętał?
Odwrócił się powoli, ocierając oczy o rękaw bluzy.
- Wróciłem do domu.
Yaaay, wreszcie kolejny wyczekany rozdział, co? Pisany jakieś dwa dni. Ale ostatecznie udało mi się go skończyć przed końcem tego drugiego. Powiem szczerze, że jak już się wciągnęłam w pisanie rozdziału to szło w miarę płynnie. Tylko jak się zaczęłam rozpraszać, albo przerywałam z różnych powodów, to szło jak krew z nosa.
Grunt, że wyszło.
Kurde, ale ta akcja się przeciąga.
Będę musiała trochę uciąć opisy i przyspieszyć działanie.
Yeaaa...
A, btw. będę koleżeńska i zaproszę na bloga Kuro, chociaż o to nie prosił... Ale lubię promować początkujących pisarzy, zwłaszcza z mojej branży Ao no Exorcist ftw., :
ao-noexorcist.blog.pl
Eeeh ten blog.pl nie pozwala mi dodać komentarza ;_;
No cóż.
Mam nadzieję, że rozdział się podoba i liczę na jakiś odzew, serio, jakikolwiek, wiecie, że mnie to cholernie motywuje i tak jestem pazerna, chcę komentarzy XDDD
Ale nawet bez nich będę pisać.
Tylko rzadziej C:
Żart.
Rzadziej piszę z innych powodów.
#EGZAMINY_GIMNAZJALNE_B*TCH
- Graj swoją rolę - syknął szeptem.
Wykreował ją co prawda na sierotę z dość mocnym szokiem pourazowym, której nikt nigdy nie okazał dobroci, ale to nie zależało od niego.
- Każdy jest ważny, nie chcę niczyjej krzywdy.
Suki ścisnęło się serce. To był ból oszukania. Jego słowa... brzmiały tak prawdziwie. Świadomość, że każde z osobna jest kłamstwem bolała jak dźgnięcie nożem.
- Pójdźcie za mną...
Miała ochotę wyrwać się Aoi'emu, rzucić na Iwao i rozszarpać mu gardło. Świerzbiły ją palce. Od samych wyobrażeń czuła krew pod paznokciami. Była niespokojna. Nie mogła przestać drżeć. Ten odruch okazał się przydatny.
- Nie. Pójdźcie ze mną i z moimi Aniołami! - wykrzyknął.
Tłum wiwatował.
Tak łatwo.
Tak łatwo było ich kupić. Wystarczyło obiecać złote góry, zastraszyć potęgą, aby nawet nie ośmielili się podnieść ręki na swojego nowego przywódcę, a na końcu pokazać, jakim jest im dobroczyńcą.
Aoi znał wszystkie te kroki.
Iwao trzymał tłum w garści. Nawet jeśli byli tu nieliczni mieszkańcy podziemnego miasta, wieść o wydarzeniach obiegnie Shizume, jak huragan. Z ust do ust. Dzięki tej metodzie zdobędzie jeszcze więcej zwolenników. Demony nie różniły się tak bardzo od ludzi. Tak samo lubiły kolorować czarno-białe historie.
- A dopilnuję, że egzorcyści dostaną na co zasłużyli - obiecał Iwao. Jego dłoń spoczęła na ramieniu Suki. Dziewczyna zadrżała. Aoi zaklął w myślach, gdy rewolucjonista zamarł. - Pomszczę twoją rodzinę przypisując Zakonowi jego własne lekarstwo.
Wypowiedział te słowa stłamszonym szeptem, który tylko oni mogli usłyszeć.
I to przeraziło ich oboje.
Nie wiedzieli co teraz zrobić, czy Iwao z nich zakpił? Czy naprawdę udało im się go oszukać?
- Sczezną w otchłani Limbusu! Trawieni wiecznym płomieniem piekielnym! Smagani setkami biczy! Nawiedzani przez miliony desperackich myśli! - krzyczał, otaczany przez skandujących jego imię obywateli. - Spalimy ich! Spłoną, że nie zostanie z nich ani krew, ani kość, ani popiół!
Filary ognia wystrzeliły z końców pentagramu pod ich stopami. Suki odruchowo wtuliła się w Aoi'ego. Chłopak jej nie winił. Sam pragnął owinąć się szczelnie swoim ukochanym, niebieskim kocykiem i nigdy nie opuszczać bezpiecznej przystani.
- W dzień tak ważny dla nich! - kontynuował tyradę Iwao. - W dzień Zesłania Ducha Świętego, dokładnie za dwie doby, otworzy się Brama Gehenny zasilona krwią i łzami niewinnych! Tymi wielokrotnie przelewanymi. W chwili, gdy my będziemy siać terror w mieście grzechu i triumfować nad dawnymi oprawcami, otworzy się brama wyzwolenia!
Tłum nie wiedział co robić.
Jeszcze chwilę trwała ich radość i okrzyki na cześć wybawcy.
- Wreszcie to ludzie będą płaszczyć się przed nami, wreszcie to ludzie otrzymają swoją karę - mówił z coraz większą pewnością w głosie. Miało się wrażenie, że jego głowa za chwilę eksploduje od entuzjazmu. - Limbus dla sprawiedliwych. Sprowadzimy na śmiertelników Sąd Ostateczny prędzej niż sam Bóg! Dla każdego z was dopełni się dzieło zbawienia, którego wam odmówiono!
Suki wiedziała, że gdyby nie widziała tego wszystkiego, że gdyby została u boku Iwao, czułaby radość na brzmienie jego słów. Gdy poznała swoją tożsamość... to był dla niej taki szok. Po tylu opowieściach o miłosiernym Bogu dowiedzieć się, że jest ci pisane wieczne potępienie... Tym ją kupił. Bajeczkami o nowej, własnej drodze, o wiecznym szczęściu.
Wierzyłaby mu i spijała każde słowo z jego perłowych ust, z tą samą miłością co kiedyś.
Lecz teraz czuła wyłącznie strach.
Pentagram pod ich stopami płonął, ale nie palił. Tłum odżywił się po wcześniejszym szoku. Słuchał haseł Iwao i powtarzał za nim kluczowe słowa. Zdaje się, że wraz z przybywającą ilością decybeli, w obywatelach Shizume City utwardzała się wiara. Iwao rzeźbił w ich uczuciach, jak prawdziwy artysta.
