środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział XXXVIII - "Ni krew, ni kość, ni pył"

Próbuję zachować twarz,
W tej walce wewnętrznej,
Lecz to już koniec.
Jestem gotów na nadejście buntu,
Lecz ustąpię.
Podążałem ścieżką, prowadzącą na kraniec,
Lecz nie zapomniałem.
Strącony w czeluść, z niczym więcej do zaoferowania,
Na zawsze.


Gdy spadają anioły ze złamanymi skrzydłami
Nie mogę się poddać, nie mogę się złamać
Gdy wszystko stracone a światło dnia zanika
Chciałbym zabrać cię, byśmy żyli wiecznie.

Okazuje się, że nawet Konrad w obliczu niebezpieczeństwa potrafi być spokojniejszy od Akihito. O Cyrilu i Sagarze nie warto wspominać, pierwszy był cichy i opanowany z usposobienia, a drugi odreagowywał stres wygłupami, dzięki czemu w sytuacjach zagrożenia zachowywał się jak profesjonalista. Akihito to inna sprawa. Ten na co dzień spokojny, wesoły i sympatyczny chłopak pod presją stawał się tyranem, bez jakichkolwiek ludzkich skrupułów. Był w stanie zdenerwować się choćby dlatego, że ktoś w jego towarzystwie za głośno oddycha.
Rin nie winił go za to. Ostatecznie jego siostra została porwana, taśmy z obrazami jej tortur wyświetlano na telebimach od miesięcy, a od dobrych dwóch lub trzech tygodni nie było wieści o jej stanie zdrowia. Ostatni film dawał wiele do myślenia. Zbyt wiele.
Należy dodać do tego, że po jego starszej siostrze również słuch zaginął po zawaleniu się akademika - co z pewnością również go uderzyło. Na pewno nie tak mocno jak Rin'a, ale w mniejszym stopniu.
W dodatku - przypomniał sobie - nie ma w nikim oparcia. Yukio zniknął i wszystko jest teraz na barkach jego i Sagary, a ten... nie należy do najbardziej pomocnych ludzi na świecie.
Takie właśnie argumenty stosował w myślach Okumura, gdy Akihito - tonując odpowiednio głos - wydzierał się na niego i resztę Giermków z Akademii Prawdziwego Krzyża. 
Rzeczywiście - gratulował sobie w duchu - udało mu się otworzyć portal i wpuścić egzorcystów na teren podziemnego Shizume City, ale nie spodziewał się, że Izumo skorzysta z Pociągu Widmo, po dość... ostrej kłótni z Bon'em.
W każdym razie, wszystko sprowadziło się do ostrego opierdolu. Na szczęście to było już za nim i teraz musiał skupić się na czym innym. Mianowicie - próbach przekonania Renzou, że na tej głębokości nie musi obawiać się owadów.
- Zacznijmy od tego - mruknął - że jesteśmy na sztucznej wyspie, na środku zatoki. Dodajmy, że ze środowiskiem naturalnym jest w naszym mieście cienko, poza legendami o ogrodach nie można się spodziewać cudów...
- Nie wymądrzaj się kadecie, tylko drałuj! - zrzędziła Kutsushita, wyrywając się spod dłoni Takary, który zdawał się ją... uciszać? W każdym razie Cyril od dziesięciu minut skakał wokół niego z taśmą izolacyjną.
- Taa, właśnie... Ren, weź się w garść - klepnął Shimę po łopatce i wstał, gestem przywołując do siebie resztę składu, a więc Nemu, Konrada i Cyrila. Skład tej drużyny poważnie go dobijał. Wyglądało na to, że w ramach zemsty, Akihito zabrał dla siebie wszystkich najlepszych egzorcystów pod ręką.
Fakt, że prawdopodobnie pozabijaliby się, gdyby był w jednej drużynie z Bon'em lub Izumo, ale jednak czułby się pewniej, i bezpieczniej.
Kurikara zdawała się stawać coraz cięższa na jego ramieniu. A może to po prostu sumienie?
- Jest już siedemnasta - oznajmił Konrad, nieźle zaskoczony. - Fiu, fiu, szybko ten czas mija. Wypuścili nas na akcję wczoraj rano. 
- To nie tak szybko - bąknął Cyril.
- Ale zleciało! Myślałem, że jest jeszcze wcześnie.
- Latem czas płynie wolniej, dłużej jasno, krócej ciemno, nie wiesz nawet gdzie podziewają się te wszystkie godziny, co?
- No, a jutro już Boże Ciało... raaany, żal, że ominie mnie rodzinny obiad. Kuchnia mojej matki nie ma sobie równych!
- Z pewnością, ale najlepsze knedle to robi moja siostra...
Rin chrząknął.
