To jest do ducha, który tak obawia się dnia,
Jeśli odejdziesz, przyrzekniesz, że zostaniesz w moim cieniu?
Poczekaj Duchu Święty
Dalej, trzymaj mnie blisko
Lepiej uciekajcie, bo nadchodzimy.
To dzień rozliczenia.
- Nie zaatakują nas - stwierdził Shigure, swoim parasolem rozpędzając kłębiące się na ścianie cienie. - Jest coś z nimi nie tak, ale nie wyglądają na agresywne.
Suki nie wiedziała co myśleć. To był trzeci raz, kiedy napotkała Kageki, japońskie ayakashi-cienie, duchy perfidne i złośliwe, ale łatwe do opanowania. Te istoty stanowiły niesamowitą pożywkę dla szamanów-żółtodziobów. Wykonywały swoją robotę w zamian za swobodę i niewielką ilość mocy, bez zbędnego gadania i ociągania się. W dodatku mnożyły się na potęgę i zniknięcie jednego lub dwóch nie robiło większej różnicy. Pojawienie się ich znikąd na terytorium Akademii mąciło jej i tak znikome poczucie bezpieczeństwa.
Kageki w którego Shigure uderzył czubkiem parasola buchnął im w oczy zielonkawym światłem, po czym przemienił się w proch. Inne zaczęły wspinać się wzdłuż materiału i sięgać dłońmi jak mgiełka ku palcom wampira.
Graciarz trzepnął parasolem a te przeskoczyły z powrotem na posadzkę, kontynuując swoje dziwne pląsy. Blondyn uniósł brwi i przesunął butem po czerwono-zielonej szachownicy i zmarszczył brwi.
- Coś zauważyłeś? - spytała Suki, nie mogąca znieść już ciszy przepełnionej oczekiwaniem, jakby zaraz miało się coś wydarzyć.
- Moja droga - zaczął uroczystym tonem Shigure, ale pod ciężkim spojrzeniem Suki skrzywił się i kontynuował już normalnie: - Spotkałaś kiedyś Kageki, prawda?
- Tak - uniosła brew. - Ale co to ma do rzeczy?
- Dobrze więc wiesz, że nie są zwykłymi cieniami.
- No nie, ale...
- Mają postać materialną - wciął się Shigure. - Są stworzeni z mroku, ale ich ciała przypominają moje lub twoje, innymi słowy - ludzkie. Trójwymiarowe. Namacalne. Z kolei te...
- Są cieniami - dokończyła, a na jej twarzy odbiło się zrozumienie. Wyciągnęła rękę by musnąć tańczącego Kageki, a ten błyskawicznie owinął się wokół jej palca niczym pierścień i rozpłynął się w powietrzu. - Ale jak...?
- Przypuszczam, że ma to coś wspólnego z działalnością Iwao, ale mogę się mylić - odparł z westchnieniem Kennedy. - Nie dowiemy się tak tu stercząc. Czas mija, moja droga, czas mija - nakreślił czubkiem parasola świetliste litery w powietrzu.
1:23.
- Mamy już pięćdziesiątnicę - wykrztusiła Suki, otrząsając się z chwilowego transu.
- Na to wygląda.
Szybkim krokiem udali się wzdłuż korytarza, nie zwracając już uwagi na żadne Kageki. Nic nie mogło zakłócić ich misji. Wiedzieli, że to zwykły rekonesans i prawdopodobnie nie mają wystarczająco siły aby powstrzymać Iwao przed przejęciem centrum dowodzenia - o ile już tego nie zrobił. Mogli jednak trochę nadpsuć mu krwi i nie doprowadzić do ziszczenia się planów otwarcia Limbo.
- Zastanawiam się, jak naprawdę wygląda Limbus...
Gdy napotkała luminescencyjny wzrok Shigure zrozumiała, że powiedziała to na głos. Stary wampir nie zatrzymując się zmierzwił jej włosy i polecił by się nie martwiła. Twierdził, że przy odrobinie szczęścia nie będzie musiała się przekonywać. I wcale nie chciała, ale nie potrafiła powstrzymać ciekawości. Zastanawiało ją też, czy Kennedy coś o tym wie.
Potrząsnęła głową.
Pewnie nie. Był tylko wiekowym wampirem-graciarzem, a nie demonem. Czy krwiopijcy też Podróżowali? Czy też lądowali w Limbo? Wolała nie pytać. To nie był temat na ten moment. Nie sądziła by kiedykolwiek pojawiła się odpowiednia chwila.
Z zamyślenia wyrwał ją głos towarzysza:
- Nie zaprzątaj sobie tym głowy - polecił wampir. - To nie jest temat na tę chwilę.
Potrząsnęła energicznie głową. Myślała tak samo.
- Nie wiem czy chciałabym kiedykolwiek przekonać się o Limbo na własnej skórze - wymamrotała, odsuwając się od ściany gdy jeden z cieni pociągnął ją za spódniczkę.
- Właśnie to teraz robimy - skonstatował Shigure. - Zapewniamy bezpieczeństwo zarówno tobie, jak i całej populacji miasta... a kto wie, czy i nie okręgu.
- Okręgu?
- Ta...
Shigure nie odpowiedział, urwał gdy usłyszał brzdęk, tuż pod swoją stopą. Okręcił parasol w powietrzu, a z jego czubka dobyła się drobna wiązka światła. Metaliczny rezonans trwał ledwie chwilę. Suki śledziła wzrokiem plamkę światła, oszołomiona jego jasnością. W duchu skwitowała, że oprócz durnego nawyku gromadzenia staroci, Shigure ma też kilka praktycznych umiejętności. Co prawda podziwiała je już wcześniej, ale patrząc na świecący parasol, który służył również jako broń w nagłych przypadkach, nie mogła wyjść z podziwu. Nawet w swojej kawiarni, wampir miał mnóstwo dziwactw. Tworzył czasem coś z niczego.
- Klucze - powiedział nagle, przerywając ciszę.
Suki zdała sobie sprawę, że wstrzymuje oddech, więc wypuściła zgromadzone powietrze najciszej jak tylko potrafiła.
- Tylko do których drzwi? - spytała szeptem, ogarniając gestem długi korytarz, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność.
- Przy odrobinie szczęścia, do właściwych - stwierdził wampir. - Według planu przy wejściu na główny hol, Akademia jest zbudowana na planie prostokąta ze ściętymi bokami, a jej główna część, czyli budynek wewnętrzny to sześciokąt, gwiazda dawidowa. Tam powinno znajdować się wejście do gabinetu dyrektora.
- Czyli na razie chodziliśmy bez celu?
Shigure nie odpowiedział, milcząco wpatrywał się w mrok długiego korytarza.
- Nie, nie sądzę - odparł po chwili. - Sądzę, że cienie to pewnego rodzaju ostrzeżenie.
- Ale przed czym? - zdziwiła się Suki.
- Coś musiało się wydarzyć... Chyba, że...
Suki wpadła do biura, by zastać je puste.
Wprawdzie sam wystrój w innych okolicznościach przyprawiłby ją o palpitację, ale teraz wydawał się najmniej absurdalny. Wnętrze utrzymywane w różach, fioletach i czerwieniach zdawało się dziwnie kojące. Jakby najnormalniejsze ze wszystkiego co działo się do tej pory. I wtedy ją dostrzegła.
Młoda kobieta o włosach przypominających pasy czystego srebra. Były splątane i tłuste, od długiego braku pielęgnacji, ale wciąż wydawały się dziwnie dostojne. Podobnie jak jej oczy, niczym dwa talary, wielkie i okrągłe. Nawet ze skulonej pozycji, widać było że jest lekko przy kości, ale nie odbierało jej to wdzięku. Jedynie ewidentne zmęczenie pomieszane ze strachem, ściskające jej twarz ujmowało temu obrazowi. No i może fakt, że była związana i zakneblowana.
- K-kim... - wydukała Suki.
Kobieta pisnęła i zaczęła się szarpać, potrząsając głową na boki. Hideyoshi zmarszczyła brwi.
- O co ci chodzi?
Ta przewróciła oczami i rzuciła się do przodu. Knebel zsunął się z jej ust, ale w tym samym momencie dziewczyna poczuła tępy ból z tyłu głowy. Wystąpiła do przodu, a ciało ugięło się pod jej ciężarem. Sięgnęła do potylicy, by poczuć pod palcami coś lepkiego i zakręciło się jej w głowie.
- Kolejny intruz - powiedział za jej plecami jakiś głos.
Chociaż wypowiedział ledwie dwa słowa, sam ton był dziwny, jakby jego właściciel nie do końca przyzwyczaił się do wykorzystywania ludzkich narządów mowy. Suki spróbowała odwrócić głowę, choć wywołało to falę niemiłosiernego bólu.
- Nie rób jej krzywdy! - krzyknęła srebrnowłosa kobieta, najdźwięczniej brzmiącym głosem jaki Hideyoshi słyszała w całym swoim życiu. - Zo... zostaw ją...!
Suki zatoczyła się, czując jak nogi bez jej zgody uginają się w stawach. Grawitacja zwalała się jej na głowę, niczym lawina rozżarzonych węgli. W innej sytuacji przypominająca wijącą się dżdżownicę kobieta byłaby nawet zabawna - oczywiście o ile ktoś ma sadystyczne zapędy i lubi czarny humor - ale w tym momencie w oczach Suki wyglądała niczym sycząca plama wrzącej rtęci.
- Imię - wyrzucił z siebie głos z tyłu.
Suki utrzymawszy złudną równowagę ciała, odwróciła się. Obraz dzielił się na dwoje, troje, czworo i pięcioro, przypominał postawnego mężczyznę. Jego sylwetka była trochę smuklejsza w barach od Amirana, a jej właściciel garbił się i machał kończynami jak paralityk. Zmrużyła oczy. Nie wiedziała czy to efekt uderzenia, czy nieznajomy rzeczywiście krył się za cienistą mgiełką.
- Nazwij mnie po imieniu, Natsume.
Spętana piękność - Natsume - głośno zaczerpnęła powietrza i ponownie uderzyła o parkiet, a z jej ust wyrwał się cichy szloch.