Ale nie we wszystkich.
- Aoi, co my teraz zrobimy? - spytała szeptem.
Milczał. Chciała już powtórzyć, nieco głośniej, ale uciszył ją ściskając przegub. Uniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy. On jednak, niemo wpatrywał się w coś naprzeciwko. Powiodła za jego wzrokiem. Poczuła jak serce podchodzi jej do gardła.
- Shinichi - jęknęła.
W tym samym momencie spojrzenie Anioła Rozpaczy spoczęło na nich. Nie. To nie było spojrzenie. On nie miał oczu. Jedynie dwa kompletnie czarne doły, z których wylewała się ciemna substancja, spływając kroplami, po niegdyś opalonych i rozciągniętych przez uśmiech, policzkach.
- Musimy stąd zwiewać, za dużo znajomych twarzy - syknął Aoi.
Oplótł sobie jej ramiona wokół pasa i objął, tak, żeby to wyglądało wiarygodnie. Następnie zaczął odciągać od źródła wydarzeń. Mijane demony posyłały im współczujące spojrzenia. Jeden nawet poklepał go po ramieniu. Na razie było nieźle.
Dopóki nie chcieli przekroczyć kręgu.
Accuse zastąpił im drogę.
- P-proszę... - wykrztusił Aoi, siląc się na płaczliwy ton. - P-przepuść nas, przerwij krąg choć na chwilę, abyśmy mogli przejść... Moja dziewczyna, Ayana, nie czuje się najlepiej. Te emocje...
- O-oni... o-ni płoną... - zaszlochała przejmująco Suki.
- Znowu przeżywa śmierć swojej rodziny - wyszeptał Aoi, podnosząc na Accuse zaszklony wzrok, efekt wspaniałej gry aktorskiej i paru wyrwanych włosów z nosa.
Anioł uniósł dłoń, która zapłonęła ogniem o barwie indygo. O dziwo, przejechał nią bezpiecznie po twarzy Suki. Powoli uniósł jej podbródek i ujrzał twarz. Jego oczy o czarnych białkach rozszerzyły się do rozmiarów filiżanek, zaszyte usta, poruszyły się.
Ten wzrok.
Suki nie mogła w to uwierzyć.
Jego imię spoczęło na czubku jej języka i już tam zostało.
- Przepuść ich.
Ten głos.
Suki czuła, że jej serce zaraz eksploduje, gdy z cienia uliczki wyłoniła się jej postać. Jasne włosy, wystające spod nich spiczaste uszy, trochę brudna, mlecznobiała cera pokryta drobnymi czerwonymi wzorkami. Ostry i analityczny wzrok karmelowych oczu. Tak podobna, a jednocześnie tak inna od swojej starszej siostry, której była niemal kopią.
Accuse odwrócił się ku niej i wymienili spojrzenia.
Inami pozostawała nieugięta.
- Powiedziałam, przepuść ich.
Anioł wahał się.
- Nie chcesz jeszcze pożyć, co Accuse? Dobrze wiesz, jak Iwao liczy się z moim zdaniem. Mogłabym w każdej chwili odesłać cię do Limbusu... A nieee, już niedługo wszyscy w nim będziemy. Mój pech.
Rozejrzał się spłoszony. W jego kierunku zdawały się patrzeć wszystkie anioły. Wystrzelił z dłoni flarę porozumiewawczą. Wiedzieli co to znaczy. Utrzymać krąg. Cisnął czymś w ziemię i płomienie podniosły się, tworząc łuk nad głowami Suki i Aoi'ego.
- Przejdźcie - poleciła Inami.
Tak zrobili.
Elficzka zwróciła się do Anioła:
- Bardzo ładnie, Accuse - pochwaliła go. - Możesz kontynuować. I pamiętaj, że jeżeli w najmniejszy sposób mnie urazisz lub zdenerwujesz, masz zapewnioną bolesną śmierć w iście widowiskowym stylu. Co lepiej sprzedałoby się w akcie pokory, niż ofiara z własnego człowieka? Radziłabym przemyśleć, jak jeszcze gra Iwao może się rozwinąć.
To - o ironio - skutecznie zamknęło usta Accuse. Odwrócił się i opuścił z powrotem płomienie, wracając na pozycję. Inami zaś skinęła na duet szpiegowski, nakazując im iść za sobą.
Przedstawił się jako Sakato Nanajima. Przedstawienie się jest chyba normalną rzeczą. Następstwem w tej kolei rzeczy. Gdyby nie sytuacja, w jakiej przyszło im się poznać.
Coś jej mówiło, że tym razem lepiej nie chwalić się swoją tożsamością.
Udało jej się złapać kilka szczurów, Sakato rozpalił ogień, chociaż chciała to zrobić za niego. Popełniła gafę. Nie miała pojęcia jak w takich warunkach wykrzesać choćby iskrę bez swoich mocy - właśnie - nie mogła mu o nich powiedzieć. Kolejna rzecz, którą nie powinna się chwalić.
- Hibana Shironuma - powiedziała podając mu rękę, ponad zielonym płomieniem z trzaskiem opiekającym szczurze mięso. Nie takie zwyczajne zresztą. W końcu jak często ma się okazję spotkać długiego na pół metra gryzonia o wielkich, świecących w ciemności, czerwonych ślepiach?
Przez chwilę w milczeniu obserwowali ogień. Płomień oświetlał ich twarze. Jego zroszoną potem, niezdrowo rumianą po, wreszcie ustępującej gorączce. Włosy miał mokre, wisiały mu w strąkach, farbowana na biało grzywka i naturalne kruczoczarne kosmyki. Posiadał jedne z najpiękniejszych oczu jakie widziała. Gdy w tych dwóch górskich strumieniach odbijał się w nich zielony płomień, przybierały barwę malachitu. Był... wyjątkowo urodziwy. Nie potrafiłaby użyć innego słownictwa. Duma nie pozwalała.
Przystojny - jak to tengu - przypomniała sobie.
Jego też zabijesz. Tak jak wszystkich. Powinnaś to zakończyć.
Zajęłaś moje miejsce.
Rozmasowała pulsujące skronie.
- Chyba są już gotowe.
