Stoisz otoczony przez świat, on klęka przed tobą.
Miłość, tylko Bogu przeznaczona, gubi się w dumach naszych żyć,
A On łka.
Światła naszych żywotów pogasły,
Czy choć jeden to zauważył?
Zgubiliśmy śmierć gdzieś w tłumie.
Nie jesteśmy wrogami,
Niesiemy rozwiązanie.
Ludzkie ciało wcale tak bardzo nie różni się od mechanicznej zabawki. Można powiedzieć, że przed poczęciem każdy z nas w swojej postaci ostatecznej - tj. dorosłej, acz młodej i pięknej - bo przecież tak chcemy się widzieć wiecznie, każdy z nas - leży w Boskim pudełku na zabawki. A Bóg? Bóg, o ile takowy istnieje, jest jak dziecko, pełen nadziei, lecz silny, rozważny i konsekwentny, niczym dorosły. Umieszcza magiczny kluczyk życia w mechanizmie lalki, którą świat powoła do życia - chcący, czy nie chcący, decyzja należy do Niego - przekręca, i pozwala odejść. Lalka ma wolną wolę, może iść gdzie chce.
Mówią, "że nie patrzy się darowanemu koniowi w zęby", ale ten dar, jak każdy inny, ma swoje ograniczenia. Nakręcane zabawki działają tylko przez pewien czas, kiedy ten się zakończy - mechanizm zatrzymuje się i lalka staje.
Z ludźmi jest nieco inaczej.
Sztywnieją, bledną, przestają oddychać, z otwartymi lub zamkniętymi oczami.
W najlepszym przypadku oczywiście.
Jednakże, ludzie nie mogą zostać nakręceni po raz kolejny. Nie. Jest pewien myk. W ich organizmach. W nas - ludziach - samych, jest śmierć. Śmierć ciała. Gdy tylko padnie ostatni krzyk, zamrze w piersi ostatni oddech, mechanizm wykonuje ostatni obrót i uruchamia inny.
Mechanizm autodestrukcji.
Destruenci rozpoczynają trawienie organizmu, pożywiając się po raz ostatni, zanim pozostałe szczątki pochłonie ziemia na swoją korzyść. Człowiek, jego ciało, to o ironio, ostatnia wieczerza dla wszelkich organizmów żywiących się martwą materią. I nosi je w sobie. Gotowe na ucztę o każdej porze dnia i nocy.
Bo przecież - nigdy nie wiadomo, komu bije dzwon.
Sakato uważał się kiedyś za urodzonego samotnika. Nudne i monotonne życie dziedzica znamienitego, szlacheckiego rodu w Górach Kurama nigdy nie było mu w smak. Nie potrafił usiedzieć w miejscu podczas niekończących się ceremonii herbacianych. Córki królewskie, wśród których kryła się jego przyszła żona, działały mu na nerwy. Inne tengu, dumne ze swojego dziedzictwa były zazwyczaj zapatrzonymi ślepo w wodza, snobami. Tak naprawdę poza dziadkiem Sakuyą, nie miał w rodzinie żadnego sojusznika. Tylko on wysłuchiwał jego opowieści o podniebnych akrobacjach, zwycięstwach, podbojach i wszelkich dziecięcych fantazjach. Przy tym był cierpliwy i to dzięki niemu Sakato pojmował cokolwiek ze szkoleń, które miały na celu ukształtować w nim wojownika.
Jednak pewnego wieczoru, po naradzie dziadek i ojciec wrócili wściekli. Kłócili się o coś, czego Sakato nie rozumiał. Na koniec Sakuya wyszedł. Następnego dnia już nie wrócił, a w kilka dni później, matka chłopca paliła kadzidła na cześć swojego rodzica. Zupełnie jakby czciła zmarłego. Wtedy śmiał się z niej, ale dopiero jakiś czas później dopuścił do świadomości to, co miał pod nosem.
Od tamtego dnia, zapach górskich kwiatów przynosił mu na myśl śmierć.
I teraz, gdy myślał o Momoe, pociągał nosem, ciesząc się ze złapanego przeziębienia. Przy czystych drogach oddechowych, z pewnością by go poczuł. Fetor górskich kwiatów.
Przez gluty zapychające jego nos, przedzierał się wyłącznie smród ścieków i potu, oraz woń obcego ciała.
Niósł Hibanę na plecach od jakichś trzydziestu minut, czyli dokładnie od momentu, w którym zaczęła wariować. Wiedział, że prędzej czy później jednemu z nich puszczą nerwy, ale to go przerosło.
Zaczęła przed nim uciekać, gdy tylko dostrzegała jego sylwetkę na tle świetlików, natychmiast cofała się z krzykiem. Cudem udało mu się uratować ich przed sforą piekielnych ogarów. Nawet nie wiedział, że są w Shizume! Był święcie przekonany, że żyją przede wszystkim w lasach, na przemian koegzystując i zmniejszając populację wilków. A jednak.
Hibana co prawda ich zdradziła - ale jednocześnie wyświadczyła im niezłą przysługę na przyszłość. Nie wiedział, co by zrobił gdyby przyszło mu stanąć twarzą w twarz ze sforą przerośniętych, krwiożerczych psów.
Wariatka oprócz panicznych ucieczek, mamrotała coś pod nosem, rwała sobie włosy z głowy i zaczynała nawet okładać się pięściami. Z innej perspektywy mogłoby to być zabawne.
Zastanawiał się, czemu właściwie z nią siedzi. Powinien zawrócić kilkanaście zakrętów i pięter w tył, do Fornicari Astaroth, gdzie reszta Graciarzy prawdopodobnie wierzyła w jego śmierć. W końcu jakie szanse bezskrzydły tengu i wariatka miotająca ogniem z rąk, mają na przeżycie w labiryntach podziemnych korytarzy pełnych demonów?
Odpowiedź jednak znał.
Uratowała mu życie, jego tenguski honor nie pozwalał na porzucenie jej, nieważne jak szalona była.
I... jakaś cząstka jego duszy wierzyła, że być może w górnych partiach Shizume odnajdzie Momoe, całą i zdrową. No, może to lekka przesada. Pokiereszowaną, połamaną, posiniaczoną, ledwo żywą... nieważne, byle żywą. Zresztą, może Hibana potrafiłaby uleczyć ją w taki sam sposób - jak uzdrowiła jego?
Nagle do jego uszu dotarł szum i brzęk dzwonków.
Poczuł, że włos jeży mu się na całym ciele, a pot wstępuje na czoło. W panice zaczął biec, rozglądając się za kryjówką. Wybiegł na skrzyżowanie kolebkowych sklepień tuneli i nagle usłyszał krzyk:
- Sakato?!
W ostatniej chwili wybiegł za zakręt. Trzęsła się podłoga, trząsł się sufit. Ze ścian wydobył się jęk. Hibana poruszyła się w jego ramionach niespokojnie, po czym sama zadrżała i poderwała się w końcu. Padła na kolana, wymachując ramionami ślepo.