Suki zauważyła w ręku szaleńca jakiś podłużny przedmiot, pewnie to czego użył by jej przywalić. Zastanawiała się, czy jest w pełni zmysłów. Miała dziwne wrażenie, że - NIE - i właśnie przeszkodziła w jakiejś scence zwyczajowej z gatunku drastycznej kłótni małżeńskiej, która tradycyjnie powinna zakończyć się sesją kilkugodzinnego stosunku zakrapianego BDSM.
Jednak karabela w ręku kolesia nieco psuła obrazek.
- Czy ja w czymś przeszkodziłam, albo ten...? Bo wiecie, weszłam to i wyjdę, mam... - pomacała się po kieszeniach i zdziwieniu zawtórował pulsujący ból w tyle głowy.
Jej słowa były jak płachta na byka, ekhm, yandere. Mężczyzna wystartował, machając karabelą jak różdżką do robienia wielgaśnych baniek mydlanych. Nie chciała się przekonywać czy z demonicznej krwi można takowe zrobić.
Wylądowała płasko na tyłku, tuż obok Natsume, wyciągnęła ręce przed siebie w obronnym geście, gdy białowłosy - co udało jej się dostrzec - szaleniec wciąż miotał karabelą. Dlatego dzieci nie powinny dostawać broni.
- Ejejejejej! - pisnęła. - Wolnego! Możemy to załatwić pokojowo i w ogóle! Ta pani powie twoje imię, ty przestaniesz wymachiwać tym... - urwała, gdy ostrze zatrzymało się na wysokości jej nosa i zrobiła zeza w kierunku lśniącego czubka - pięknym mieczem... a ja się stąd wyniosę! Słowo. Klucz mam, tylko chyba utknął z drugiej strony, także...
- Imię? - wyszeptał z nadzieją.
Na jego twarzy nie pojawiła się żadna zmiana. Zbladła opalenizna, ostre, przystojne rysy, migdałowe oczy były czarne i bez wyrazu. Przynajmniej w tym ostatnim mogła się z nim sympatyzować. Jej mimika pozostawiała równie wiele do życzenia.
Jednak ton głosu miał błagalny.
- T-ta... no imię. Jak się nazywasz?
- Jak się nazywam...? - powtórzył.
Obraz zaczynał blednąć, Suki przycisnęła palce do rany z tyłu głowy i syknęła. Ale to nie ból czaszki wyrwał z jej ust ten dźwięk. Obróciła się i wyrwała ramię spomiędzy szczęk Natsume. Otworzyła usta by krzyknąć coś niepochlebnego pod jej adresem, ale gdy napotkała srebrny wzrok kobiety, umilkła. Coś w nim sprawiło, że nie potrafiła wykrztusić słowa.
- Za żadne skarby nie możesz wypowiedzieć jego imienia - wycedziła przez zęby.
Jej powieki opuchły od łez, których słone krople wydrążyły korytarze w bladych, wychudłych policzkach. Mimo to, wydawała się piękna.
- Dlaczego? - odszepnęła Suki.
- Jak się nazywam...? - powtórzył przerażony białowłosy.
Suki powtórzyła pytanie, ale Natsume pokręciła tylko głową.
- Jak się nazywam?! - wykrzyknął na skraju rozpaczy.
Hideyoshi sformułowała w myślach kolejne pytanie, ale urwała je w połowie, gdy ostrze karabeli zatopiło się w jej ramieniu i dziewczyna wrzasnęła z bólu. Natsume rzuciła się by odepchnąć ją swoim ciałem i obie padły na podłogę. Ciężar srebrnowłosej przygniótł ranne ramię Suki.
- Zabierz mu broń i uwolnij mnie - poleciła Natsume.
- Natsume...! - krzyknął szalony mężczyzna, wymachując karabelą. - Natsume...! Błagam pomóż mi...! Błagam, uwolnij mnie! Natsume...! Imię, wypowiedz moje imię...! Natsume...! Natsume!
Wrzeszczał, a jego głos z każdym coraz bardziej desperackim zdaniem upodabniał się do pisku Bonnie Grant-Buchanan z pociągu widmo. Suki nie rozumiała logiki Natsume, ale postanowiła się jej posłuchać. W końcu tak uczyniłaby racjonalna bohaterka książki. Zawsze ufaj zniewolonemu, nigdy oprawcy - ci zazwyczaj mają nierówno pod sufitem.
Trzymając się za krwawiącą ranę, Suki wykonała regulaminowy ruch - podcięła mężczyznę, w wyniku czego karabela wypadła mu z dłoni i wbiła się w ścianę tuż przy drugich drzwiach do pomieszczenia. Dziewczyna poderwała się z podłogi i zataczając się pobiegła po miecz. Potem wróciła do Natsume, boleśnie szorując kolanami o posadzkę przy upadku. Wsunęła karabelę za sznur i zaczęła piłować, spazmatycznymi ruchami, przy pomocy samej zainteresowanej. W końcu przecięła ich na tyle, że Natsume sama się wyswobodziła. W tym zamieszaniu nie zauważyła, że cięła złą stroną. Świadectwo dały temu dopiero ślady na ubraniu - koszuli nocnej - srebrnowłosej kobiety.
Nieznany z imienia szaleniec znów stał na nogach, jego czarne oczy tkwiły w czaszce jak nieruchome punkty, podczas gdy głos skandujący nieartykułowane dźwięki skręcał się od bólu i rozpaczy. Szedł znów na nie, ale spod jego ciemnej skóry wyzierało teraz coś innego. To był mrok w czystej postaci.
Zupełnie jak cienie w korytarzu.
Suki powstrzymała wytrzeszcz oczu, nie chciała potem zbierać alabastrowych gałek z podłogi.
Pierś tego szalonego człowieka rozrywały jakieś inne ręce. Jednak nim zdążyło wydarzyć się coś więcej, dopadła go Natsume. Chwyciła za ramiona, przycisnęła do ściany i stanąwszy na palcach - pocałowała w usta, po czym odsunęła się i zwyczajnie wpatrywała w jego twarz, aż nadeszła zmiana...
Suki pogratulowała sobie wcześniejszego porównania do rtęci, bo właśnie w złudnie przypominającą żywe srebro, substancję zaczął przemieniać się ów nieznany z imienia osobnik. Natsume puściła jego ramiona i z odległości kilku kroków obserwowała dymiącą kupę srebrnej mazi.
Hideyoshi wzięła głęboki wdech i podeszła do byłej więźniarki. Jej krok był chwiejny i wiedziała, że sekunda dłużej, a straci przytomność, ale zawzięła się. Położyła dłoń na barku Natsume i ścisnęła. Reakcja była natychmiastowa. Gwałtownym ruchem srebrnowłosa zbiła rękę Suki, płonącym wzrokiem niemal wypalając dziurę w czaszce dziewczyny. Jednak stało się coś dziwnego. Suki skonstatowała, że ból w tyle głowy ustał, a w ramieniu pojawiło się przyjemne mrowienie. Stała tak i mierzyła się wzrokiem z Natsume.
Wyraz twarzy byłej więźniarki zmieniał się diametralnie z sekundy na sekundę, przechodząc od przerażenia, przez zdumienie, po niedowierzanie.
- Co... jak...?
Suki zamrugała powiekami.
- Nie rozumiem - powiedziała.
- Powinnaś... - zatoczyła ramieniem przestrzeń gdzie wcześniej stał białowłosy mężczyzna. - Powinnaś się stopić, tak jak Asmo... Kageshina... - wykrztusiła z trudem.
- Jak to...? Właściwie jak to zrobiłaś... ale, czekaj, ty... spojrzeniem?
Skinęła głową.
- Ja...
Rozmowę przerwało im głośne walenie do drzwi.
- Shigure...! - wyrwało się Suki.
- Ktoś z tobą jest? - Natsume zmarszczyła brwi. - Bez Klucza tu nie wejdzie. Nie ma szans, ten pokój jest...
W tym samym momencie drzwi ustąpiły, a na biurku z hukiem wylądowało ciało wampira, Graciarza - Shigure Kennedy'ego. Pozostawiał po sobie płonące karmazynem ślady na posadzce. Drogi mebel pękł pod ciężarem i impetem uderzenia, a blondyn leżał jak bez życia.
- Proszę, proszę - odezwał się nad wyraz znajomy głos. - Widzę, że ktoś już oczyścił nam drogę.
Wszedł do gabinetu, tuż za nim, krok w krok podążała świta Aniołów Rozpaczy, nieco rannych i bardziej pokiereszowanych niż ich pamiętała z ostatniego spotkania. Nic się nie zmienił...
- Nic się nie zmieniłaś, Suki - rzekł. - Uczynna i pożyteczna, jak zawsze - skonstatował z zadowoleniem, rozkładając dłonie w geście powitalnym. - Taką cię poznałem, zapamiętałem, i ukochałem.
Iulianna wyhamowała, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Amiran już na nią czekał, ostentacyjnie żując gumę, roztaczającą wokół niego aromat owoców leśnych. Jego ciemne włosy stały się matowe od długiego niemycia, a w oczach rzadko lśniło coś prócz nienawistnych ogników. Był zmęczony. Nie inaczej czuła się złotooka strzyga, dni śledzenia Iwao i prowadzenia śledztwa w ukryciu przed Miastem o Spokojnych Oczach, wyciągnęły z nich ile się dało.
- I? - spytał, nie podnosząc wzroku ze swoich butów.
- Egzorcyści są w Torun-Shin, podniosła się mgła.
- Czyli tak jak się spodziewaliśmy. Rozdzielą ich, za pomocą Słabego Ogniwa, część grupy skierują do centrum, a resztę wykończą pieski. To wszystko jest aż za proste.
- Dobrze wiesz, że to nie prawda - rzuciła ostro Iulianna.
Wiedział aż za dobrze. Plan Iwao był skomplikowany w swojej prostocie, nie wymagał jakiejś wielkiej manipulacji, był za to bardzo rozbudowany. W tej chwili Astaroth i jego świta, lykanie oraz armia Królów dobijali egzorcystów w mieście. Plan Graciarzy by wyprowadzić Harumi Karamoritę poza Kazuma-Shin nie wypalił, również pomysł sprowadzenia Rin'a Okumury było niczym podanie Iwao na tacy klucza do Limbo. Kimiko porwała się na iście desperacki czyn, udając się w samo ognisko bitwy, aby ratować co się da. Nie wiedziała, że tym samym pozostawia Shizume City bez obrony.