Pokiwała głową nie otwierając oczu. Ostatniej nocy - a przynajmniej uznała ten czas za noc - głos Miharu stał się niemal nie do zniesienia. Jakby nie wystarczyło, że Sakato majaczył, walcząc z bólem i gorączką. Myślała, że tego nie przeżyje, ale pozytywnie ją zaskoczył. Mało kto potrafił ujść z życiem potraktowany ogniem Pandory.
Zdjęła swój kijek z ognia i zabrała się do jedzenia.
A nie jadła od dawna.
Już prawie zapomniała, że wciąż może umrzeć z głodu. To więzienie, te podziemia... Zapomniała, że nie była już w Tartarze. Tu przy życiu nie utrzymywały jej żadne nadprzyrodzone siły. Nikt nie pilnował, by nie umarła. Skazana na głód i półmetrowe szczury.
Bolał ją żołądek.
- Może... opowiesz mi coś o sobie? - spytał Sakato.
Potrząsnęła głową i mruknęła coś niezrozumiale.
Starała się ważyć słowa w jego towarzystwie. Podczas ataku Miharu kilkakrotnie omal się nie zabiła. Za każdym razem miała wrażenie, że prowadzi ją jakaś tajemnicza siła. Krzyczała wtedy różne rzeczy. Bała się, że Sakato może nie być tym miłym gościem, którego spotyka "dama w opałach". Nie żeby potrzebowała rycerza. Potrzebowała, by nikt jej nie wydał i nie oddał Iwao.
Strzecha skudłaczonych, brązowych włosów przypominających śmietnik skutecznie ukrywała jej twarz. Miała na sobie podartą koszulę, która kiedyś dawała bielą po oczach i narzucone na ramiona strzępy haori Sakato. Nalegał by je przyjęła. Twierdził, że gorączka wystarczająco go rozgrzewa.
- To może ja opowiem?
Wzruszyła ramionami.
Oderwała kawałek mięsa od prawie pustego kijka, który poprzednio pełnił funkcję kratki ściekowej.
Odejdź nim będzie za późno.
Zniszczysz wszystko.
- Nie... - szepnęła i dłoń się jej zatrzęsła.
Nagle usłyszała trzask kości. Wszystko wokół się rozmazało. Czerwień i biel, plamy krwi, ostre krawędzie, przerwana skóra, niemiłosierny ból. Krew. Biel. Czerwień. Kości. Skóra.
- To... Nazywam się Sakato Nanajima, mam - tu zamyślił się przez chwilę - chyba szesnaście lat. Urodziłem się w górach Kurama, ale... pragnąłem czegoś więcej, dlatego w końcu stamtąd uciekłem. Spotkałem Momo... - urwał i wziął głęboki wdech. - Podczas drogi spotkało mnie parę ciekawych przygód, skumałem, że życie poza górami nie jest zawsze usłane różami i trochę dorosłem - podrapał się po głowie, drżąc od duszonych emocji. Miał wrażenie, jakby był balonem do oporu wypełnionym powietrzem. Był na granicy. Albo to z siebie wypuści - albo wybuchnie.
Zniknęło.
Jej przedramię wyglądało tak jak wcześniej.
Prawie tak jak wcześniej.
Widoczny w zielonej poświacie płomieni ślad dłoni powoli zmieniał się w siniak.
Ukradłaś moje miejsce.
Masz mi je zwrócić.
Siedzisz w mojej głowie.
Mogę zrobić też to.
Plask.
Jej głowa odskoczyła na bok i poczuła piekący ból w prawym policzku, jakby ktoś ją przypalał tłuszczem z rozgrzanej patelni. Sakato przerwał opowieść i odruchowo chciał się podnieść, ale powstrzymało go kłucie w środkowej części pleców.
- Uwielbiałem latać, mogłem to robić całymi dniami - powiedział po chwili. - Dlatego tak trudno było mi się przystosować do życia w Shizume. Ale... - przełknął ślinę i kontynuował drżącym głosem: - dla Momoe wyrzekłbym się skrzydeł.
Jakiś czas po posiłku, gdy już odpoczęli, a Harumi zwymiotowała wszystko, co zdążyła zjeść, Sakato postanowił, że czas ruszać.
- Dokąd?
Zmrużył oczy i przez chwilę rozglądał się wokół. Niczego nie pamiętał. Zupełnie jakby wraz z utratą skrzydeł, zniknęły też najważniejsze wspomnienia. Strategia. Tylko ona, tylko ona została.
- Fornicari... Astaroth?
- Ty pytasz, czy odpowiadasz? - niecierpliwiła się Harumi. Syknęła ledwo słyszalnie. Powinna była się ugryźć w zęby. Złośliwości się skończyły. Może tym sprowadziła na siebie piekło. Jak oni mówili? Karma.
- Tam są moi przyjaciele.
Potrząsnęła głową.
- Nie pójdziemy tam.
Rzucił jej zdumione spojrzenie i podszedł najszybciej jak mógł ktoś chodzący o lasce.
- Niby dlaczego?!
- Jeśli twoja historia o walce w mieście jest prawdą, a twoi przyjaciele się tam kryją, to nie masz już czego szukać w tej dziurze - burknęła, starając się brzmieć jak najrozsądniej. Musiała to dobrze rozegrać. Musiała wmówić temu chłopakowi, że jest zwyczajną, może nieco szaloną, miejscową. - Jestem pewna, że ukryli się gdzieś indziej.
Trochę się uspokoił, ale nie wystarczająco. Chciał się jak najszybciej zobaczyć z przyjaciółmi. Opowiedzieć im o tym, co się stało, pokazać, że przeżył, żeby się nie martwili. Znając Chinatsu, pewnie desperacko szuka jego linii szczęścia wśród tysięcy innych mieszkańców Shizume.
- Masz jakiś pomysł, pani mądralińska?
Zadrżała na całym ciele. Nie tyle na przezwisko, a ton, jakim je wypowiedział.
Ktoś jeszcze tak do niej mówił. Ktoś jeszcze nie potrafił zdzierżyć jej zachowania. Zawsze się kłócili. Zazwyczaj wygrywała, ale to on czuł więcej, to on był szczęśliwszy. Tylko jak się nazywał?
Ból. Nogi się pod nią ugięły.