- Przykro mi, że przeszkadzam w herbatce, ale chyba przeprowadzamy desant, czy się mylę?
Renzou za jego plecami pokładał się ze śmiechu, najwyraźniej doszedł już do siebie po tym, jak zmutowana biedronka próbowała pożreć mu palec, jeszcze dziesięć minut temu. Nie znaczy to, że uwierzył w wersję Rin'a o halucynacjach. Ta biedronka istniała! I gdzieś tu się chowała, czyhając na jego życie.
Rin potrząsnął głową, wzdychając. Naprawdę źle się czuł, będąc "tym poważnym". Wiedział, że podobny był cel Akihito - sprawić by spoważniał. Był poważny przez cały czas. Po prostu nie chciał być samotny. Spotkanie z przyjaciółmi z Akademii podniosło go na duchu. Wiedział, jakie jest ryzyko. Oni też wiedzieli, ale chcieli działać. Szkoda, że dorośli nazywali ich wolę walki "nieodpowiedzialnością" i kazali za nią srogo płacić.
Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że gdyby na miejscu Akihito stał Yukio, zachowałby się podobnie. Było to trochę dziwne. Zawsze mówił, że zdecydowanie wolał Tadamasę od swojego rodzonego brata, ze względu na pogodę ducha i większy luz. Ciekawe, jak zachowywałby się Akihito, gdyby za partnera miał Yukio? Czy też poddałby się stresowi? Czy zawsze jest ta jedna osoba, która nie wytrzymuje presji świata na swoich ramionach?
Nie chciał się o tym przekonywać, ale miał wrażenie, że im bliżej będzie spełnienia swojego celu, tym bliżej doświadczy podobnych uczuć.
- Idziemy dalej - zakomenderował po chwili.
Od dwóch godzin przeczesywali wschodnią część Shizume City i od około godziny nie silili się by jakkolwiek maskować swoje posunięcia. Oprócz epizodu ze zmutowaną biedronką nie wydarzyło się praktycznie nic. Rin sam w to nie wierzył.
Cisza tak dojmująca, że przerwać ją mogły tylko odgłosy walki z miasta, a i te niosły się echem przez długie kilometry i przybywały wytłumione. Powietrze tak ciężkie, że zdawało się obciążać barki. Miasto można by wziąć za opuszczone, ale coś w nim nie pasowało.
Atmosfera.
- Wszystko jest takie podobne - stwierdził Shima. 
- Faktycznie, infrastruktura jest dość zmodernizowana - przytaknął Cyril, na co obaj Japończycy przewrócili oczami. Obcokrajowcy zawsze używali tych najbardziej skomplikowanych i najmniej potrzebnych pojęć. - Wygląda na kilka dekad w przód, a z tego co słyszałem, ta dzielnica zapadła się dobrych dwadzieścia lat temu...
- Dwadzieścia siedem, w gwoli ścisłości - odezwał się nowy głos.
Wzrok wszystkich skupił się do Takary. Jego pacynka leżała na ziemi, cała oklejona taśmą, a spocony i dyszący Konrad przyglądał się chłopakowi w skupieniu, podczas gdy ten kurczowo zaciskał dłoń w pięść.
- Było to działanie celowe - kontynuował Takara. - Wcześniej Shizume City było osobnym miastem, jedynym właściwie. Lata później wyspa zaczęła się rozbudowywać. Ogółem obszar w całości był objęty eksperymentem rządowym. 
Rin drgnął. Kitamura wspominał coś o tym, podczas ich ponownego spotkania. Tylko napomknął, zdecydowanie bardziej koncentrował się na detalach misji Rin'a i osobie Harumi.
- Nazywano ten eksperyment, Projektem Królów.

Yuzuru upadała już w życiu nie raz. Nie sądziła jednak, że kiedykolwiek będzie się czołgać w rynsztoku, uciekając przed stadem ghuli. Nie było jednak czasu na wstyd. Kiedy to wszystko się skończy, zdusi jakiekolwiek poczucie godności w zarodku, flaszką czystej.
Najlepszy wynalazek ludzkości - stwierdziła w myślach - to spiryt.
Kto by pomyślał, że czysty alkohol, szkodliwy w skutkach dla zwykłych śmiertelników, jest idealnym medium przewodzącym duchową energię? Zapewne ci odpowiadający za nazewnictwo. Nazwać trunek "duchem"? Można? Można!
Dobiegło ją wściekłe szczekanie i wcisnęła się w załom ściany, licząc, że pomyje, w których wytarzała się przed chwilą, zamaskują jej zapach. Może nawet nie trzeba było do tego ścieków. Rana na ramieniu cuchnęła za dwoje! Yuzuru widziała, że jeśli w ciągu najbliższych kilku godzin nie dostanie profesjonalnej opieki medycznej, to może spodziewać się amputacji. Ręcznie wykonanej. Dobrze wiedziała, że nawet jeśli istnieje nadzieja zakończenia tej jatki w dwie godziny, to w pierwszej kolejności zajmą się ciężkimi przypadkami. Nikogo nie będzie obchodzić marna egzorcystka - pedagog szkolny.