- Wszystko co nam pozostaje, to obserwować i zaatakować w odpowiednim momencie.
Amiran prychnął.
- Mam już dość tego pierdolenia - wycedził przez zęby. - Nic tylko się przyglądamy, brakuje mi kopania dup, pisków panienek, kopania dup panienkom, pisków potworów i alkoholu.
- Czyli wszystkich atrybutów herosa, brawo Herkulesie. Mógłbyś raz w życiu pobawić się w sprytnego Odyseusza, zamiast zgrywać mięśniaka?
- Robię to już wystarczająco długo, nie uważasz?
Strzyga zmierzyła go wzrokiem spod półprzymkniętych powiek.
- Wytrzymasz jeszcze chwilę. Nauczkę już dostał Tezeusz, który stracił czujność na chwilę.
Brunet uniósł brwi.
Iulianna uśmiechnęła się tryumfalnie.
- Zapomniał o zmianie żagli z czerni na biel, jego ojciec przestraszył się, że Tezeusz nie wypełnił misji i został pożarty przez Minotaura. Z żalu rzucił się z klifu.
Amiran skrzywił się jak po zjedzeniu cytryny i zapewnił gorliwie, że nie zamierza tracić czujności, jedyne czego mu brakowało to herosowania. Taką już miał naturę. To, że babilońscy bogowie bawili się nieco inaczej niż ci greccy czy rzymscy, nie znaczyło że nie przysługiwało im to samo prawo. Te wszystkie konwenanse wydawały mu się zbędne. Od stowarzyszania się z przegrańcami takimi jak Graciarze, wolał podróże i dobrą demolkę.
Dołączył do Iulianny, która wyciągała ku niemu ramię.
Niewiele czasu pozostało do właściwej Pięćdziesiątnicy. A wtedy, kiedy ich plan wejdzie w życie - czyli w drogę Iwao, będzie mógł już spokojnie wrócić do wymarzonego trybu życia.
- U nas to samo - potwierdził Akihito. - Ani żywej duszy, przerażająca cisza. Kiedy zauważyliśmy zbliżającą się mgłę, a was ciągle nie było zacząłem zastanawiać się nad sformowaniem grupy poszukiwawczej, ale... No cóż. Dobrze, że się znaleźliście.
Rin nie miał siły mu odpowiedzieć. Wciąż dyszał, leżąc na stercie żywych zwłok swojej drużyny. Ostatni odcinek dzielący ich od centrum handlowego - Torun-Shin był niczym mistrzostwa olimpijskie w sprincie. Mgła pożerała wszystko na swojej drodze i tylko cudem udało im się odnaleźć w niej Konrada, który jakoś zawieruszył się w całym zamieszaniu. Nawet Len wydawał się przejęty.
- Powiadasz? - wysapał. - No... faktycznie świetnie... - nabrał głośno powietrze i wypuścił je stopniowo, próbując uspokoić oddech. - Tylko pozostaje pytanie: Co teraz?
- Mamy kilka godzin na zastanowienie, nie szalej, Okumura - rzucił Bon spod okna.
On i Sagara podjęli się zadania obserwacji okolic, choć w tej mgle nie widziało się dalej niż na długość przedramienia.
- To kilka godzin może okazać się zgubne, Suguro - prychnęła Izumo, antypatyczna jak zwykle. Od kiedy się pojawili siedziała po turecku pod jednym ze słupów podtrzymujących halę. Musiała przedtem medytować.
Oprócz zgryźliwej dwójki, Akihito towarzyszyli też: Konekomaru i Arata. Pierwszy z dwojga wrócił z drobnego rekonesansu po galerii, gdy Tadamasa wrzaskiem powiadomił go o powrocie naszej Drużyny Pierścienia. Z kolei Sagara, jak już wcześniej wspomniano, udawał wartownika i grał samotnie w kółko i krzyżyk na okiennej ramie.
- Skoro świat wciąż stoi, to znaczy, że postoi jeszcze dopóki nie opadnie mgła.
- Nie byłbym tego taki pewien - mruknął Len, otrzepując ubrania z niewidzialnego kurzu. Jako pierwszy powstał z kłębowiska ciał i już regulował opcje swojego odtwarzacza mp3. - Gęsta, biała i nienaturalna.
- Czy ty coś insynuujesz? - spytał podejrzliwie Akihito.
- Ależ nie, nie... Może fakt, że Takara nie potrafi przez nią przejrzeć nie wystarczy sam w sobie, żeby was przekonać, ale mnie - owszem. Uważam, że to opary znad Praoceanu Limbo.
- P-Praoceanu...? - wydukał Konekomaru, poprawiając okulary zsuwające się z błyszczącego od potu nosa. - Masz na myśli wody stworzone u zarania dziejów...? Te w których pływają ryby mądrości? Te, z których narodził się Egyn?!
- To tylko pogłoski - wciął się Akihito. - Nikt nie potrafi potwierdzić istnienia Praoceanu, ani mu zaprzeczyć. Demony z Limbo strzegą swoich sekretów lepiej niż myślicie.
- No ja tam nie wiem - odparł Rin, przeciągając się - mnie przekonały. Ta mgła jest niepokojąca i nie uważam, żeby siedzenie w starej galerii miało przynieść nam coś dobrego.
- Może pojawią się widmowe galerianki?! - wykrzyknął entuzjastycznie Shima.
Jest tylko jedna słuszna reakcja na tego typu pytanie retoryczne.
- "Jak dasz się opętać, to zrobię ci loda"? - zasugerował Konrad.
Jednak nie wygląda ona tak.
- Ty właśnie tego nie powiedziałeś... co nie? - upewniał się Akihito, kiedy już przestał okładać się pięściami po głowie.
- Ciężko stwierdzić - mruknął Cyril. - Mam wrażenie, że opary tej mgły mogły zaszkodzić naszym układom nerwowym, a co za tym idzie również zmysłom i postrzeganiu świata.
- A to znaczy tylko jedno...
- ODSZKODOWANIE! - wykrzyknęli na raz Czech i Polak, chwytając się za ręce i skacząc jak ostro narąbani.
Reszta ekipy przyglądała im się w milczeniu, za cholerę nie rozumiejąc o co może im chodzić. Prawdę mówiąc jedynie egzorcyści z europejskiego wydziału Zakonu Prawdziwego Krzyża potrafiliby cieszyć się razem z nimi. Mało to wiedział, z czym na co dzień muszą się mierzyć.
- Reasumując - chrząknął Akihito. - Ponieważ w tej mgle i tak nic nie widać, najlepiej będzie, jeżeli wszyscy odpoczniemy godzinkę lub dwie, a potem ruszymy.
- Gdzie tym razem? - spytała za wszystkich Izumo.
- Centrum - oznajmił krótko, po czym oddalił się w kierunku skąd wcześniej przybył Konekomaru. Szybkim urwaniem tematu dał jasno do zrozumienia, że nie ma zamiaru mówić nic więcej, jednak najwyraźniej nie wszyscy to zrozumieli. Ledwie kilka minut później jego śladami poszedł Kitamura.
Egzorcystom nie pozostało już nic innego, jak zająć się na czas przerwy w akcji. Jednym przyszło to łatwiej, innym ciężej. Shima, jak to Shima, przyczepił się do Kamiki. Zirytowany ich zachowaniem Ryuuji zasugerował by się oddalili, doszło do scysji i koniec końców wyszło na jego. Konekomaru grzebał przy jakimś starym, elektronicznym gracie, Cyril i Konrad rozmawiali w kącie o swoich rodzinach, jedzeniu, mydle i powidle. Takara... był Takarą. Milczał nie robiąc nic specjalnego. Rin'owi musiało wystarczyć towarzystwo Bon'a i dziwnie cichego Sagary.
- Coś mi w tej sprawie śmierdzi - mruknął Okumura, rozsiadając się pod oknem.
- Może to twoje pachy? - podsunął Sagara. - Stary, kiedy ty się ostatnio myłeś...
W innej sytuacji może i by się obraził, ale tym razem musiał przyznać rację blondynowi.
- W sumie... ej... sam nie wiem. Znaczy w szpitalu urządzali nam prowizoryczną kąpiel i w ogóle, ale miasto ma odciętą wodę i jakoś nie było okazji... - uniósł ramię i wciągnął powietrze przez nos. Skrzywił się. - Ohooo, będzie śledź i rozjechany jeż.
- Zachowaj opisy dla siebie - warknął Suguro. - Nikt nie... Co do...
Rin poderwał się i wychylił głowę przez okno.
- Co jest?!
- Poczułem...
- Że... ale ja inaczej walę... Jak... SAGARA?!
- Sorry, nie mogłem się powstrzymać!
- No to już jest szczyt chamstwa, żeby cichacza sadzić tak z podpierdolki!
- To nie moja wina! Tak działają na mnie żelazne racje, mam wzdęcia od dobrych dwóch dni, nie mogę się skupić w tych jebanych toitoiach, a jak próbowałem gdzieś ukradkiem to Akihito powiedział, że mnie zaszlachtuje!
Przez chwilę trwali w milczeniu i smrodzie, ostentacyjnie obserwując białą i gęstą, jak mleko mgłę. Okumura udawał, że kroi ją paznokciem, a Arata wrócił do niedokończonej partyjki w kółko i krzyżyk. Tylko Ryuuji tak naprawdę obserwował drogę. Co prawda widział niewiele więcej niż dotychczas, ale miał wrażenie, że gdzieś w tej chmurze mignął mu jakiś ruch.
Wbrew przeczuciom, postanowił go zignorować. Równie dobrze mógł to być ktoś taki jak oni, zagubiony wędrowiec, uciekający przed nieznanym. Zamiast skupiać się na teoriach spiskowych, przysłuchiwał się rozmowie Sagary i Rin'a, na mniej określony temat. Od czasu do czasu dorzucał coś od siebie.
Nie wiedzieli, ile minęło, ale gdzieś tam, w dogorywającym mieście wstawał nowy dzień, w krwawym blasku dwóch słońc. Jedno z nich, lata świetlne od Ziemi, przeżyło już mnóstwo eksplozji. Drugie - powstało z wybuchu.
W końcu musiał nadejść przełom.
- Ej!
Z niższego poziomu dobiegł ich okrzyk Izumo i wszyscy, jak jeden mąż rzucili się, by dołączyć do niej i Renzou. Zdaje się, że nie tylko Rin'a męczyła ta bezwładność.