Trzask kości zgniatanych raz po raz, raz po raz, młotem, kopniakiem, rzutem o ścianę. Prasowali ją jak dopiero co wypraną koszulę. Już nie dało odróżnić się kości od skóry i krwi.
- Najciemniej jest zawsze pod latarnią - wykrztusiła.
Jej zachowanie, coś go w nim niepokoiło, przerażało. Nie wiedział jednak do jakiego stopnia. Czy chciał być bohaterem i zawieźć ją do szpitala, jak to robili przyziemni? Czy chciał być tchórzem i uciec. O jaki rodzaj strachu chodziło? O nią, czy przed nią?
- Czyli idziemy na górę? - dopowiedział.
- Tak.
Nie znała drogi, ale wiedziała, że musi się wydostać z Shizume City.
Wspomnienia były mgliste.
Rzadko przebijało się cokolwiek poza bólem. Wciąż była lekko otumaniona. Gdy szła, kontury korytarza wyginały się w różne wzory, z czerni wyłaniały się odcienie fioletu, czerwieni, pomarańczu i żółci. Chodnik zdawał się pod nią płynąć. Nogi płatały figle.
I Miharu.
Szła za Sakato, wierząc, że odciągnęła go na wystarczającą odległość od tamtego miejsca, by nie mogli znów do niego trafić. Poza tym chyba udali się w innym kierunku. Nie wiedziała. Nie pamiętała, poprzedni tunel przypominał roześmiane usta clowna w parku rozrywki, zmieniające się w ostre jak piły zęby i paskudny grymas. Prawy tunel był otchłanią, lewy wyjściem na plac zabaw. Gdzieś w oddali majaczyła jej Cukrowa Wyspa z jakiejś głupiej kreskówki.
Głos Miharu.
Był raz On.
Zajęłaś moje miejsce.
Był raz On, który miał tyle miłości,
Zabijesz ich wszystkich.
Że Ich stworzył. I Oni miłowali Jego.
To koniec.
Poza jednym. W jego głowie rodziły się inne myśli.
Zabiłaś mnie, zabiłaś Fuyuki'ego i będziesz zabijać dalej.
Inne.
Poczęłaś się przez zło.
Odważył się być inny.
I narodziłaś się przez gniew.
Droga.
Zdychaj. Zdechnij wreszcie.
Inna droga.
Powinnaś umrzeć.
Otworzył nowe, zakazane drzwi. Były tam od zawsze.
Zajmę twoje miejsce. Wszystko co musisz zrobić...
Wolna wola.
To postąpić słusznie.
Został za to potępiony.
Wypuść mnie.
Uwolnił Iskrę, która stała się przyczyną pożaru.
Głos stał się bolesnym chórem.A ona czuła, że mu się poddaje.
Nie wiedziała od ilu godzin korytarze zdawały się ich pożerać. Słyszała trzaski własnych kości. Słyszała chlupot ich bosych stóp. Nieliczne mononoke i youkai przemykały uliczkami, jakby bały się spotkać Sakato i Harumi na swojej drodze.
Wsłuchiwała się w odgłosy.
Miała nadzieję, że wtedy Miharu umilknie.
A ona przestanie czuć każdą kość, każdy centymetr kwadratowy swojej skóry, każdy siniak, każdą ranę, którą zadał jej Iwao.
- Wiesz, naprawdę lubię budyń.
- Ty to wiesz, jak zagaić rozmowę.
Zrób to co słuszne.
Zajęłaś moje miejsce.
Uwolnij mnie.
Ból był normalnym uczuciem.
Towarzyszył wszystkiemu.
Pędzili samochodem jak szaleni. Rin nie wiedział, czy Akihito w ogóle miał prawo jazdy. Był chyba na to jeszcze za młody, nie? MIAŁ SIEDEMNAŚCIE LAT NA MIŁOŚĆ BOSKĄ.
A mimo to za żadne skarby nie chciał pozwolić Sagarze prowadzić.
Tu akurat Rin się z nim zgadzał. Arata zgarnął z McDonald'sa co się dało. Od burgerów i frytek, przez saszetki z cukrem i plastikowe łyżeczki. Wydawał się bardzo zadowolony ze swoich działań i teraz jakby nie odczuwając efektów ubocznych jazdy Akihito, pożerał cheeseburgera przeglądając się w lusterku.
- Skończyłeś się mizdrzyć?! - warknął Rin, ale zaraz pożałował tego wybuchu.
Zrobiło mu się niedobrze i znowu wsadził nos w torbę. Śmierdziało z niej wymiocinami na kilometr. Szpitalne jedzenie i tak mu nie służyło, nawet to przygotowane przez niego, miało nieprzyjemny posmak.
- No co?! - burknął Arata z pełnymi ustami. - Jadę na akcję, muszę wyglądać zawodowo! Nie, Aki?
Tadamasa posłał mu mordercze spojrzenie, Arata zdawał się kurczyć w oczach.
- Nie przypominam sobie - zaczął sarkastycznym tonem srebrnowłosy, gwałtownie obracając kierownicę - żebyśmy przeszli na ty!
Cudem udało im się wyminąć ten samochód. Chyba przy okazji walnęli w hydrant.
Cóż. Biedny Mephisto znowu będzie musiał łożyć ze swojej pokaźnej kieszeni. Zaraz, biedny? Należy się, skubańcowi jednemu. Tyle lat miał węża w kieszeni, to teraz nie wypłaci się ze zniszczeń. Zachciało mu się miasta? Dostał je. Z pokaźnym zapleczem, enklawą dla demonów i podziemnym ruchem oporu.
Poczuł skurcz żołądka.
- O Boże, znowu będę rzygał - jęknął.
- To trzymaj się mocno, Rinowaty! Zbliżamy się do strefy centralnego zagrożenia!
Sagara aż poderwał się z miejsca.
- Myślałem, że mieliśmy okrążyć centrum miasta i dostać się do Kazuma-Shin?!
Akihito zazgrzytał zębami i zmrużył oczy. Arata nie był dobry w czytaniu mowy ciała. Nie wiedział, że ten grymas znaczy: "Odezwij się jeszcze raz, a rozwalę ci łeb o szybę".