Mafuyu po drugiej stronie korytarza wytrzeszczyła oczy.
- T-to... T-to... ONA! - wrzasnęła i rzuciła się w ich kierunku, a jej okrzyk złączył się z gromkim głosem Sakato:
- MAFUYU NIE!
Znajdowała się w połowie tunelu, gdy fala Shirohayate, Białego Huraganu, uderzyła w nią z całą swoją mocą. Śmiechy, wrzaski, jęki, szaleńcze głosy demonów i udręczonych dusz dotarły do ich uszu niczym cios pioruna. Fala uderzeniowa odrzuciła ich w tył, pył na chwilę oślepił, ale nie sposób było przegapić czerwień tryskającą na wszystkie strony.
Sakato był młodym tengu, nie widział w życiu wielu śmierci.
Pamiętał pradziadka wydającego ostatnie tchnienie, w królewskim łożu. Wyglądał spokojnie i wierzył, że powróci do nich pewnego dnia pod inną postacią, może kruka lub orła. W każdym razie ptaka. Wycieczka do Tybetu dała mu do myślenia.
Widział Momoe, bohatersko otwierającą siebie - swój Rdzeń Nieskończoności przemieniła w ostatni grzmot i wiadomość dla ojca, Raijina. To była śmierć dla jego dzieci. Miał nawet wrażenie, że pośród zgiełku, wrzasku i uderzeń piorunów, usłyszał ten charakterystyczny chichot boga burzy. Choć przecież tak naprawdę nie istniał żaden Raijin.
Teraz i Mafuyu.
W jej śmierci nie było spokoju ani heroizmu.
Była po prostu żałosna.
I niepotrzebna.
Czuł, jak po policzkach spływają mu łzy, goryczy, rozpaczy i wszystkich tych uczuć, które starał się tłumić. Zżył się z tą bakaneko, żartował z jej marzeń o zostaniu nekomatą, wyśmiewał mocną więź z Chinatsu jako lesbijską miłość. I teraz zastanawiał się, jak tę wieść przyjmie pechowa Zashiki Warashi. Co zrobi, gdy nie wychwyci jej różowej nici szczęścia, pośród morza innych kolorów?
Sklepienie zaczęło się walić.
Stare, pokryte pleśnią i grzybem kamienie trzęsły się w ryzach i stopniowo pod naporem Shirohayate, zaczęły się wyłamywać.
Ostatkiem przytomności umysłu, Sakato chwycił Hibanę pod ramiona i odciągnął ją najdalej jak się dało. Z niepokojem, przestrachem i zgrozą obserwował blokujące się wyjście z tunelu.
A w głowie kotłowały mu się ostatnie słowa Mafuyu: "T-to... ONA!".
Czy Hibana była naprawdę tym, za kogo się podawała?
Spojrzał na jej brudne, spocone i zmęczone ciało, chude i białe pod warstwą błota, kurzu i wszelkich obrzydlistw czających się w podziemiu. Długa, chuda, blada niczym glista, długie, brązowe włosy w strąkach. Płomienie u dłoni.
- Nie... nie ma cię... - szeptała pod nosem. - Ty nie istniejesz... zabiłam cię... ciebie już nie ma...
Przystanął i usadził ją pod ścianą. Sam zjechał opadł na chodnik, ciężko dysząc. Łzy wciąż ciekły mu strumieniami z oczu, krztusił się śliną i dusił smarkami. Otarł oczy brudnymi dłońmi, czując nieprzyjemne pieczenie.
- Ha ha...
Zauważył, że jej ciało trzęsie się od powstrzymywanego, histerycznego śmiechu. Rozejrzała się, a w jej oczach pojawiła się świadomość. Przytomniała.
- W lewo... prawo, w przód i w tył... Wyjścia nie ma, choćbyś wył... - zanuciła, ochrypłym głosem. - Lewo, prawo, prosto goń... - kontynuowała, dysząc, srebrne tęczówki stały się niewyraźne za szklistą powłoką i dziwnie połyskiwały w mętnym blasku świetlików. - Czy już czujesz śmierci woń...?
W tym samym momencie, światło zgasło, a korytarz zatrząsł się po raz kolejny.
- O w cholerę...!
- Macie wolną drogę, by opuścić Shizume City, nigdy tu nie wracać i żyć w spokoju - oznajmiła Inami. - Mogę wam załatwić transport do Kazuma-Shin, ale resztę drogi macie we własnym zakresie.
Suki i Aoi stali naprzeciw pnących się w górę drutów, metalowych belek i szkieletów budynków, obserwując sunący z zawrotną prędkością w dół, pociąg widmo. Na jego dachu jak zawsze spoczywała rozłożona plackiem Banshee, Bonnie Grant-Buchanan "Otohime". Wrzeszczała wniebogłosy, ale z tej odległości nie mogli rozróżnić słów.
- Żartujesz sobie, prawda? - spytała Suki.
Aoi zacisnął wargi w wąską linię, tęsknym wzrokiem omiatając odległą powierzchnię. Nie potrzebował nawet pociągu widmo, by dostać się na górę. Nie czuł niczego w związku z Graciarzami, ani Shizume City, mógł się spokojnie ulotnić. Jedyną przeszkodą były rozruchy na powierzchni i odcięta droga z wyspy na stały ląd.
Inami potrząsnęła głową.
- Ja sama nie zostanę tu dłużej, niż potrwa rewolucja Iwao - odparła. - Poczekam, aż zrobi się wystarczające zamieszanie i zamierzam uciec do Tokio, mam u kogo się zatrzymać. Nic mnie tu nie trzyma.
Mnie też - pomyślał Aoi. O dziwo, ta myśl ściskała mu gardło.
Suki przełknęła ślinę.
- A co z Aine?
Inami popatrzyła na nią bez emocji, ale jej twarz stężała. Widać było, że zbiera się w sobie przed odpowiedzią. Spuściła wzrok i zamrugała powiekami. Spojrzała na swoje dłonie. Szybko uniosła głowę.
- Aine już nie ma - odpowiedziała, głosem całkowicie wypranym z uczuć. - I wy też długo nie pożyjecie, jeśli mnie nie posłuchacie. Iwao wyśle za wami Anioły. Myślicie, że był na tyle naiwny by uwierzyć w waszą historię?
- A co z tobą?!
- Nie zabije mnie - pokręciła głową. - Jeszcze nie. Jestem mu potrzebna.
- Niby dlaczego?! - prychnął Aoi.
W tym samym momencie dosięgło go fiołkowe światło bijące od ciała Inami i chochlik padł na ziemię bezdechu. Przez chwilę tkwił tak, rzucając się, jak ryba wyciągnięta z wody, a potem wygiął plecy w łuk i wreszcie odetchnął głośno.
Suki wytrzeszczyła oczy.
- Co...