Kiedy zbiegli na parking, pierwsze co zauważyli, to stojący w wejściu Shima z khakkharą w dłoni, a za bezpieczną granicą - Kamiki, pochylającą się nad czymś. Na przód wysunęli się Rin, Akihito i Ryuuji, jako ci - poza Rin'em, wyłączając Konekomaru - najracjonalniej myślący z grupy.
- Zauważyliśmy, że mgła zaczęła się przerzedzać, a potem wypadło coś takiego, więc... - Izumo pokazała na otwartej dłoni kostkę z migającym, czerwonym punktem centralnie na środku boku.
Nim Akihito sformułował jakiekolwiek sensowne zdanie, Konekomaru wyrwał się przed szereg, zgarnął sześcian z ręki Tamerki i cisnął go najdalej jak to tylko możliwe. Uderzyła w nich fala gorąca, ale tylko się zachwiali. Izumo uchwyciła się ramienia Rin'a dla podpory.
- Oż cholera, ale od ciebie capi... - syknęła, odsuwając się szybko.
- Są ważniejsze rzeczy, niż zapaszek Okumury! - wykrzyknął Konekomaru, wymachując rękami. - Zdajesz sobie sprawy, że gdybym zgarnął tę bombę sekundę za późno to straciłabyś życie, a w najlepszym razie rękę?!
Nikt nigdy nie widział Miwy ogarniętego taką złością.
- Ej, stary uspokój się... - próbował Rin, ale Bon mu przerwał:
- Neko ma rację - powiedział, po czym zwrócił się do Izumo. - Czy ty w ogóle masz mózg?!
- Przesadziłeś...! Nie mogłam wiedzieć, że...
- Czy ty w ogóle nie oglądasz filmów?! Jesteś bez wyobraźni?!
- Wyobraź sobie, że nie snuję ciągle teorii spiskowych na temat wybuchających kostek!
- To może powinnaś zacząć?!
- DOSYĆ!
- To ON zaczął...!
- Gdybyś nie była taką idiotką...!
- Wiesz, Kamiki, Bon ma trochę racji...
- WYOBRAŹNIA!
- Nie ma prawa mnie obrażać!
- Gdyby nie Konekomaru to prawdopodobnie wszyscy bylibyśmy okaleczeni do końca życia!
- Ej, mam ochotę na pierogi.
- Ja to bym zjadł knedla.
- NIKT WAS O ZDANIE NIE PYTAŁ...!
- Ludzie... - próbował wtrącić Shima, ale jego głos zginął w gwarze kłótni. Jedynie Len, stojący obok niego, również spostrzegł odkrycie różowowłosego Giermka. Ziewnął tylko i wyjął z uszu słuchawki.
- Nie wnikam w logikę ich myślenia. To bezcelowe, skoro i tak za chwilę zginiemy.
Jednak jak grom, zbliżało się do nich zagrożenie, a mgła zamykała w swoich mackach. Dopiero gdy znalazł się przeraźliwie blisko, ziemia zadrżała a budynki zatrzęsły się w posadach. Len nacisnął kciukami wewnętrzną część swoich dłoni i z rękawiczek wysunęły się pazury.
Czerwone światełko było niczym otwarta rana.
Len puścił się biegiem w kierunku pogrążonej w kłótni grupy idiotów, nieświadomych nadchodzącego zagrożenia. Zastanawiał się, jak czworo z nich w ogóle zdobyło licencję egzorcystów - byli beznadziejni.
Tym razem postawił na efektywność, zamiast precyzji. Plusem tej broni była przede wszystkim poręczność w walce, oraz dość spory zasięg. Zawsze istniała szansa, że choć draśnie przeciwnika. Zacisnął palce dłoni w pięści i poczuł jak od rękawiczek bije energia elektryczna. Pozwolił impulsom pokonać drogę wzdłuż ramion i rdzenia nerwowego. Widział to, co jego broń, czuł to, co jego broń, stawał się swoją bronią. Elektryczność zawdzięczał Harumi, poprzedniej właścicielce Demonicznych Narzędzi, Shinko i Jirou, aniołów Parmieli i Uwabriela. Broń zawierała w sobie wspomnienia walk, wszystkich zwycięstw i porażek, wzlotów i upadków.
Rozciął nadlatującego drona, ale okazało się to nie najlepszym ruchem. Wybuchł w powietrzu, odrzucając Len'a na egzorcystów. Padli jak kręgle, a Strażnik Czasu przekoziołkował kawał drogi, by ostatecznie zatrzymać się na głowie, z nogami wyrzuconymi do góry.
Zaklął szpetnie i nakazał pazurom skryć się w rękawiczkach. Elektryczny szok zniszczonego drona, nieco zakłócił przepływ piorunów w ciele chłopaka. Wstał, rozcierając obolałe miejsca, a było ich aż za dużo.
Wybuch rozrzedził mgłę i teraz widzieli już, co się zbliża.
Niski chłopak, zdaje się - odziany w zbroję z elektroniki, opleciony przewodami. Jego oko, niczym dioda gotowej do eksplozji bomby, lśniło magentą, a kruczoczarne włosy odznaczały się na tle mlecznobiałej mgły. Uśmiechał się szeroko, a wokół niego aż iskrzyło od prądu. Dwa największe drony unosiły się za jego plecami, przypominając skrzydła, ale całość psuł łazik o koszmarnie powykrzywianych nogach.
Egzorcyści stali już w pełnej gotowości.
No prawie.
Uznajmy, że byli tak gotowi, jak tylko się dało.
- Nie myliłeś się - mruknęła z cichym uznaniem Iulianna.
- Czy to coś nowego? - Amiran uśmiechnął się leniwie.
Była to oczywiście tylko poza. Niesamowicie irytująca poza. Jednak Iulianna wiedziała, że w środku aż go nosi, żeby samemu rozsadzić grajdołek Anioła Rozpaczy, dlatego postanowiła puścić to mimo uszu.
- Axel był ich słabym ogniwem - gwizdnęła przez zęby. - No, no, kto by pomyślał...
- Suki - odpowiedział syn Enlila. - I Kitamura.
Wiedział, jak bardzo Iuliannę denerwuje odpowiadanie na pytania retoryczne, jednak nie mógł się powstrzymać przed dorzuceniem tego faktu. To on skłonił Iuliannę do sprawdzenia dwójki, która była obecna przy pierwszej eksplozji - tzw. Big-Bang'u. Okazało się to dobrym tropem. Albescu nie zaglądała w kontekst, ale gdy kilkoro innych nastolatków - w tym Harumi Karamorita i Iwao Kagamiya - oddaliło się i zostawiło Len'a i Suki na osobności, wydarzyła się zaskakująca rzecz. Walka między parą zakończyła się klęską Kitamury, który uległ hipnozie Alabastrowych Oczu, ale nim brunetka doprowadziła starcie do końca - pojawił się Axel. Nie było to takie oczywiste, ale zostawił pewne ślady.
- Daj już spokój - strzyga przewróciła oczami. - Musimy ruszać, nie będą walczyć wiecznie. Chociaż jak dla mnie, to by mogli. Słońce wschodzi. Pięćdziesiątnica się zbliża. Niedługo zamiast łaski Obsraj Dacha, pochłonie nas Gehenna.
Brunet przytaknął i zsunął się z krawędzi budynku. Iulianna zanurkowała za nim i chwilę potem rozpłynęli się w powietrzu, poruszając szybciej niż mogły to wychwycić oczy przypadkowych obserwatorów. Zresztą ci mieli inne zajęcia.
Egzorcyści trzymali się w zwartym szyku, pomimo odpierania ataków Axela już od godziny. Babiloński heros wiedział, że w najbliższym czasie powinien zaskoczyć ich Across, rozbijając grupę na dwoje. Wtedy, Rin Okumura i przypadkowi członkowie 'tej wybranej' Drużyny Pierścienia mieli trafić w sam środek pułapki zgotowanej im przez Iwao.
Amiran miał szczerą nadzieję, że uda im się wbić się w wir walki i zdziałać cokolwiek.
Aoi przycisnął mocniej brudną szmatę do krwawiącej rany, obserwował gwiazdy gasnące pod chmurą dymu i popiołu unoszącą się nad miastem. Okugawa została ewakuowana, ale co mu z tego zostało? Lykański pazur zarył głęboko w jego jamie brzusznej, nim Alfa stada przybył i nakazał odwrót swoim podkomendnym.
Za późno.
Zdecydowanie za późno.
Aoi został odcięty od Chinatsu i Kimiko. W całym tym zamieszaniu zdążył tylko przenieść te dwie dziesięć metrów dalej i wrzeszcząc niczym kilkuletnie dziewczę, nakazał im ucieczkę. Sam tkwił w potrzasku, między lykanem a Królem. Tego drugiego udało mu się ogłuszyć, ale z pierwszym nie poszło tak łatwo.
Świt wstawał nad miastem akademickim.
Aoi zmrużył oczy, które już zdążyły odzwyczaić się od intensywnego światła i zastanowił się, która mogła być godzina. Dawno nie patrzał już w kalendarz. Jedyny, a przynajmniej - najlepiej utrzymany, w całym Shizume City znajdował się w posiadaniu Shigure, ale teraz została z niego kupka popiołu.
Jednak z tego, co Aoi Yasunaga zapamiętał z powierzchni, był w stanie wywnioskować że wschodzące słońce nie daje tak intensywnego, białego światła, ani ruchomego snopu. W dodatku nie wydaje odgłosu podobnego do serii z karabinu maszynowego.
Otrzeźwiał w dwie sekundy po tym, jak usłyszał wybuch i poczuł, że budynek, o który się opierał, zatrząsł się w posadach. Fala ciepła dotarła i do dzielnicy Okugawa. Podejrzewał że do eksplozji musiało dojść kilka kilometrów dalej, być może w innej części miasta. Ktokolwiek za nią odpowiadał, Aoi miał nadzieję, że robił to z czystym sumieniem.
Zawsze uważał, że zły nie jest ten, kto działa zgodnie ze sobą. Sam przecież zawsze tak robił. Dlatego teraz siedział tu, ranny, przyglądając się hokorimom, unoszonym tumanami przez podmuchy wiatru, wywołane przelotem śmigłowców.
