niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział XXXIX - "Północ"

Patrzmy jak ono płonie 
Patrzmy jak ono płonie
Patrzmy jak to miasto spala świat


Patrzmy, jak to miasto płonie
Ze skraju nieba na szczycie świata
Aż nic z niego nie zostanie
Patrzmy, jak to miasto spala świat.

Suki wzięła głęboki wdech, gdy zegar na wieży zaczął wybijać północ. Kultury: amerykańska i europejska rozprowadziły swoje przesądy i legendy po całym świecie, pieczołowicie wmawiając wszystkim, że godzina dwunasta w nocy zwiastuje nadejście zła. To godzina mroku, przebudzenie duchów, demonów, potworów kryjących się pod łóżkiem i sennych mar zaglądających przez sypialne okna.
Po tym co przeszła, co widziała i spotkała, trochę trudno uwierzyć, że wciąż przejmuje się tymi zabobonami. Jednak fakt, że znalazła się w towarzystwie wampira, poruszającego się niemal bezszelestnie, nie pomagał ani trochę. Wiedziała, oczywiście, że Shigure Kennedy to jeden z najprzyjaźniejszych rodzajowi ludzkiemu (i demonicznemu) krwiopijców, ale nie potrafiła powstrzymać drżenia ciała.
Może to atmosfera budynku tak na nią wpływała?
Akademia Prawdziwego Krzyża była istnym arcydziełem architektonicznym, była hybrydą wielu zachodnich stylów budownictwa, przy czym projektant zdawał się czerpać najwięcej z gotyku. Wąskie i Wysokie, ciągnące się od ziemi niemal pod sufit okna, co drugie wypełnione kolorowym, misternym witrażem, były jedynymi źródłami światła. Blask księżyca w pełni rozjaśniał ciemne korytarze, o podłodze pokrytej ułożonymi w szachownicę, czerwono-granatowymi płytkami. W mroku nie dało się dostrzec wszystkich detali ścian, ale ich płaskorzeźbe zdobienia rzucały wystarczająco cienia by jednocześnie przerazić i wprawić w zachwyt. Pod ścianami stały czasem drobne, białe, gipsowe fontanny dla uczniów, oraz rzeźby postaci i ludzi, których Suki nie znała, przypuszczała, że większość to reprodukcje, ale wyjątkowo udane. Oprócz nich, korytarze przecinały ławki i stoliki, do siedzenia służyły jeszcze specjalnie przygotowane do tego parapety okienne. Wszystkie pomieszczenia były podpisane, na czarnych tabliczkach z wygrawerowanymi, złotymi literami - po angielsku, japońsku, chińsku, hiszpańsku, francusku, niemiecku, interskandynawsku i rosyjsku. Taka liczba słów w różnych językach była przytłaczająca. Suki zastanawiała się, czy dyrektor nie wierzy zwyczajnie w kompetencje uczniów i ich znajomość angielskiego czy też zwyczajnie chce by poczuły się pewniej, wchodząc do poszczególnych pomieszczeń?
- Nie jesteś zbyt rozmowna, hm? - mruknął naczelny Graciarz.
- Żartujesz chyba sobie - odparła szeptem, Suki. - Jesteśmy na terytorium wroga, nie bardzo jest JAK rozmawiać... a nawet jeśli, to nie ma O CZYM - dodała po chwili zastanowienia.
- Rozmowa pomaga - Shigure wzruszył ramionami i uśmiechnął się ciepło. Suki z niemałym zaskoczeniem skwitowała, że wampir ma dołeczki w policzkach. 
Potrząsnęła głową. Krwiopijcy już tacy byli. Przystojni i kuszący, a Shigure nie należał do wyjątków, pomimo że jego dieta składała się w większej mierze z surogatu krwi, który wytwarzał sam na dużą skalę. 
Nienaganne rysy, owalna twarz, wyraźnie kości policzkowe, pełne, koralowe usta, lekko haczykowaty, wąski nos, nieco zabiedzona od przebywania w podziemiach, blada cera, oraz oczy, dwa opale w oprawie jasnych rzęs i ramówce równie jasnych brwi. Wszystko w nim było jasne - nawet głowę okalała chmurka włosów spiętych w kucyk o barwie platynowy blond.
- Napatrzyłaś się? 
Shigure z przekąsem wybudził ją z transu i dziewczyna gwałtownie odwróciła głowę w kierunku okien. Może nieco zbyt gwałtownie. Zatrzepotały tłuste włosy, a jej skórę pokrył lekki rumieniec, widoczny tylko okiem wampira, stworzenia, które winno wyszukiwać w ciemności źródła ciepła - bo gdzie ciepło, tam ludzka krew.
- W porządku, dobrze wiem, jak wyglądam - zaśmiał się Shigure, a na jego twarzy zagościł leniwy uśmieszek. - Na czym to ja skończyłem, nim moja uroda odebrała ci zdolność swobodnego procesowania myśli? - mruknął.
- Nie pochlebiaj sobie.
- Złotko, pochlebiałem sobie jakieś pięćset lat temu, gdy to wszystko było dla mnie jeszcze nowe, wtedy całkowita uwaga niewiasty takiej jak ty była dla mnie czymś nadzwyczajnym, ale teraz...? Nic specjalnego! - parsknął Kennedy, posyłając Suki znaczące spojrzenie.