- Akiii! W centrum szaleje Astaroth, Yuzucchi mówiła, że mamy się trzymać się z daleka od tamtego miejscaaa! - zauważył przeciągając samogłoski. Okulary zsuwały mu się z nosa, ale w przeciwieństwie do pedanta Yukio, nie poprawiał ich, ciągle wisiał na ramieniu prowadzącego egzorcysty. - Nie możemy tam jechać Aki!
- Tak?! To spróbuj sam ominąć ruch i blokady policyjne mądralo! - huknął w odpowiedzi Akihito.
Rin uderzył głową w szybę, gdy samochód niespodziewanie wjechał w zakręt. Pisk opon był ledwo słyszalny wśród szumu Coal Tarów i zawodzenia Sakebii. System zabezpieczeń wreszcie się odezwał. Szkoda, że niewiele im to dawało, gdy nie mogli opanować sytuacji.
- Uważaj trochę - syknął Rin, który ledwo uniknął spotkania pierwszego stopnia ze swoimi rzygowinami.
- Eeej, są pozytywy! - próbował wciąż Sagara. - Chociaż zgubiliśmy te ghule drugiego poziomu!
Akihito ostro zahamował. Bez uprzedzenia zaczął cofać i to z takim tempem, że aż wbiło ich w siedzenia.
- SAGARA NIENAWIDZĘ CIĘ GNOJU! - wrzeszczał głosem na krawędzi rozpaczy.
Rin wychylił się ze swojego miejsca i wytrzeszczył oczy, kiedy na masce samochodu wylądował pies. A właściwie coś co tylko trochę przypominało psa. Konkretnie: psie zwłoki. Zakrwawione pożółkłe kły próbowały wgryźć się w szybę. Ze wszystkich stron dochodziły wycia.
- Nigdy więcej nie będę słuchał twoich cudownych rad - wycedził.
- Co niby ja?!
- To ty nie chciałeś jechać przez centrum!
- To było mnie nie słuchać!
- To po co mówiłeś?!
- Powinieneś się nauczyć, młodziku, że mnie się nigdy nie słucha! Weź przykład z reszty egzorcystów!
- Nie wiem, czy powinienem ci przyznać medal, że zdajesz sobie sprawę z własnej głupoty, czy przypierdolić ci w łeb karabinem, bo jesteś takim pojebańcem!
- Eee... panowie, jeśli mogę się wtrącić...
- Mów Rin, bardziej mnie nie wkurwisz - warknął Akihito, z trudem manewrując kierownicą, próbując zgubić po drodze pasażerów na gapę.
- M-mam no-wego k-kolegę i chciałbym go przedstawić, c-co by chamem nie być - wymamrotał nerwowo. - Aki, Sagara-sensei, oto Szarik. Szarik daj głos.
Ghul, którego pysk przebił się przez szybę i teraz sapał Rin'owi na twarz, zareagował niemal od razu. Zawył przeraźliwie. Chłopak musiał zatkać sobie uszy, bo bał się, że pękną mu bębenki. Patrzył z przyspieszającym tętnem, jak na szybach samochodu wykwitają rysy.
- O kurwa...
- Bardziej "o ghul"!
- Nie zaczynaj znowu Sagara! - ofuknął go Akihito. - Rin, masz dwa wyjścia.
Chłopak starał się odpędzić żółć podchodzącą mu do gardła. Smród rozkładającego się ciała ghula przyprawiał go o kolejne mdłości, nawet bardziej niż wariacka jazda Tadamasy.
- Jakie...? - wykrztusił.
- Zostawisz kolegę Szarika - wcisnął pedał gazu i zakręcił.
Grzmotnęli w coś. Ghul numer jeden spadł z maski samochodu.
- Albo poszczujesz go psami!
I ruszyli.
Ryk demonów był nie do zniesienia. Ich ślady wszędzie. Smród, krew i przedziwne soki pozostawione na szybach. Dodatkowo cuchnący oddech jednego na twarzy. Jego wrzaski i próby przebicia się przyprawiały o dreszcze. Ten widok paraliżował.
Ale nie Rin'a.
Chwycił Kurikarę i bez zastanowienia wbił pokrowiec prosto w otwartą paszczę ghula. Zombie pies wytrzeszczył na niego oczy. Rin naciskał coraz bardziej na jego gardło. Podważył żuchwę ręką.
Nagle pojawił się drugi pysk. Demon wspiął się po demonie. Ironiczna współpraca stworzeń, które już dawno temu straciły swoje mózgi. Czy może być coś lepszego? A, może. Na przykład kilkutygodniowy wypad na Wyspy Kanaryjskie.
- Miło było cię znać, Szarik.
Trzask.
Po milusim piesku została tylko gałka oczna, kilka zębów i poruszająca się żuchwa.
- Cóż, to było ciekawe przeżycie - mruknął Akihito, starając się zachować spokojny tembr głosu. Jednak temperatura w samochodzie pomimo intensywnych przeżyć zdawała się obniżyć o kilka stopni. Twarz egzorcysty pstrzyły kolejne wzory. - Jedziemy przez centrum.
Tym razem przytaknęli.
Przez dziesięć kolejnych minut było w miarę spokojnie, nie licząc daremnych prób zgubienia ghuli, siedzących im na ogonie. W dodatku panika na ulicach miasta, wzrastająca odwrotnie proporcjonalnie do skracającej się odległości do centrum, nieco utrudniała ruch.
Zaczęli zwalniać.
Pisk metalu przeszył powietrze.
- Świetnie, straciliśmy opony - burknął Akihito i walnął w klakson, chcąc wyładować frustrację.
- No... dałeś ciała.
- Wiesz co Sagara? Oszczędź sobie.
- Trzeba było mnie nie słuchać.
- Jesteś masochistą, czy jak?!
Akihito rozważał możliwe wyjścia. Jeden - jechać dalej z oponami w strzępach, powoli bo powoli, ale przynajmniej stabilnie. Dwa - wysiąść i poszukać jakiegoś lepszego środka transportu. Czegoś lżejszego i bardziej zwrotnego...
Zahamował. Nawet pas nie był w stanie powstrzymać odrzutu i uderzył w kierownicę.
- Cholera... - syknął, rozmasowując czoło. Przynajmniej nie włączyły się poduszki powietrzne.
- Co jest Aki? - spytał z tylnego siedzenia Rin. Chłopak odpiął się i siedział w pełnej gotowości do następnego ruchu. Zdecydowanie wolał współpracę z nim, niż z Sagarą. Ten przynajmniej wiedział kiedy zareagować.