Gdzieś tam, w mieście, trwały przygotowania do otwarcia Portalu Limbo. Jednej z Trzynastu Bram, jakie udało się poznać mieszkańcom Assiah. Jednak kto by pomyślał, że samo przygotowywanie gleby pod ziarno piekieł, sprowadzi Gehennę na Ziemię?
Gdzieś tam, w mieście, grupa lykan zmieniła nagle front i zaczęła bronić cywili. Ghule upadały pod ciężkimi pazurami wilkokształtnych, Smółki umierały wyczuwając ich oddech, a ludzie kryli się w norach.
Gdzieś tam, w mieście, ktoś poświęcał życia.
Gdzieś tam, w mieście, ktoś życie stracił.
Nadchodzi Pięćdziesiątnica.
Potrząsnęła energicznie głową. Myślała tak samo.
- Nie wiem czy chciałabym kiedykolwiek przekonać się o Limbo na własnej skórze - wymamrotała, odsuwając się od ściany gdy jeden z cieni pociągnął ją za spódniczkę.
- Właśnie to teraz robimy - skonstatował Shigure. - Zapewniamy bezpieczeństwo zarówno tobie, jak i całej populacji miasta... a kto wie, czy i nie okręgu.
- Okręgu?
- Ta...
Shigure nie odpowiedział, urwał gdy usłyszał brzdęk, tuż pod swoją stopą. Okręcił parasol w powietrzu, a z jego czubka dobyła się drobna wiązka światła. Metaliczny rezonans trwał ledwie chwilę. Suki śledziła wzrokiem plamkę światła, oszołomiona jego jasnością. W duchu skwitowała, że oprócz durnego nawyku gromadzenia staroci, Shigure ma też kilka praktycznych umiejętności. Co prawda podziwiała je już wcześniej, ale patrząc na świecący parasol, który służył również jako broń w nagłych przypadkach, nie mogła wyjść z podziwu. Nawet w swojej kawiarni, wampir miał mnóstwo dziwactw. Tworzył czasem coś z niczego.
- Klucze - powiedział nagle, przerywając ciszę.
Suki zdała sobie sprawę, że wstrzymuje oddech, więc wypuściła zgromadzone powietrze najciszej jak tylko potrafiła.
- Tylko do których drzwi? - spytała szeptem, ogarniając gestem długi korytarz, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność.
- Przy odrobinie szczęścia, do właściwych - stwierdził wampir. - Według planu przy wejściu na główny hol, Akademia jest zbudowana na planie prostokąta ze ściętymi bokami, a jej główna część, czyli budynek wewnętrzny to sześciokąt, gwiazda dawidowa. Tam powinno znajdować się wejście do gabinetu dyrektora.
- Czyli na razie chodziliśmy bez celu?
Shigure nie odpowiedział, milcząco wpatrywał się w mrok długiego korytarza.
- Nie, nie sądzę - odparł po chwili. - Sądzę, że cienie to pewnego rodzaju ostrzeżenie.
- Ale przed czym? - zdziwiła się Suki.
- Coś musiało się wydarzyć... Chyba, że...
Suki wpadła do biura, by zastać je puste.
Wprawdzie sam wystrój w innych okolicznościach przyprawiłby ją o palpitację, ale teraz wydawał się najmniej absurdalny. Wnętrze utrzymywane w różach, fioletach i czerwieniach zdawało się dziwnie kojące. Jakby najnormalniejsze ze wszystkiego co działo się do tej pory. I wtedy ją dostrzegła.
Młoda kobieta o włosach przypominających pasy czystego srebra. Były splątane i tłuste, od długiego braku pielęgnacji, ale wciąż wydawały się dziwnie dostojne. Podobnie jak jej oczy, niczym dwa talary, wielkie i okrągłe. Nawet ze skulonej pozycji, widać było że jest lekko przy kości, ale nie odbierało jej to wdzięku. Jedynie ewidentne zmęczenie pomieszane ze strachem, ściskające jej twarz ujmowało temu obrazowi. No i może fakt, że była związana i zakneblowana.
- K-kim... - wydukała Suki.
Kobieta pisnęła i zaczęła się szarpać, potrząsając głową na boki. Hideyoshi zmarszczyła brwi.
- O co ci chodzi?
Ta przewróciła oczami i rzuciła się do przodu. Knebel zsunął się z jej ust, ale w tym samym momencie dziewczyna poczuła tępy ból z tyłu głowy. Wystąpiła do przodu, a ciało ugięło się pod jej ciężarem. Sięgnęła do potylicy, by poczuć pod palcami coś lepkiego i zakręciło się jej w głowie.
- Kolejny intruz - powiedział za jej plecami jakiś głos.
Chociaż wypowiedział ledwie dwa słowa, sam ton był dziwny, jakby jego właściciel nie do końca przyzwyczaił się do wykorzystywania ludzkich narządów mowy. Suki spróbowała odwrócić głowę, choć wywołało to falę niemiłosiernego bólu.
- Nie rób jej krzywdy! - krzyknęła srebrnowłosa kobieta, najdźwięczniej brzmiącym głosem jaki Hideyoshi słyszała w całym swoim życiu. - Zo... zostaw ją...!
Suki zatoczyła się, czując jak nogi bez jej zgody uginają się w stawach. Grawitacja zwalała się jej na głowę, niczym lawina rozżarzonych węgli. W innej sytuacji przypominająca wijącą się dżdżownicę kobieta byłaby nawet zabawna - oczywiście o ile ktoś ma sadystyczne zapędy i lubi czarny humor - ale w tym momencie w oczach Suki wyglądała niczym sycząca plama wrzącej rtęci.
- Imię - wyrzucił z siebie głos z tyłu.
Suki utrzymawszy złudną równowagę ciała, odwróciła się. Obraz dzielił się na dwoje, troje, czworo i pięcioro, przypominał postawnego mężczyznę. Jego sylwetka była trochę smuklejsza w barach od Amirana, a jej właściciel garbił się i machał kończynami jak paralityk. Zmrużyła oczy. Nie wiedziała czy to efekt uderzenia, czy nieznajomy rzeczywiście krył się za cienistą mgiełką.
- Nazwij mnie po imieniu, Natsume.
Spętana piękność - Natsume - głośno zaczerpnęła powietrza i ponownie uderzyła o parkiet, a z jej ust wyrwał się cichy szloch.
Suki zauważyła w ręku szaleńca jakiś podłużny przedmiot, pewnie to czego użył by jej przywalić. Zastanawiała się, czy jest w pełni zmysłów. Miała dziwne wrażenie, że - NIE - i właśnie przeszkodziła w jakiejś scence zwyczajowej z gatunku drastycznej kłótni małżeńskiej, która tradycyjnie powinna zakończyć się sesją kilkugodzinnego stosunku zakrapianego BDSM.
Jednak karabela w ręku kolesia nieco psuła obrazek.
- Czy ja w czymś przeszkodziłam, albo ten...? Bo wiecie, weszłam to i wyjdę, mam... - pomacała się po kieszeniach i zdziwieniu zawtórował pulsujący ból w tyle głowy.
Jej słowa były jak płachta na byka, ekhm, yandere. Mężczyzna wystartował, machając karabelą jak różdżką do robienia wielgaśnych baniek mydlanych. Nie chciała się przekonywać czy z demonicznej krwi można takowe zrobić.
Wylądowała płasko na tyłku, tuż obok Natsume, wyciągnęła ręce przed siebie w obronnym geście, gdy białowłosy - co udało jej się dostrzec - szaleniec wciąż miotał karabelą. Dlatego dzieci nie powinny dostawać broni.
- Ejejejejej! - pisnęła. - Wolnego! Możemy to załatwić pokojowo i w ogóle! Ta pani powie twoje imię, ty przestaniesz wymachiwać tym... - urwała, gdy ostrze zatrzymało się na wysokości jej nosa i zrobiła zeza w kierunku lśniącego czubka - pięknym mieczem... a ja się stąd wyniosę! Słowo. Klucz mam, tylko chyba utknął z drugiej strony, także...
- Imię? - wyszeptał z nadzieją.
Na jego twarzy nie pojawiła się żadna zmiana. Zbladła opalenizna, ostre, przystojne rysy, migdałowe oczy były czarne i bez wyrazu. Przynajmniej w tym ostatnim mogła się z nim sympatyzować. Jej mimika pozostawiała równie wiele do życzenia.
Jednak ton głosu miał błagalny.
- T-ta... no imię. Jak się nazywasz?
- Jak się nazywam...? - powtórzył.
Obraz zaczynał blednąć, Suki przycisnęła palce do rany z tyłu głowy i syknęła. Ale to nie ból czaszki wyrwał z jej ust ten dźwięk. Obróciła się i wyrwała ramię spomiędzy szczęk Natsume. Otworzyła usta by krzyknąć coś niepochlebnego pod jej adresem, ale gdy napotkała srebrny wzrok kobiety, umilkła. Coś w nim sprawiło, że nie potrafiła wykrztusić słowa.
- Za żadne skarby nie możesz wypowiedzieć jego imienia - wycedziła przez zęby.
Jej powieki opuchły od łez, których słone krople wydrążyły korytarze w bladych, wychudłych policzkach. Mimo to, wydawała się piękna.
- Dlaczego? - odszepnęła Suki.
- Jak się nazywam...? - powtórzył przerażony białowłosy.
Suki powtórzyła pytanie, ale Natsume pokręciła tylko głową.
- Jak się nazywam?! - wykrzyknął na skraju rozpaczy.
Hideyoshi sformułowała w myślach kolejne pytanie, ale urwała je w połowie, gdy ostrze karabeli zatopiło się w jej ramieniu i dziewczyna wrzasnęła z bólu. Natsume rzuciła się by odepchnąć ją swoim ciałem i obie padły na podłogę. Ciężar srebrnowłosej przygniótł ranne ramię Suki.
- Zabierz mu broń i uwolnij mnie - poleciła Natsume.
- Natsume...! - krzyknął szalony mężczyzna, wymachując karabelą. - Natsume...! Błagam pomóż mi...! Błagam, uwolnij mnie! Natsume...! Imię, wypowiedz moje imię...! Natsume...! Natsume!