Wilko-kształtne istoty cuchnące śmiercią przebiegły tuż przed nią, ślizgając się lekko na szlamie pokrywającym posadzkę studzienki deszczowej.
Wyszła gdy tylko ich szczekanie oddaliło się na bezpieczną odległość.
Rozejrzała się i bez namysłu postanowiła skierować się w przeciwnym kierunku. Klatka ściekowa była wyrafinowana, pokryta zdobieniami jakby miały się w niej odbywać co najmniej bale. Mephisto urządzał wszystko z rozmachem. Albo na całego - albo wcale.
Musiała wrócić na powierzchnię i walczyć ze wszystkimi, a co ważniejsze - powstrzymać nagonkę Iwao. Wykwalifikowany egzorcysta bez problemu zauważał prawidłowość w jego posunięciach. Może dlatego sytuacja była tak dramatyczna? Ich oddział stanowił zdecydowaną mniejszość wśród baraniego tłumu biegającego bez ładu i składu. Nie mają wyboru, tylko poddać się jego woli i czekać na rozwój wydarzeń.
Yuzuru nie wiedziała, jaki cel ma w tym Iwao, ale włos jeżył jej się na samą myśl.
Najprawdopodobniejszym scenariuszem była zbiorowa rzeź na mieszkańcach miasta.
Nie chciała tego oglądać, nie chciała by historia zatoczyła koło.
Znalazła właz na powierzchnię i wspięła się po drabince.
Miarowy tupot psich łap jasno dał jej do zrozumienia, że nie ma zbyt wiele czasu.
Popchnęła pokrywę i wychyliła głowę, gdy jednak napotkała wrogie, czerwone ślepia lykana, odskoczyła i grawitacja zrobiła swoje. Nie miała czasu na narzekania, chociaż przy zderzeniu z chodnikiem poczuła łzy pod powiekami. Rozcierając kość ogonową wstała i wskoczyła do koryta studzienki, woda sięgała jej do kolan. Zaczęła brnąć pod prąd.
Dobiegła do pierwszego zakrętu, gdy dostrzegła watahę ghuli. 
Bez namysłu wskoczyła do ścieków. 
Skoncentrowała całą swoją siłę na prądzie i po chwili jej ciało znalazło się w powietrznej bańce, która wbrew prawom fizyki zaczęła sunąć w przeciwnym kierunku do spływu. Uniosła głowę i zauważyła ciemne kształty skupiające się na chodniku. W bańce rozbrzmiał hukiem trzask. Pokrywa studzienki odskoczyła.
Świetnie, zaprosiła sobie lykana do towarzystwa. Lepiej być nie może.
Zastanawiała się, czy wszystkie dzieci Azazela są takie pechowe, czy to tylko ona.

Takahiro powoli opadał z sił, podobnie jak reszta Składu Ostatniej Szansy. Tak ich nazwał i tak zamierzał ich nazywać. Zostało ich sześcioro. On, Hidetaka Awashima, Ran Okata, Daichi Ikina, Maruo Oosawa i Manami Kousaka. Czterech mężczyzn i dwie kobiety, praktycznie ostatni na polu bitwy.
Stali w kręgu, stykając się plecami. Był wśród nich jeden Aria, trzech Dragonów, z czego jeden miał dodatkowo specjalizację Doktora, jeden Poskramiacz i jeden Rycerz z dodatkowym stopniem Poskramiacza. Współpraca szła im nie gorzej, niż zorganizowanym jednostkom, które ćwiczyły ze sobą dzień i noc.
Aria w centrum, chroniony przez Dragonów, jeden wyposażony w broń palną, drugi w kuszę. Rycerze są lepsi do walki w zwarciu, dlatego używając oodachi'ego i naginaty próbowali atakować zbliżające się demony. Doktor syczy na widok ich ran, ale nie może nic zrobić. Nie ma czasu na sentymenty czy przestrzeganie przysięgi Hipokratesa. Walka. Walka. Walka.
- Ikina, bierz go z prawej!
- Się wie Oosawa!
- Tercet na dwunastej, wyślijcie tam jakieś kitsune!
- Dzięki za ostrzeżenie, Kousaka, wezmę go... o... o kurwa, Awashima, idą na ciebie!
Takahiro posłał porozumiewawcze spojrzenie jedynej wolnej w tej chwili osobie, Poskramiaczce - Ran Okacie. Kobieta wiedziała co to znaczy. Jej chowaniec, Arachne usadowiła się na jej nadgarstku gotowa do akcji. Takahiro wyciągnął rękę, odetchnął i przesunął kostkę między palcami. 