Przemilczała tę uwagę. Nie żeby ją jakoś specjalnie ruszyła ta uwaga, ale wolała się dalej nie kompromitować. Shigure był mistrzem gierek słownych, drobne potknięcie i miał z ciebie całkiem wyrafinowaną pożywkę na najbliższych kilka dni.
Westchnęła i uderzyła się w czoło.
Byli na cholernej misji, od której mogły zależeć losy całego miasta, a ona bała się durnej kompromitacji przed pięćset letnim wampirem... Naprawdę jest aż tak płytka?!
- Hm? Coś nie tak? - zaniepokoił się Shigure i zatrzymał na chwilę, by nasłuchiwać.
Potrząsnęła przecząco głową.
- Powinniśmy ukrócić pogaduszki i bardziej się przyłożyć - wyjaśniła Suki. Nie zrażając się rosnącym na twarzy wampira grymasem, mówiła dalej: - Przede wszystkim, nie wiemy czy Iwao już tu jest, a zależy nam na czasie... - urwała, czując jak dziwny dreszcz przechodzi jej po plecach. Obejrzała się do tyłu, ale prócz swojego cienia nie dostrzegła niczego. Drgnęła. Gestem kazała Shigure się przesunąć, stali centralnie w strumieniu księżycowego światła.
- Obecność lub nieobecność Iwao to dwa warianty, które dają nam różne możliwości - wtrącił wampir. - Jeżeli już tu jest, to całkiem prawdopodobne, że wie o naszej obecności.
Ruszyli ponownie, przyciskając się bliżej ściany.
- I co wtedy?
- Wówczas całkiem pewne, że jesteśmy w potrzasku.
- Bo nasłałby na nas Królów... - Suki obejrzała się przez ramię, ale gdy poza oddalającym się księżycowym blaskiem i ciemnością nie dostrzegła niczego, ponownie zwróciła się do Shigure. - Najlepszym wyjściem byłoby wtedy...
- Odejście z honorem - Shigure przewrócił oczami. - W takiej sytuacji nie ma dobrego wyjścia. Jeżeli napadną na nas, to mam do ciebie prośbę, Suki.
Poczuła jego dłoń na swoim ramieniu i cudem powstrzymała się przed odruchowym odsunięciem się.
- Biegnij do gabinetu dyrektora i zajmij się Iwao.
- Ale...
- Wszyscy wiemy, że tylko ty temu podołasz Suki. Tylko ty możesz spojrzeć mu w oczy bez ogródek, tylko ty możesz z nim porozmawiać bez natychmiastowej groźby śmierci. On cię nie zabije.
- To nieprawda! - krzyknęła i odepchnęła go ze złością.
Stała pod ścianą, wsłuchując się głośny huk jaki wydaje ciało przy zderzeniu z posadzką. Otworzyła usta i zaraz je zamknęła, w ciemności nie widziała swoich dłoni, wkroczyli w część korytarza, w której nie było widać już nic poza błyskiem czerwieni w oczach Shigure i złowieszczego mroku.
Nagle poczuła jak coś ściska ją w żołądku, a po chwili chłód ogarnął jej ciało, oddech słabł.
Otworzyła oczy szeroko, mając wrażenie, że alabastrowe gałki opuszczą jej oczodoły.
- Natsume-san? - wyrzekło coś jej ustami.
Shigure był z powrotem na nogach, stał w bezruchu, uważnie nasłuchując czegokolwiek, ale wszystko co wychwycił to urywany oddech Suki. Zacisnął zęby, a abnormalne kły zaczęły wysuwać się z kryjówek dziąseł. Odbił się od posadzki z trzaskiem obcasów i dopadł Suki, przyciskając dłoń do jej klatki piersiowej. Powietrze wyleciało z jej płuc zaskakująco szybko i dziewczyna przez chwilę stała tylko dzięki sile uścisku Shigure. Jej oczy rozszerzyły się do rozmiarów filiżanek.
- Spróbuj złapać oddech - polecił Shigure, po czym wyjął z kieszeni coś owalnego.
Suki osunęła się na ziemię w dramatycznych spazmach, próbując zmusić układ oddechowy do swobodnego przepływu powietrza. Chłód ją opuścił pozostawiając miejsce dla ciepła. Wzięła największy wdech jaki dała radę.
Shigure przesunął dłonią po okrągłym kamieniu i momentalnie korytarz w promieniu dziesięciu metrów oświetlił blask tak intensywny, jak gdyby ktoś zaklął promień słońca w latarce.
- Zabiłby mnie bez wahania... - wychrypiała Suki, po chwili, gdy jej oddech zaczął zwalniać do normalnego stanu.
Shigure pokręcił głową.
- To nie on.
- Tak czy siak, zabiłby mnie, nic dla niego nie znaczę i nigdy nie znaczyłam, wszystko do czego mnie potrzebował to namierzenie Harumi Karamority i... jak to 'nie on'? - zdumiała się Suki.
- Spójrz.