- Wysiadamy.
- Że jak?! - wykrzyknął Arata. - Stary nie mamy broni, jak nas dopadną ghule to mamy przesrane do...
- Pojedziemy motorem.
Powiedli za jego spojrzeniem. Gdzieś tam w zaułku rzeczywiście stał zaparkowany motor, a konkretniej - motor z koszem. Spokojnie zmieściliby się we trójkę. Przy odrobinie szczęścia - przejechaliby cicho przez centrum do Akademii, zabrali broń i odbili do Kazuma-Shin.
- Wysiadamy - zakomenderował Akihito.
- Ale moje łyżeczki i...
- Wysiadamy - przytaknął Rin i podążył śladem srebrnowłosego egzorcysty. - Ja nie w kieszeni!
- Ja też nie~! - zaświergotał zwycięsko Sagara truchtając za nimi z pudełkiem Happy Meal w ręce.
- Ty właśnie TAK, Sagara, ty jedziesz w koszu - poprawił go Tadamasa.
- Czemu musisz być taki okrutny Akiiii? Ranisz mnie...
- Morda w kubeł Sagara.
Rin przytkał sobie usta. Prawie zapomniał, że jest sytuacja kryzysowa. A jemu zachciało się śmiać. Może naprawdę oszalał, a może to po prostu Akihito i Arata byli przekomiczni. Nigdy by nie pomyślał, że dziedzic Tadamasów może się tak zdenerwować. Ten wiecznie wyluzowany i równy gość? Prędzej spodziewałby się takich wybuchów po stoiku - Yukio.
Mimo zastrzeżeń Akihito, Sagara wciąż próbował siąść za kierownicą. Ostatecznie trzeba było go siłą umocować w koszu motoru.
- Będziecie żałować braku wsparcia takiego wspaniałego egzorcysty jak ja...
Rin usadził się za Akihito, musiał być w pozycji półstojącej, ale wolał to od dzielenia siedzenia z Aratą. Choć musiał przyznać, że spośród poznanych jak dotychczas egzorcystów to on i Tadamasa zajmowali u niego najwyższe miejsca w rankingu.
- No to jedziemy, panowie - westchnął Akihito i przekręcił Klucz Przestrzeni w stacyjce.
O dziwo - motor odpalił. Rin musiał zanotować ten fakt i zapamiętać go, jako przydatny w przyszłości.
- Holaaa! To mój motooor...!
Nie mieli czasu na konwersację z zapewne sympatycznym właścicielem motoru. Musieli przejechać przez ruchliwe i niebezpieczne centrum, nad którym wciąż wisiała złowroga chmura Coal Tarów - do Akademii, a stamtąd - prosto w paszczę lwa.
Kazuma-Shin - nadchodzimy! - krzyknął w myślach Rin.
Yuzuru myślała, że podpalenie i wysadzenie w powietrze szpitala pełnego chorych, rannych i niepełnosprawnych, czy to ludzi, czy egzorcystów, czy demonów - żywych istot - było prawdziwym barbarzyństwem. A widziała i przeżyła wiele. Wystarczająco, by móc się nazwać osobą z doświadczeniem. Doświadczeniem tak dotkliwym, że każdego dnia pchało ją w objęcia alkoholu.
I wiedziała, że to co widzi tu i teraz nie jest pewnie najgorszym, co zobaczy w życiu, ale i tak, obraz był druzgocący. Ci ludzie... panika. Ci ludzie biegający na wszystkie strony, targani uczuciem bezradności, sięgający do najgłębiej zakorzenionych instynktów. Takich jak strach, czy ucieczka.
To się stało nagle. Nagle pojawiła się wielka chmura wrogo nastawionych Coal Tarów. Zazwyczaj spokojnie latały między ludźmi nie czyniąc im krzywdy. Nagle zaczęły kąsać. Potem nadszedł on. Astaroth.
Z chwili na chwilę było ciężej oddychać, ludzie gnili od środka, wszędzie buchały płomienie, samochody jeździły jak oszalałe, wrzaski i płacze, gorączkowe telefony na policję, marzenia ściętych głów, nagłe nawrócenia i niezrozumiałe modlitwy.
Gdy dotarła tam ze sztabem medyków i zastała taką sytuację, chciała się rozpłakać.
Tamowała krwawienie rany jakiejś kobiety, wypytującej o swoje dziecko. Widziała je, rozpoznała po opisie. Przez jego niegdyś rumianą buzię przebijały się oślizgłe, białe robaki. Stał się żywym posiłkiem.
- Szybciej... szybciej... szybciej - mamrotała, wstrzykując rannej morfinę.
Pozwoliła by egzorcyści z wydziału medycznego przenieśli ją na nosze i do furgonetki. Zbierali tyle rannych ile się dało i wieźli je do prowizorycznego szpitala polowego. Miała nadzieję, że tym razem podpalaczom nie uda się go dorwać.
Miała nadzieję, że desantowcom się powiedzie.
Miała tylko pieprzoną nadzieję.
Odgrodzili teren, za biało-niebieską taśmą, w kolorach, którymi oznaczali aktywność demoniczną, toczyła się walka przeciwko Królowi Zepsucia, Astarothowi.
Jak go kiedyś nazwała Karamorita?
- Zgnilak - wymamrotała Yuzuru.
Odnalazła wzrokiem Saburotę. Jak zawsze robił to co do niego należało, nie bacząc na to, że miał być awansowany na naczelnego Doktora w filii. Nie myślał o tym, że w domu czekają na niego przestraszone żona i córka. Myślał tylko o swojej powinności. Był egzorcystą, szlachetnym człowiekiem, który innych stawiał przed sobą.
Nie zasłużył na to miejsce.
Ona - owszem.
Sięgnęła po rewolwery, które jak zwykle trzymała w kaburach przy pasku. Lucy i Mary - tak je nazwała. Dwie idealne panny w idealnym miejscu - pomyślała. - No, moje małe kobietki, zabawimy się dzisiaj.
Rzuciła się w wir akcji, choć jako medyk nie powinna być tam szczególnie mile widziana. W tłumie rycerzy i Dragonów dostrzegła twarz Takahiro i zaklęła. Nieważne, gdzie była Nanase, mieli już o jednego desantowca mniej - kilkanaście procent szans na powodzenie misji poszło się jebać.