- Na trzy...! - krzyknął i na moment wzrok towarzyszy skupił się na nim.
- Nawet o tym nie myśl, Kinoshita... - próbował powstrzymać go Awashima, ale już ruszył. Biegł za szybko by go zatrzymać, po przeciwnej stronie sunęła Okata. Naprzeciw nim wybiegła wataha ghuli, z ich przywódcą na czele. Ghul stopnia V to rzadkość w Assiah. Potrzebują zbyt wiele energii, by wychodzić poza Gehennę.
- Raz... dwa... - zaczął, czując, że to nie może się udać.
- Trzy...! - dokończyła za niego Ran, a Arachne na jej nadgarstku wypuściła gęstą sieć. Nicie były grube i przeplatały się ściśle, lepiły jak superglue i podobne też właściwości miały. Z sykiem sieć opadła na watahę.
Takahiro cudem zdążył wrzucić w nią swoją kostkę.
- ODWRÓT! - wrzasnął i rzucił się do ucieczki, ale kiedy skierował wzrok tam, gdzie wcześniej znajdowali się jego towarzysze, zobaczył tylko Oosawę i Kousakę, kurczowo trzymających się szyi wielkiego kitsune. Za nimi strzelały słupy szkarłatnych płomieni. - Awashima... Ikina... - wydukał, mrugając powiekami.
Poczuł chłodny dotyk na czaszce. Gdy próbował się odwrócić, mignął mu zielony wąż wymalowany na lufie. Przez myśl przebiegł mu obraz walczącego Hidetaki Awashimy. Jego przełożonego, jego przyjaciela.
- Jak... - wykrztusił w końcu, przypominając sobie o oddechu. - Dlaczego...?
- Wybuch, barbarzyńska pasja, spokojny zatarg - wybaczysz mi dopiero wtedy, gdy ujrzysz krew? - rozbrzmiał głos przy jego uchu, kpiarski i złośliwy ton, przypominający rechot samego czarta.
Czuł, jak wzbiera się w nim wściekłość. Sięgnął do pasa. Poczuł chłodną fakturę włóczni pod swoimi palcami. Usłyszał, jak Król odbezpiecza pistolet.

Wyjście zaproponowane przez Kimiko okazało się proste, a sama trasa trwała najwyżej dwie godziny. Na wyświetlaczu komórki Suki dostrzegła, że zbliża się dziewiętnasta. Ciężko było jej uwierzyć w upływ czasu. Nie zostało długo do rozwiązania w dzień Zesłania Ducha Świętego. Pięćdziesiątnica zbliżała się nieubłaganie.
Sunęli ciemnym, śliskim tunelem, przypominającym lufę działa. Właściwie był całkowicie okrągły, prawdopodobnie służył jako rura odprowadzająca nieczystości z miasta do zatoki. Brnęli po kostki w cuchnącej cieczy, wyczekując nadejścia wieczornego słońca.
Suki potknęła się, ale spocona dłoń Aoi'ego zaciskająca się na jej nadgarstku powstrzymała ją przed upadkiem. Rzuciła mu wdzięczne spojrzenie, ale nie mógł go zobaczyć. Nie tylko dlatego, że oczy Suki straciły swoją mimikę. Pochodnia była jedna, niosła ją Kimiko na czele. Czerwone światło stawało się coraz bardziej nikłe, w miarę jak oddalali się od Len'a, który odmówił pójścia z nimi. 
Z jakiegoś powodu wiedziała, że musiał tam zostać. Aura niesamowitej tęsknoty, desperackiego pragnienia, silnie emanowała z jego ciała. Nie rozumiała tego, ale najwidoczniej nie było jej to przeznaczone.
Właściwie ostatnio mało rzeczy mogła pojąć.
Choćby kurczowo zaciśniętej wokół jej nadgarstka, dłoni chłopca, który jeszcze jakiś czas temu szczerze jej nienawidził. 
Gdy tunel zaczął się rozjaśniać, palce Aoi'ego poruszyły się niespokojnie.
- Nie bój się - szepnęła do niego Suki, wolną dłonią gładząc jego ramię.
- Nie boję - syknął, ale w jego głosie brzmiała panika. - Nie chcę tylko skończyć jak Shinichi. Nie chcę... umrzeć. 
- I nie umrzesz - zapewniła go po cichu. - Jesteś Aoi Yasunaga, czy nie? Dasz radę uciec kiedy tylko któryś z nich wyciągnie rękę w twoim kierunku. Oślepisz go, odwrócisz uwagę, rozproszysz, ogłuszysz. To wystarczy. Poza tym jesteśmy jeszcze my...