I dziewczyna posłusznie powiodła zbolałymi oczami wgłąb korytarza, czując jak z każdą chwilą coraz bardziej ogarnia ją strach. Sunęły po ścianach, skakały po płytkach, zwisały z sufitu, tańczyły swój pokręcony taniec, nic nie mówiąc.
Cienie.
- Kageki.

Aoi powoli wracał do formy, może wpłynął na to brak kojącej obecności Suki, a może zwyczajnie nawał roboty sprawiał, że nie mógł myśleć o niczym, co jak dotychczas spotkało go w Kazuma-Shin.
- Na tamten budynek! - pisnęła Chinatsu, wskazując spadzisty dach bloku mieszkalnego. Aoi skoncentrował wszystkie swoje myśli i zmysły w jednym punkcie, ściskając dłonie obu dziewczyn. 
Sekundę później niemal wykonał szpagat, lądując na złączu blach, na samym grzbiecie dachu. Wypuścił dłoń Kimiko i otarł pot z czoła. Coraz bardziej go to męczyło. Kilkanaście samotnych teleportacji nie mogło się równać z dwudziestoma potrójnymi. Tracił rachubę, ostatnio Chinatsu straciła wstążkę, a zaraz potem zniknął sweterek Kimiko.
- Dobrze - przytaknęła Fuwa, a jej głos brzmiał zaskakująco materialnie, biorąc pod uwagę, że kilka godzin temu mieli problemy ze znalezieniem jej choćby stała tylko krok od nich. Wraz ze wschodem księżyca jej ciało stawało się coraz prawdziwsze.
W innej sytuacji pewnie nie dałoby mu to spokoju, ale teraz bardziej liczyło się co innego.
Po miejscu, w którym wcześniej stali pozostał tylko wulkan ognia. Przełknął ślinę. Gdyby coś poszło nie tak, to mogliby być oni, przystawka ze smażonego chochlika, zapiekanego ducha opiekuńczego i posypki z ducha.
- Dzielnica oczyszczona z cywilów - skonstatowała Kimiko, swoim czujnym wzrokiem ogarniając okolice. - Większość albo kryje się w piwnicach, albo ewakuowała się do bezpiecznej części miasta.
- Lub zmierza ku Kazuma-Shin - wtrąciła cicho Chinatsu, drżąc ze strachu na samą myśl, co ludzi może tam spotkać.
- Jest w ogóle coś takiego jak 'bezpieczna dzielnica'? - prychnął sarkastycznie Aoi, próbując opanować niepewną nutę w głosie.
Kimiko uśmiechnęła się do niego.
- Powinniśmy się stąd zmywać - rzuciła. - Ci masowcy - jak określali nowych Aniołów Rozpaczy - może i nie są tak mądrzy jak pierwotni, ale zdecydowanie niebezpieczni.
- Gdzie następny przystanek?
- Okugawa - zarządziła.
Aoi westchnął, to pochłonie dużą część jego energii. Rzucił ostatnie tęskne spojrzenie w kierunku gmachu akademii wznoszącego się na horyzoncie. Miał nadzieję, że Suki radzi sobie równie dobrze co oni... no i Shigure oczywiście. Nie trafiło im się łatwe zajęcie. Pomimo iż nie znał żadnego boga, w duchu szeptał skleconą na poczekaniu, błagalną modlitwę do jakichkolwiek istniejących sił wyższych, aby wzięły tę dwójkę w opiekę.

- Uwolnienie Diabelskiego Narzędzia... - wyszeptał Takahiro, patrząc przeciwnikowi prosto w oczy. - Nagrasagiel oprowadzał Mojżesza po czeluściach piekła! - wykrzyknął i bez problemu rozproszył ostrzem włóczni nadchodzącą falę płomieni i ruszył na Króla, bez chwili zastanowienia.
Assess zacisnął zęby i uskoczył przed ciosem o szerokość włosa. Przedramieniem zatrzymał kolejne uderzenie kosy i kolejne, po czym wymierzył płonącego kopniaka w podbrzusze Takahiro. Egzorcysta zachwiał się, ale nie upadł, w jego oczach lśniło coś innego, coś nowego. Nie trzeba było geniusza, by się domyślić, że to Nagrasagiel.
Chłopak wykorzystał chwilę wahania Assess'a i naparł ponownie, wykręcając włócznię tak, że jedną połową blokował ciosy, a druga, z lśniącym ostrzem sięgnęła brzucha Króla. Jednak ten i na to miał swoje sposoby. Ogień wytrysnął z ziemi między nimi i Takahiro był zmuszony szybko odskoczyć, jednocześnie wymachując bronią zdążył drasnąć przeciwnika w ramię. Ukrył uśmieszek i skulił się oczekując ataku, ten jednak nie nadszedł. Minęła dobra chwila, ogień przygasał, a Króla gdzieś wcięło.
Takahiro poczuł ucisk w żołądku, śpiew Nagrasagiela w jego głowie również stał się złowieszczy. W ostatniej chwili opanował się by wyczuć drżenie powietrza w swojej okolicy. Przyzwany upadły anioł przejął kontrolę nad ciałem i mechanicznie zablokował nadciągający atak rozpalonych pięści Króla, przyciągnął go do siebie i okręcił łańcuchem, po czym kopnął w brzuch, rozplątując. Przeciwnik wylądował na ziemi, Takahiro rzucił się ku niemu z ostrzem w gotowości, ale ten przeturlał się, uciekając przed ostatecznym ciosem. Łańcuch wydłużył się ponownie i Kinoshita okręcił część wokół swojego ramienia, czyniąc z włóczni przedłużenie ciała.