Wrzeszczał, a jego głos z każdym coraz bardziej desperackim zdaniem upodabniał się do pisku Bonnie Grant-Buchanan z pociągu widmo. Suki nie rozumiała logiki Natsume, ale postanowiła się jej posłuchać. W końcu tak uczyniłaby racjonalna bohaterka książki. Zawsze ufaj zniewolonemu, nigdy oprawcy - ci zazwyczaj mają nierówno pod sufitem.
Trzymając się za krwawiącą ranę, Suki wykonała regulaminowy ruch - podcięła mężczyznę, w wyniku czego karabela wypadła mu z dłoni i wbiła się w ścianę tuż przy drugich drzwiach do pomieszczenia. Dziewczyna poderwała się z podłogi i zataczając się pobiegła po miecz. Potem wróciła do Natsume, boleśnie szorując kolanami o posadzkę przy upadku. Wsunęła karabelę za sznur i zaczęła piłować, spazmatycznymi ruchami, przy pomocy samej zainteresowanej. W końcu przecięła ich na tyle, że Natsume sama się wyswobodziła. W tym zamieszaniu nie zauważyła, że cięła złą stroną. Świadectwo dały temu dopiero ślady na ubraniu - koszuli nocnej - srebrnowłosej kobiety.
Nieznany z imienia szaleniec znów stał na nogach, jego czarne oczy tkwiły w czaszce jak nieruchome punkty, podczas gdy głos skandujący nieartykułowane dźwięki skręcał się od bólu i rozpaczy. Szedł znów na nie, ale spod jego ciemnej skóry wyzierało teraz coś innego. To był mrok w czystej postaci.
Zupełnie jak cienie w korytarzu.
Suki powstrzymała wytrzeszcz oczu, nie chciała potem zbierać alabastrowych gałek z podłogi.
Pierś tego szalonego człowieka rozrywały jakieś inne ręce. Jednak nim zdążyło wydarzyć się coś więcej, dopadła go Natsume. Chwyciła za ramiona, przycisnęła do ściany i stanąwszy na palcach - pocałowała w usta, po czym odsunęła się i zwyczajnie wpatrywała w jego twarz, aż nadeszła zmiana...
Suki pogratulowała sobie wcześniejszego porównania do rtęci, bo właśnie w złudnie przypominającą żywe srebro, substancję zaczął przemieniać się ów nieznany z imienia osobnik. Natsume puściła jego ramiona i z odległości kilku kroków obserwowała dymiącą kupę srebrnej mazi.
Hideyoshi wzięła głęboki wdech i podeszła do byłej więźniarki. Jej krok był chwiejny i wiedziała, że sekunda dłużej, a straci przytomność, ale zawzięła się. Położyła dłoń na barku Natsume i ścisnęła. Reakcja była natychmiastowa. Gwałtownym ruchem srebrnowłosa zbiła rękę Suki, płonącym wzrokiem niemal wypalając dziurę w czaszce dziewczyny. Jednak stało się coś dziwnego. Suki skonstatowała, że ból w tyle głowy ustał, a w ramieniu pojawiło się przyjemne mrowienie. Stała tak i mierzyła się wzrokiem z Natsume.
Wyraz twarzy byłej więźniarki zmieniał się diametralnie z sekundy na sekundę, przechodząc od przerażenia, przez zdumienie, po niedowierzanie.
- Co... jak...?
Suki zamrugała powiekami.
- Nie rozumiem - powiedziała.
- Powinnaś... - zatoczyła ramieniem przestrzeń gdzie wcześniej stał białowłosy mężczyzna. - Powinnaś się stopić, tak jak Asmo... Kageshina... - wykrztusiła z trudem.
- Jak to...? Właściwie jak to zrobiłaś... ale, czekaj, ty... spojrzeniem?
Skinęła głową.
- Ja...
Rozmowę przerwało im głośne walenie do drzwi.
- Shigure...! - wyrwało się Suki.
- Ktoś z tobą jest? - Natsume zmarszczyła brwi. - Bez Klucza tu nie wejdzie. Nie ma szans, ten pokój jest...
W tym samym momencie drzwi ustąpiły, a na biurku z hukiem wylądowało ciało wampira, Graciarza - Shigure Kennedy'ego. Pozostawiał po sobie płonące karmazynem ślady na posadzce. Drogi mebel pękł pod ciężarem i impetem uderzenia, a blondyn leżał jak bez życia.
- Proszę, proszę - odezwał się nad wyraz znajomy głos. - Widzę, że ktoś już oczyścił nam drogę.
Wszedł do gabinetu, tuż za nim, krok w krok podążała świta Aniołów Rozpaczy, nieco rannych i bardziej pokiereszowanych niż ich pamiętała z ostatniego spotkania. Nic się nie zmienił...
- Nic się nie zmieniłaś, Suki - rzekł. - Uczynna i pożyteczna, jak zawsze - skonstatował z zadowoleniem, rozkładając dłonie w geście powitalnym. - Taką cię poznałem, zapamiętałem, i ukochałem.
Iulianna wyhamowała, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Amiran już na nią czekał, ostentacyjnie żując gumę, roztaczającą wokół niego aromat owoców leśnych. Jego ciemne włosy stały się matowe od długiego niemycia, a w oczach rzadko lśniło coś prócz nienawistnych ogników. Był zmęczony. Nie inaczej czuła się złotooka strzyga, dni śledzenia Iwao i prowadzenia śledztwa w ukryciu przed Miastem o Spokojnych Oczach, wyciągnęły z nich ile się dało.
- I? - spytał, nie podnosząc wzroku ze swoich butów.
- Egzorcyści są w Torun-Shin, podniosła się mgła.
- Czyli tak jak się spodziewaliśmy. Rozdzielą ich, za pomocą Słabego Ogniwa, część grupy skierują do centrum, a resztę wykończą pieski. To wszystko jest aż za proste.
- Dobrze wiesz, że to nie prawda - rzuciła ostro Iulianna.
Wiedział aż za dobrze. Plan Iwao był skomplikowany w swojej prostocie, nie wymagał jakiejś wielkiej manipulacji, był za to bardzo rozbudowany. W tej chwili Astaroth i jego świta, lykanie oraz armia Królów dobijali egzorcystów w mieście. Plan Graciarzy by wyprowadzić Harumi Karamoritę poza Kazuma-Shin nie wypalił, również pomysł sprowadzenia Rin'a Okumury było niczym podanie Iwao na tacy klucza do Limbo. Kimiko porwała się na iście desperacki czyn, udając się w samo ognisko bitwy, aby ratować co się da. Nie wiedziała, że tym samym pozostawia Shizume City bez obrony.
- Wszystko co nam pozostaje, to obserwować i zaatakować w odpowiednim momencie.
Amiran prychnął.
- Mam już dość tego pierdolenia - wycedził przez zęby. - Nic tylko się przyglądamy, brakuje mi kopania dup, pisków panienek, kopania dup panienkom, pisków potworów i alkoholu.
- Czyli wszystkich atrybutów herosa, brawo Herkulesie. Mógłbyś raz w życiu pobawić się w sprytnego Odyseusza, zamiast zgrywać mięśniaka?
- Robię to już wystarczająco długo, nie uważasz?
Strzyga zmierzyła go wzrokiem spod półprzymkniętych powiek.
- Wytrzymasz jeszcze chwilę. Nauczkę już dostał Tezeusz, który stracił czujność na chwilę.
Brunet uniósł brwi.
Iulianna uśmiechnęła się tryumfalnie.
- Zapomniał o zmianie żagli z czerni na biel, jego ojciec przestraszył się, że Tezeusz nie wypełnił misji i został pożarty przez Minotaura. Z żalu rzucił się z klifu.
Amiran skrzywił się jak po zjedzeniu cytryny i zapewnił gorliwie, że nie zamierza tracić czujności, jedyne czego mu brakowało to herosowania. Taką już miał naturę. To, że babilońscy bogowie bawili się nieco inaczej niż ci greccy czy rzymscy, nie znaczyło że nie przysługiwało im to samo prawo. Te wszystkie konwenanse wydawały mu się zbędne. Od stowarzyszania się z przegrańcami takimi jak Graciarze, wolał podróże i dobrą demolkę.
Dołączył do Iulianny, która wyciągała ku niemu ramię.
Niewiele czasu pozostało do właściwej Pięćdziesiątnicy. A wtedy, kiedy ich plan wejdzie w życie - czyli w drogę Iwao, będzie mógł już spokojnie wrócić do wymarzonego trybu życia.
- U nas to samo - potwierdził Akihito. - Ani żywej duszy, przerażająca cisza. Kiedy zauważyliśmy zbliżającą się mgłę, a was ciągle nie było zacząłem zastanawiać się nad sformowaniem grupy poszukiwawczej, ale... No cóż. Dobrze, że się znaleźliście.
Rin nie miał siły mu odpowiedzieć. Wciąż dyszał, leżąc na stercie żywych zwłok swojej drużyny. Ostatni odcinek dzielący ich od centrum handlowego - Torun-Shin był niczym mistrzostwa olimpijskie w sprincie. Mgła pożerała wszystko na swojej drodze i tylko cudem udało im się odnaleźć w niej Konrada, który jakoś zawieruszył się w całym zamieszaniu. Nawet Len wydawał się przejęty.
- Powiadasz? - wysapał. - No... faktycznie świetnie... - nabrał głośno powietrze i wypuścił je stopniowo, próbując uspokoić oddech. - Tylko pozostaje pytanie: Co teraz?
- Mamy kilka godzin na zastanowienie, nie szalej, Okumura - rzucił Bon spod okna.
On i Sagara podjęli się zadania obserwacji okolic, choć w tej mgle nie widziało się dalej niż na długość przedramienia.
- To kilka godzin może okazać się zgubne, Suguro - prychnęła Izumo, antypatyczna jak zwykle. Od kiedy się pojawili siedziała po turecku pod jednym ze słupów podtrzymujących halę. Musiała przedtem medytować.
Oprócz zgryźliwej dwójki, Akihito towarzyszyli też: Konekomaru i Arata. Pierwszy z dwojga wrócił z drobnego rekonesansu po galerii, gdy Tadamasa wrzaskiem powiadomił go o powrocie naszej Drużyny Pierścienia. Z kolei Sagara, jak już wcześniej wspomniano, udawał wartownika i grał samotnie w kółko i krzyżyk na okiennej ramie.
- Skoro świat wciąż stoi, to znaczy, że postoi jeszcze dopóki nie opadnie mgła.
- Nie byłbym tego taki pewien - mruknął Len, otrzepując ubrania z niewidzialnego kurzu. Jako pierwszy powstał z kłębowiska ciał i już regulował opcje swojego odtwarzacza mp3. - Gęsta, biała i nienaturalna.
- Czy ty coś insynuujesz? - spytał podejrzliwie Akihito.
- Ależ nie, nie... Może fakt, że Takara nie potrafi przez nią przejrzeć nie wystarczy sam w sobie, żeby was przekonać, ale mnie - owszem. Uważam, że to opary znad Praoceanu Limbo.
- P-Praoceanu...? - wydukał Konekomaru, poprawiając okulary zsuwające się z błyszczącego od potu nosa. - Masz na myśli wody stworzone u zarania dziejów...? Te w których pływają ryby mądrości? Te, z których narodził się Egyn?!
- To tylko pogłoski - wciął się Akihito. - Nikt nie potrafi potwierdzić istnienia Praoceanu, ani mu zaprzeczyć. Demony z Limbo strzegą swoich sekretów lepiej niż myślicie.
- No ja tam nie wiem - odparł Rin, przeciągając się - mnie przekonały. Ta mgła jest niepokojąca i nie uważam, żeby siedzenie w starej galerii miało przynieść nam coś dobrego.
- Może pojawią się widmowe galerianki?! - wykrzyknął entuzjastycznie Shima.
Jest tylko jedna słuszna reakcja na tego typu pytanie retoryczne.
- "Jak dasz się opętać, to zrobię ci loda"? - zasugerował Konrad.
Jednak nie wygląda ona tak.
- Ty właśnie tego nie powiedziałeś... co nie? - upewniał się Akihito, kiedy już przestał okładać się pięściami po głowie.
- Ciężko stwierdzić - mruknął Cyril. - Mam wrażenie, że opary tej mgły mogły zaszkodzić naszym układom nerwowym, a co za tym idzie również zmysłom i postrzeganiu świata.
- A to znaczy tylko jedno...
- ODSZKODOWANIE! - wykrzyknęli na raz Czech i Polak, chwytając się za ręce i skacząc jak ostro narąbani.
Reszta ekipy przyglądała im się w milczeniu, za cholerę nie rozumiejąc o co może im chodzić. Prawdę mówiąc jedynie egzorcyści z europejskiego wydziału Zakonu Prawdziwego Krzyża potrafiliby cieszyć się razem z nimi. Mało to wiedział, z czym na co dzień muszą się mierzyć.
- Reasumując - chrząknął Akihito. - Ponieważ w tej mgle i tak nic nie widać, najlepiej będzie, jeżeli wszyscy odpoczniemy godzinkę lub dwie, a potem ruszymy.
- Gdzie tym razem? - spytała za wszystkich Izumo.
- Centrum - oznajmił krótko, po czym oddalił się w kierunku skąd wcześniej przybył Konekomaru. Szybkim urwaniem tematu dał jasno do zrozumienia, że nie ma zamiaru mówić nic więcej, jednak najwyraźniej nie wszyscy to zrozumieli. Ledwie kilka minut później jego śladami poszedł Kitamura.
Egzorcystom nie pozostało już nic innego, jak zająć się na czas przerwy w akcji. Jednym przyszło to łatwiej, innym ciężej. Shima, jak to Shima, przyczepił się do Kamiki. Zirytowany ich zachowaniem Ryuuji zasugerował by się oddalili, doszło do scysji i koniec końców wyszło na jego. Konekomaru grzebał przy jakimś starym, elektronicznym gracie, Cyril i Konrad rozmawiali w kącie o swoich rodzinach, jedzeniu, mydle i powidle. Takara... był Takarą. Milczał nie robiąc nic specjalnego. Rin'owi musiało wystarczyć towarzystwo Bon'a i dziwnie cichego Sagary.
- Coś mi w tej sprawie śmierdzi - mruknął Okumura, rozsiadając się pod oknem.
- Może to twoje pachy? - podsunął Sagara. - Stary, kiedy ty się ostatnio myłeś...
W innej sytuacji może i by się obraził, ale tym razem musiał przyznać rację blondynowi.
- W sumie... ej... sam nie wiem. Znaczy w szpitalu urządzali nam prowizoryczną kąpiel i w ogóle, ale miasto ma odciętą wodę i jakoś nie było okazji... - uniósł ramię i wciągnął powietrze przez nos. Skrzywił się. - Ohooo, będzie śledź i rozjechany jeż.
- Zachowaj opisy dla siebie - warknął Suguro. - Nikt nie... Co do...
Rin poderwał się i wychylił głowę przez okno.
- Co jest?!
- Poczułem...
- Że... ale ja inaczej walę... Jak... SAGARA?!
- Sorry, nie mogłem się powstrzymać!
- No to już jest szczyt chamstwa, żeby cichacza sadzić tak z podpierdolki!
- To nie moja wina! Tak działają na mnie żelazne racje, mam wzdęcia od dobrych dwóch dni, nie mogę się skupić w tych jebanych toitoiach, a jak próbowałem gdzieś ukradkiem to Akihito powiedział, że mnie zaszlachtuje!
Przez chwilę trwali w milczeniu i smrodzie, ostentacyjnie obserwując białą i gęstą, jak mleko mgłę. Okumura udawał, że kroi ją paznokciem, a Arata wrócił do niedokończonej partyjki w kółko i krzyżyk. Tylko Ryuuji tak naprawdę obserwował drogę. Co prawda widział niewiele więcej niż dotychczas, ale miał wrażenie, że gdzieś w tej chmurze mignął mu jakiś ruch.
Wbrew przeczuciom, postanowił go zignorować. Równie dobrze mógł to być ktoś taki jak oni, zagubiony wędrowiec, uciekający przed nieznanym. Zamiast skupiać się na teoriach spiskowych, przysłuchiwał się rozmowie Sagary i Rin'a, na mniej określony temat. Od czasu do czasu dorzucał coś od siebie.
Nie wiedzieli, ile minęło, ale gdzieś tam, w dogorywającym mieście wstawał nowy dzień, w krwawym blasku dwóch słońc. Jedno z nich, lata świetlne od Ziemi, przeżyło już mnóstwo eksplozji. Drugie - powstało z wybuchu.
W końcu musiał nadejść przełom.
- Ej!
Z niższego poziomu dobiegł ich okrzyk Izumo i wszyscy, jak jeden mąż rzucili się, by dołączyć do niej i Renzou. Zdaje się, że nie tylko Rin'a męczyła ta bezwładność.
Kiedy zbiegli na parking, pierwsze co zauważyli, to stojący w wejściu Shima z khakkharą w dłoni, a za bezpieczną granicą - Kamiki, pochylającą się nad czymś. Na przód wysunęli się Rin, Akihito i Ryuuji, jako ci - poza Rin'em, wyłączając Konekomaru - najracjonalniej myślący z grupy.
- Zauważyliśmy, że mgła zaczęła się przerzedzać, a potem wypadło coś takiego, więc... - Izumo pokazała na otwartej dłoni kostkę z migającym, czerwonym punktem centralnie na środku boku.
Nim Akihito sformułował jakiekolwiek sensowne zdanie, Konekomaru wyrwał się przed szereg, zgarnął sześcian z ręki Tamerki i cisnął go najdalej jak to tylko możliwe. Uderzyła w nich fala gorąca, ale tylko się zachwiali. Izumo uchwyciła się ramienia Rin'a dla podpory.
- Oż cholera, ale od ciebie capi... - syknęła, odsuwając się szybko.
- Są ważniejsze rzeczy, niż zapaszek Okumury! - wykrzyknął Konekomaru, wymachując rękami. - Zdajesz sobie sprawy, że gdybym zgarnął tę bombę sekundę za późno to straciłabyś życie, a w najlepszym razie rękę?!
Nikt nigdy nie widział Miwy ogarniętego taką złością.
- Ej, stary uspokój się... - próbował Rin, ale Bon mu przerwał:
- Neko ma rację - powiedział, po czym zwrócił się do Izumo. - Czy ty w ogóle masz mózg?!
- Przesadziłeś...! Nie mogłam wiedzieć, że...
- Czy ty w ogóle nie oglądasz filmów?! Jesteś bez wyobraźni?!
- Wyobraź sobie, że nie snuję ciągle teorii spiskowych na temat wybuchających kostek!
- To może powinnaś zacząć?!
- DOSYĆ!
- To ON zaczął...!
- Gdybyś nie była taką idiotką...!
- Wiesz, Kamiki, Bon ma trochę racji...
- WYOBRAŹNIA!
- Nie ma prawa mnie obrażać!
- Gdyby nie Konekomaru to prawdopodobnie wszyscy bylibyśmy okaleczeni do końca życia!
- Ej, mam ochotę na pierogi.
- Ja to bym zjadł knedla.
- NIKT WAS O ZDANIE NIE PYTAŁ...!
- Ludzie... - próbował wtrącić Shima, ale jego głos zginął w gwarze kłótni. Jedynie Len, stojący obok niego, również spostrzegł odkrycie różowowłosego Giermka. Ziewnął tylko i wyjął z uszu słuchawki.
- Nie wnikam w logikę ich myślenia. To bezcelowe, skoro i tak za chwilę zginiemy.
Jednak jak grom, zbliżało się do nich zagrożenie, a mgła zamykała w swoich mackach. Dopiero gdy znalazł się przeraźliwie blisko, ziemia zadrżała a budynki zatrzęsły się w posadach. Len nacisnął kciukami wewnętrzną część swoich dłoni i z rękawiczek wysunęły się pazury.
Czerwone światełko było niczym otwarta rana.
Len puścił się biegiem w kierunku pogrążonej w kłótni grupy idiotów, nieświadomych nadchodzącego zagrożenia. Zastanawiał się, jak czworo z nich w ogóle zdobyło licencję egzorcystów - byli beznadziejni.
Tym razem postawił na efektywność, zamiast precyzji. Plusem tej broni była przede wszystkim poręczność w walce, oraz dość spory zasięg. Zawsze istniała szansa, że choć draśnie przeciwnika. Zacisnął palce dłoni w pięści i poczuł jak od rękawiczek bije energia elektryczna. Pozwolił impulsom pokonać drogę wzdłuż ramion i rdzenia nerwowego. Widział to, co jego broń, czuł to, co jego broń, stawał się swoją bronią. Elektryczność zawdzięczał Harumi, poprzedniej właścicielce Demonicznych Narzędzi, Shinko i Jirou, aniołów Parmieli i Uwabriela. Broń zawierała w sobie wspomnienia walk, wszystkich zwycięstw i porażek, wzlotów i upadków.
Rozciął nadlatującego drona, ale okazało się to nie najlepszym ruchem. Wybuchł w powietrzu, odrzucając Len'a na egzorcystów. Padli jak kręgle, a Strażnik Czasu przekoziołkował kawał drogi, by ostatecznie zatrzymać się na głowie, z nogami wyrzuconymi do góry.
Zaklął szpetnie i nakazał pazurom skryć się w rękawiczkach. Elektryczny szok zniszczonego drona, nieco zakłócił przepływ piorunów w ciele chłopaka. Wstał, rozcierając obolałe miejsca, a było ich aż za dużo.
Wybuch rozrzedził mgłę i teraz widzieli już, co się zbliża.
Niski chłopak, zdaje się - odziany w zbroję z elektroniki, opleciony przewodami. Jego oko, niczym dioda gotowej do eksplozji bomby, lśniło magentą, a kruczoczarne włosy odznaczały się na tle mlecznobiałej mgły. Uśmiechał się szeroko, a wokół niego aż iskrzyło od prądu. Dwa największe drony unosiły się za jego plecami, przypominając skrzydła, ale całość psuł łazik o koszmarnie powykrzywianych nogach.
Egzorcyści stali już w pełnej gotowości.
No prawie.
Uznajmy, że byli tak gotowi, jak tylko się dało.
- Nie myliłeś się - mruknęła z cichym uznaniem Iulianna.
- Czy to coś nowego? - Amiran uśmiechnął się leniwie.
Była to oczywiście tylko poza. Niesamowicie irytująca poza. Jednak Iulianna wiedziała, że w środku aż go nosi, żeby samemu rozsadzić grajdołek Anioła Rozpaczy, dlatego postanowiła puścić to mimo uszu.
- Axel był ich słabym ogniwem - gwizdnęła przez zęby. - No, no, kto by pomyślał...
- Suki - odpowiedział syn Enlila. - I Kitamura.
Wiedział, jak bardzo Iuliannę denerwuje odpowiadanie na pytania retoryczne, jednak nie mógł się powstrzymać przed dorzuceniem tego faktu. To on skłonił Iuliannę do sprawdzenia dwójki, która była obecna przy pierwszej eksplozji - tzw. Big-Bang'u. Okazało się to dobrym tropem. Albescu nie zaglądała w kontekst, ale gdy kilkoro innych nastolatków - w tym Harumi Karamorita i Iwao Kagamiya - oddaliło się i zostawiło Len'a i Suki na osobności, wydarzyła się zaskakująca rzecz. Walka między parą zakończyła się klęską Kitamury, który uległ hipnozie Alabastrowych Oczu, ale nim brunetka doprowadziła starcie do końca - pojawił się Axel. Nie było to takie oczywiste, ale zostawił pewne ślady.
- Daj już spokój - strzyga przewróciła oczami. - Musimy ruszać, nie będą walczyć wiecznie. Chociaż jak dla mnie, to by mogli. Słońce wschodzi. Pięćdziesiątnica się zbliża. Niedługo zamiast łaski Obsraj Dacha, pochłonie nas Gehenna.
Brunet przytaknął i zsunął się z krawędzi budynku. Iulianna zanurkowała za nim i chwilę potem rozpłynęli się w powietrzu, poruszając szybciej niż mogły to wychwycić oczy przypadkowych obserwatorów. Zresztą ci mieli inne zajęcia.
Egzorcyści trzymali się w zwartym szyku, pomimo odpierania ataków Axela już od godziny. Babiloński heros wiedział, że w najbliższym czasie powinien zaskoczyć ich Across, rozbijając grupę na dwoje. Wtedy, Rin Okumura i przypadkowi członkowie 'tej wybranej' Drużyny Pierścienia mieli trafić w sam środek pułapki zgotowanej im przez Iwao.
Amiran miał szczerą nadzieję, że uda im się wbić się w wir walki i zdziałać cokolwiek.
Aoi przycisnął mocniej brudną szmatę do krwawiącej rany, obserwował gwiazdy gasnące pod chmurą dymu i popiołu unoszącą się nad miastem. Okugawa została ewakuowana, ale co mu z tego zostało? Lykański pazur zarył głęboko w jego jamie brzusznej, nim Alfa stada przybył i nakazał odwrót swoim podkomendnym.
Za późno.
Zdecydowanie za późno.
Aoi został odcięty od Chinatsu i Kimiko. W całym tym zamieszaniu zdążył tylko przenieść te dwie dziesięć metrów dalej i wrzeszcząc niczym kilkuletnie dziewczę, nakazał im ucieczkę. Sam tkwił w potrzasku, między lykanem a Królem. Tego drugiego udało mu się ogłuszyć, ale z pierwszym nie poszło tak łatwo.
Świt wstawał nad miastem akademickim.
Aoi zmrużył oczy, które już zdążyły odzwyczaić się od intensywnego światła i zastanowił się, która mogła być godzina. Dawno nie patrzał już w kalendarz. Jedyny, a przynajmniej - najlepiej utrzymany, w całym Shizume City znajdował się w posiadaniu Shigure, ale teraz została z niego kupka popiołu.
Jednak z tego, co Aoi Yasunaga zapamiętał z powierzchni, był w stanie wywnioskować że wschodzące słońce nie daje tak intensywnego, białego światła, ani ruchomego snopu. W dodatku nie wydaje odgłosu podobnego do serii z karabinu maszynowego.
Otrzeźwiał w dwie sekundy po tym, jak usłyszał wybuch i poczuł, że budynek, o który się opierał, zatrząsł się w posadach. Fala ciepła dotarła i do dzielnicy Okugawa. Podejrzewał że do eksplozji musiało dojść kilka kilometrów dalej, być może w innej części miasta. Ktokolwiek za nią odpowiadał, Aoi miał nadzieję, że robił to z czystym sumieniem.
Zawsze uważał, że zły nie jest ten, kto działa zgodnie ze sobą. Sam przecież zawsze tak robił. Dlatego teraz siedział tu, ranny, przyglądając się hokorimom, unoszonym tumanami przez podmuchy wiatru, wywołane przelotem śmigłowców.
Gdzieś tam, w mieście, trwały przygotowania do otwarcia Portalu Limbo. Jednej z Trzynastu Bram, jakie udało się poznać mieszkańcom Assiah. Jednak kto by pomyślał, że samo przygotowywanie gleby pod ziarno piekieł, sprowadzi Gehennę na Ziemię?
Gdzieś tam, w mieście, grupa lykan zmieniła nagle front i zaczęła bronić cywili. Ghule upadały pod ciężkimi pazurami wilkokształtnych, Smółki umierały wyczuwając ich oddech, a ludzie kryli się w norach.
Gdzieś tam, w mieście, ktoś poświęcał życia.
Gdzieś tam, w mieście, ktoś życie stracił.
Nadchodzi Pięćdziesiątnica.
Żyj! Walcz!
Wypełznij z wnętrza
Chory! Ślepy!
Miłość zostaw za sobą
I nie będę żyć, twoim szelmowskim kłamstwem.
Wciągnęłaś mnie w to, jestem krok za tobą.
-------------------
[Zastanawiam się, czy nie umarłam - bo tak się trochę czuję. Pogoda cud, miód, malina - aż się kurwa chce iść na basen w poniedziałek. Powiedzcie mi, czy komuś naprawdę przeszkadzał termin na czwartek? CZY TO KOMUŚ ROBIŁO CHOLERNĄ RÓŻNICĘ?!]
Wzięte w nawias bo to moja osobista tyrada.
Po prostu organizacja w mojej nowej szkole jest piękna. Cycek (dyrektor) - to taki Captain Obvious level: Hard. Głównie dlatego nie wiem jakie lekcje (poza wuefem) mam w poniedziałek.
Ogółem, jeżeli chodzi o rozdział - to się wkurwiłam. Ale pod koniec uspokoiłam, doszłam do wniosku, że wyszedł chujowo, aczkolwiek na poziomie. CZEMU TA SAGA SIĘ TAK PRZEDŁUŻA?! Nie wiem. Zjebałam.
I ta liczba rzymska 'XL' mnie zabiła.
Nie wiem też, kiedy będzie kolejny rozdział, bo jak mówiłam - szkoła. Jestem już w liceum (czyt. Limbo) i okazuje się, że będę mieć w cholerę mniej czasu niż miałam normalnie. Czyli... zero? No niee, w wolnych chwilach coś naskrobię, ale postaram się by wyszło lepiej niż... TO.
No i za dwa lata matura...
Jak zaczynałam tego bloga to miałam 13 lat... KUŹWA JAKA JA JESTEM STARA.
Dobranoc.
(Jest piętnasta).
Dobranoc.
Uhm... w zasadzie to nie mam weny na pisanie długiego komentarza - w zasadzie nie mam weny na nic :/ Ale komentarz zostawię byś nie pomyślała że przestałam czytać twojego bloga ^^ no to cóż... rozdział wyszedł bardzo fajny i wciągający. Na pewno nie był chujowy. Sama piszę (a w zasadzie pisałam bo moja wena zaginęła w akcji i dotąd się nie odnalazła) więc rozumiem te zniechęcenie do jakości rozdziału i myśli, że "mogłam to napisać lepiej". Zdaniem twego czytelnia (mła) rozdział wyszedł dobrze ^^ hm... nie pozostaje mi nic innego niż życzyć weny i mieć nadzieję by plan Iwao nie wypalił xd
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOK ogarnąłem blogera :)
UsuńWreszcie dogoniłem fabułę !!@!
Nawet nie będę mówił ile razy się pogubiłem w zawijasach fabularnych rozdziałów 20-30 ale się udało !
Życze weny i rychłego powrotu do pisania oraz troszke więcej czasu :) wiem jak to jest w liceum :)
Do tej pory jako anonim teraz witam się z wami : Thrall
np. sądząc po muzyce lubisz też serię Noragami :0 jak tam podoba się Aragato ?