Przyjęli ją z otwartymi ramionami, można powiedzieć.
Astaroth znowu opętał jakiegoś biednego chłopaka. Przychodziło mu to ostatnio nad wyraz łatwo. Nigdy nie miał własnego ciała. Według podręcznika, jeśli jakiekolwiek tworzył - sypało się po kilku godzinach, przeżarte, zgniłe i rozłożone na czynniki pierwsze.
Nic sobie nie robił z ich ostrzału. Szczerzył się głupkowato, ryczał i uderzał.
Musieli przetrzymać go przez chwilę. Jak długą? Aż przybędą Arie ze swoimi śpiewkami wyrwanymi z Biblii lub buddyjskich sutr. Podobno to one stanowiły największą słabość Astarotha. Zgnilak miał zadziwiającą ilość Fatal Verse'ów.
- Pospieszcie się nieudacznicy! - warknęła Yuzuru do powoli łączących się w formację, egzorcystów. Wśród nich dostrzegła kilka znajomych twarzy. No tak, mądrale z jej roku. Ci Arie zawsze mieli wygórowane ego. - W przeciwieństwie do was, my się tu nie obijamy!
- Daj spokój Yuzu-chin, im do rozsądku nie przemówisz!
- Pewno, żółtodzioby jedne, które nigdy prawdziwej walki nie zrozumieją prostych ludzi!
- Cooo?! Nazwałeś nas prostakami?!
Starzy dobrzy Dragoni. Czasami tęskniła za bycie pod jurysdykcją Kaoru Tsubaki'ego. Ale kiedy staruszek zdecydował, że od adrenaliny na polu bitwy woli nauczać w szkole, akcje straciły kolory. A ona awansowała.
- Oho! Niedobrze, amunicja się kończy, trzeba się wycofać!
- Mów za siebie Ogura!
- Kadota, to nie tobie zaciął się karabin, weź się nie mądrzyj!
Ogura miał trochę racji. Bez większych efektów atakowali Astarotha od piętnastu minut, podczas gdy Arie wciąż rozgrzewały gardła.
Otworzyła magazynki rewolwerów i skupiła w nich swoją energię. W jej dłoniach przemieniły się we włócznię bou.
- Yuzu-chin, dajemy razem?! - zawołał do niej Takahiro.
On też trzymał swoją włócznię.
Dawno nie bawiła się z innymi dziećmi Azazela, więc to mogłoby być ciekawe doświadczenie.
- Tylko mnie nie spowalniaj, dzieciaku!
Skoczyli na Astarotha.
Najpierw uderzenie z czubka, potem - blokuj atak, odskocz, biegnij. Skołuj przeciwnika, co da czas twoim towarzyszom na osłabienie go strzałami wzmocnionymi wodą święconą. Sarugomi z wydziału produkcji broni, który wymyślił tę strategię nie był mistrzem broni. Ale znał się na rzeczy.
Teraz, skocz, ale uderz od spodu, potem cios z czubka, najlepiej w punkt witalny, uciekaj przed ciosem odruchowym, biegnij. Nie daj się zmieść. Odpieraj ciosy, broń w obu rękach, odbicie i kopniak.
Takahiro robił co mógł - po swojemu, ale to ona była gwiazdą spektaklu. Niby śmiertelne zagrożenie, ale egzorcyści gwizdali na jej widok. Walczyła, nie potrzebowała swojej niemal zabójczej dla ludzi - telekinezy. Wystarczyło to, czego się nauczyła.
Nagle to poczuła.
Ukłucie w boku.
Coś wytrąciło ją z rytmu. Spojrzała w dół.
Zauważyła dziurę w swoim ulubionym t-shircie. Poczuła, że krew w niej bulgocze, zamiera w żyłach. Zrozumiała co się dzieje. Została trafiona. To był czysty przypadek... pomyliła się w sekwencji? Nie... może... przeliczyła się.
Rana się otworzyła, do środka dostał się Płomień Węgielny. Zaczęła gnić.
Zaryła twarzą w ziemię. Przestawała czuć swoje ciało.
- 'Zuru, 'Zuru, 'Zuru... Trochę już czasu minęło od twoich lat świetności w drużynie Dragonów, nie uważasz?
Rozpoznałaby ten głos na końcu świata. Jeśli HIV miałby głos - brzmiałby dokładnie tak.
- Znudziło ci się ruchanie...? - wykrztusiła.
- Niee, było świetnie, ale jakoś tak uznałem, że nie poradzicie sobie beze mnie - odparł, a w jego głosie ewidentny był śmiech. - Coś przegapiłem?
Ostatkami sił odwróciła się na plecy.
- No teraz jak łaskawie przybyłeś... to zostały już tylko resztki po obiedzie.
Uśmiechnął się.
- Nie powiedziałbym. Danie główne wygląda na nieruszone.
Wciąż walczyli. Ona też się uśmiechnęła. Arie zaczynały już skandować kolejne skrypty z Pisma Świętego, co wyraźnie osłabiało Zgnilaka.
Ukucnął przy niej, jego liliowe oczy taksowały obrażenia.
- Idźże ode mnie - warknęła. - Sama potrafię o siebie zadbać.
- Och, jestem tego pewien - zaśmiał się. - Ale nie sądzę, że Saburota zrobi to lepiej ode mnie... Nie sądzę, by ktokolwiek zrobiłby to lepiej - stwierdził, a zawadiacki uśmieszek wykrzywił kąciki jego ust.
Nigdy by się nie spodziewała ujrzeć zielonego błysku w jego oczach.
Nigdy by się nie spodziewała poczuć zielonych płomieni, Żaru Ziemi, na swojej skórze.
Teraz miała już pewność, że ten gostek zaraża HIV-em przez sam dotyk.
O dziwo, właściciel motoru był chyba członkiem Zakonu. Przynajmniej Sagara znalazł w koszu brelok z emblematem Prawdziwego Krzyża. Woleli tego nie drążyć. Teraz mieli więcej mocy urzędowej, by "pożyczać" motor od niefortunnego egzorcysty.
Wpadli przez zniszczoną bramę wjazdową i ominęli dawno zapomnianą stróżówkę, w której zaczęła się cała zła passa tego miasta, tak dobrze niegdyś prosperującego.