- Nagrasagiel oprowadzał Mojżesza po czeluściach piekła... - powtórzył po raz kolejny Takahiro, rzucając się do ataku - gdy ten tkwił wśród mąk, krzyków i cierpienia, chociaż dobry w źle po uszy zanurzony... z miłosierdzia Pana obnażony... Poznaj łaskę Najwyższego... Najwyższego Kręgu Piekielnego! - wrzasnął i przez wyrzuconą z dłoni Króla falę płomieni, rzucił się niewzruszenie, przygryzając palec wskazujący do krwi. Przesunął po ostrzu dłonią i pokryło się płomieniami, ogniem równie błękitnym, co niebo w letnie południe.
Assess patrzył z przerażeniem, jak nieubłaganie szybko ostrze włóczni egzorcysty zbliża się do niego i choćby nie wiem jak próbował, nie potrafił wykrzesać choćby iskry więcej. Dopiero w ostatniej chwili zauważył formujący się w miejscu rozdartego materiału na brzuchu znak i domyślił się, dlaczego draśnięcie tak ucieszyło jego przeciwnika.
Mimo to, nie zamierzał się poddawać i wybiegł Takahiro naprzeciw, szykując się do uderzenia. Nie zginie w płomieniach, z nich powstał, z nich się narodził, były jego mocą i sojusznikiem.
Pozwolił by ostrze przeszło przez jego brzuch, po czym przycisnął dłonie do klatki piersiowej egzorcysty i wrzasnął ile sił miał w płucach:
- PŁOŃ!
I nagle uderzyła go fala gorąca.
Zobaczył, że jego dłoń staje się czarna, a skóra odpada z niej grubymi płatami, po czym nie zostaje nic poza zwęglonym szkieletem.
- Kafcjel - powiedział ktoś i było to ostatnie, co Assess usłyszał, nim poczuł ukłucie w czaszce. Uczucie to stopniowo przeradzało się w ból przypominający stopniowe miażdżenie ciała walcem, aż w końcu stał się zbyt ostry... i wszystko urwało się w kluczowym momencie, niczym niewidzialna nitka łącząca ciało ze świadomością. Utknął w ciemności.
Takahiro patrzył jak z dziury powstałej w głowie jego wroga unosi się para i coś jeszcze, coś co może być namacalnym śladem istnienia duszy, ale nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. Nagrasagiel w jego głowie zanucił cicho inne anielskie imię: Sraosza i pełny obraz pojawił się w głowie egzorcysty.
Wydobył swoją broń z ciała, a raczej tego co z niego pozostało, Assess i odsunął się, aby odesłać Diabelskie Narzędzie. Przez cały czas skupiał swój wzrok na sylwetce podtrzymującej zwłoki. Jak zwykle Nagrasagiel niechętnie powrócił do medium, głośno zawodząc w umyśle Takahiro, że chłopak musiał przyklęknąć, bo kręciło mu się w głowie. Dobrze wiedział, że takie nieregulaminowe przyzwanie jeszcze się kiedyś o niego upomni i w najbliższym czasie nie będzie miał lekko. Jeżeli Pajmon i Gaap wezwą go przed Trybunał po raz kolejny, to znaczy że ma przesrane.
- Poradzisz sobie? 
- Tak, Yukio - przytaknął, podnosząc wreszcie wzrok znad swoich butów. W jego brązowym spojrzeniu nie było już ognia Nagrasagiela. - Swoją drogą, nie spieszyło ci się z tym powrotem - zauważył, oskarżycielsko wskazując go palcem.
Okularnik potrząsnął głową.
- Gdybyś wiedział, co wyrabia się u Grigori, to inaczej byś na to patrzył - odparł. - Wróciłem i to się liczy. Jaka jest sytuacja?
Takahiro podniósł się z ziemi przy jego pomocy i przywrócił włócznię do wersji kieszonkowej. Przez chwilę udawał zamyślonego, poszukując jakiejś zabawnej riposty, ale jedno spojrzenie na Yukio odebrało mu ochotę na żarty.
- Beznadziejna - przyznał Kinoshita. - Ale nie bardzo mam czas na pogaduszki, muszę... stracić kilka żyć, aby uratować masę innych - oznajmił, ani na chwilę nie tracąc kontaktu wzrokowego ze swoim młodszym kolegą.
- Rozumiem - powiedział Yukio Okumura, nie dając po sobie poznać, czy w ogóle się przejął. - Wiadomo już coś o planach Iwao Kagamiyi? Straciłem kontakt z centralą jakoś przedwczoraj, brak raportu tylko przyspieszył nasz powrót.
- A więc potrzebowaliście AŻ TAKIEGO pretekstu? - prychnął Takahiro. - Nie wystarczyły: spalony szpital, zawalone dormitorium, zastraszeni na śmierć uczniowie, gruzy, zgliszcza i trupy?!