Gwałtownie potrząsnął głową. Normalnie jego czupryna, niczym chmurka poruszyłaby się zgodnie, ale teraz niebiesko-blond włosy były mokre i posklejane od potu.
- Nie chcę walczyć jak tchórz - uciął z sykiem, powoli wypuszczając jej nadgarstek z uścisku.
Suki szybko splotła jego palce ze swoimi.
- Są różne rodzaje odwagi, Ao - odparła. - Jest jeszcze coś zwane 'rozsądkiem', jedni go nabywają, a inni się z nim rodzą.
- Nie chcę skończyć jak Shinichi - powtórzył Aoi.
- Wiem.
- Ale chcę być taki jak on.
Na to nie znała już odpowiedzi, więc tylko mocniej ścisnęła jego rękę. Ten enigmatyczny chochlik potrzebował poukładać sobie wszystko sam. Miała tylko nadzieję, że gdy odpowiednie szufladki zostaną przygotowane, Aoi wciąż będzie chciał z nią rozmawiać tak bardzo, jak ona z nim.
Ciemna sylwetka Kimiko otoczona była czerwoną poświatą gasnącej pochodni. Tuż obok niej przystanął Shigure, złota rękojeść szabli u jego pasa połyskiwała w świetle zachodzącego słońca. Chinatsu zatrzymała się nieco z tyłu, gorączkowo przekładając nici kłębka, który zawsze nosiła ze sobą.
- Jesteśmy - oznajmiła Kimiko, zataczając dłonią okrąg. Gdy promienie słonecznego światła padały na nią, stawała się praktycznie przezroczysta. - Plusem całego zamieszania jest brak straży w tym miejscu. Kilka miesięcy temu miał tu miejsce incydent z Białym Huraganem, który skutkował całodobowym nadzorem egzorcystów.
- Marne pocieszenie - westchnął Shigure, rozkładając nad sobą parasol przeciwsłoneczny. Jako wampir krwiopijca był z zasady stworzeniem nocnym, choć światło słoneczne nie mogło go zabić, to jednak przebywanie za długo w jego blasku mu szkodziło. 
- Zawsze jakieś - stwierdziła Suki. - Mamy jakieś konkretne plany?
- Nadrzędnym celem jest pojmanie Iwao.
- Co graniczy z cudem - dorzucił gorzko Shigure.
- Ale biorąc pod uwagę sytuację, powinniśmy w miarę możliwości pomóc cywilom. Z tego względu musimy dobrać się pod względem umiejętności. Chinatsu, ja i Aoi zajmiemy się leczeniem i ochroną śmiertelników.
- Ja? - zdziwił się chochlik, a jego twarz ogarnął wyraz czystego strachu.
Suki przeplotła ich palce razem, by go uspokoić.
- Pomożesz w dywersji. Twoje umiejętności mogą nam się przydać przy szybkiej ucieczce, lub gdy będziemy potrzebować odwrócić od siebie uwagę.
Spojrzał na Hideyoshi i z ociąganiem puścił jej dłoń. Widać było, że się waha. W jakiś sposób jego psychika powiązała osobę Suki z poczuciem bezpieczeństwa.  Myśl o opuszczeniu tej ostoi wydawała mu się nieprzyjemna. 
- To dobry wybór, Kimiko - odezwała się za niego Suki. - Zresztą jak zwykle.
Nachyliła się ku Aoi'emu i szepnęła mu coś na ucho. Chochlik zamrugał powiekami i przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. Skinął głową i zwrócił się do Kimiko z niemal neutralną postawą.
- Pójdę - oznajmił. - Będę robił co tylko w mojej mocy, aby doprowadzić misję do skutku, ale mam swoje zasady.
Brew Kimiko powędrowała w górę, ale ona sama uśmiechała się szeroko.
- Zamieniam się w słuch, Yasunaga Aoi-san.
Odchrząknął...
- A więc...

Zablokowała cios z góry, ale kopniaka z dołu nie była już w stanie zatrzymać. Runęła w mętną taflę kanału ściekowego. Po raz enty rozdarła stare rany i utworzyła pięćdziesiąt nowych, które piekły i śmierdziały zepsutym mięsem.
- No dawaj, dawaj! - ryknęła unikając ciężkiego cielska lykana lecącego w jej kierunku i kopnęła go w nerkę. - Pokaż swoją nienawiść, pokaż mi gniew, pokaż mi wściekłość! Pokaż jak bardzo nienawidzisz ludzkości! NO! Co tym razem zrobiliśmy?! - wrzeszczała, rzucając się na niego z pięściami. Okładała go zarówno materialnymi, jak i niewidzialnymi dla ludzkiego oka rękami. Z hukiem trzaskały kości żeber i twarzy.