- Nie ma czasu na pytania - Inami przymknęła powieki. - To nie jest coś, z czego jestem dumna. Zamiast leczyć, ranię, zabawne prawda? Siostra uczyła mnie czegoś zupełnie innego.
Zapadła między nimi cisza, choć z oddali docierała wrzawa rewolucji wznieconej przez Iwao. Już niedługo - pomyślała Suki. Już niedługo wyjdą na ulice miasta, przekonani o słuszności swoich działań.
- Nigdzie nie idę.
Inami westchnęła.
- Wiedziałam, że to powiesz - pokiwała głową. - Może chociaż ty wykażesz się rozsądkiem, co Aoi?
Jego głowę po poprzednim wybuchu zaprzątały chaotyczne myśli. Próbował znaleźć w nich logiczny ciąg, ale brakowało jakiejkolwiek chronologii, hierarchii wartości. W końcu wybąkał kilka przypadkowych słów i nim się spostrzegł, siedział zamknięty w pociągu widmo, sunąc do góry, a Suki i Inami machały mu z dołu.
- CHOO, CHOO, MOTHERFUCKERS! - wrzeszczała Bonnie. - GET READY FOR THE RIDE OF YOUR LIVES, BUAHAHAHAHAHAHA!
Tkwił w odrętwieniu, ale nie mógł oderwać dłoni od szyby. Walił i walił, błagając by go wypuścili. Jakby zapomniał, że umie sam przenosić się z miejsca na miejsce. Może podświadomie nie chciał wracać.
Ale przecież wiedział, że tam na górze - nie czeka na niego nikt.
Będzie sam.
Inami doprowadziła Suki do włazu, po drodze rozglądała się cały czas, by upewnić się, czy aby nikt ich nie śledził. Hideyoshi chciała dowiedzieć się jak najwięcej o okolicznościach starcia Sakato i Momoe z wściekłym tłumem Iwao i jego poplecznikami.
Okazało się, że Inami nie wiedziała więcej niż ona sama. Jedno było pewne - Momoe użyła ostatecznej broni dzieci Raijina, więc na 98% już nie żyła. Zwłaszcza, że nie znaleziono ciała. Zawsze istniała możliwość, że spaliła je na popiół i przemieniła się w czystą elektryczność - ale szansa na to jest jedna na milion, w dodatku w takiej postaci niewiele zostałoby w niej z ich dawnej przyjaciółki.
O Sakato nic nie było jej wiadome, jedno ze skrzydeł, nadpalone i niemal całkiem ogołocone z piór, Iwao zatrzymał jako trofeum i symbol swej chwały. Chciał oskubać piórko po piórze, struktury Zakonu Prawdziwego Krzyża. Mimo ran, Sakato mogło udać się przeżyć, ale - zastrzegała Inami - jeśli nie zginął od ciosów, to mogły wykończyć go rany.
Najszybciej jak mogła, zeszła do podziemi.
Wiedziała, że bez Aoi'ego będzie jej ciężej, bo to jednak on lepiej orientował się w zawiłościach korytarzy Shizume City, ale postanowiła się nie łamać. Musiała się spieszyć, bo do ataku na miasto pozostało najwyżej kilka godzin. Zaczęła domyślać się kolejności działań Iwao.
Planował przejąć miasto, póki nastroje były wzniosłe, zostałby Królem-Jednego-Dnia, a następnie, 23 maja w samo południe otworzy portal do Limbusu na środku placu Shizume City. Nie wiedziała jeszcze, jak to zrobi, ale była pewna, że ma jakiś plan.
Sunąc korytarzami - o zgrozo, bez świateł - odczuwała lekki żal do chochlika, ale wiedziała, że na jego miejscu też nie chciałaby zostać. On nie czuł więzi z Graciarzami, nawet śmierć Shinichi'ego nie wywarła na niego wpływu. Ona natomiast? Na początku trzymał ją tu tylko Iwao. Teraz wiedziała, że nie mogłaby zostawić Kimiko, Shigure, Amirana, Iulianny, Mafuyu, Chinatsu, Sakato... Momoe, Shinichi'ego... a nawet Aoi'ego.
Co do Iwao - chciała porozmawiać z nim jeden ostatni raz, zanim zatopi sztylet w jego sercu, o ile je ma.
Przez chwilę wydawało jej się, że minęła kogoś w ciemności.
A ten ktoś pachniał szpitalem i męskimi perfumami.
- Furgonetka? - zdumiał się Akihito, patrząc z uniesionymi brwiami na zaprezentowany im przez Rin'a pojazd.
- Dla mnie spoko! - orzekł Sagara. - Zawsze to więcej miejsca, nie? Można się wyciągnąć w spokoju...
- Jak będziesz żreć tyle fastfoodów, to i tir będzie dla ciebie za mały - odgryzł się młodszy egzorcysta. - Właściwie nie zaszkodzi jej wziąć, będzie lepsza w razie ataku ghuli, niż motorek - podrapał się po karku. - Skąd ją właściwie wziąłeś?
Rin odwrócił wzrok i zamiótł ziemię czubkiem stopy.
- Leżała sobie.
Arata już ładował się na siedzenie pasażera, pogwizdując coś nader głośno. Akihito westchnął, zakładając ręce na piersi. Wyglądał na zrezygnowanego, ale w jego spojrzeniu kryła się cicha pochwała i to wystarczyło Rin'owi, by uśmiechnął się szeroko.
- Mniejsze prawdopodobieństwo, że zgilotynują nam łby po drodze, co nie?
Tadamasa zmierzwił mu włosy i odpowiedział półuśmiechem.
- Tym razem wygrałeś - powiedział i wziąwszy taczkę, na której przywieźli z Sagarą ekwipunek, skinął na Rin'a. - Pomożesz mi ją ładować do środka.
Chłopak zbladł.
- N-nie nie...! Sam się tym zajmę - zaoponował, łapiąc uchwyt taczki.
Akihito zmarszczył brwi.
- Ależ pomogę ci.
- Nie trzeba!
- Coś ty tak pobielał? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.
- M-może zobaczyłem... - mruknął Rin i ruchem głowy wskazał na miejsce, w którym kiedyś stała budka strażnicza. Akihito odwrócił się, a tymczasem Giermek zabrał się za ładowanie sprzętu.
Egzorcysta westchnął. Ten chłopak był niemożliwy do zrozumienia. Czasem czuł się przy nim jak staruch, a nie dwa lata starszy senpai.
- No nic - mruknął do siebie i wgramolił się na miejsce kierowcy, ciesząc się, że tym razem nie musi przepędzać z niego Sagary. Ponownie zwrócił się w kierunku ruin bramy wjazdowej i smutnym wzrokiem ogarnął astralne sylwetki duchów. Wyglądali jakby byli w swoim żywiole. Jakby nie zauważyli, że zginęli.
Rin wskoczył na miejsce z tyłu i uniósł kciuk do lusterka.
- No to ruszamy...!