Yukio westchnął.
- To nie czas i miejsce na takie tłumaczenia, Kinoshita!
Takahiro zamilkł. Gdy Okumura podnosił głos, to znaczy, że sprawa jest dość poważna. Nawet jego anielska cierpliwość nie znosiła niesubordynacji żołnierzy.
- Nagonka - wykrztusił po chwili Kinoshita.
- Co takiego?
- Wykorzystują swój arsenał by zagonić jak najwięcej ludzi w stronę Kazuma-Shin i Shizume City, nie wiem co kombinują, ale mi się to nie podoba - odparł. - Próbowaliśmy nawiązać kontakt z Rin'em i Akihito, którzy mieli zorganizować desant na terytorium wroga i dać nam cynk, co do sytuacji, ale straciliśmy łączność.
Twarz Yukio ściągnęła się, jakby chłopak zjadł miskę cytryn. Sama wzmianka o braku komunikacji z jego bratem wystarczyła. Takahiro nie chciał go posądzać o samolubstwo, bo pewnie sam by się tak zachował, ale wymagał profesjonalizmu. On również nie otrzymał ani jednej wiadomości od Nanase, a jednak nie przedkładał jej nad wszystko co ważne. Może i nie świadczyło to o nim dobrze, jako jej chłopaku, ale wojna toczyła się innymi prawami niż miłość.
- Kiedy ostatnio z nimi rozmawialiście?
- Przedwczoraj, gdy z Akihito mieli wartę, a potem wszystko trafił szlag. Pojawienie Astarotha trochę zaabsorbowało naszą uwagę.
- Co z nim?
Takahiro zmarszczył brwi.
- Z Rin'em?
Yukio westchnął.
- Z Astarothem do jasnej cholery, myślisz, że jestem aż takim egoistą?
- Przeprasz... to jest - NIE. Egh, prawdopodobnie wciąż pustoszy centrum miasta, musiałem się stamtąd usunąć ze względu na Królów... zanim zapytasz, tak nazywamy tych Podpalaczy. Walczyłem przeciwko Astarothowi z Yuzuru, ale nie za dobrze nam szło... - skrzywił się na to wspomnienie. - Nieźle ją zranił, mnie tylko drasnął - mruknął odsłaniając gnijące zadrapanie na nodze. - Pojawił się Katsuragi i na pewien czas zdjął Króla Zepsucia, na tyle że udało nam się zebrać rannych... Yuzu zniknęła, zostałem sam, pojawiły się ghule i lykanie, no i kurwa ich mać, Królowie... zwiałem tutaj. Skontaktowałem się ze składem Kouri i... nie pamiętam jego imienia... oni, ach tak! Odpierają ataki Astarotha na magazyn broni w Hanakago-Shin...
Yukio zmrużył oczy i zamyślił się głęboko. Takahiro znów poczuł powracający ze zdwojoną siłą, pulsujący ból w głowie i świeża porcja krwi zalała mu prawe oko. Zapomniał już jak dostał od Assess podczas ucieczki. Zaklął w duchu. Teraz żałował przyzwania Nagrasagiela. Nawet jeśli przysporzyło mu to szybszego zwycięstwa, nie czuł się z tym dobrze. Właściwie mało co czuł. Adrenalina sprawiła, że przestał myśleć o rwaniu w prawym boku. Kaszlnął i spieniona krew wymieszana ze śliną stworzyła piękną plamę na chodniku, tuż obok kałuży wnętrzności dawnego Króla - Assess.
Yukio zauważył to i zaoferował swoją pomoc, ale Takahiro machnął tylko ręką.
- Zostaw mnie, są ważniejsze rzeczy - syknął. - Naprawdę muszę ruszać, jeśli sztab Kouri dotrze tam przede mną, to będą kłopoty. 
- Jak myślisz, czemu Astaroth zapędził się tak daleko od centrum? Dlaczego w ogóle pojawił się w centrum? - wtrącił nagle Yukio.
- He? Mam trochę ważniejsze rzeczy do roboty, niż główkowanie, wiesz? - rzucił, wpół-obrócony Takahiro. 
- To jest ważne - odparł młodszy egzorcysta, z namaszczeniem. - Wiadomo na pewno, że jego pojawienie się, nie jest przypadkiem. Również agresywne zachowanie Smółek jest podejrzane - zatoczył rękami kręgi.
Gdy przebywało się wśród nich długo, człowiek zapominał o istnieniu tych drobnych demonów. Takahiro musiał zmrużyć oczy by dostrzec ich sporą ilość latających bez celu wokoło.
- W tej chwili są dość spokojne.
- Bo nie ma ich pana w okolicy - uściślił Yukio. - To Astaroth wydaje im polecenia, ale jest ich za dużo żeby mógł kierować wszystkimi na raz, zresztą nie ma takiej potrzeby. Kontrola umysłu działa też na pewne odległości. Smołkami manipulować łatwo, ale po co wykorzystywać wszystkie?
- Nooo, żeby pokryć większą część miasta...
- Zadaniem Astarotha było zrobić zamieszanie, rozdzielić przygotowane oddziały, osłabić je jak tylko się da, a potem?
- Robić co chce? Więc po co pcha się do magazynu broni? Przecież to znaczy, że wciąż próbuje uderzyć w nasze słabe punkty. Co jeśli następnie pójdzie załatwić szpital polowy?
- Pomyśl logicznie, Kinoshita - przerwał mu Yukio. - On próbuje odwrócić naszą uwagę.
- Ale od cze... Kazuma-Shin.
Yukio skinął głową.
- To na tym miejscu powinniśmy się skoncentrować.
- Co wtedy będzie z cywilami? Szpitalem? Magazynem?
Młodszy egzorcysta pokręcił głową, ale jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Zniknął nieprofesjonalizm i troska o zaginionego brata.
- Czasem trzeba coś poświęcić, nieprawdaż?
Umilkł, czując jak jego gardło wiąże się w ciasny supeł. Odwrócił się na pięcie i nie mówiąc nic więcej, odszedł, trzymając się za bok. Yukio również go nie wołał. Powiedział, co chciał powiedzieć i oboje mieli swoje priorytety. Takahiro musiał doprowadzić do końca to, co sam zaczął. Yukio też miał swoje cele. Kinoshita nie był pewien jakie, ale wiedział, że sobie poradzi.

Opowieść Takary przerwało pojawienie się najmniej spodziewanego w tej chwili gościa. Właz kanalizacyjny odskoczył i całą ulicę rozjaśniło czerwone światło. Rin gestem nakazał swojej drużynie odwrót, ale w tym samym momencie spod ziemi wyskoczyła złota czupryna i zaskakująco znajomy, podbity futrem czerwony sweter Len'a Kitamury.
Płonącego Len'a Kitamury.
Rin przełknął ślinę. Widok czerwonych płomieni od wielu tygodni nie zwiastował niczego poza nadchodzącą katastrofą. Jak mógł zapomnieć wybuchu Len'a w sali konferencyjnej? Jakimś cudem nigdy nie wydała mu się podejrzana zbieżność, że ogień wykorzystywany przez wcielenie Ziz'a jest tak podobny do płomieni Aniołów Rozpaczy.
- Kitamura - syknął Rin.
Chłopak odwrócił ku niemu głowę. Jego prawy policzek przecinało głębokie zadrapanie, oczy były spuchnięte i nabiegłe krwią, indykując wyjątkowo intensywną sesję płaczu. Rin'owi ciężko było uwierzyć, że Len potrafi uronić choć łzę, ale postanowił pominąć to milczeniem.
- Okumura - skonstatował spokojnie blondyn. - Cóż za niespodzianka...
- Nie udawaj zaskoczonego, dobrze wiedziałeś o misji - przerwał mu Rin. 
- Wiedziałem? - uniósł jasną, nadpaloną brew, całym ciałem lądując na ziemi.
- Wiedział? - szepnął Renzou, przy uchu Rin'a.
Chłopak podskoczył i odruchowo zamachnął się, ale Shima zablokował jego cios swoją khakkharą.
- Ta, właściwie sam nie jestem zaskoczony, że go tu widzę. Jakiś czas temu odwiedził mnie w szpitalu i opowiedział o jakiejś grupie rebeliantów z Shizume City... Bałaganiarze?
- Graciarze Shigure Kennedy'ego - poprawił go skrupulatnie Len. - Dzięki pomocy z zewnątrz udało im się odbić Harumi Karamoritę i ukryć w bezpiecznym miejscu. Dlatego tak bardzo zależało im na twojej obecności. Nie zgodziłeś się, więc...
Egzorcyści osłupieli (może poza Cyrilem i Konradem, których pierwsze zaskoczenie minęło i zaczęli dyskutować o przepisach na knedle). Rin i Renzou spojrzeli po sobie, ten pierwszy poszukując wzroku porozumienia, z kolei drugi zwyczajnie szukał potwierdzenia tej zaskakującej informacji.
- T-to prawda? Jesteś pewien...? Maj-mają Karamoritę... w bezpiecznym miejscu? - wydukał Rin.
Len skończył doprowadzać swoje ubranie do porządku i skrzyżował swoje rubinowe spojrzenie z błękitnym Okumury.
- Co do pierwszego - absolutnie, obiecałem im współpracę tylko z tego jednego względu - odparł blondyn. - Z kolei jestem bardziej niż pewien, że w podziemiu bezpieczeństwo jest pojęciem abstrakcyjnym.
- Eee...
- Nie jest bezpieczna - westchnął. Odwrócił wzrok, udając że interesuje go zniszczony szyld dawnej kwiaciarni. - Wcześniej trzymali ją w tymczasowej kwaterze, spelunie na jednym z najgłębszych poziomów Shizume City - Fornicari Astaroth, ale obecnie? Przestałem wyczuwać jej obecność dobry tydzień temu - zacisnął zęby. - Postanowiłem jednak, że odegram szaradę do końca i dopełnię swojej części umowy.
- Więc... ona może być wszędzie? 
Rin skrzyżował mocno palce i zagryzł dolną wargę, próbując powstrzymać rosnącą w nim panikę. Bał się. Pierwszy raz, wiedział to na pewno, bał się o jej zdrowie. Wcześniej zawsze zrzucał te odruchy zmartwień na karb swojej sympatii do ludzi, współczucia, lub nawet litości.