- Co tym razem?! HM?! Niszczymy ekosystem?! Może globalne ocieplenie?! Wycinka lasu?! Zanieczyszczone rzeki?! Kłusownictwo?! - każde kolejne oskarżenie było pięścią rozgniatającą na paćkę kości trzewioczaszki lykana.
Oparła posiniaczone dłonie z pozdzieranymi, ropiejącymi knykciami na jego klatce piersiowej. Jej oddech zrównał się z jego oddechem. To samo powietrze przepływało przez ich płuca i ten sam tlen krążył w żyłach. Tak jak mawiała matka - stań się jednym ze swoim przeciwnikiem, ukochaj go jak siebie samego w ostatecznym momencie walki. Triumfu. Jego lub twojego. 
Głowa lykana poruszyła się, próbował warczeć, ale ból przejął kontrolę nad jego ciałem, pazury i sierść cofała się tam gdzie jej miejsce, kły zanikały, pozostał cuchnący oddech i przyjazna oku budowa ciała. 
Wstała i cisnęła nim o ścianę, a potem wrzuciła w wodę. Obserwowała jak bąble powietrza pojawiają się na powierzchni i z uporem oczekiwała. Plama szlachetnego, karmazynowego płynu rozlała się po powierzchni wraz z dziesiątkami przezroczystych baniek. Walczył. Wystawił głowę ponad taflę. Wytargała go za włosy i i wyciągnęła na brzeg i kopnęła w głowę, a potem w bok, odwracając przeciwnika na plecy. Tryumfalnie postawiła stopę w podkutym bucie na odcinku piersiowym kręgosłupa.
Uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Spróbuj mówić teraz - splunęła - lykanie! Pokaż jakiś cwany! POKAŻ JAKIE KRZYWDY WYRZĄDZIŁA CI LUDZKOŚĆ!
- Załatwiliście... - wykrztusił z trudem, a spieniona stróżka krwi wypłynęła z kącika ust. - Załatwiliście - powtórzył i próbował przełknąć ślinę - naszego... 
Yuzuru zastygła.
- Coś ty powiedział? - spytała cicho, jej głos jakby nagle przygniótł młot prawdy do kowadła obaw. Ton się obniżył, już nie krzyczała, brzmiałaby spokojnie, gdyby nie rosnące zdumienie. Docierał do niej sens słów lykana.
Usta rozciągnął mu uśmiech cierpienia, żałosny uśmiech pokruszonych zębów.
- Załatwiliście jednego z naszych... - powtórzył, tym razem pewniej. - Wyrwaliście mu serce i spaliliście ciało... potraktowaliście go jak śmiecia, chociaż niczego nie zrobił... naiwny chłopak, myślał, że ułoży sobie życie nikomu nie robiąc krzywdy, żyjąc w zgodzie z ludźmi... ale zapomniał, że oni bywają gorsi od wygłodniałych wilków...
- ŁŻESZ! - huknęła Yuzuru i zamachnęła się nogą, gdy wtem usłyszała zacięte powarkiwanie dobiegające z drugiego końca tunelu. Zaklęła siarczyście i podniosła się, skupiła całą siłę jaka jej pozostała na ciele lykana i umieściła go sobie na plecach.
W duchu próbowała przypomnieć sobie rozkład podziemi miasta.
- Zostaw... - charknął jej tuż przy uchu. - I tak już...
Nie dała mu się wyrwać i pobiegła w przeciwną stronę niż dobiegało szczekanie. Użerała się z ghulami już kilka godzin, podobnie z panem wilkołakiem. Ucieczka przez cuchnące kanały, pływając w studzience, przeciskając się przez wąskie tunele i rury odprowadzające nieczystości nie należały do najcudowniejszych przeżyć, ale dzięki sprytowi udało jej się zredukować watahę do 1/4 oryginalnej liczby.
- Nie zabiliśmy żadnego wilkołaka od ponad pół roku - powiedziała po chwili, majstrując przy zamku włazu awaryjnego. - Od pokoju pomiędzy wilkołakami a ludźmi zawartego w Los Angeles nie mamy nawet srebrnych kul w arsenale.
- ... Co...? - wydukał zdezorientowany lykan. Jego oczy były mgliste, ale z każdą chwilą, gdy rytm zwierzęcych kroków i ich nawoływania się nasilały, pojawiało się w nich zrozumienie.
- Nie pozwolę by w świetle porozumień umarł choć jeden wilkokształtny - wycedziła przez zęby Yuzuru. - Możecie nasrać mi na wycieraczkę, albo olać motocykl, ale przysięgam że z naszej ręki żadnemu z waszego stada nie spadł włos z głowy.
Wepchnęła go do pomieszczenia, w którym nie było nic prócz kamiennych schodów zakręcających ku górze.