O dziwo, Akihito nie pozwolił Rin'owi iść z nimi po broń.
- To tajny schowek, Giermkowie nie mogą o nim wiedzieć, bo to by nieco pokomplikowało sprawy... Zresztą mam już wystarczająco nawalonych uwag w papierach - zaśmiał się nerwowo, drapiąc po szyi.
- To dlaczego Sagarę-sensei'a bierzesz? - Rin uniósł brew.
- Może nie wygląda - westchnął egzorcysta - ale Sagara jest ekspertem w dziedzinie broni. Pracował w głównej fabryce Dragonów w Osace, na wysokim stanowisku. W sumie przyjechał tutaj z własnego kaprysu.
Brzmiało dziwnie, ale w miarę rozsądnie. Przywykł do ciągłych szoków, więc postanowił tę deklarację uznać jako część nowej rzeczywistości.
- Dobra. W tym czasie ja wpadnę do akademika po kilka osób, które mogłyby...
- Rin, nie wiem czy to zbyt mądre, by brać na misję takiej wagi, niedoświadczonych Giermków.
- Ale wcześniej mówiłem...
- To już nie są żarty Rin - wtrącił Sagara, nad wyraz poważnie, choć wciąż miał lekko rozmarzony wzrok. - Możemy zginąć, wszyscy uczestnicy misji muszą sobie zdawać z tego sprawę.
Zatkało go.
- Poczekaj tu na nas. Wrócimy z jakimś mieczykiem dla ciebie, okej?
Arata zmarszczył czoło.
- A on nie ma czasem...
- To atrapa - wciął się Rin. - Do... eee... kendo. Tak, ćwiczę kendo.
- Aaaa, to zmienia postać rzeczy~!
Dobrze, że wystarczyło mu takie wytłumaczenie. Bo jaka normalna szkoła kendo wciąż działałaby w takich warunkach? Potrząsnął głową, patrząc za odchodzącymi egzorcystami. Wystarczyło, że zniknęli za drzewami i już złamał obietnicę. Nie zamierzał spokojnie czekać, o nie. Wiedział, że cała akcja z desantem jest ryzykowna i rzeczywiście nie chciał wciągać w to swoich przyjaciół, ale... Właśnie 'ale'. Jego demoniczny szósty zmysł mówił mu, że coś jest nie-halo.
Stopy same poniosły go w kierunku starego męskiego akademika, miejsca, które miało być jego nowym domem, a którego nie odwiedzał już od dłuższego czasu. Wypadałoby wpaść i przywitać się z meblami i Hokorima.
Kiedy znajdował się jakieś pół kilometra od miejsca, w którym powinien stać akademik, coś go tknęło. Właśnie 'powinien stać'. Ten szary kloc, który zwali dormitorium był widoczny z niezłej odległości, nawet ukryty wśród drzew, a i ich ilość zaczynała go niepokoić.
Las się przerzedził.
- Nie... - powiedział. - Nie, nie, nie... - mamrotał, potrząsając głową.
Rzucił się biegiem, ale nawet narzucone tempo nie przybliżało go do budynku.
Zbliżał się do gruzów, do tego, co kiedyś nazywał domem.
Znowu go stracił.
- Co tu się stało...? - wyszeptał.
Wypalony las, gruzy i popioły, wielka dziura tam gdzie kiedyś znajdowała się stołówka, powietrze i drobinki kurzu, tam gdzie niegdyś był jego pokój. Przecież to wszystko kiedyś tam stało. Miało czekać aż wróci, cały, zdrowy i bohaterski. A gdzie pieniądze które odkładał na telefon dla Harumi? Gdzie szkicownik, który ukradł z jej pokoju? Gdzie 'świerszczyki' i kolekcja mang Yukio? Gdzie to wszystko się podziało?
- O, Okumura! Gdzieś ty się pałętał?
Odwrócił się powoli, ocierając oczy o rękaw bluzy.
- Wróciłem do domu.
-----------------------------------------------------
Ohayo iskierki.Yaaay, wreszcie kolejny wyczekany rozdział, co? Pisany jakieś dwa dni. Ale ostatecznie udało mi się go skończyć przed końcem tego drugiego. Powiem szczerze, że jak już się wciągnęłam w pisanie rozdziału to szło w miarę płynnie. Tylko jak się zaczęłam rozpraszać, albo przerywałam z różnych powodów, to szło jak krew z nosa.
Grunt, że wyszło.
Kurde, ale ta akcja się przeciąga.
Będę musiała trochę uciąć opisy i przyspieszyć działanie.
Yeaaa...
A, btw. będę koleżeńska i zaproszę na bloga Kuro, chociaż o to nie prosił... Ale lubię promować początkujących pisarzy, zwłaszcza z mojej branży Ao no Exorcist ftw., :
ao-noexorcist.blog.pl
Eeeh ten blog.pl nie pozwala mi dodać komentarza ;_;
No cóż.
Mam nadzieję, że rozdział się podoba i liczę na jakiś odzew, serio, jakikolwiek, wiecie, że mnie to cholernie motywuje i tak jestem pazerna, chcę komentarzy XDDD
Ale nawet bez nich będę pisać.
Tylko rzadziej C:
Żart.
Rzadziej piszę z innych powodów.
#EGZAMINY_GIMNAZJALNE_B*TCH
Świetny rozdział, jestem bardzo ciekawa jak to zakończysz :)
OdpowiedzUsuńPowodzenia w nauce i na testach gimnazjalnych.
Życzę weny :)
Powrót Smoka!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: gomene gomene gomene gomene gomene...
N: Chyba już starczy tego przepraszania -_-
Okej... a więc przepraszam, że nie komentowałam od... 3 rozdziałów.
N: Bo...?
Nie mam nic na swoją obronę ;_; po prostu nie miałam ostatnio czasu na nic. Ale wreszcie się za siebie wzięłam i nadrobiłam zaległości ^w^. Bardzo, bardzo czekam na spotkanie Rin'a i Harumi :D
N: Tobie jak zwykle tylko romanse w głowie ;_;
Przepraszam ale nie podoba ci się coś?
N: Chodzi o to, że...
Rozdział bardzo mi się podobał ^w^. Życzę weny i czekam na kolejny.
N: -_-