- Nie.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak głośno odetchnął, dopóki nie spojrzał na podejrzanie uśmiechającego się Shimę. Szybko zasadził mu kuksańca w żebra.
- Wiem, gdzie jest...
- Świetnie, to na co czekasz? Prowadź, zaraz się nią...
- Jej ciało - dokończył Len.
Cyril i Konrad umilkli.
- Żartujesz sobie... - zaczął Rin, czując narastającą w nim wściekłość na blondyna, gotowy by rzucić się na niego i zdjąć ten głupi wyraz z jego mordy. Gdy nagle poczuł czyjąś ciężką dłoń na ramieniu.
- On mówi prawdę - powiedział Takara. - Jej ciało tam jest, ale gdzie reszta, tego nie wiem nawet ja.
- 'Tam'? - powtórzył za nim niepewnie Shima.
Takara zrobił najbardziej niespodziewaną w tej chwili rzecz i bezceremonialnie zerwał jeden z rękawów swojej koszuli. Trzeba powiedzieć, że wybrał sobie doprawdy idealną chwilę żeby pokazać im... kilkanaście par oczu pokrywających jego rękę od barku aż po dłoń.
- Widzę ją i to wszystko - odparł, rozprostowując ramię.
- Hyakume - skonstatował z lekką dozą zdziwienia w głosie, Len. - No, tego to się nie spodziewałem, a więc 'widzisz', tak?
- Hanyou - uściślił Nemu, drugą dłonią podsuwając do góry grzywkę - nie posiadam trzeciego oka, jak większość z mojego gatunku, ale owszem, widzę.
- Erm, nie chciałbym wyjść na głupka...
- Już wychodzisz - prychnął Len.
Rin posłał mu mordercze spojrzenie.
- Ale co to znaczy, że 'widzisz'?
- Tyle co mówi definicja słownikowa i więcej - rzucił zagadkowo Takara.
Pacnął się w czoło i pokręcił głową, ale nie mówił nic więcej, szybko zdjął marynarkę i rzucił ją Nemu, zastrzegając, że zwyczajnie nie ma ochoty dłużej patrzeć mu w oczy, bo dostanie kręćka. Potem spojrzał na Kitamurę.
- Możesz się przydać - stwierdził.
- Och, doprawdy, Einsteinie? 
- Skończ już z tym, nie jesteś nią.
Len zacisnął zęby, ale nic nie odpowiedział.
- Pójdziesz z nami, do Torunia... to jest, Torun-Shin, mamy się tam niedługo spotkać z grupą Akihito i przegrupować, wtedy opowiesz resztę swojej historyjki na dobranoc i zadecydujemy co dalej - oznajmił nie dając mu czasu na protesty i zwrócił się do reszty drużyny: - Dobra, kompaniaaa! Ruszamy. Nie mamy czasu do stracenia. 
- A i owszem, możliwe, że jutro wszystko wyleci w pizdu - mruknął Len.
Rin zmarszczył brwi.
- O tym powiesz później. Idziemy.
Szli szykiem dwójkowym, na samym przedzie Okumura i Kitamura, za nimi w sporej odległości od siebie - Shima i Takara, a na samym końcu - co niekoniecznie przypadło Rin'owi do gustu - Cyril i Konrad. Miał tylko nadzieję, że spokój i ogłada Czecha nieco utemperują tego, tfu, Polaka-Cebulaka. Tymczasem on sam próbował nawiązać jakikolwiek zalążek komunikacji z Len'em. Okazało się to jednak trudniejsze niż znalezienie mięsa w kotletach McDonald's.
Len był nie tyle cichy, co zwyczajnie nietowarzyski, włożył w uszy słuchawki, jakby nie przejmował się, że w każdej chwili może ich coś napaść. Dlatego nasłuchiwanie padło na barki Rin'a i jego nadnaturalnego słuchu. Starał się nie irytować, ale sama prezencja Kitamury była nie do zniesienia. Jakby znów towarzyszyła mu Harumi. Inna Harumi, bardziej milcząca, bardziej nieludzka i bardziej niesympatyczna. Zastanawiał się, co będzie gdy już ją spotka. Czy trauma zmieni ją w zupełnie obcego człowieka? Czy znów będzie tą wredną, sarkastyczną i inteligentną dziewczyną co kiedyś? On nie czuł się tym samym chłopakiem, jakim był jeszcze dwa miesiące temu. Miał wrażenie, że pomimo swojej impulsywności, spoważniał. Może oszalał? Według słów Yuzuru, serum szaleństwa nigdy nie uda się całkowicie wypłukać z jego organizmu. Przynajmniej przestał słyszeć te głosy. Powiedział o nich Saburocie Inoue kilka dni temu. Był zdziwiony, zmieszany i odpowiadał półsłówkami, mimo wyraźnego zaniepokojenia pocieszył go, że to efekt przejściowy.
- Podejrzanie spokojnie - mruknął z tyłu Cyril do Konrada, a ten odburknął, żeby nie zapeszał.
Rin musiał przyznać mu rację. To wszystko było niepokojące. Zauważył to jeszcze przed opowieścią Takary o dawnych dziejach Shizume City oraz pojawieniem się Kitamury, ale teraz ta cisza i spokój miasta go dobijały. Stanowiły zagadkę nie do rozwiązania. Budynki patrzyły na nich sardonicznie, śmiały się szczerbate okna, ziały puste oczodoły wrót.
- Torun-Shin już niedaleko - poinformował ich na tyle głośno, aby wszyscy usłyszeli. 
A to znaczy, że od momentu rozdzielenia minęło już kilka dobrych godzin, z jego obliczeń wynikało, że musi być już dobrze po północy. Gdzie ta godzina duchów? Potrząsnął głową.
- Ej, przypomina mi się taki odcinek Scooby-Doo - stwierdził głośno Konrad.
Rin odwrócił się, żeby go uciszyć, ale zamarł z wzrokiem wlepionym w coś za plecami Polaka. Zatrzymał się nagle, więc Renzou zajęty obserwacją gruntu nie zauważył tego ruchu i wpadł na niego.
- Hej, stary co jest? Czemu się...?
- Z jakiej racji myślisz teraz o psie rozwiązującym zagadki? - westchnął Cyril, obserwujący budynki po ich lewej.
- Bo tam w jednym odcinku tacy goście mieli statek widmo i wytwarzali mgłę przy użyciu suchego lodu i w ogóle, no i mi się skojarzyło.
Cyril zmarszczył swoje gęste, czarne brwi i zwrócił się do kolegi z pytaniem na czubku języka.
- Co... - urwał.
- Ludzie, tutaj nie ma wiatru, ani żadnych zjawisk atmosferycznych... co nie? - spytał Rin, chwytając Kitamurę za ramię i nakierowując jego spojrzenie na zbliżające się pokaźne chmurzysko mgły, zza której nie było widać już nic, nawet cieni lub sylwetek budynków, jakby zamykała wszystko w sobie, pożerała i trawiła do cna.
Len zdjął słuchawki.
- Takara, widzisz coś?
Młody hanyou zdjął marynarkę i pozwolił swoim oczom rozejrzeć się, ale po chwili pokręcił głową.
- Mógłbym spróbować jeszcze inaczej, ale musielibyście wszyscy zamknąć oczy.
Posłuchali go i odczekali, aż pozwolił im znów patrzeć.
- I jak? - spytał drżącym głosem, Shima.
- Nic - rzucił krótko Nemu, dopełniając powszechnej grozie.
Wszyscy spojrzeli na Rin'a oczekując jego natychmiastowej decyzji. Chłopak przełknął ślinę.
- Nie ma się co grzebać - stwierdził. - Torun-Shin już nie daleko, może kilka przecznic stąd. Jeśli pobiegniemy, może uda nam się zdążyć przed tą mgłą.
- Może być niegroźna... - wysunął podejrzenie Konrad.
- Lepiej dmuchać na zimne - odparli niemal w tym samym momencie Len i Cyril. Czech uśmiechnął się do blondyna, ale ten patrzył w inną stronę.
Rin przestąpił z nogi na nogę.
- No to, biegusiem...
Kiedy już zaczynali truchtać, Shima wciąż stał w tyle i przyglądał się chmurze.
- A co jeśli... - zaczął, ale umilkł po chwili. Nikt go nie słuchał. Może to i dobrze, lepiej nie krakać - pomyślał i dołączył do grupy, swoje czarne myśli zachowując dla siebie.


To jest do ducha, który tak obawia się dnia,
Jeśli odejdziesz, przyrzekniesz, że zostaniesz w moim cieniu?
Czy w moim cieniu odnajdziesz... światło?

---------------------------------------------
Mówiłam, że rozdział będzie pewnie późno i pewnie w ogóle się pojawi i pewnie nie wiadomo kiedy i że mam was dość i że mam was w dupie... o ile ktokolwiek to czyta. Ale serce nie sługa, a ja kocham swojego bloga i swoje opowiadanie - nieważne jak zryte jest, no i dostałam nagłego ataku weny, więc pomyślałam, że dobrze byłoby to wykorzystać.
I tak - znaleźliśmy się tutaj na końcu kolejnego rozdziału.
Mam nadzieję, że następny będzie już ostatnim z tej sagi.
Nadzieję... ta, zaraz wykraczę.
W sumie to tyle.
Nie wiem kiedy znowu walnie mnie promień weny i napiszę kolejny rozdział.
Ten mi się podoba - a jak rozdział mi się podoba, to znaczy, że innym się nie spodoba.
Yay.


4 komentarze:

  1. Mi się rozdział bardzo podoba, wiem, że nawalam z komentowaniem, przepraszam.
    Co do paringów to nie mam pomysłów :)
    Życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  2. (Przepraszam, że tu spamuję, ale chyba nie umiem czytać i nie widzę, gdzie spam ;__;)
    Z niezmierną radością informuję Cię, że Twój blog został dodany do nieba! Dziękujemy za wybranie naszego spisu i zachęcamy do informowania o nowych postach.
    Pozdrawiam,
    Yuriko~
    http://przestworzach-m-a.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Piszaj rozdizała, siostrzyczko, bo nie ma co czytać :p

    OdpowiedzUsuń