- Przysięgam na Otchłań.
Oczy wilkołaka rozszerzyły się i momentalnie wyrwał się z otępiałego stanu. Przestąpił z nogi na nogę i wyciągnął rękę, chciał ostatnim ruchem sięgnąć tej szalonej kobiety. Poczuł jednak opór, coś napierało na jego klatkę piersiową. Było ciepłe i przyjemne, stopniowo rozlewało się po ciele. Obraz rzeczywistości wyostrzył się do granic możliwości. Znów poczuł krew szumiącą w uszach.
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
- Znajdź wyjście i powiedz swojemu Alfie, że pomyliliście wroga.
I nieważne jak bardzo pragnął rozerwać metal pazurami, ani jak bardzo cierpiała na tym jego wilcza duma i honor. Obowiązki Bety wzywały, a informacje zdobyte od tej dziwnej egzorcystki były szokujące. Potrząsnął głową i skulił się przy ziemi, przybierając wilczą formę. Zmrużył w ciemności swoje bursztynowe oczy i popędził co sił w górę schodów.
Nie mógł pozwolić by ucierpiało więcej niewinnych.

Królowie.
Istoty, które znał tylko z miejskich legend, eksperyment o którym szeptały między sobą żółtodzioby z oddziałów szkoleniowych, potęga, o której marzyli Spirytyści, tajemnica, której nie znał nikt. Rząd wiedział jak zacierać za sobą ślady. Palili wszystkie mosty.
Nie pamiętali, że kto ogniem wojuje - ten od ognia ginie.
Takahiro ściskał kurczowo włócznię, krew zalewała mu oczy i słabo już widział, wszystko dwoiło się i troiło. Przyległ ciaśniej do ściany budynku i uniósł krótkofalówkę, którą wydobył z munduru trupa. 
- Tu major Awashima, odbiór.
Przez długi czas słychać było tylko trzaski i niewyraźne strzępy ludzkiej mowy. Przesuwając się uważnie po okolicy miał nadzieję na lepszy sygnał, ale wiedział, że tym samym zwiększa szanse na to, że Król go znajdzie. Assess nie był w ciemię bity. Niektórzy Królowie rozpierzchli się po mieście, oszaleli z nadmiaru mocy, napędzani manią wielkości - palili i niszczyli wszystko co spotkali na swojej drodze. Assess był inny. On miał jasno obrane cele. Upatrzył sobie Takahiro i postanowił go upolować. 
- Kouri, zgłaszam się, odbiór - odezwał się niepewny, żeński głos po drugiej stronie słuchawki.
Takahiro rozejrzał się podejrzliwie. Udało mu się znaleźć w miarę opuszczony zaułek. Dobrych kilka przecznic od głównego zamieszania, fali śmierci i popłochu. 
- Gdzie jesteś? Odbiór.
- Hanakago-Shin, razem z kilkorgiem innych pilnuję tymczasowego magazynu broni, odbiór.
- Jakieś wieści z kwatery głównej? Odbiór.
- Żadnych, sir. Od pewnego czasu odpieramy ataki demonów z rodu Króla Zepsucia, Astarotha. Jakieś wiadomości z centrum miasta? Odbiór.
Przez chwilę milczał, ważąc swoje słowa, zastanawiając się, jak wiele może im powiedzieć.
- Potrzebujemy blokady na głównej ulicy, Katsugayi w dodatku nasz arsenał szybko topnieje. Na razie mamy pod kontrolą Króla Zepsucia, ale jego armia zmierza w kierunku Pałacu Chwały, jeśli zaatakują urzędy będziemy w kropce. Nie mamy łączności z biurem i nie wiemy czy ewakuacja przeszła pomyślnie. Odbiór.
Po drugiej stronie rozległy się szmery i trzaski. Ktoś krzyczał, ale nie na tyle wyraźnie, aby Takahiro to usłyszał. Po chwili w słuchawce rozległ się inny, męski głos:
- Jakie są rozkazy, sir? Odbiór.
- Każdy niech bierze po naładowanym kałachu i jakiej motyce, utwórzcie blokadę samochodową na Katsugayi i zabierzcie ze sobą tyle materiałów wybuchowych ile jesteście w stanie unieść. Jako zaprzysiężeni egzorcyści macie obowiązek być stuprocentowo posłuszni komendom przełożonego, mam nadzieję że pamiętacie o krwi, którą zbroczyliście certyfikat w dniu ukończenia nauki?
Nie powiedział odbiór, ale też nie skończył mówić. Po drugiej stronie trwała zawzięta cisza. Ani pisku, ani ryku, ani nieregularnego oddechu.
- Pamiętamy, sir - odrzekł mężczyzna, służąc za ciało zbiorowe. W jego głosie dało się słyszeć napięcie, ale również i gotowość do poddania się rozkazom.