Okumura błagał w duchu, by załadowani do bagażnika furgonetki Giermkowie potrafili usiedzieć cicho przez te minuty drogi, które im pozostały. Ogarniało go wiele sprzecznych uczuć. Właściwie co sobie myślał, biorąc ich ze sobą? Nie byli jego przyjaciółmi, ani nic w tym guście...! Nawet jeśli czuł do nich sympatię, nie sądził aby oni ją podzielali. Wiedział jednak, że nie jest im obojętny i serce w nim rosło na tę myśl.
Len biegł uliczkami Kazuma-Shin, krew buzowała mu w żyłach, szumiała w uszach, a hałas kroków zastępowało bicie serca. Musiał się spieszyć. Zresztą w ciągu ostatnich dni nie robił niczego innego. Wiadomość o wyjściu Okumury ze szpitala wstrząsnęła nim samym. Już nie ma mowy o sprowadzeniu go do podziemi, w ramach układu z Graciarzami, ani nawet targowanie się z Katsuragim. Teraz wszystko przepadło.
Nie.
Nie wszystko.
Została jeszcze ona, zamknięta w ciemności i chłodzie Fornicari Astaroth. Cudem powstrzymał się od rozniesienia lokalu i przemienienia go w kupę drzazg, gdy pierwszy raz postawił tam stopę. W dodatku Kimiko nie pozwoliła mu się z nią zobaczyć. A musiał! Musiał upewnić się, że jest cała i zdrowa.
Jeśli informacja o zamieszaniu Gremory w pojawienie się Aniołów nie zainteresuje Graciarzy, to wyrwie im Harumi siłą. Nieważne przed jakim sądem będzie musiał potem stanąć. Pajmon i Gaap mu nie straszni.
Nagle zderzył się z kimś i stracił grunt pod nogami. Poczuł jakby wykonywał obrót w powietrzu, ale towarzyszył temu smak metalu w ustach i nieprzyjemny ścisk w żołądku. Zamortyzował upadek przedramionami i szybko się podniósł. Ten drugi nie miał tyle szczęścia.
- Kukułka do Gniazda, Kukułka do Gniazda - odezwał się z głębi uliczki głos - wkraczam do zachodniego sektora, już prawie mam Robaczka.
Egzorcyści.
Ten chłopak przed nim musiał być demonem, tak jak on. Wyglądał równie normalnie. Młody, najwyżej trzynastoletni, niski, blondyn z grzywką zafarbowaną na niebiesko, zielonooki z mnóstwem kolczyków w uszach, nosił czarny beret, a na szyi wisiała mu w strzępach peleryna. Krwawił.
Ruchem warg wypowiedział słowo: "Graciarze".
Chwilę potem uliczką biegła brunetka w mundurze Zakonu. Len rozpoznał w niej Nanase Kanzaki. Jej ręka wisiała na prowizorycznym temblaku, ona sama pociła się, dyszała i stękała, z obłędem w oczach szeptała do krótkofalówki, a raczej tego, co z niej zostało. W dodatku pewnie miała naładowany pistolet.
Kiedy tylko przeszła, Len pozwolił sobie na kilka gwałtowniejszych ruchów i wspiął się do śmietnika, w którym pozostawił demona. Nie rozpoznawał go, ale nigdy nie miał pamięci do ludzi.
- Imię?
- Aoi Yasunaga.
- Nie kojarzę - mruknął. - Zresztą nieważne. Co tu robisz?
Patrzył na niego błagalnym wzrokiem.
- N-nie wydasz... mnie?
Potrząsnął głową.
- Nie mam w tym interesu.
Chłopak pociągnął nosem.
- Zwiałem z misji... zostawiłem Hideyoshi samą... - wyszeptał. - Ale ja... chciałem się tylko uratować, uciec z tego wariatkowa... czułem się... obrzydliwie, ale nie mogłem zawrócić...
- Nie interesuje mnie twoja historia życiowa - warknął Len. - Co tam się dzieje?
- Oni... planują... - umilkł i skrzywił się z bólu.
Len z namysłem dźgnął go w ramię, a chłopak zakaszlał.
- Mów.
- Otworzyć bramę do Limbusu - syknął. - Chcą tam chyba wtrącić mieszkańców... i przejąć miasto... nie... nie jestem pewien. Najprawdopodobniej... za kilka godzin uderzy... na miasto...
Kitamura zaklął. Nie miał dużo czasu. Nagle zastygł. Chwila. Jeśli Iwao i jego armia wyruszą na miasto, to będzie miał drogę wolną, żeby wykraść Harumi... ostatecznie Graciarze z pewnością będą zajęci planowaniem kontrataku. Brak Rin'a utrudnił im kontakt z Zakonem, a więc będą rozdarci. Z pewnością nie upilnują dziewczyny!
- Potrafisz się przydać Aoi, jak na tchórza.
Wyszedł ze śmietnika, zostawiając rozgoryczonego Yasunagę za sobą. Nie miał w interesie grać dobrego samarytanina. Nigdy taki nie był, więc po co zmieniać się na siłę? Nie zbawi świata.
Uśmiechnął się.
Ale za to mógł potępić ludzi żyjących w nim.
Pogonił w kierunku pociągu, który wjeżdżał na peron przy akompaniamencie wrzasków Banshee. Witała go jak zwykle przeciągłą arią o, cytuję: "małych kutasach zwanych ptaszkami", po czym klasycznie huknęła: "CHOO, CHOO, MOTHERFUCKERS" i zjechał w dół.
Najbliższy właz i najkrótsza droga przechodziła tuż pod głównym placem i Graciarnią, ale dzisiaj było tam za dużo piekielnych istot, jak na jego gust. W swoim tempie, droga do Fornicari Astaroth powinna mu zająć około trzech godzin. Wiedział jednak, że najlepiej będzie zaczaić się i poczekać na rozwój akcji.
- Czy my właśnie przejechaliśmy Kanzaki-senpai?! - wykrzyknął Rin, wychylając głowę przez okno i obserwując ciemny kształt leżący na drodze za nimi.
- Nie mam pojęcia i nie chcę wiedzieć i nie stresuj mnie! - uciął Akihito, równie spanikowany jak reszta załogi. Po drodze udało im się złapać dwóch wolnych egzorcystów, biegających swobodnie po Kazuma-Shin, ale nie można powiedzieć, żeby byli w pełni rozumu.
- Szłaaa dzieweeeczka do laaseeeczka~! - śpiewali za Sagarą, który stwierdził, że najlepsze na rozluźnienie będą piosenki. - Dooo zieloneeegooo laseeczka...~!
- Czy oni mogą przestać?!
- Oni mają wstrząs psychiczny!
- I to ich upoważnia do jazgotu?!
- Nie, ale nie upoważnia ich również do ślinienia mojej głowy!
Na chwilę zapadło milczenie pełne biesiadnych pieśni.
- Goście z Polska, tfu... - Rin splunął sobie pod nogi.
Akihito westchnął.
- Nigdy więcej wsparcia Unii Europejskiej.
Sakato uważał się kiedyś za urodzonego samotnika. Nudne i monotonne życie dziedzica znamienitego, szlacheckiego rodu w Górach Kurama nigdy nie było mu w smak. Nie potrafił usiedzieć w miejscu podczas niekończących się ceremonii herbacianych. Córki królewskie, wśród których kryła się jego przyszła żona, działały mu na nerwy. Inne tengu, dumne ze swojego dziedzictwa były zazwyczaj zapatrzonymi ślepo w wodza, snobami. Tak naprawdę poza dziadkiem Sakuyą, nie miał w rodzinie żadnego sojusznika. Tylko on wysłuchiwał jego opowieści o podniebnych akrobacjach, zwycięstwach, podbojach i wszelkich dziecięcych fantazjach. Przy tym był cierpliwy i to dzięki niemu Sakato pojmował cokolwiek ze szkoleń, które miały na celu ukształtować w nim wojownika.
Jednak pewnego wieczoru, po naradzie dziadek i ojciec wrócili wściekli. Kłócili się o coś, czego Sakato nie rozumiał. Na koniec Sakuya wyszedł. Następnego dnia już nie wrócił, a w kilka dni później, matka chłopca paliła kadzidła na cześć swojego rodzica. Zupełnie jakby czciła zmarłego. Wtedy śmiał się z niej, ale dopiero jakiś czas później dopuścił do świadomości to, co miał pod nosem.
Od tamtego dnia, zapach górskich kwiatów przynosił mu na myśl śmierć.
I teraz, gdy myślał o Momoe, pociągał nosem, ciesząc się ze złapanego przeziębienia. Przy czystych drogach oddechowych, z pewnością by go poczuł. Fetor górskich kwiatów.
Przez gluty zapychające jego nos, przedzierał się wyłącznie smród ścieków i potu, oraz woń obcego ciała.
Niósł Hibanę na plecach od jakichś trzydziestu minut, czyli dokładnie od momentu, w którym zaczęła wariować. Wiedział, że prędzej czy później jednemu z nich puszczą nerwy, ale to go przerosło.
Zaczęła przed nim uciekać, gdy tylko dostrzegała jego sylwetkę na tle świetlików, natychmiast cofała się z krzykiem. Cudem udało mu się uratować ich przed sforą piekielnych ogarów. Nawet nie wiedział, że są w Shizume! Był święcie przekonany, że żyją przede wszystkim w lasach, na przemian koegzystując i zmniejszając populację wilków. A jednak.
Hibana co prawda ich zdradziła - ale jednocześnie wyświadczyła im niezłą przysługę na przyszłość. Nie wiedział, co by zrobił gdyby przyszło mu stanąć twarzą w twarz ze sforą przerośniętych, krwiożerczych psów.
Wariatka oprócz panicznych ucieczek, mamrotała coś pod nosem, rwała sobie włosy z głowy i zaczynała nawet okładać się pięściami. Z innej perspektywy mogłoby to być zabawne.
Zastanawiał się, czemu właściwie z nią siedzi. Powinien zawrócić kilkanaście zakrętów i pięter w tył, do Fornicari Astaroth, gdzie reszta Graciarzy prawdopodobnie wierzyła w jego śmierć. W końcu jakie szanse bezskrzydły tengu i wariatka miotająca ogniem z rąk, mają na przeżycie w labiryntach podziemnych korytarzy pełnych demonów?
Odpowiedź jednak znał.
Uratowała mu życie, jego tenguski honor nie pozwalał na porzucenie jej, nieważne jak szalona była.
I... jakaś cząstka jego duszy wierzyła, że być może w górnych partiach Shizume odnajdzie Momoe, całą i zdrową. No, może to lekka przesada. Pokiereszowaną, połamaną, posiniaczoną, ledwo żywą... nieważne, byle żywą. Zresztą, może Hibana potrafiłaby uleczyć ją w taki sam sposób - jak uzdrowiła jego?
Nagle do jego uszu dotarł szum i brzęk dzwonków.
Poczuł, że włos jeży mu się na całym ciele, a pot wstępuje na czoło. W panice zaczął biec, rozglądając się za kryjówką. Wybiegł na skrzyżowanie kolebkowych sklepień tuneli i nagle usłyszał krzyk:
- Sakato?!
W ostatniej chwili wybiegł za zakręt. Trzęsła się podłoga, trząsł się sufit. Ze ścian wydobył się jęk. Hibana poruszyła się w jego ramionach niespokojnie, po czym sama zadrżała i poderwała się w końcu. Padła na kolana, wymachując ramionami ślepo.
Mafuyu po drugiej stronie korytarza wytrzeszczyła oczy.
- T-to... T-to... ONA! - wrzasnęła i rzuciła się w ich kierunku, a jej okrzyk złączył się z gromkim głosem Sakato:
- MAFUYU NIE!
Znajdowała się w połowie tunelu, gdy fala Shirohayate, Białego Huraganu, uderzyła w nią z całą swoją mocą. Śmiechy, wrzaski, jęki, szaleńcze głosy demonów i udręczonych dusz dotarły do ich uszu niczym cios pioruna. Fala uderzeniowa odrzuciła ich w tył, pył na chwilę oślepił, ale nie sposób było przegapić czerwień tryskającą na wszystkie strony.
Sakato był młodym tengu, nie widział w życiu wielu śmierci.
Pamiętał pradziadka wydającego ostatnie tchnienie, w królewskim łożu. Wyglądał spokojnie i wierzył, że powróci do nich pewnego dnia pod inną postacią, może kruka lub orła. W każdym razie ptaka. Wycieczka do Tybetu dała mu do myślenia.
Widział Momoe, bohatersko otwierającą siebie - swój Rdzeń Nieskończoności przemieniła w ostatni grzmot i wiadomość dla ojca, Raijina. To była śmierć dla jego dzieci. Miał nawet wrażenie, że pośród zgiełku, wrzasku i uderzeń piorunów, usłyszał ten charakterystyczny chichot boga burzy. Choć przecież tak naprawdę nie istniał żaden Raijin.
Teraz i Mafuyu.
W jej śmierci nie było spokoju ani heroizmu.
Była po prostu żałosna.
I niepotrzebna.
Czuł, jak po policzkach spływają mu łzy, goryczy, rozpaczy i wszystkich tych uczuć, które starał się tłumić. Zżył się z tą bakaneko, żartował z jej marzeń o zostaniu nekomatą, wyśmiewał mocną więź z Chinatsu jako lesbijską miłość. I teraz zastanawiał się, jak tę wieść przyjmie pechowa Zashiki Warashi. Co zrobi, gdy nie wychwyci jej różowej nici szczęścia, pośród morza innych kolorów?
Sklepienie zaczęło się walić.
Stare, pokryte pleśnią i grzybem kamienie trzęsły się w ryzach i stopniowo pod naporem Shirohayate, zaczęły się wyłamywać.
Ostatkiem przytomności umysłu, Sakato chwycił Hibanę pod ramiona i odciągnął ją najdalej jak się dało. Z niepokojem, przestrachem i zgrozą obserwował blokujące się wyjście z tunelu.
A w głowie kotłowały mu się ostatnie słowa Mafuyu: "T-to... ONA!".
Czy Hibana była naprawdę tym, za kogo się podawała?
Spojrzał na jej brudne, spocone i zmęczone ciało, chude i białe pod warstwą błota, kurzu i wszelkich obrzydlistw czających się w podziemiu. Długa, chuda, blada niczym glista, długie, brązowe włosy w strąkach. Płomienie u dłoni.
- Nie... nie ma cię... - szeptała pod nosem. - Ty nie istniejesz... zabiłam cię... ciebie już nie ma...
Przystanął i usadził ją pod ścianą. Sam zjechał opadł na chodnik, ciężko dysząc. Łzy wciąż ciekły mu strumieniami z oczu, krztusił się śliną i dusił smarkami. Otarł oczy brudnymi dłońmi, czując nieprzyjemne pieczenie.
- Ha ha...
Zauważył, że jej ciało trzęsie się od powstrzymywanego, histerycznego śmiechu. Rozejrzała się, a w jej oczach pojawiła się świadomość. Przytomniała.
- W lewo... prawo, w przód i w tył... Wyjścia nie ma, choćbyś wył... - zanuciła, ochrypłym głosem. - Lewo, prawo, prosto goń... - kontynuowała, dysząc, srebrne tęczówki stały się niewyraźne za szklistą powłoką i dziwnie połyskiwały w mętnym blasku świetlików. - Czy już czujesz śmierci woń...?
W tym samym momencie, światło zgasło, a korytarz zatrząsł się po raz kolejny.
- O w cholerę...!
- Macie wolną drogę, by opuścić Shizume City, nigdy tu nie wracać i żyć w spokoju - oznajmiła Inami. - Mogę wam załatwić transport do Kazuma-Shin, ale resztę drogi macie we własnym zakresie.
Suki i Aoi stali naprzeciw pnących się w górę drutów, metalowych belek i szkieletów budynków, obserwując sunący z zawrotną prędkością w dół, pociąg widmo. Na jego dachu jak zawsze spoczywała rozłożona plackiem Banshee, Bonnie Grant-Buchanan "Otohime". Wrzeszczała wniebogłosy, ale z tej odległości nie mogli rozróżnić słów.
- Żartujesz sobie, prawda? - spytała Suki.
Aoi zacisnął wargi w wąską linię, tęsknym wzrokiem omiatając odległą powierzchnię. Nie potrzebował nawet pociągu widmo, by dostać się na górę. Nie czuł niczego w związku z Graciarzami, ani Shizume City, mógł się spokojnie ulotnić. Jedyną przeszkodą były rozruchy na powierzchni i odcięta droga z wyspy na stały ląd.
Inami potrząsnęła głową.
- Ja sama nie zostanę tu dłużej, niż potrwa rewolucja Iwao - odparła. - Poczekam, aż zrobi się wystarczające zamieszanie i zamierzam uciec do Tokio, mam u kogo się zatrzymać. Nic mnie tu nie trzyma.
Mnie też - pomyślał Aoi. O dziwo, ta myśl ściskała mu gardło.
Suki przełknęła ślinę.
- A co z Aine?
Inami popatrzyła na nią bez emocji, ale jej twarz stężała. Widać było, że zbiera się w sobie przed odpowiedzią. Spuściła wzrok i zamrugała powiekami. Spojrzała na swoje dłonie. Szybko uniosła głowę.
- Aine już nie ma - odpowiedziała, głosem całkowicie wypranym z uczuć. - I wy też długo nie pożyjecie, jeśli mnie nie posłuchacie. Iwao wyśle za wami Anioły. Myślicie, że był na tyle naiwny by uwierzyć w waszą historię?
- A co z tobą?!
- Nie zabije mnie - pokręciła głową. - Jeszcze nie. Jestem mu potrzebna.
- Niby dlaczego?! - prychnął Aoi.
W tym samym momencie dosięgło go fiołkowe światło bijące od ciała Inami i chochlik padł na ziemię bezdechu. Przez chwilę tkwił tak, rzucając się, jak ryba wyciągnięta z wody, a potem wygiął plecy w łuk i wreszcie odetchnął głośno.
Suki wytrzeszczyła oczy.
- Co...
- Nie ma czasu na pytania - Inami przymknęła powieki. - To nie jest coś, z czego jestem dumna. Zamiast leczyć, ranię, zabawne prawda? Siostra uczyła mnie czegoś zupełnie innego.
Zapadła między nimi cisza, choć z oddali docierała wrzawa rewolucji wznieconej przez Iwao. Już niedługo - pomyślała Suki. Już niedługo wyjdą na ulice miasta, przekonani o słuszności swoich działań.
- Nigdzie nie idę.
Inami westchnęła.
- Wiedziałam, że to powiesz - pokiwała głową. - Może chociaż ty wykażesz się rozsądkiem, co Aoi?
Jego głowę po poprzednim wybuchu zaprzątały chaotyczne myśli. Próbował znaleźć w nich logiczny ciąg, ale brakowało jakiejkolwiek chronologii, hierarchii wartości. W końcu wybąkał kilka przypadkowych słów i nim się spostrzegł, siedział zamknięty w pociągu widmo, sunąc do góry, a Suki i Inami machały mu z dołu.
- CHOO, CHOO, MOTHERFUCKERS! - wrzeszczała Bonnie. - GET READY FOR THE RIDE OF YOUR LIVES, BUAHAHAHAHAHAHA!
Tkwił w odrętwieniu, ale nie mógł oderwać dłoni od szyby. Walił i walił, błagając by go wypuścili. Jakby zapomniał, że umie sam przenosić się z miejsca na miejsce. Może podświadomie nie chciał wracać.
Ale przecież wiedział, że tam na górze - nie czeka na niego nikt.
Będzie sam.
Inami doprowadziła Suki do włazu, po drodze rozglądała się cały czas, by upewnić się, czy aby nikt ich nie śledził. Hideyoshi chciała dowiedzieć się jak najwięcej o okolicznościach starcia Sakato i Momoe z wściekłym tłumem Iwao i jego poplecznikami.
Okazało się, że Inami nie wiedziała więcej niż ona sama. Jedno było pewne - Momoe użyła ostatecznej broni dzieci Raijina, więc na 98% już nie żyła. Zwłaszcza, że nie znaleziono ciała. Zawsze istniała możliwość, że spaliła je na popiół i przemieniła się w czystą elektryczność - ale szansa na to jest jedna na milion, w dodatku w takiej postaci niewiele zostałoby w niej z ich dawnej przyjaciółki.
O Sakato nic nie było jej wiadome, jedno ze skrzydeł, nadpalone i niemal całkiem ogołocone z piór, Iwao zatrzymał jako trofeum i symbol swej chwały. Chciał oskubać piórko po piórze, struktury Zakonu Prawdziwego Krzyża. Mimo ran, Sakato mogło udać się przeżyć, ale - zastrzegała Inami - jeśli nie zginął od ciosów, to mogły wykończyć go rany.
Najszybciej jak mogła, zeszła do podziemi.
Wiedziała, że bez Aoi'ego będzie jej ciężej, bo to jednak on lepiej orientował się w zawiłościach korytarzy Shizume City, ale postanowiła się nie łamać. Musiała się spieszyć, bo do ataku na miasto pozostało najwyżej kilka godzin. Zaczęła domyślać się kolejności działań Iwao.
Planował przejąć miasto, póki nastroje były wzniosłe, zostałby Królem-Jednego-Dnia, a następnie, 23 maja w samo południe otworzy portal do Limbusu na środku placu Shizume City. Nie wiedziała jeszcze, jak to zrobi, ale była pewna, że ma jakiś plan.
Sunąc korytarzami - o zgrozo, bez świateł - odczuwała lekki żal do chochlika, ale wiedziała, że na jego miejscu też nie chciałaby zostać. On nie czuł więzi z Graciarzami, nawet śmierć Shinichi'ego nie wywarła na niego wpływu. Ona natomiast? Na początku trzymał ją tu tylko Iwao. Teraz wiedziała, że nie mogłaby zostawić Kimiko, Shigure, Amirana, Iulianny, Mafuyu, Chinatsu, Sakato... Momoe, Shinichi'ego... a nawet Aoi'ego.
Co do Iwao - chciała porozmawiać z nim jeden ostatni raz, zanim zatopi sztylet w jego sercu, o ile je ma.
Przez chwilę wydawało jej się, że minęła kogoś w ciemności.
A ten ktoś pachniał szpitalem i męskimi perfumami.
- Furgonetka? - zdumiał się Akihito, patrząc z uniesionymi brwiami na zaprezentowany im przez Rin'a pojazd.
- Dla mnie spoko! - orzekł Sagara. - Zawsze to więcej miejsca, nie? Można się wyciągnąć w spokoju...
- Jak będziesz żreć tyle fastfoodów, to i tir będzie dla ciebie za mały - odgryzł się młodszy egzorcysta. - Właściwie nie zaszkodzi jej wziąć, będzie lepsza w razie ataku ghuli, niż motorek - podrapał się po karku. - Skąd ją właściwie wziąłeś?
Rin odwrócił wzrok i zamiótł ziemię czubkiem stopy.
- Leżała sobie.
Arata już ładował się na siedzenie pasażera, pogwizdując coś nader głośno. Akihito westchnął, zakładając ręce na piersi. Wyglądał na zrezygnowanego, ale w jego spojrzeniu kryła się cicha pochwała i to wystarczyło Rin'owi, by uśmiechnął się szeroko.
- Mniejsze prawdopodobieństwo, że zgilotynują nam łby po drodze, co nie?
Tadamasa zmierzwił mu włosy i odpowiedział półuśmiechem.
- Tym razem wygrałeś - powiedział i wziąwszy taczkę, na której przywieźli z Sagarą ekwipunek, skinął na Rin'a. - Pomożesz mi ją ładować do środka.
Chłopak zbladł.
- N-nie nie...! Sam się tym zajmę - zaoponował, łapiąc uchwyt taczki.
Akihito zmarszczył brwi.
- Ależ pomogę ci.
- Nie trzeba!
- Coś ty tak pobielał? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.
- M-może zobaczyłem... - mruknął Rin i ruchem głowy wskazał na miejsce, w którym kiedyś stała budka strażnicza. Akihito odwrócił się, a tymczasem Giermek zabrał się za ładowanie sprzętu.
Egzorcysta westchnął. Ten chłopak był niemożliwy do zrozumienia. Czasem czuł się przy nim jak staruch, a nie dwa lata starszy senpai.
- No nic - mruknął do siebie i wgramolił się na miejsce kierowcy, ciesząc się, że tym razem nie musi przepędzać z niego Sagary. Ponownie zwrócił się w kierunku ruin bramy wjazdowej i smutnym wzrokiem ogarnął astralne sylwetki duchów. Wyglądali jakby byli w swoim żywiole. Jakby nie zauważyli, że zginęli.
Rin wskoczył na miejsce z tyłu i uniósł kciuk do lusterka.
- No to ruszamy...!
Okumura błagał w duchu, by załadowani do bagażnika furgonetki Giermkowie potrafili usiedzieć cicho przez te minuty drogi, które im pozostały. Ogarniało go wiele sprzecznych uczuć. Właściwie co sobie myślał, biorąc ich ze sobą? Nie byli jego przyjaciółmi, ani nic w tym guście...! Nawet jeśli czuł do nich sympatię, nie sądził aby oni ją podzielali. Wiedział jednak, że nie jest im obojętny i serce w nim rosło na tę myśl.
Len biegł uliczkami Kazuma-Shin, krew buzowała mu w żyłach, szumiała w uszach, a hałas kroków zastępowało bicie serca. Musiał się spieszyć. Zresztą w ciągu ostatnich dni nie robił niczego innego. Wiadomość o wyjściu Okumury ze szpitala wstrząsnęła nim samym. Już nie ma mowy o sprowadzeniu go do podziemi, w ramach układu z Graciarzami, ani nawet targowanie się z Katsuragim. Teraz wszystko przepadło.
Nie.
Nie wszystko.
Została jeszcze ona, zamknięta w ciemności i chłodzie Fornicari Astaroth. Cudem powstrzymał się od rozniesienia lokalu i przemienienia go w kupę drzazg, gdy pierwszy raz postawił tam stopę. W dodatku Kimiko nie pozwoliła mu się z nią zobaczyć. A musiał! Musiał upewnić się, że jest cała i zdrowa.
Jeśli informacja o zamieszaniu Gremory w pojawienie się Aniołów nie zainteresuje Graciarzy, to wyrwie im Harumi siłą. Nieważne przed jakim sądem będzie musiał potem stanąć. Pajmon i Gaap mu nie straszni.
Nagle zderzył się z kimś i stracił grunt pod nogami. Poczuł jakby wykonywał obrót w powietrzu, ale towarzyszył temu smak metalu w ustach i nieprzyjemny ścisk w żołądku. Zamortyzował upadek przedramionami i szybko się podniósł. Ten drugi nie miał tyle szczęścia.
- Kukułka do Gniazda, Kukułka do Gniazda - odezwał się z głębi uliczki głos - wkraczam do zachodniego sektora, już prawie mam Robaczka.
Egzorcyści.
Ten chłopak przed nim musiał być demonem, tak jak on. Wyglądał równie normalnie. Młody, najwyżej trzynastoletni, niski, blondyn z grzywką zafarbowaną na niebiesko, zielonooki z mnóstwem kolczyków w uszach, nosił czarny beret, a na szyi wisiała mu w strzępach peleryna. Krwawił.
Ruchem warg wypowiedział słowo: "Graciarze".
Chwilę potem uliczką biegła brunetka w mundurze Zakonu. Len rozpoznał w niej Nanase Kanzaki. Jej ręka wisiała na prowizorycznym temblaku, ona sama pociła się, dyszała i stękała, z obłędem w oczach szeptała do krótkofalówki, a raczej tego, co z niej zostało. W dodatku pewnie miała naładowany pistolet.
Kiedy tylko przeszła, Len pozwolił sobie na kilka gwałtowniejszych ruchów i wspiął się do śmietnika, w którym pozostawił demona. Nie rozpoznawał go, ale nigdy nie miał pamięci do ludzi.
- Imię?
- Aoi Yasunaga.
- Nie kojarzę - mruknął. - Zresztą nieważne. Co tu robisz?
Patrzył na niego błagalnym wzrokiem.
- N-nie wydasz... mnie?
Potrząsnął głową.
- Nie mam w tym interesu.
Chłopak pociągnął nosem.
- Zwiałem z misji... zostawiłem Hideyoshi samą... - wyszeptał. - Ale ja... chciałem się tylko uratować, uciec z tego wariatkowa... czułem się... obrzydliwie, ale nie mogłem zawrócić...
- Nie interesuje mnie twoja historia życiowa - warknął Len. - Co tam się dzieje?
- Oni... planują... - umilkł i skrzywił się z bólu.
Len z namysłem dźgnął go w ramię, a chłopak zakaszlał.
- Mów.
- Otworzyć bramę do Limbusu - syknął. - Chcą tam chyba wtrącić mieszkańców... i przejąć miasto... nie... nie jestem pewien. Najprawdopodobniej... za kilka godzin uderzy... na miasto...
Kitamura zaklął. Nie miał dużo czasu. Nagle zastygł. Chwila. Jeśli Iwao i jego armia wyruszą na miasto, to będzie miał drogę wolną, żeby wykraść Harumi... ostatecznie Graciarze z pewnością będą zajęci planowaniem kontrataku. Brak Rin'a utrudnił im kontakt z Zakonem, a więc będą rozdarci. Z pewnością nie upilnują dziewczyny!
- Potrafisz się przydać Aoi, jak na tchórza.
Wyszedł ze śmietnika, zostawiając rozgoryczonego Yasunagę za sobą. Nie miał w interesie grać dobrego samarytanina. Nigdy taki nie był, więc po co zmieniać się na siłę? Nie zbawi świata.
Uśmiechnął się.
Ale za to mógł potępić ludzi żyjących w nim.
Pogonił w kierunku pociągu, który wjeżdżał na peron przy akompaniamencie wrzasków Banshee. Witała go jak zwykle przeciągłą arią o, cytuję: "małych kutasach zwanych ptaszkami", po czym klasycznie huknęła: "CHOO, CHOO, MOTHERFUCKERS" i zjechał w dół.
Najbliższy właz i najkrótsza droga przechodziła tuż pod głównym placem i Graciarnią, ale dzisiaj było tam za dużo piekielnych istot, jak na jego gust. W swoim tempie, droga do Fornicari Astaroth powinna mu zająć około trzech godzin. Wiedział jednak, że najlepiej będzie zaczaić się i poczekać na rozwój akcji.
- Czy my właśnie przejechaliśmy Kanzaki-senpai?! - wykrzyknął Rin, wychylając głowę przez okno i obserwując ciemny kształt leżący na drodze za nimi.
- Nie mam pojęcia i nie chcę wiedzieć i nie stresuj mnie! - uciął Akihito, równie spanikowany jak reszta załogi. Po drodze udało im się złapać dwóch wolnych egzorcystów, biegających swobodnie po Kazuma-Shin, ale nie można powiedzieć, żeby byli w pełni rozumu.
- Szłaaa dzieweeeczka do laaseeeczka~! - śpiewali za Sagarą, który stwierdził, że najlepsze na rozluźnienie będą piosenki. - Dooo zieloneeegooo laseeczka...~!
- Czy oni mogą przestać?!
- Oni mają wstrząs psychiczny!
- I to ich upoważnia do jazgotu?!
- Nie, ale nie upoważnia ich również do ślinienia mojej głowy!
Na chwilę zapadło milczenie pełne biesiadnych pieśni.
- Goście z Polska, tfu... - Rin splunął sobie pod nogi.
Akihito westchnął.
- Nigdy więcej wsparcia Unii Europejskiej.
--------------------
'Bry, ja tu tylko przechodzę. Odkryłam, że mam jutro sprawdzian z historii z dwóch działów, więc niestety nie zdążyłam zrobić dłuższego rozdziału. Wam to akurat przeszkadzać nie powinno, bo nie wszyscy przepadają za moimi długimi rozdziałami.
Tak by sprecyzować - to nikt.
Wieeem, długo nie pisałam i strasznie się rozleniwiłam, do tego stopnia, że zapomniałam fabułę własnego opowiadania //headshot
Nie wchodząc w szczegóły - ten rozdział jest okropny, ale na nic więcej nie było mnie stać. Przeglądałam notatki i czytałam po łebkach stare rozdziały. Pożal się Boże, jak ja wymyślę coś własnego... Trudno, życie. Mniej więcej rozpracowałam akcję na następne rozdziały i wiem jak się co skończy.
Swoją drogą, zastanawiam się, czy macie jakieś pomysły na paringi w tym opowiadaniu?
Bo przyszła mi fantazja, żeby połączyć kilku bohaterów w pary - w dalekiej przyszłości. I tak, możliwe są paringi yaoi, yuri, czy cokolwiek, wedle uznania. Przyznam sama, że jeśli chodzi o yaoi to mam faworytów (chociaż yaoistką, fujoshi, jak zwał tak zwał - nie jestem).
To do zobaczenia.
Mam jeszcze trochę do roboty w tym miesiącu, ale postaram się sklecić chociaż jeden lub dwa rozdziały - azaliż w lipcu nie będzie mnie w Polsce przez dwa do trzech tygodni, więc wszystkie plany idą w pizdu.
Nie powiem, zszokowałaś mnie długością tego rozdziału xd tak czytam i czytam i koniec... xd żeby sprecyzować nie mówię że to źle (dobrze też nie) ucz się ucz na ten sprawdzian i powodzenia :D
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału. Wyszedł naprawdę fajny :) A co do paringów... marzę by wreszczie było Harumi&Rin :P
Weny życzę :*
Twoje opowiadanie jest uzależniające. Ciągle chcę więcej, więcej i więcej...
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny :)
Co do paringów to również chciałabym Harumi&Rin