- Nawet jeśli kazałbym się wam zastrzelić, zrobilibyście to?
Wiedział, że jego rozmówca toczy w tej chwili wewnętrzną walkę i Takahiro znał na wylot tę gamę uczuć. Jego samego prześladowała wizja planu, jaki sobie zgotował. Wiedział, że był szalony. Po prostu to czuł. I tym razem nie był to jeden z jego chorych dowcipów. To nie było udawanie trupa, wiedział, że jeśli ci ludzie rzucą się do walki to na pewno zginą. Nie powstaną z okrzykiem "Prima Aprilis!", a ciężar ich śmierci spadnie na jego barki.
- ... Tak, sir - głos mężczyzny wyrwał go z zamyślenia. - Zrobilibyśmy to, gdyż takie były rozkazy. W imię Boga, na złość Szatanowi... Odbiór.
Takahiro poczuł, jak jakaś niewidzialna dłoń ściska go za serce. Zastanawiał się, czy gdzieś w okolicy nie ma Yuzuru, która zwyczajnie robi sobie z niego jaja.
- Katsugaya, za godzinę, muszę pozostać na pozycji, więc chociaż ja będę was widział, wielce prawdopodobne jest, że wy mnie nie zobaczycie. Awashima, bez odbioru.
Nie czekał nawet na ich odpowiedź, wyłączył krótkofalówkę i podziwiał jej budowę przez kilka sekund, aż wyślizgnęła mu się z dłoni, zagryzł wargę i rzucił się złapać instrument, ale pochwyciła go inna dłoń... Dłoń czerwona, miejscami czarna, pokryta bąblami z płynem, o powykrzywianych pod dziwnymi kątami palcach.
- Proszę, proszę - parsknął Assess. - Piękne jest oddanie żołnierzy dla dowódcy, prawda? Zwłaszcza ta ślepa wiara w człowieka, który nawet nie jest tym, za kogo się podaje, czyż nie - oficerze Kinoshita?
Takahiro poderwał się na równe nogi i zaraz tego pożałował, ból w postrzelonym boku szarpnął nim i młody mężczyzna zgiął się w pół, kaszląc krwią.
- Nie powiem, żeby zależało mi na ich życiach, ale od mojej decyzji zależy powodzenie planu Iwao - rzekł Król. - Dlatego nawet jeśli mam przez to ocalić kilka marnych, ludzkich istnień, to zabiję cię, oficerze Kinoshita.
Takahiro dobył włócznię i rozłożył ją do pełnej długości, przekręcił obie części i uwolnił ze środka tajemnicze światło, które na moment zbiło stojącego przed nim Króla z pantałyku.
- Zobaczymy, Królu Assess - odparł zawzięcie młody mężczyzna, a włócznia rozdzieliła się na dwoje, połączone łańcuchami, z obu końców wyzierało ostrze.
- Ni krew, ni kość, ni pył - wyszeptał złowieszczo Assess.

Skoro narcyzm,
I samotność.
Czynią ze mnie szaleńca.
To masochizm,
destruktywność,
Czynią mnie mordercą.

----------------------------------------------------------
Jak to jest, że pod postami które naprawdę mi się podobają, nigdy nie ma komentarzy to ja nie wiem. Czasem zastanawiam się, czy to złośliwość losu, czy po prostu ja piszę chujowe rzeczy. W każdym razie ostatnie tygodnie były dla mnie tak demotywujące, że z rozdziału wyszło takie o gówno z pętelką. Co chwila miałam ochotę pisać inne opowiadania, ale wiecie co? Gówno, wzięłam się za to. I wyszło... nie wiem jak to nawet nazwać. Chciałam skończyć sagę, a wychodzi na to, że tylko zagłębiam się w jebane losy bohaterów.
Ja nie chcę naciskać, ale brak jakiegokolwiek odzewu z waszej strony jest dla mnie zwykłym sygnałem, że wszyscy mają w dupie to, czy piszę czy nie. Ostatecznie sama powiedziałam, że bez względu na komentarze - będę pisać. No, ale tu pojawia się problem jakości. 
Brakuje mi jakiegoś dopalacza (NIE, NIE MOCARZA), co by mnie od dna odepchnął.
Jak na razie środków brak.
Nawet nie mam siły pisać swojego komentarza do posta...

Ps. W następnym rozdziale (nie wiem kiedy się pojawi, w chwili obecnej nie mam najmniejszej chęci go pisać) będzie więcej Rin'a, możliwe, że większość akcji będzie na nim scentrowana. 
Ps. 2 Czy tylko ja polubiłam Takahiro?
Ps. 3 Widzicie tu jakieś paringi poza Haru x Rin (którym sram)? 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz