Sanctus Espiritus!
Sanctus Espiritus!
Duchu Święty, ocal nas od naszej ostatecznej godziny!
Duchu Święty, otacza nas szaleństwo
Duchu Święty, czy sobie na to zasłużyliśmy?
Czy możemy zerwać łańcuchy niekończącego się cierpienia?
Zbliżała się ostateczna godzina.
Chyba każdy mógł to wyczuć. Wybuchy stawały się coraz rzadsze, z Hanakago-Shin nie docierały już huki i wrzaski, a ryk Astarotha powoli stawał się coraz cichszy, aż wreszcie zanikł. Aoi nie wiedział, czyja to zasługa, ale w duchu mu dziękował.
Jego ostateczna godzina również nadchodziła.
Dlatego bez żalu łamał wszystkie swoje obietnice. Zmęczonymi jaskrawym blaskiem świtu oczami przesuwał po kupach gruzu wokół Placu Kwiatów, i zastanawiał się. Myślał - co by było, gdyby jednak udało mu się przeżyć? Czy egzorcyści zabraliby go do śmiertelniczego szpitala, wyleczyli i wypuścili na zewnątrz? Nie. Po pierwsze - nie był człowiekiem. Po drugie - był przestępcą. Nie bez powodu krył się w Shizume City i nie bez powodu dołączył do Graciarni, która przed pojawieniem się Iwao była tylko anarchistycznym zrzeszeniem snującym plany przejęcia władzy w Kazuma-Shin.
Czy gdyby przeżył - mógłby zobaczyć Suki?
W innym wypadku ta myśl wydałaby mu się irracjonalna, ale gdy leżał na zimnym bruku, a jego ciało pokrywała cienka warstwa rosy... gdy leżał ranny, bez czucia w prawie całym ciele, twarz dziewczyny powstała z projekcji jego umysłu, była dziwnie kojąca. Sprawiała, że śmierć nie wydawała się aż tak straszna. Mimo, iż wciąż był przerażony - myśl o Suki stawała się zimnym okładem na rozgrzane gorączką czoło.
Musiało wdać się zakażenie.
Kimiko była gdzieś daleko. Wyobrażał sobie jak oddycha ciężko, a spirytualne łzy spływają po jej policzkach, gdy Chinatsu prezentuje gasnącą linię szczęścia Aoi'ego Yasunagi. Wiedział, że go nie lubiła, ale Kimiko już taka była. Nie potrafiła nikogo znienawidzić. Nawet po śmierci.
Zastanawiał się, czy też by tak potrafił.
Pewnie nie.
Jego ziemskie życie było wystarczająco przesycone nienawiścią. Nie mógłby się od niej uwolnić. Nienawiść do ludzi, nienawiść do jego rodziców, nienawiść do demonów, nienawiść do samego siebie. Spróbował w zakamarkach umysłu znaleźć choć jedną osobę, której by nie nienawidził. I nieważne jak się starał, odnajdywał wyłącznie pustkę.
Poczuł ciepło rozchodzące się po jego twarzy i wiedział, że to łzy.
Tak cholernie go bolało.
Wiedział, że to już koniec i nie mógł powstrzymać rozpaczy.
Pomyślał jeszcze o Shinichim, tym, który uważał go za przyjaciela - a którego Aoi perfidnie porzucił. Pomyślał o Shinichim, któremu wyrwano serce na jego oczach. I zastanawiał się, czy to jest jego kara. Nie - zaprzeczył sobie - jest zbyt delikatna, zbyt subtelna.
Pomyślał o Shinichim jeszcze raz i o tym, jak bardzo go nienawidził i jak bardzo mu zazdrościł. Pomyślał też ze smutkiem o tej dziewczynie o fiołkowych oczach, która w sercu młodego wilkokształtnego zawsze znajdowała się na pierwszym miejscu.
Mógł mu wtedy pomóc. Oni wciąż mogli być razem. Mogli się wciąż kochać.
I może... ona też by go polubiła, zostaliby przyjaciółmi i wychodzili gdzieś w trójkę? Z czasem i Suki mogłaby do nich dołączyć, być może u boku Aoi'ego...?
Nie wiedział, skąd ta myśl.
Jednak uśmiechnął się mimowolnie.
Ból stawał się tępy, a ciało zaczynało mu ciążyć. Nie czuł już chłodu, a blask świtu obejmował go przytulnie. Szkoda - pomyślał - że zaabsorbowany nienawiścią do świata, nie zdążyłem go pokochać.
Spojrzał ostatni raz na siebie, tego smutnego i rozgoryczonego chochlika o niepasującym imieniu, po czym oddalił się. Nie wiedział dokąd zmierza, nie wiedział czy gdzieś za horyzontem jest miejsce dla takich stworzeń jak on, ale nie było już odwrotu.
Świt pięćdziesiątnicy zbiera swoje żniwo.
Yuzuru wysunęła głowę z kanału i z trudem wczołgała się na powierzchnię. Ciało miała ciężkie i obolałe od wielu godzin walki, ale w końcu jej się udało... Wolne pozostały już tylko dwa ghule ze sfory, która uporczywie ją goniła. Nie na długo - puściła je studzienką, rzeczką którą postanowiła nazwać Styks, prosto do centralnej oczyszczalni, gdzie nen'eki zrobią z nimi porządek.
Stanęła chwiejnie na nogach i zrobiła z dłoni daszek, by móc spojrzeć na horyzont. Pomarańcz, fiolet, róż i czerwień rozlewały się po niebie. Nigdy nie była zbyt dobra w porównaniach, miała umysł ścisły i nie szła w parze z literaturą. Jednak świt przyniósł jej skojarzenie dni po tragedii Nakajimy. Kiedy siedziała w gabinecie psychologa i malowała. Łzy płynęły jej po twarzy strumieniami, rozmazując farby, najjaskrawsze kolory jakie znalazła. Chciała, by rysunek był wesoły, by wszystko było wesołe.
I właśnie te rozmyte wodą kolory płynęły po niebie.
Gruzy, wszędzie gruzy.
W oddali sporo budynków wciąż górowało nad zgliszczami, ale tutaj, w Katsugayi, nie pozostało wiele. Widziała długi rząd powalonych budynków. Wielkie odłamki ścian i sufitów tworzyły swego rodzaju wał, górę odgradzającą ją od reszty miasta. Dziesięć metrów dalej płonął wrak samochodu, wszędzie wokół były trupy. Ciała Królów rozpadały się, a ich poszczególne części wciąż tliły się czerwonymi płomieniami.
Yuzuru szła, potykając się o fragmenty budynków, omijając góry gruzu, pyłu i kamieni, ciała leżące na stertach. Nie rozpoznawała już, które z nich było Królem, które człowiekiem, które lykanem, a które czymś zupełnie innym...
Nagle potknęła się o czyjąś nogę, jakimś cudem udało jej się nie spaść i odzyskać równowagę. Nabrała głośno powietrza i wypuściła je krótszymi falami. Zerknęła na przeszkodę bez emocji. Na oko piętnastoletni chłopak, blondyn o pofarbowanej na akwamarynę grzywce. Miał drgawki, oczy wywróciły mu się całkowicie i w jej kierunku łyskały już tylko użylnione białka. W pewnym momencie znieruchomiał i opadł bezwładnie. Yuzuru ukucnęła i trwała przy nim przez kilka minut z niemą modlitwą zawisłą w powietrzu, po czym zamknęła mu oczy i usta, zasłaniając twarz czapką, którą znalazła w pobliżu. Pewnie należała do niego, pasowała do reszty stroju - wmawiała sobie, bo ubranie trupa było w strzępach.
Wstała i zrobiła jakiś gest, po czym zaczęła się oddalać tym samym tempem - powolnym, ale stabilnym. Docierała wreszcie do wału, przy którym wznosiły się całe tumany kurzu. Dopiero teraz go poczuła, ten dziwny, nienaturalny wiatr. Pacnęła się w przytkane ucho, licząc, że to jakoś przywróci jej słuch.
Nic z tego.
Zaczęła wspinać się po wale, złorzecząc.
Potrafiła się jednak domyślić, co zobaczy z góry. Z hałdy sterczały fragmenty ciał i demonie pozostałości. Nie była jedyną, która się wspinała. Oprócz niej była tam kobieta z dziećmi - matka próbowała wejść na szczyt, a brzdące zostały na dole, jakiś starszy mężczyzna, dwóch nastolatków i jedna dorosła kobieta. Z nich wszystkich najlepiej radziła sobie Yuzuru i ta właśnie kobieta, czerwonowłosa w szarym swetrze. Nakajimie wydawała się dziwnie znajoma, ale postanowiła nie roztrząsać tej sprawy. Wystarczająco problemów miała. Na przykład zagadkę - czemu hałda trzęsie się bardziej niż powinna, zupełnie jakby przechodziły przez nią jakieś wibracje.
Odganiając od siebie Smółki, niepewnie ułożyła stopę na fragmencie muru i odepchnęła się, jak przy pompkach. Gdy gruz zaczął odsuwać się pod nią, odbiła się i skoczyła, lądując bezpiecznie na szczycie hałdy.
Helikoptery. To łopaty ich śmigieł wywoływały wiatr i wznosiły chmury kurzu. Rozganiały dym i roznosiły ogień. Wielkie śmigłowce zawisły nad Kazuma-Shin. Przerażeni ludzie tłumami w panice miotali się to w jednym, to w drugim kierunku. Smółki wokół niej padły płasko, gdy fala gorąca ogrzała plecy kobiety. Gdy odwróciła wzrok, nie powstrzymała okrzyku. Oto waliła się jedna z wież w Akademii Prawdziwego Krzyża. Z okien wyzierały płomienie.
Yuzuru nie wiedziała, która godzina, ale czuła, że ominęła ją cała zabawa.
I wcale nie było jej szkoda.
Wbrew swoim zasadom, zrobiła znak krzyża i poczuła jak zsuwa się po wale, aż wreszcie wylądowała boleśnie na obu nogach. Nie przeszła nawet trzech kroków, gdy zakręciło jej się w głowie i zemdlała. Nim jednak całkowicie straciła przytomność, doszedł ją ryk demona, a chwilę potem kobiecy głos przemówił:
- Odetnij głowę węża... który pożarł osiem księżniczek.
Wiatr rozwiewał poranną mgłę oraz włosy Izumo, które Konekomaru już po raz enty odsuwał sobie z zasięgu wzroku. Musiał się skupić, bo jedna figura w tę, druga w tamtą i krąg się nie uda. Podręcznik, który Miwa wertował tysiące razy znajdował się daleko stąd. Żałował, że nie miał stuprocentowej pewności w tym co robił. Izumo była spokojniejsza. Teraz to ona musiała go uspokajać.
Tyle rzeczy mogło pójść źle! Mogli nastąpić na linię i zamienić się w szaszłyki a'la upieczony egzorcysta. A gdyby zdarzyło im się pomylić sigla i zamiast słupa ognia z ulicy wyrośnie góra waty cukrowej. Nie żeby nie lubił waty cukrowej - ale wątpił by zatrzymała ona szaleńca poruszającego się łazikiem, który kształtem przypominał japońskiego kraba pacyficznego.
- Pospieszcie się...! - syknął Renzou, szczękając zębami i pierścieniami khakkhary.
- Zamknij się bubku! - odwarknęła Izumo, posyłając mu spojrzenie spode łba, które jasno mówiło, że nie zniesie kolejnych słów ponaglenia. Konekomaru jednak rozumiał strach Shimy i widział, jak Kamiki trzęsą się dłonie. Wszyscy się bali.
Jakimś cudem odseparowano ich od Rin'a, Akihito i reszty wesołej kompanii. Początkowo myśleli, że da im to względne bezpieczeństwo - nieważne jak bardzo lubili Okumurę, chłopak był po prostu magnesem na nieszczęścia.
- Szybko, szybko, szybko... - mamrotał pod nosem Renzou, nerwowo ściskając włócznię.
Konekomaru współczuł mu z całej siły, ale to on z całej grupy najlepiej walczył w zwarciu, poza tym tylko okularnik i przywoływaczka znali wzory kręgów magicznych. Shima wychodził z założenia, że jako Arii nie przyda mu się ta umiejętność, więc całość zajęć profesora Okaty - przesypiał.
- Przecież jeszcze go nie słychać - syknęła Izumo, której takie mamrotanie wyjątkowo działało na układ nerwowy. - Usłyszelibyśmy go, gdyby znajdował się w promieniu kilometra, nie sądzicie?
Konekomaru zmarszczył brwi. Chciałby móc się zgodzić z Kamiki, ale nie potrafił. Łazik ich przeciwnika był wyposażony w drony i bomby, całkiem możliwe, że obserwował ich teraz z powietrza...
Uniósł wzrok, ale na całe szczęście niczego nie dostrzegł. Może popadał w paranoję? Ostatecznie mgła wciąż się unosiła, mało prawdopodobne by dało się ich wypatrzyć z góry. Donośny szczęk metalu przerwał jego spekulacje i chłopak wycofał się z kręgu. Skończył swoją działkę.
Renzou doskoczył do niego w trybie natychmiastowym, a Izumo zostawiała już ostatnie pociągnięcia. Następnie ostrożnie przekroczyła linie kręgu i zaczęła podchodzić do chłopaków. Z drugiej strony uliczki krążyły Byakkou, chowańce Izumo, co rusz stawiając gdzieś granicę, by zabezpieczyć teren przed możliwym napadem demonów. Ktoś mógłby polemizować, że tyle granic w jednym miejscu może ściągnąć na nich podejrzenia i wywołać zjawisko Pogranicza, ale lisie demony miały pewną specyfikę gatunkową. Gdy odgradzały teren wytwarzały również wokół niego pewną zasłonę iluzji, co znacznie im pomagało w razie ataku z drugiej strony. Mieli plan.
Takara wyszedł zza zakrętu i przekrzywił głowę. Renzou zatrząsł swoją włócznią wykonując umówiony sygnał i wszyscy troje zamknęli oczy. Hanyou, hyakume - o czym mieli okazję się dowiedzieć, był istotną częścią ich planu. Podczas gdy lisie youkai posługiwały się nietrwałą iluzją, stuocy potrafili przemienić je w rzeczywistość.
Wystarczyło jedno spojrzenie i fotograficzna pamięć Nemu zaczęła produkować podobne kręgi w różnych miejscach Shizume City. Ich mapę stanowiło ciało Takary - wystarczyło podzielić podziemne miasto na podobnej zasadzie, gdzie oko - tam krąg. Był to oczywiście dość niedopracowany i ryzykowny plan, ale lepszego nie mieli.
- Możecie otworzyć oczy.
Nemu stał już tuż przy nich. Izumo powstrzymała krzyk i tupnęła nogą.
- Nie rób tak więcej - poleciła.
Wzruszył ramionami.
- Nasza robota skończona - skonstatował Konekomaru, a Renzou odetchnął głośno.
- Boże, zaraz umrę, nie wytrzymam tego napięcia...
- Co jak co, ale miałeś najmniej stresujące zajęcie.
- Ale najmniej wdzięczne! - upierał się Shima. - Co prawda możliwość chronienia cię, zawsze jest obiecująca, Izumo-chan~!
- Nie nazywaj mnie tak - wycedziła przez zęby Tamerka.
Konekomaru westchnął i poprawił okulary. Jakby nie wystarczyło, że mieli na karku Anioła Rozpaczy poruszającego się na skorpionim łaziku pełnym bomb i dronów.
Nagle coś śmignęło obok jego ucha i wylądowało kilka metrów dalej. Gdy się wychylił, zauważył, że to taka sama kostka, jaką widział wcześniej w dłoni Izumo. Migała niebieskim światłem.
Położył dłoń na ramieniu Renzou.
- Shima...
- Kiedy przestaniesz zgrywać niedo---- Co jest Koneko?
Jedynym, który zareagował prawidłowo był Takara. Rudowłosy chłopak rzucił się na towarzyszy i z zaskoczenia powalił ich na ziemię. Gdyby nie to, że się nie spodziewali, to pewnie by nie wypaliło. Takara był zbyt chudy i wątły, by zadziałać jak kotwica.
Ogień, odłamki i piasek wzniósł się w powietrze nad nimi, a fala uderzeniowa zepchnęła ich niebezpiecznie blisko kręgu płomieni.
- Robaczki zdążyły się przygotować, jak widzę~
Głos ten miał ździebka dziewczęce zabarwienie, jak u młodego chłopaka, ale szalona nuta skutecznie odpędzała z głowy jakiekolwiek szydercze komentarze.
Konekomaru poczuł, jak coś ostrego wbija mu się w łydkę i chwilę potem przez jego ciało przebiegł strumień elektryczności. Chłopak drgał, wił się w konwulsjach, ale to nie ustawało... zaczął się unosić.
Zobaczył łazik, ten sam, pełen przewodów, diod i złowieszczych ostrzy, ale brakowało w nim czegoś. Kierowcy.
- Koneko...! - krzyknął za nim Renzou, wyciągając rękę, jednak elektryczność odepchnęła ich od siebie. Różowowłosy syknął, wkładając palce do ust, poparzył się.
Izumo nie czekała, wysłała Byakkou przed siebie. Najwidoczniej stawiali granicę ze złej strony.
- Uke! Mike! Ściągnijcie go w środek kręgu! - rozkazała tonem pełnym stanowczości i zdecydowania. Nie mogła sobie pozwolić na strach, inaczej zyskaliby dodatkowych wrogów w postaci dość potężnych youkai.
- Tak jest, pani! - odparły chórem chowańce i ruszyły do ataku.
Swoimi długimi, astralnymi ciałami opętały nogi pajęczego łazika i wgryzły się w metal. Gdy próbował je strząsnąć, krzesały pazurami lisi ogień, a Izumo uśmiechała się z satysfakcją.
Renzou zacisnął usta w wąską linię i nabrał głośno powietrza w płuca. Rzucił się przed siebie i skoczył na jedno z odnóż robota, zaczął się wspinać, nie zważając na palące gorąco bijące od tego dziwnego metalu. Szukał dźwigni, przycisku, czegokolwiek co uwolniłoby Konekomaru od tych boleści.
Nic.
Było tu mnóstwo żelastwa, ale nie wiedział, które z nich pomoże jego przyjacielowi.
Wreszcie zadecydował.
Cisnął włócznią w metalowe, wijące się jak pyton ramię. Khakkara odbiła się od niego z łoskotem, a Shima wytrzeszczył oczy. To coś było nie do przebicia. Zaklął w duchu i dopiero teraz zdał sobie sprawę z beznadziei swojej sytuacji. Nie wiedząc co robić, rzucił się na przełączniki i całą aparaturę pojazdu, nie przejmując się, czy zwiększa dawkę elektryczności pustoszącej od środka organizm Konekomaru, czy ją wyłącza.
Nagle coś eksplodowało na północ od Renzou. Ciepło uderzyło go w twarz, a cielsko robota zaczęło napierać i wycofywać się. Prosto do kręgu. Chłopak chciał rzucić się do ucieczki, ale coś jak magnez trzymało go przy łaziku.
Nagle kostka z migającym białym światełkiem upadła mu pod nogi.
W myślach wyznał miłość wszystkim dziewczynom świata doczesnego.
Izumo obserwowała jak ciało Renzou frunie, gdy granat ogłuszający pustoszy okolice. Ona wewnątrz bezpiecznej granicy Byakkou, wciąż mocno trzymała się ziemi. Konekomaru leżał u jej stóp, z częścią metalowej macki wczepioną w łydkę. Takara leżał kilka metrów dalej, poza granicą, powalony, ale przytomny.
W powietrzu unosił się ten sam czarnowłosy chłopak, którego mieli okazję zobaczyć wcześniej. Chłopak leciał z nogami opartymi na kadłubach dronów i uśmiechał się do nich szyderczo. Gdy pstryknął palcami, z resztek łazika zaczęły podnosić się jego mniejsze, ale sprawniejsze wersje.
Tamerka wytrzeszczyła oczy. To nazbyt przypominało jej lekcję biologii o rozmnażaniu pająków. Skrzywiła się i zatkała usta. Nie mogła okazać strachu, bo Byakkou zwrócą się przeciwko niej. Uke uniósł łeb.
- Coś nie tak, pani? - spytał, szczerząc zęby.
Izumo bez słowa wyjęła z kieszeni spódniczki kartki z kręgami i podarła je, nim jej serce na dobre przyspieszyło. Granica zniknęła, a z kopca ziemi, na którym leżał też Renzou, wydobywały się dziesiątki, jak nie setki, małych, metalowych pająków z licznikami na odwłokach.
- Spróbujcie teraz pobawić się ze mną w chowanego - zarechotał brunet, ściskając w dłoni coś podobnego do drążka. Wcisnął znajdujący się na nim czerwony przycisk i się zaczęło. Nim huk pierwszej eksplozji odciął im słuch, doszło ich uszu ostatnie zdanie: - Odliczanie czas zacząć. I pamiętajcie: Axel zawsze wygrywa.
Rin ze ściśniętym sercem oglądał słupy ognia oraz grzyby pyłu i dymu podnoszące się z różnych części miasta. Wiedział, że gdzieś tam są jego przyjaciele i być może walczą, a tymczasem on sam prawie ani razu nie napotkał Anioła Rozpaczy i jego menażerii mechanizmów. Tylko kilka razy, gdy zabłądził zdarzyło się, że zaatakował go pojedynczy dron lub uderzyła bomba impaktowa.
Poprawił uścisk na ramieniu Ryuuji'ego i wciąż przesuwał się pod ścianami budynków, bacznie monitorując okolicę. Wydawało mu się, że coś przeoczył, jakiś ważny szczegół. Zdecydowanie przydałby mu się teraz ktoś inteligentny. Oczywiście Bon'a nie wliczał z wiadomych przyczyn.
Mógłby to być niezły żart, materiał na ripostę - pomyślał.
Usiadł na chwilę na rogu, w ciemnej uliczce. Pod spalonym śmietnikiem usadowił Suguro i odetchnął głośno. Nie potrzebował przerwy. Ze swoją siłą mógłby tak wlec skunksogłowego przez bite trzydzieści kilometrów. Musiał po prostu pomyśleć - co ostatnio zdarzało mu się częściej. Yukio, gdyby nie przepadł jak kamień w wodę, pewnie by się zmartwił. Może powiedziałby coś o tym, że zbyt duża aktywność mózgu źle wpływa na jego zdrowie? Nie. To raczej w stylu Harumi.
Wstał i podniósł Bona, ruszył dalej.
Harumi - lepiej nie zaprzątać nią teraz głowy - powtarzał w myślach, ale nie potrafił się powstrzymać. Nie widział jej nieco dłużej niż miesiąc, czyli mniej więcej tyle ile w ogóle się znali. Było to nieco przygnębiające. Zastanawiało go, jak bardzo się zmieni. Może będzie dla niego milsza? Może stanie się jeszcze gorsza? A może... Może to wszystko zniszczy ją psychicznie do tego stopnia, że stanie się inwalidą?
Nie potrafił sobie tego wyobrazić, takiej mamroczącej Harumi, którą trzeba karmić jak dziecko, przewijać, wyprowadzać na spacer... Skrzywił się na samą myśl. Ale to była jedna z możliwości. Prawdopodobnych możliwości. Niejeden by się złamał.
On również był tego bliski.
Wciąż bał się, że oszaleje przez te głosy, które słyszał. Jedyne co go ratowało to regularnie przyjmowane leki. Yuzuru wyjaśniła mu, że serum szaleństwa wywołało skutki uboczne - lekką schizofrenię.
Z Harumi może być gorzej.
Wszystko zaczęło się od niej, tylko nie wiadomo, dlaczego - pomyślał i zmarszczył brwi. No właśnie. Nie wiadomo. Do czego była potrzebna Iwao? Rin wciąż pamiętał jego warunki z pierwszego nagrania - drużyna egzorcystów, kilku Doktorów, najlepszy Tamer jakiego mają. Do czego to wszystko? Ostatecznie przecież Iwao nie otrzymał swojej zapłaty.
Rin miał nadzieję, że wreszcie wszystkiego się dowie, bo nie znosił tej niepewności i niewiedzy.
Skręcił w lewo, czując, że zdecydowanie zbyt długo idzie prosto. Ciało Bon'a było nieco uciążliwe przy chodzeniu, ale nie potrafiłby go zostawić. Licho wie, co czai się w tym zrujnowanym mieście, a on wolał się nie przekonywać.
Jakiś cień mignął mu pod nogami i chłopak uskoczył, rozglądając się. Świst powietrza rozbrzmiał tuż przy uchu, a potem dziwny kształt pojawił się w zasięgu wzroku.
Włos zjeżył mu się na całym ciele, a zimny pot zlał czoło i kark. Ktoś tu był i Rin przypuszczał, że to ten chłopak i jego drony. Przystanął i sięgnął po rękojeść Kurikary, zdecydowany użyć jej, jeżeli sytuacja się pogorszy. Suguro odpłynął i nie zapowiadało się, by szybko oprzytomniał. Cichy głosik podpowiadał Rin'owi, że być może stało mu się coś poważnego, ale ten głośniejszy wrzeszczał, że nie to nie może go spowalniać, bo wtedy zginą oboje.
- Pokaż się, tchórzu! - krzyknął Okumura. Czuł się głupio, stojąc tak na środku ulicy martwego miasta, drąc się w przestrzeń. Stał tak przez dobre trzy minuty, uspokajając oddech i czujnie wodząc wzrokiem po okolicy. Szmery nie ucichły. Teraz dochodziły zewsząd. - Nie baw się ze mną! Jeżeli tak bardzo chcesz zakosztować ostrza mojego miecza, to wyjdź, a ci to ułatwię!
Uśmiechnął się do siebie, zadowolony z przemyślanej prowokacji. Jednak nic to nie dało. Zaczął się irytować. Zacisnął palce na rękojeści Koukamena i przeszedł kilka kolejnych kroków.
Skoro przeciwnik nie miał jaj, to Rin nie zamierzał czekać. Czego nienawidził w walce - to podchodów, zazwyczaj walczył bez strategii. Nie to, że nienawidził taktyki, po prostu wolał bezpośrednie starcia, bez pierdolenia się w tańcu.
Nagle poczuł, że trafi grunt pod nogami, runął na ziemię. Zastanawiał się, skąd wzięła się ta woda. Zaraz... woda? Jaka woda? Otępiale wpatrywał się w suchą, jak osiemdziesięcioletni plażowicz, ziemię i próbował zrozumieć, skąd ta ciepła wilgoć ja jego prawej łydce. I wtedy uderzył go ból, ostry niczym szpikulec wbity w nerw. Jęknął i zacisnął zęby.
Wymiękasz? Poddajesz się? Oddajesz mecz walkowerem? Składasz broń? Odchodzisz? Nie podejmujesz wyzwania? Przyjmujesz czarę goryczy? A może seppuku? Harakiri?
Uderzył się w ucho, powstrzymując głos od podjudzania go do załamania.
Próbował się podnieść, ale gdy tylko ruszył nogą, przeszywał go ból, jakiego dawno nie czuł. Przygryzał wargę do krwi, czuł jej metaliczny posmak w ustach, kiedy przełykał nerwowo ślinę. Zgiął zdrową nogę i spróbował się na niej wesprzeć, lecz wtedy powietrze rozdarł świst i coś przeleciało mu tuż przed nosem, zadrapując wrażliwą skórę twarzy. Nie ważył się nawet syczeć. Wychylił się jednak do tyłu, ciało Bon'a przeważył go i musiał stanąć na postrzeloną nogę. Gdy opuścił wzrok zauważył, że nogawka jego czarnych spodni pociemniała jeszcze i połyskiwała wilgocią. Musiał jak najszybciej znaleźć jakieś bezpieczne miejsce i się opatrzyć, bo nawet dla niego mogło się to źle skończyć.
Zdjął Kurikarę z ramienia i wciąż zamkniętą w zaklętej pochwie, trzymał w pogotowiu. Wyjęcie jej prawdopodobnie przyspieszyłoby proces gojenia, ale nie mógł ryzykować. Miecz to ostateczność.
Szedł dalej, zostawiając za sobą krwawe ślady i miał wrażenie, że widzi, jak powietrze wokół niego się rusza. Wmawiał sobie, iż to wina utraty krwi, zwykłe majaki. Dyszał, ale wciąż szedł. Bon wyślizgiwał mu się z ramion i musiał poprawić uchwyt, w tym celu zatrzymał się na chwilę.
Znów kula świsnęła tuż obok niego.
Najpierw jedna, potem druga.
Trzecia.
Rzucił się przed siebie, gotowy biec, ale uderzył w coś. Wsparł się na ciele Bon'a i jakoś utrzymał się w pionie. Powietrze przed nim poruszało się, tak jak wcześniej to zauważył. Kolejne strzały gdzieś w głębi ulicy. Rin czuł, że skądś to zna. Wiedział, że już widział coś podobnego.
Włożył Kurikarę za szlufkę spodni i pozwolił Suguro zsunąć się z jego ramienia i opaść na ziemię z głuchym odgłosem. Roztarł dłonie i skupił się na ich wewnętrznej stronie. Wyobrażał sobie, że są pokryte mikroskopijnymi otworami, które tylko czekają aż się je otworzy. Pamiętał tę sztuczkę. Używała jej Harumi i egzorcyści z podspecjalizacji Spirytystów. Musiał uwolnić Czarny Deszcz.
Poczuł jak coś ociera mu się o nogę i zauważył, że pochwa zsuwa się z Kurikary.
Nim się obejrzał, coś zawładnęło jego ciałem. Machnął rękami i poczuł jak energia wydobywa się z niego i rozchodzi na wszelkie strony. Otworzył szerzej oczy, a wypełniło je piekące ciepło. Wokół błyskały iskry, z nieba sypały się płomienie, a jego dłonie wciąż były blade. Przyłożył je do niewidzialnej ściany przed sobą i poczuł jak kula przesuwa się tuż po linii jego pleców, rozdzierając koszulę.
Nagle wszystko wokół zniknęło i zastąpiło się zupełnie inną scenerią. Stał na środku tętniącej życiem ulicy, otaczały go wieżowce i wielopiętrowe domy rodzinne, lokale pełne ludzi, wszystko czyste i lśniące bielą. Ktoś jednak stał tam w oddali, na najwyższym budynku, ktoś kogo ciało kryło się pod czerwienią tak krwistą, że bolało od patrzenia. Ten ktoś uniósł rękę i dał znak dłonią.
W tym samym momencie w całym tłumie ludzie niczym pochodnie pozapalali się na czerwono i zaczęli rzucać z pięściami na innych. Największy ekran najwyższego budynku stał się czarny, a chwilę potem pojawiły się na nim słowa:
Poczuł gorąco uderzające go w twarz i przed oczami stanął mu licznik, który pochłonął ogień, a on mógł pomyśleć tylko - że ma niezłe deja vu, bo znowu dostał bombą prosto w mordę. Leciał. Nie czuł ziemi pod stopami, a wyłącznie palący żar. Gdy wreszcie zarył w ziemię, budynek za nim zaczął kruszeć. Czuł, jak płomienie trawią mu tkanki i ostatnim odruchem płonącej ręki sięgnął po miecz. Gdy pewniej złapał go w dłoni zdjął pochwę i ukrył ją znów za szlufką. Błękitny ogień okrył go od stóp do głów, lecząc powstałe rany. Chłód zastąpił żar i Rin mógł odetchnąć. Demoniczne elementy wyglądu zostały odsłonięte, uszy wydłużyły się i teraz działały niczym anteny, monitorując najbliższy kilometr kwadratowy powierzchni.
Nagle potknęła się o czyjąś nogę, jakimś cudem udało jej się nie spaść i odzyskać równowagę. Nabrała głośno powietrza i wypuściła je krótszymi falami. Zerknęła na przeszkodę bez emocji. Na oko piętnastoletni chłopak, blondyn o pofarbowanej na akwamarynę grzywce. Miał drgawki, oczy wywróciły mu się całkowicie i w jej kierunku łyskały już tylko użylnione białka. W pewnym momencie znieruchomiał i opadł bezwładnie. Yuzuru ukucnęła i trwała przy nim przez kilka minut z niemą modlitwą zawisłą w powietrzu, po czym zamknęła mu oczy i usta, zasłaniając twarz czapką, którą znalazła w pobliżu. Pewnie należała do niego, pasowała do reszty stroju - wmawiała sobie, bo ubranie trupa było w strzępach.
Wstała i zrobiła jakiś gest, po czym zaczęła się oddalać tym samym tempem - powolnym, ale stabilnym. Docierała wreszcie do wału, przy którym wznosiły się całe tumany kurzu. Dopiero teraz go poczuła, ten dziwny, nienaturalny wiatr. Pacnęła się w przytkane ucho, licząc, że to jakoś przywróci jej słuch.
Nic z tego.
Zaczęła wspinać się po wale, złorzecząc.
Potrafiła się jednak domyślić, co zobaczy z góry. Z hałdy sterczały fragmenty ciał i demonie pozostałości. Nie była jedyną, która się wspinała. Oprócz niej była tam kobieta z dziećmi - matka próbowała wejść na szczyt, a brzdące zostały na dole, jakiś starszy mężczyzna, dwóch nastolatków i jedna dorosła kobieta. Z nich wszystkich najlepiej radziła sobie Yuzuru i ta właśnie kobieta, czerwonowłosa w szarym swetrze. Nakajimie wydawała się dziwnie znajoma, ale postanowiła nie roztrząsać tej sprawy. Wystarczająco problemów miała. Na przykład zagadkę - czemu hałda trzęsie się bardziej niż powinna, zupełnie jakby przechodziły przez nią jakieś wibracje.
Odganiając od siebie Smółki, niepewnie ułożyła stopę na fragmencie muru i odepchnęła się, jak przy pompkach. Gdy gruz zaczął odsuwać się pod nią, odbiła się i skoczyła, lądując bezpiecznie na szczycie hałdy.
Helikoptery. To łopaty ich śmigieł wywoływały wiatr i wznosiły chmury kurzu. Rozganiały dym i roznosiły ogień. Wielkie śmigłowce zawisły nad Kazuma-Shin. Przerażeni ludzie tłumami w panice miotali się to w jednym, to w drugim kierunku. Smółki wokół niej padły płasko, gdy fala gorąca ogrzała plecy kobiety. Gdy odwróciła wzrok, nie powstrzymała okrzyku. Oto waliła się jedna z wież w Akademii Prawdziwego Krzyża. Z okien wyzierały płomienie.
Yuzuru nie wiedziała, która godzina, ale czuła, że ominęła ją cała zabawa.
I wcale nie było jej szkoda.
Wbrew swoim zasadom, zrobiła znak krzyża i poczuła jak zsuwa się po wale, aż wreszcie wylądowała boleśnie na obu nogach. Nie przeszła nawet trzech kroków, gdy zakręciło jej się w głowie i zemdlała. Nim jednak całkowicie straciła przytomność, doszedł ją ryk demona, a chwilę potem kobiecy głos przemówił:
- Odetnij głowę węża... który pożarł osiem księżniczek.
Wiatr rozwiewał poranną mgłę oraz włosy Izumo, które Konekomaru już po raz enty odsuwał sobie z zasięgu wzroku. Musiał się skupić, bo jedna figura w tę, druga w tamtą i krąg się nie uda. Podręcznik, który Miwa wertował tysiące razy znajdował się daleko stąd. Żałował, że nie miał stuprocentowej pewności w tym co robił. Izumo była spokojniejsza. Teraz to ona musiała go uspokajać.
Tyle rzeczy mogło pójść źle! Mogli nastąpić na linię i zamienić się w szaszłyki a'la upieczony egzorcysta. A gdyby zdarzyło im się pomylić sigla i zamiast słupa ognia z ulicy wyrośnie góra waty cukrowej. Nie żeby nie lubił waty cukrowej - ale wątpił by zatrzymała ona szaleńca poruszającego się łazikiem, który kształtem przypominał japońskiego kraba pacyficznego.
- Pospieszcie się...! - syknął Renzou, szczękając zębami i pierścieniami khakkhary.
- Zamknij się bubku! - odwarknęła Izumo, posyłając mu spojrzenie spode łba, które jasno mówiło, że nie zniesie kolejnych słów ponaglenia. Konekomaru jednak rozumiał strach Shimy i widział, jak Kamiki trzęsą się dłonie. Wszyscy się bali.
Jakimś cudem odseparowano ich od Rin'a, Akihito i reszty wesołej kompanii. Początkowo myśleli, że da im to względne bezpieczeństwo - nieważne jak bardzo lubili Okumurę, chłopak był po prostu magnesem na nieszczęścia.
- Szybko, szybko, szybko... - mamrotał pod nosem Renzou, nerwowo ściskając włócznię.
Konekomaru współczuł mu z całej siły, ale to on z całej grupy najlepiej walczył w zwarciu, poza tym tylko okularnik i przywoływaczka znali wzory kręgów magicznych. Shima wychodził z założenia, że jako Arii nie przyda mu się ta umiejętność, więc całość zajęć profesora Okaty - przesypiał.
- Przecież jeszcze go nie słychać - syknęła Izumo, której takie mamrotanie wyjątkowo działało na układ nerwowy. - Usłyszelibyśmy go, gdyby znajdował się w promieniu kilometra, nie sądzicie?
Konekomaru zmarszczył brwi. Chciałby móc się zgodzić z Kamiki, ale nie potrafił. Łazik ich przeciwnika był wyposażony w drony i bomby, całkiem możliwe, że obserwował ich teraz z powietrza...
Uniósł wzrok, ale na całe szczęście niczego nie dostrzegł. Może popadał w paranoję? Ostatecznie mgła wciąż się unosiła, mało prawdopodobne by dało się ich wypatrzyć z góry. Donośny szczęk metalu przerwał jego spekulacje i chłopak wycofał się z kręgu. Skończył swoją działkę.
Renzou doskoczył do niego w trybie natychmiastowym, a Izumo zostawiała już ostatnie pociągnięcia. Następnie ostrożnie przekroczyła linie kręgu i zaczęła podchodzić do chłopaków. Z drugiej strony uliczki krążyły Byakkou, chowańce Izumo, co rusz stawiając gdzieś granicę, by zabezpieczyć teren przed możliwym napadem demonów. Ktoś mógłby polemizować, że tyle granic w jednym miejscu może ściągnąć na nich podejrzenia i wywołać zjawisko Pogranicza, ale lisie demony miały pewną specyfikę gatunkową. Gdy odgradzały teren wytwarzały również wokół niego pewną zasłonę iluzji, co znacznie im pomagało w razie ataku z drugiej strony. Mieli plan.
Takara wyszedł zza zakrętu i przekrzywił głowę. Renzou zatrząsł swoją włócznią wykonując umówiony sygnał i wszyscy troje zamknęli oczy. Hanyou, hyakume - o czym mieli okazję się dowiedzieć, był istotną częścią ich planu. Podczas gdy lisie youkai posługiwały się nietrwałą iluzją, stuocy potrafili przemienić je w rzeczywistość.
Wystarczyło jedno spojrzenie i fotograficzna pamięć Nemu zaczęła produkować podobne kręgi w różnych miejscach Shizume City. Ich mapę stanowiło ciało Takary - wystarczyło podzielić podziemne miasto na podobnej zasadzie, gdzie oko - tam krąg. Był to oczywiście dość niedopracowany i ryzykowny plan, ale lepszego nie mieli.
- Możecie otworzyć oczy.
Nemu stał już tuż przy nich. Izumo powstrzymała krzyk i tupnęła nogą.
- Nie rób tak więcej - poleciła.
Wzruszył ramionami.
- Nasza robota skończona - skonstatował Konekomaru, a Renzou odetchnął głośno.
- Boże, zaraz umrę, nie wytrzymam tego napięcia...
- Co jak co, ale miałeś najmniej stresujące zajęcie.
- Ale najmniej wdzięczne! - upierał się Shima. - Co prawda możliwość chronienia cię, zawsze jest obiecująca, Izumo-chan~!
- Nie nazywaj mnie tak - wycedziła przez zęby Tamerka.
Konekomaru westchnął i poprawił okulary. Jakby nie wystarczyło, że mieli na karku Anioła Rozpaczy poruszającego się na skorpionim łaziku pełnym bomb i dronów.
Nagle coś śmignęło obok jego ucha i wylądowało kilka metrów dalej. Gdy się wychylił, zauważył, że to taka sama kostka, jaką widział wcześniej w dłoni Izumo. Migała niebieskim światłem.
Położył dłoń na ramieniu Renzou.
- Shima...
- Kiedy przestaniesz zgrywać niedo---- Co jest Koneko?
Jedynym, który zareagował prawidłowo był Takara. Rudowłosy chłopak rzucił się na towarzyszy i z zaskoczenia powalił ich na ziemię. Gdyby nie to, że się nie spodziewali, to pewnie by nie wypaliło. Takara był zbyt chudy i wątły, by zadziałać jak kotwica.
Ogień, odłamki i piasek wzniósł się w powietrze nad nimi, a fala uderzeniowa zepchnęła ich niebezpiecznie blisko kręgu płomieni.
- Robaczki zdążyły się przygotować, jak widzę~
Głos ten miał ździebka dziewczęce zabarwienie, jak u młodego chłopaka, ale szalona nuta skutecznie odpędzała z głowy jakiekolwiek szydercze komentarze.
Konekomaru poczuł, jak coś ostrego wbija mu się w łydkę i chwilę potem przez jego ciało przebiegł strumień elektryczności. Chłopak drgał, wił się w konwulsjach, ale to nie ustawało... zaczął się unosić.
Zobaczył łazik, ten sam, pełen przewodów, diod i złowieszczych ostrzy, ale brakowało w nim czegoś. Kierowcy.
- Koneko...! - krzyknął za nim Renzou, wyciągając rękę, jednak elektryczność odepchnęła ich od siebie. Różowowłosy syknął, wkładając palce do ust, poparzył się.
Izumo nie czekała, wysłała Byakkou przed siebie. Najwidoczniej stawiali granicę ze złej strony.
- Uke! Mike! Ściągnijcie go w środek kręgu! - rozkazała tonem pełnym stanowczości i zdecydowania. Nie mogła sobie pozwolić na strach, inaczej zyskaliby dodatkowych wrogów w postaci dość potężnych youkai.
- Tak jest, pani! - odparły chórem chowańce i ruszyły do ataku.
Swoimi długimi, astralnymi ciałami opętały nogi pajęczego łazika i wgryzły się w metal. Gdy próbował je strząsnąć, krzesały pazurami lisi ogień, a Izumo uśmiechała się z satysfakcją.
Renzou zacisnął usta w wąską linię i nabrał głośno powietrza w płuca. Rzucił się przed siebie i skoczył na jedno z odnóż robota, zaczął się wspinać, nie zważając na palące gorąco bijące od tego dziwnego metalu. Szukał dźwigni, przycisku, czegokolwiek co uwolniłoby Konekomaru od tych boleści.
Nic.
Było tu mnóstwo żelastwa, ale nie wiedział, które z nich pomoże jego przyjacielowi.
Wreszcie zadecydował.
Cisnął włócznią w metalowe, wijące się jak pyton ramię. Khakkara odbiła się od niego z łoskotem, a Shima wytrzeszczył oczy. To coś było nie do przebicia. Zaklął w duchu i dopiero teraz zdał sobie sprawę z beznadziei swojej sytuacji. Nie wiedząc co robić, rzucił się na przełączniki i całą aparaturę pojazdu, nie przejmując się, czy zwiększa dawkę elektryczności pustoszącej od środka organizm Konekomaru, czy ją wyłącza.
Nagle coś eksplodowało na północ od Renzou. Ciepło uderzyło go w twarz, a cielsko robota zaczęło napierać i wycofywać się. Prosto do kręgu. Chłopak chciał rzucić się do ucieczki, ale coś jak magnez trzymało go przy łaziku.
Nagle kostka z migającym białym światełkiem upadła mu pod nogi.
W myślach wyznał miłość wszystkim dziewczynom świata doczesnego.
Izumo obserwowała jak ciało Renzou frunie, gdy granat ogłuszający pustoszy okolice. Ona wewnątrz bezpiecznej granicy Byakkou, wciąż mocno trzymała się ziemi. Konekomaru leżał u jej stóp, z częścią metalowej macki wczepioną w łydkę. Takara leżał kilka metrów dalej, poza granicą, powalony, ale przytomny.
W powietrzu unosił się ten sam czarnowłosy chłopak, którego mieli okazję zobaczyć wcześniej. Chłopak leciał z nogami opartymi na kadłubach dronów i uśmiechał się do nich szyderczo. Gdy pstryknął palcami, z resztek łazika zaczęły podnosić się jego mniejsze, ale sprawniejsze wersje.
Tamerka wytrzeszczyła oczy. To nazbyt przypominało jej lekcję biologii o rozmnażaniu pająków. Skrzywiła się i zatkała usta. Nie mogła okazać strachu, bo Byakkou zwrócą się przeciwko niej. Uke uniósł łeb.
- Coś nie tak, pani? - spytał, szczerząc zęby.
Izumo bez słowa wyjęła z kieszeni spódniczki kartki z kręgami i podarła je, nim jej serce na dobre przyspieszyło. Granica zniknęła, a z kopca ziemi, na którym leżał też Renzou, wydobywały się dziesiątki, jak nie setki, małych, metalowych pająków z licznikami na odwłokach.
- Spróbujcie teraz pobawić się ze mną w chowanego - zarechotał brunet, ściskając w dłoni coś podobnego do drążka. Wcisnął znajdujący się na nim czerwony przycisk i się zaczęło. Nim huk pierwszej eksplozji odciął im słuch, doszło ich uszu ostatnie zdanie: - Odliczanie czas zacząć. I pamiętajcie: Axel zawsze wygrywa.
Rin ze ściśniętym sercem oglądał słupy ognia oraz grzyby pyłu i dymu podnoszące się z różnych części miasta. Wiedział, że gdzieś tam są jego przyjaciele i być może walczą, a tymczasem on sam prawie ani razu nie napotkał Anioła Rozpaczy i jego menażerii mechanizmów. Tylko kilka razy, gdy zabłądził zdarzyło się, że zaatakował go pojedynczy dron lub uderzyła bomba impaktowa.
Poprawił uścisk na ramieniu Ryuuji'ego i wciąż przesuwał się pod ścianami budynków, bacznie monitorując okolicę. Wydawało mu się, że coś przeoczył, jakiś ważny szczegół. Zdecydowanie przydałby mu się teraz ktoś inteligentny. Oczywiście Bon'a nie wliczał z wiadomych przyczyn.
Mógłby to być niezły żart, materiał na ripostę - pomyślał.
Usiadł na chwilę na rogu, w ciemnej uliczce. Pod spalonym śmietnikiem usadowił Suguro i odetchnął głośno. Nie potrzebował przerwy. Ze swoją siłą mógłby tak wlec skunksogłowego przez bite trzydzieści kilometrów. Musiał po prostu pomyśleć - co ostatnio zdarzało mu się częściej. Yukio, gdyby nie przepadł jak kamień w wodę, pewnie by się zmartwił. Może powiedziałby coś o tym, że zbyt duża aktywność mózgu źle wpływa na jego zdrowie? Nie. To raczej w stylu Harumi.
Wstał i podniósł Bona, ruszył dalej.
Harumi - lepiej nie zaprzątać nią teraz głowy - powtarzał w myślach, ale nie potrafił się powstrzymać. Nie widział jej nieco dłużej niż miesiąc, czyli mniej więcej tyle ile w ogóle się znali. Było to nieco przygnębiające. Zastanawiało go, jak bardzo się zmieni. Może będzie dla niego milsza? Może stanie się jeszcze gorsza? A może... Może to wszystko zniszczy ją psychicznie do tego stopnia, że stanie się inwalidą?
Nie potrafił sobie tego wyobrazić, takiej mamroczącej Harumi, którą trzeba karmić jak dziecko, przewijać, wyprowadzać na spacer... Skrzywił się na samą myśl. Ale to była jedna z możliwości. Prawdopodobnych możliwości. Niejeden by się złamał.
On również był tego bliski.
Wciąż bał się, że oszaleje przez te głosy, które słyszał. Jedyne co go ratowało to regularnie przyjmowane leki. Yuzuru wyjaśniła mu, że serum szaleństwa wywołało skutki uboczne - lekką schizofrenię.
Z Harumi może być gorzej.
Wszystko zaczęło się od niej, tylko nie wiadomo, dlaczego - pomyślał i zmarszczył brwi. No właśnie. Nie wiadomo. Do czego była potrzebna Iwao? Rin wciąż pamiętał jego warunki z pierwszego nagrania - drużyna egzorcystów, kilku Doktorów, najlepszy Tamer jakiego mają. Do czego to wszystko? Ostatecznie przecież Iwao nie otrzymał swojej zapłaty.
Rin miał nadzieję, że wreszcie wszystkiego się dowie, bo nie znosił tej niepewności i niewiedzy.
Skręcił w lewo, czując, że zdecydowanie zbyt długo idzie prosto. Ciało Bon'a było nieco uciążliwe przy chodzeniu, ale nie potrafiłby go zostawić. Licho wie, co czai się w tym zrujnowanym mieście, a on wolał się nie przekonywać.
Jakiś cień mignął mu pod nogami i chłopak uskoczył, rozglądając się. Świst powietrza rozbrzmiał tuż przy uchu, a potem dziwny kształt pojawił się w zasięgu wzroku.
Włos zjeżył mu się na całym ciele, a zimny pot zlał czoło i kark. Ktoś tu był i Rin przypuszczał, że to ten chłopak i jego drony. Przystanął i sięgnął po rękojeść Kurikary, zdecydowany użyć jej, jeżeli sytuacja się pogorszy. Suguro odpłynął i nie zapowiadało się, by szybko oprzytomniał. Cichy głosik podpowiadał Rin'owi, że być może stało mu się coś poważnego, ale ten głośniejszy wrzeszczał, że nie to nie może go spowalniać, bo wtedy zginą oboje.
- Pokaż się, tchórzu! - krzyknął Okumura. Czuł się głupio, stojąc tak na środku ulicy martwego miasta, drąc się w przestrzeń. Stał tak przez dobre trzy minuty, uspokajając oddech i czujnie wodząc wzrokiem po okolicy. Szmery nie ucichły. Teraz dochodziły zewsząd. - Nie baw się ze mną! Jeżeli tak bardzo chcesz zakosztować ostrza mojego miecza, to wyjdź, a ci to ułatwię!
Uśmiechnął się do siebie, zadowolony z przemyślanej prowokacji. Jednak nic to nie dało. Zaczął się irytować. Zacisnął palce na rękojeści Koukamena i przeszedł kilka kolejnych kroków.
Skoro przeciwnik nie miał jaj, to Rin nie zamierzał czekać. Czego nienawidził w walce - to podchodów, zazwyczaj walczył bez strategii. Nie to, że nienawidził taktyki, po prostu wolał bezpośrednie starcia, bez pierdolenia się w tańcu.
Nagle poczuł, że trafi grunt pod nogami, runął na ziemię. Zastanawiał się, skąd wzięła się ta woda. Zaraz... woda? Jaka woda? Otępiale wpatrywał się w suchą, jak osiemdziesięcioletni plażowicz, ziemię i próbował zrozumieć, skąd ta ciepła wilgoć ja jego prawej łydce. I wtedy uderzył go ból, ostry niczym szpikulec wbity w nerw. Jęknął i zacisnął zęby.
Wymiękasz? Poddajesz się? Oddajesz mecz walkowerem? Składasz broń? Odchodzisz? Nie podejmujesz wyzwania? Przyjmujesz czarę goryczy? A może seppuku? Harakiri?
Uderzył się w ucho, powstrzymując głos od podjudzania go do załamania.
Próbował się podnieść, ale gdy tylko ruszył nogą, przeszywał go ból, jakiego dawno nie czuł. Przygryzał wargę do krwi, czuł jej metaliczny posmak w ustach, kiedy przełykał nerwowo ślinę. Zgiął zdrową nogę i spróbował się na niej wesprzeć, lecz wtedy powietrze rozdarł świst i coś przeleciało mu tuż przed nosem, zadrapując wrażliwą skórę twarzy. Nie ważył się nawet syczeć. Wychylił się jednak do tyłu, ciało Bon'a przeważył go i musiał stanąć na postrzeloną nogę. Gdy opuścił wzrok zauważył, że nogawka jego czarnych spodni pociemniała jeszcze i połyskiwała wilgocią. Musiał jak najszybciej znaleźć jakieś bezpieczne miejsce i się opatrzyć, bo nawet dla niego mogło się to źle skończyć.
Zdjął Kurikarę z ramienia i wciąż zamkniętą w zaklętej pochwie, trzymał w pogotowiu. Wyjęcie jej prawdopodobnie przyspieszyłoby proces gojenia, ale nie mógł ryzykować. Miecz to ostateczność.
Szedł dalej, zostawiając za sobą krwawe ślady i miał wrażenie, że widzi, jak powietrze wokół niego się rusza. Wmawiał sobie, iż to wina utraty krwi, zwykłe majaki. Dyszał, ale wciąż szedł. Bon wyślizgiwał mu się z ramion i musiał poprawić uchwyt, w tym celu zatrzymał się na chwilę.
Znów kula świsnęła tuż obok niego.
Najpierw jedna, potem druga.
Trzecia.
Rzucił się przed siebie, gotowy biec, ale uderzył w coś. Wsparł się na ciele Bon'a i jakoś utrzymał się w pionie. Powietrze przed nim poruszało się, tak jak wcześniej to zauważył. Kolejne strzały gdzieś w głębi ulicy. Rin czuł, że skądś to zna. Wiedział, że już widział coś podobnego.
Włożył Kurikarę za szlufkę spodni i pozwolił Suguro zsunąć się z jego ramienia i opaść na ziemię z głuchym odgłosem. Roztarł dłonie i skupił się na ich wewnętrznej stronie. Wyobrażał sobie, że są pokryte mikroskopijnymi otworami, które tylko czekają aż się je otworzy. Pamiętał tę sztuczkę. Używała jej Harumi i egzorcyści z podspecjalizacji Spirytystów. Musiał uwolnić Czarny Deszcz.
Poczuł jak coś ociera mu się o nogę i zauważył, że pochwa zsuwa się z Kurikary.
Nim się obejrzał, coś zawładnęło jego ciałem. Machnął rękami i poczuł jak energia wydobywa się z niego i rozchodzi na wszelkie strony. Otworzył szerzej oczy, a wypełniło je piekące ciepło. Wokół błyskały iskry, z nieba sypały się płomienie, a jego dłonie wciąż były blade. Przyłożył je do niewidzialnej ściany przed sobą i poczuł jak kula przesuwa się tuż po linii jego pleców, rozdzierając koszulę.
Nagle wszystko wokół zniknęło i zastąpiło się zupełnie inną scenerią. Stał na środku tętniącej życiem ulicy, otaczały go wieżowce i wielopiętrowe domy rodzinne, lokale pełne ludzi, wszystko czyste i lśniące bielą. Ktoś jednak stał tam w oddali, na najwyższym budynku, ktoś kogo ciało kryło się pod czerwienią tak krwistą, że bolało od patrzenia. Ten ktoś uniósł rękę i dał znak dłonią.
W tym samym momencie w całym tłumie ludzie niczym pochodnie pozapalali się na czerwono i zaczęli rzucać z pięściami na innych. Największy ekran najwyższego budynku stał się czarny, a chwilę potem pojawiły się na nim słowa:
Oko za oko,
Ząb za ząb.
Śmierć za śmierć.
Chcieliście się nas pozbyć, pozwolić wypalić.
To my spopielimy was.
Zmienimy się w Anioły waszej Rozpaczy.
Poczuł gorąco uderzające go w twarz i przed oczami stanął mu licznik, który pochłonął ogień, a on mógł pomyśleć tylko - że ma niezłe deja vu, bo znowu dostał bombą prosto w mordę. Leciał. Nie czuł ziemi pod stopami, a wyłącznie palący żar. Gdy wreszcie zarył w ziemię, budynek za nim zaczął kruszeć. Czuł, jak płomienie trawią mu tkanki i ostatnim odruchem płonącej ręki sięgnął po miecz. Gdy pewniej złapał go w dłoni zdjął pochwę i ukrył ją znów za szlufką. Błękitny ogień okrył go od stóp do głów, lecząc powstałe rany. Chłód zastąpił żar i Rin mógł odetchnąć. Demoniczne elementy wyglądu zostały odsłonięte, uszy wydłużyły się i teraz działały niczym anteny, monitorując najbliższy kilometr kwadratowy powierzchni.
Chłopak powiódł wzrokiem w poszukiwaniu Bon'a i wydał z siebie westchnienie ulgi, gdy zauważył, że jego również ochroniły płomienie. Spojrzał na miecz i przejrzał się w klindze. Być może przestanie o nim myśleć, jak o swoim przekleństwie.
Podbiegł i przykucnął by sprawdzić czy z Suguro wszystko w porządku. Był nieźle pokiereszowany, ale nie gorzej niż wcześniej. Rin przez chwilę zastanawiał się, czy jego płomienie mogłyby zadziałać na przyszłego arię-dragona uzdrawiająco, ale postanowił odsunąć od siebie tę myśl. Widział, że błękitne ogniki trzymały się w bezpiecznej odległości od ciała. Domyślał się, co by się stało przy bliższym kontakcie płomieni z osobą bez demonicznej krwi w żyłach.
Wstał i rozejrzał się, czując jak serce rwie mu się w piersi do walki.
Podniósł nieprzytomnego Suguro, zarzucił go sobie na ramię i obłok płomienia spowił ich obu. Zaczął iść w kierunku, z którego nadeszła fala uderzeniowa i kolejny dron śmignął mu obok ucha. Nie zatrzymał się jednak, a jedynie machnął mieczem, przepoławiając urządzenie, które wybuchło w powietrzu.
- Wiem, że tu jesteś - powiedział.
Nikt mu jednak nie odpowiedział, więc kontynuował...
- Pozwól, że sobie poteoretyzuję... Jesteś jakimś cholernym fanatykiem Królów, prawda?
Odpowiedzią były cienie przesuwające się pod ścianami.
- Jeden z sekretów miasta, najpopularniejszy obok Shinjuu... Podziemne miasto Shizume, zgliszcza dawnego ośrodku eksperymentów japońskiego rządu - mówił, poprawiając uchwyt na katanie. - Tajemniczy czterdziesty-siódmy chromosom i gen K.
Jakieś światło błysnęło na końcu ulicy i Rin czmychnął w zaułek, idealnie w momencie, w którym krwistoczerwony promień popłynął ulicą niczym tsunami, roztrzaskując ściany kamieniczek.
- I wreszcie ty... Kim byłeś? Kolejnym eksperymentem rządu? Jakimś odrzutkiem, którego próbowano się pozbyć? Nadarzyła się szansa, prawda? - prychnął z ukrycia Rin, próbując opanować drżenie głosu. - Iwao obiecywał ci wszystko to, co tamci odebrali. Wskrześ legendę Królów z Shizume City i zasiej terror, jakiego to miasto nie doświadczyło od czasów wojny...? Takie miałeś zadanie?
Ułożył Bon'a pod ścianą i sam przyległ do niej, z bronią w gotowości.
- Czemu to miało służyć, Aniołku?
Rin skupił się na ostrzu, sprawiając, że płomienie wokół niego mocniej przyległy do ciała, jakby się kuliły.
- Po co to wszystko?! - krzyknął, wyskakując zza rogu, prosto pod nogi skorpionopodobnego łazika. Ciął na oślep, ale nie usłyszał niczego co wskazywałoby na to, że trafił, więc przeturlał się pod robotem i zatrzymał, wbijając pięty w ziemię. Ogarnął przeciwnika wzrokiem i zarejestrował brak Anioła.
Rozejrzał się spłoszony i wycofał nieco, wciąż utrzymując gardę. Łazik powtarzał jego ruchy w swój pokraczny i robotyczny sposób.
- Po co Harumi?! Po co te wybuchy?! Do czego Iwao był potrzebny sztab egzorcystów?!
Każde pytanie poprzedzał gorączkowy unik i machanie kataną. Gdy ostrze łazika przejechało mu po plecach uwalniając strumień krwi, chłopak jęknął i padł jak dłoni, wciąż ściskając mocno jej tsukę. Zagryzł dolną wargę wstając.
- Widzę, że tak się bawimy? Co z odpowiedziami?!
- Dostaniesz je - odparł nieco piskliwy, dziecięcy głos z tyłu.
Odwrócił się szybko i ku większej zgrozie dostrzegł Anioła. Jeden z dronów służył mu za deskę. Reszta wisiała w powietrzu niczym pociski gotowe do wycelowania i uderzenia w cel. Z kolei pod nogami sterczały dziesiątki pomniejszych łazików.
- Ale najpierw, musisz mnie pokonać, Rinie Okumuro... - wyszeptał, oblizując usta. - A ja? Nigdy nie przegrywam.
Uniósł rękę z otwartą dłonią i po kolei chował jeden palec w pięści.
Rin pokrótce zorientował się, że to było odliczanie. Warknął groźnie, ale jego serce dziwnie radośnie, euforycznie wręcz - pompowało krew. Zacisnął dłonie na katanie i obrócił się na jednej nodze, gdy zamachnął się, usłyszał pod ostrzem metaliczny zgrzyt i właśnie wtedy trafiło go w ramię, potem w nogę i w łopatkę. Stare rany wypuściły nową krew, ogień zapełniał ubytki, a chłopak ciął jak opętany. Odbił się od łazika i wyskoczył, ścinając nadchodzące drony. Złapał się jednego wyskoczył w powietrze, ściskając miecz w dłoniach wymierzył cięcie dystansowe. Był pewien, że takie coś możliwe jest tylko w anime.
Axel wycofał się przed jego uderzeniem, ale Rin się nie poddawał. Drony latały wokół niego, czyniąc szkody, których on nie czuł. Wiedział, że potem będzie go pierońsko boleć, ale w tej chwili nie myślał o niczym innym, niż o spuszczeniu solidnego wpierdolu temu dzieciakowi i jego zabawkom. Miał dość ucieczek.
Nagle, gdy Axel znalazł się już w zasięgu jego ostrza, jeden z dronów uderzył go w brzuch i Rin skulił się, a następnie zaczął spadać. Prosto w morze skorpiono-łazików. Teraz jedyne o czym mógł myśleć, to o tym, że lekcje z pomijania praw fizyki miał rozpocząć dopiero na drugim roku kształcenia w egzorcyzmach.
Jebać grawitację.
Wleciał prosto w ich szczypce i wypuścił z dłoni katanę, pozwalając by ogień owładnął całym jego ciałem i pożarł wszystko. Stał się epicentrum fali. Metal topniał i oblewał ziemię wokół niego, scalając się z nią i tworząc coś na wzór gorącego jeziora. Rin czuł jak opary stopionego metalu wbijają się w jego nozdrza i odurzają go. Pocił się niemiłosiernie, miał wrażenie, że wylewa się z niego ocean, ale mimo to wstał i chwycił miecz pewniej. Jego dłonie pokrywał piekący, Czarny Deszcz. Rin wydarł katanę ze stygnącego metalu i oczyścił ją jednym szlifem palców.
Axel wciąż stał przed nim, a łazik ledwo kołysał się w posadach, coś jednak się nie zgadzało.
Nie uśmiechał się już, ale w jego oczach widniała furia, żądza krwi.
- Dlaczego? - spytał Rin. - Nim zmielisz mnie na popiół, chcę odpowiedzi.
Axel uniósł brwi, zdziwiony wyraz twarzy zmienił się w czystą satysfakcję.
- Pytasz, co było zamysłem Iwao, czy dlaczego postąpiłem tak jak postąpiłem?
- Oba - odparł Okumura, wzruszając ramionami. - Nie mam wiele do stracenia.
Działo łazika ładowało się, a on nie miał jak uciekać. Metal uwięziłby mu buty i poparzył stopy, zresztą nie dobiegłby zbyt daleko.
- Nie znam motywacji mojego szefa - Axel naśladował gest Rin'a, a w kącikach jego ust igrał uśmieszek. - On również pod kimś pracuje. Wystarczy znać naturę Bazyliszków. Trzeba wiedzieć, że one lubią gromadzić bogactwa. Iwao nie robiłby tego po nic. Radziłbym zapytać Zerucune, czego chce od tej biednej dziewczyny...
- Biednej dziewczyny... - powtórzył syn Szatana. - Karamority...
- Jej imię nie gra roli.
- Torturowałeś ją i twierdzisz, że imię nie gra roli?!
- Gościu - wciął się Axel. - I tak zmartwychwstaniesz. Co ci szkodzi jakaś dziewczyna?
- To nie jest jakaś dziewczyna... Ona...
- No co? - prychnął Anioł Rozpaczy. - I tak gdzieś spierdoliła... Ten Bazyliszek upiera się, że to część planu, że teraz wystarczy tylko wykonać... - urwał. - Zresztą nieważne. Nie zagaduj mnie szczylu. To, że masz zapewnioną nieśmiertelność i nietykalność nie znaczy, że wszyscy też mogą zgrywać chojraków.
- Co ty...
Promień był teraz wielkim, karmazynowym okiem sprawiedliwości, które bez mrugania spoglądało na Rin'a.
- Co do mnie... Mój czas mija, Antychryście - powiedział Axel i uśmiechnął się gorzko. - Słyszałeś to może...?
Pstryknął palcami.
Tik-tak.
- Zegar znów odlicza. Trzeba go jednak wpierw nastroić.
Tik-tak.
- Zeitgeist! - wykrzyknął.
I światło wybuchło przed oczami Rin'a. Chłopak był gotowy na uderzenie, ale... nic się nie stało.
- Okumura! Rozwal to!
Zamrugał kilkakrotnie, ale jedyne co widział to kolorowe plamy tam, gdzie powinien być łazik i Axel.
- Okumura głupku, długo go tak nie utrzymam...
- Co ty... Zostaw mojego Zeitgeista!
- Ani mi się myśli, pieprzony norweski czarnuchu!
- Jakżeś mnie nazwał?!
- A co?! Słucha też ci przytępiło?!
Suguro. Bez wątpienia on.
Przez czerń i feerię barw przedostały się realne sylwetki i działo Zeitgeist przysłonięte talizmanem opatrzonym buddyjską sutrą. Rin rozumiał już co się działo. Suguro musiał chyba iść do przodu z programem, skoro już pierdolił prawa fizyki za pomocą talizmanów.
Musiał to wykorzystać.
Ogień znów owionął jego ciało i miecz, katanę będącą niemal przedłużeniem jego samego. Wyskoczył do przodu z bojowym okrzykiem i zamachnął się, tnąc z nieznaną sobie precyzją. Jedno cięcie, drugie, trzecie, czwarte i piąte... Gwiazda z wierzchołkiem do góry.
Słup ognia pojawił się w miejscu łazika.
- Nie... Nie... Nie... NIE! NIE...! NIEEEE...! - wrzeszczał Axel, a jego głos obijał się o ocalałe ściany kamienic. Chłopak chwycił się za włosy i ciągnął, a z jego ust wydobywał się przeraźliwy skrzek. - Zeitgeist... mój Zeitgeist...
Krzyczał, gdy spadał, gdy miecz niszczył jego ostatniego drona. Gdy leżał na metalicznej glebie wciąż histerycznie płakał, uderzając pięściami o grunt.
- Ty... jesteś człowiekiem, prawda? - spytał Rin, stając obok niego z obojętną miną.
Kręcił głową, a łzy lały się z jego oczu strumieniami.
- To dobrze - odparł Rin.
Axel zastygł i wbił w niego przerażony wzrok.
- Nie będę miał wyrzutów sumienia, gdy zrobię to...
I bezceremonialnie wbił Kurikarę w brzuch chłopaka. Ogień spłynął z jego ciała i wlał się w organizm Axela, powodując u młodego konwulsje i wytrzeszcz oczu. Miotał się i wił, głos uwiązł mu w gardle, wydobywając wyłącznie dziwny charkot i bulgot.
- I co teraz?
Kolejne dźgnięcie.
I tak kilka razy.
Suguro przyglądał się temu z czystym przerażeniem, ale z jakiegoś nieznanego sobie powodu nie potrafił się ruszyć. Patrzył jak Okumura ociera miecz z krwi i wsuwa go z powrotem do pochwy przytwierdzonej do szlufki spodni. Płomienie zniknęły, a Rin wyglądał tak, jak Ryuuji pamiętał go ze szkoły.
Błękitny ogień.
- Kim ty kurwa jesteś... Okumura?
Rin podniósł na niego wzrok.
- To w tej chwili nieistotne - mruknął, rzucając wzrokiem na ulicę. - Mgła znów się podnosi.
Suguro rozejrzał się, ale nic nie dostrzegł.
- Jaka znowu mgła, co ty brałeś... - nie dokończył swojej tyrady, bo poczuł niesamowity ból w czaszce i osunął się bezwładnie na ziemię.
Rin przekręcił miecz w dłoni i uśmiechnął się lekko do siebie: "Przydatne".
Spojrzał na zmasakrowane ciało Axela, czując jak przewraca mu się w żołądku. Jednak bestia rozbudzona czystym szaleństwem w powietrzu, szalała z radości. Wiedział, że postąpił głupio i okrutnie, ale tak jak powiedział wcześniej... nie miał poczucia winy. Jakby rozgniótł muchę.
Wiedział, że musi iść.
I tylko tyle.
Ulica była długa, aż do rozwidlenia w kształcie litery "T", a tam już instynktownie poszedł ścieżką gruzów i zgliszcz. Wiedział, że doprowadzi go tam, gdzie nie chciał go dopuścić Axel. Czuł, jak rany zaczynają się goić, ale powoli. Nie zamierzał wyjmować miecza i marnować energii. Ledwo się zasklepiły, wewnątrz wciąż krwawiły. Dotarł wreszcie na plac.
Uniósł brwi, zastanawiając się, co mogło się tu kiedyś znajdować. Miasto miało być cudem techniki, a tymczasem przedstawiało mu prowincjonalne miasteczko.
Wtem, spostrzegł kogoś wychodzącego po drugiej stronie.
Akihito, Sagara i Cyril.
W sumie mógł się tego spodziewać. Tadamasa wiedział, jak utrzymać drużynę w kupie, a Cyril należał do posłusznych, więc bez problemu panowali nad zapędami Araty. Zresztą i ten pewnie zrozumiał powagę sytuacji... lub nie.
Rin zawołał ich bez zastanowienia i rzucił się do biegu. Chwilę zajęło nim go spostrzegli. Jednak reakcja pozostawiała wiele do życzenia. Wytrzeszczone oczy, strach wykrzywiający usta, zmarszczki chmurzące czoło.
- Rin, nie rób tego...! - krzyknął Sagara, jako pierwszy wypadając z transu. - Zatrzymaj...
Za późno.
Ziemia pod jego stopami zabłysła i linie połączyły kolejne punkty. Rin uderzył w niewidzialną ścianę, ale był bardziej niż pewien, że tej nie rozbije już Czarny Deszcz. Gdy otrząsnął się z oszołomienia, poczuł się słabszy niż wcześniej. Coś przyciskało go do ziemi, a kiedy podniósł wzrok, ujrzał nad sobą Iwao.
- Z deszczu pod rynnę, czyż nie...? Synku Szatana?
- Zeitgeist? - mruknął do siebie Yukio. - A więc tym był... Axel... Duchem czasów. Wspomnieniem. Tylko... czyim? I dlaczego powołano go do życia?
Yumeinu potrząsnęła łebkiem, kończąc projekcję i z radością przyjęła smakołyk.
Yukio przełknął ślinę, patrząc na ekrany. Źle się działo. Sytuacja w mieście opanowana, ale dwa kluczowe punkty wciąż stały w ogniu. Kazuma-Shin i Akademia Prawdziwego Krzyża.
- Trzymaj się Rin - mówił w kierunku ekranu. - Jeszcze tylko chwilę...
To była jego mantra.
Próbował się pocieszyć.
Ostatecznie nadeszła - Pięćdziesiątnica.
Dzwony kościołów w Rzymie i Watykanie pewnie wybijały godziny na to radosne święto. Jednak tu, w Japonii, w okolicach Tokio, rozbrzmiewał marsz pogrzebowy.
Bo oto jest.
Dzień Zesłania Ducha Świętego.
Podbiegł i przykucnął by sprawdzić czy z Suguro wszystko w porządku. Był nieźle pokiereszowany, ale nie gorzej niż wcześniej. Rin przez chwilę zastanawiał się, czy jego płomienie mogłyby zadziałać na przyszłego arię-dragona uzdrawiająco, ale postanowił odsunąć od siebie tę myśl. Widział, że błękitne ogniki trzymały się w bezpiecznej odległości od ciała. Domyślał się, co by się stało przy bliższym kontakcie płomieni z osobą bez demonicznej krwi w żyłach.
Wstał i rozejrzał się, czując jak serce rwie mu się w piersi do walki.
Podniósł nieprzytomnego Suguro, zarzucił go sobie na ramię i obłok płomienia spowił ich obu. Zaczął iść w kierunku, z którego nadeszła fala uderzeniowa i kolejny dron śmignął mu obok ucha. Nie zatrzymał się jednak, a jedynie machnął mieczem, przepoławiając urządzenie, które wybuchło w powietrzu.
- Wiem, że tu jesteś - powiedział.
Nikt mu jednak nie odpowiedział, więc kontynuował...
- Pozwól, że sobie poteoretyzuję... Jesteś jakimś cholernym fanatykiem Królów, prawda?
Odpowiedzią były cienie przesuwające się pod ścianami.
- Jeden z sekretów miasta, najpopularniejszy obok Shinjuu... Podziemne miasto Shizume, zgliszcza dawnego ośrodku eksperymentów japońskiego rządu - mówił, poprawiając uchwyt na katanie. - Tajemniczy czterdziesty-siódmy chromosom i gen K.
Jakieś światło błysnęło na końcu ulicy i Rin czmychnął w zaułek, idealnie w momencie, w którym krwistoczerwony promień popłynął ulicą niczym tsunami, roztrzaskując ściany kamieniczek.
- I wreszcie ty... Kim byłeś? Kolejnym eksperymentem rządu? Jakimś odrzutkiem, którego próbowano się pozbyć? Nadarzyła się szansa, prawda? - prychnął z ukrycia Rin, próbując opanować drżenie głosu. - Iwao obiecywał ci wszystko to, co tamci odebrali. Wskrześ legendę Królów z Shizume City i zasiej terror, jakiego to miasto nie doświadczyło od czasów wojny...? Takie miałeś zadanie?
Ułożył Bon'a pod ścianą i sam przyległ do niej, z bronią w gotowości.
- Czemu to miało służyć, Aniołku?
Rin skupił się na ostrzu, sprawiając, że płomienie wokół niego mocniej przyległy do ciała, jakby się kuliły.
- Po co to wszystko?! - krzyknął, wyskakując zza rogu, prosto pod nogi skorpionopodobnego łazika. Ciął na oślep, ale nie usłyszał niczego co wskazywałoby na to, że trafił, więc przeturlał się pod robotem i zatrzymał, wbijając pięty w ziemię. Ogarnął przeciwnika wzrokiem i zarejestrował brak Anioła.
Rozejrzał się spłoszony i wycofał nieco, wciąż utrzymując gardę. Łazik powtarzał jego ruchy w swój pokraczny i robotyczny sposób.
- Po co Harumi?! Po co te wybuchy?! Do czego Iwao był potrzebny sztab egzorcystów?!
Każde pytanie poprzedzał gorączkowy unik i machanie kataną. Gdy ostrze łazika przejechało mu po plecach uwalniając strumień krwi, chłopak jęknął i padł jak dłoni, wciąż ściskając mocno jej tsukę. Zagryzł dolną wargę wstając.
- Widzę, że tak się bawimy? Co z odpowiedziami?!
- Dostaniesz je - odparł nieco piskliwy, dziecięcy głos z tyłu.
Odwrócił się szybko i ku większej zgrozie dostrzegł Anioła. Jeden z dronów służył mu za deskę. Reszta wisiała w powietrzu niczym pociski gotowe do wycelowania i uderzenia w cel. Z kolei pod nogami sterczały dziesiątki pomniejszych łazików.
- Ale najpierw, musisz mnie pokonać, Rinie Okumuro... - wyszeptał, oblizując usta. - A ja? Nigdy nie przegrywam.
Uniósł rękę z otwartą dłonią i po kolei chował jeden palec w pięści.
Rin pokrótce zorientował się, że to było odliczanie. Warknął groźnie, ale jego serce dziwnie radośnie, euforycznie wręcz - pompowało krew. Zacisnął dłonie na katanie i obrócił się na jednej nodze, gdy zamachnął się, usłyszał pod ostrzem metaliczny zgrzyt i właśnie wtedy trafiło go w ramię, potem w nogę i w łopatkę. Stare rany wypuściły nową krew, ogień zapełniał ubytki, a chłopak ciął jak opętany. Odbił się od łazika i wyskoczył, ścinając nadchodzące drony. Złapał się jednego wyskoczył w powietrze, ściskając miecz w dłoniach wymierzył cięcie dystansowe. Był pewien, że takie coś możliwe jest tylko w anime.
Axel wycofał się przed jego uderzeniem, ale Rin się nie poddawał. Drony latały wokół niego, czyniąc szkody, których on nie czuł. Wiedział, że potem będzie go pierońsko boleć, ale w tej chwili nie myślał o niczym innym, niż o spuszczeniu solidnego wpierdolu temu dzieciakowi i jego zabawkom. Miał dość ucieczek.
Nagle, gdy Axel znalazł się już w zasięgu jego ostrza, jeden z dronów uderzył go w brzuch i Rin skulił się, a następnie zaczął spadać. Prosto w morze skorpiono-łazików. Teraz jedyne o czym mógł myśleć, to o tym, że lekcje z pomijania praw fizyki miał rozpocząć dopiero na drugim roku kształcenia w egzorcyzmach.
Jebać grawitację.
Wleciał prosto w ich szczypce i wypuścił z dłoni katanę, pozwalając by ogień owładnął całym jego ciałem i pożarł wszystko. Stał się epicentrum fali. Metal topniał i oblewał ziemię wokół niego, scalając się z nią i tworząc coś na wzór gorącego jeziora. Rin czuł jak opary stopionego metalu wbijają się w jego nozdrza i odurzają go. Pocił się niemiłosiernie, miał wrażenie, że wylewa się z niego ocean, ale mimo to wstał i chwycił miecz pewniej. Jego dłonie pokrywał piekący, Czarny Deszcz. Rin wydarł katanę ze stygnącego metalu i oczyścił ją jednym szlifem palców.
Axel wciąż stał przed nim, a łazik ledwo kołysał się w posadach, coś jednak się nie zgadzało.
Nie uśmiechał się już, ale w jego oczach widniała furia, żądza krwi.
- Dlaczego? - spytał Rin. - Nim zmielisz mnie na popiół, chcę odpowiedzi.
Axel uniósł brwi, zdziwiony wyraz twarzy zmienił się w czystą satysfakcję.
- Pytasz, co było zamysłem Iwao, czy dlaczego postąpiłem tak jak postąpiłem?
- Oba - odparł Okumura, wzruszając ramionami. - Nie mam wiele do stracenia.
Działo łazika ładowało się, a on nie miał jak uciekać. Metal uwięziłby mu buty i poparzył stopy, zresztą nie dobiegłby zbyt daleko.
- Nie znam motywacji mojego szefa - Axel naśladował gest Rin'a, a w kącikach jego ust igrał uśmieszek. - On również pod kimś pracuje. Wystarczy znać naturę Bazyliszków. Trzeba wiedzieć, że one lubią gromadzić bogactwa. Iwao nie robiłby tego po nic. Radziłbym zapytać Zerucune, czego chce od tej biednej dziewczyny...
- Biednej dziewczyny... - powtórzył syn Szatana. - Karamority...
- Jej imię nie gra roli.
- Torturowałeś ją i twierdzisz, że imię nie gra roli?!
- Gościu - wciął się Axel. - I tak zmartwychwstaniesz. Co ci szkodzi jakaś dziewczyna?
- To nie jest jakaś dziewczyna... Ona...
- No co? - prychnął Anioł Rozpaczy. - I tak gdzieś spierdoliła... Ten Bazyliszek upiera się, że to część planu, że teraz wystarczy tylko wykonać... - urwał. - Zresztą nieważne. Nie zagaduj mnie szczylu. To, że masz zapewnioną nieśmiertelność i nietykalność nie znaczy, że wszyscy też mogą zgrywać chojraków.
- Co ty...
Promień był teraz wielkim, karmazynowym okiem sprawiedliwości, które bez mrugania spoglądało na Rin'a.
- Co do mnie... Mój czas mija, Antychryście - powiedział Axel i uśmiechnął się gorzko. - Słyszałeś to może...?
Pstryknął palcami.
Tik-tak.
- Zegar znów odlicza. Trzeba go jednak wpierw nastroić.
Tik-tak.
- Zeitgeist! - wykrzyknął.
I światło wybuchło przed oczami Rin'a. Chłopak był gotowy na uderzenie, ale... nic się nie stało.
- Okumura! Rozwal to!
Zamrugał kilkakrotnie, ale jedyne co widział to kolorowe plamy tam, gdzie powinien być łazik i Axel.
- Okumura głupku, długo go tak nie utrzymam...
- Co ty... Zostaw mojego Zeitgeista!
- Ani mi się myśli, pieprzony norweski czarnuchu!
- Jakżeś mnie nazwał?!
- A co?! Słucha też ci przytępiło?!
Suguro. Bez wątpienia on.
Przez czerń i feerię barw przedostały się realne sylwetki i działo Zeitgeist przysłonięte talizmanem opatrzonym buddyjską sutrą. Rin rozumiał już co się działo. Suguro musiał chyba iść do przodu z programem, skoro już pierdolił prawa fizyki za pomocą talizmanów.
Musiał to wykorzystać.
Ogień znów owionął jego ciało i miecz, katanę będącą niemal przedłużeniem jego samego. Wyskoczył do przodu z bojowym okrzykiem i zamachnął się, tnąc z nieznaną sobie precyzją. Jedno cięcie, drugie, trzecie, czwarte i piąte... Gwiazda z wierzchołkiem do góry.
Słup ognia pojawił się w miejscu łazika.
- Nie... Nie... Nie... NIE! NIE...! NIEEEE...! - wrzeszczał Axel, a jego głos obijał się o ocalałe ściany kamienic. Chłopak chwycił się za włosy i ciągnął, a z jego ust wydobywał się przeraźliwy skrzek. - Zeitgeist... mój Zeitgeist...
Krzyczał, gdy spadał, gdy miecz niszczył jego ostatniego drona. Gdy leżał na metalicznej glebie wciąż histerycznie płakał, uderzając pięściami o grunt.
- Ty... jesteś człowiekiem, prawda? - spytał Rin, stając obok niego z obojętną miną.
Kręcił głową, a łzy lały się z jego oczu strumieniami.
- To dobrze - odparł Rin.
Axel zastygł i wbił w niego przerażony wzrok.
- Nie będę miał wyrzutów sumienia, gdy zrobię to...
I bezceremonialnie wbił Kurikarę w brzuch chłopaka. Ogień spłynął z jego ciała i wlał się w organizm Axela, powodując u młodego konwulsje i wytrzeszcz oczu. Miotał się i wił, głos uwiązł mu w gardle, wydobywając wyłącznie dziwny charkot i bulgot.
- I co teraz?
Kolejne dźgnięcie.
I tak kilka razy.
Suguro przyglądał się temu z czystym przerażeniem, ale z jakiegoś nieznanego sobie powodu nie potrafił się ruszyć. Patrzył jak Okumura ociera miecz z krwi i wsuwa go z powrotem do pochwy przytwierdzonej do szlufki spodni. Płomienie zniknęły, a Rin wyglądał tak, jak Ryuuji pamiętał go ze szkoły.
Błękitny ogień.
- Kim ty kurwa jesteś... Okumura?
Rin podniósł na niego wzrok.
- To w tej chwili nieistotne - mruknął, rzucając wzrokiem na ulicę. - Mgła znów się podnosi.
Suguro rozejrzał się, ale nic nie dostrzegł.
- Jaka znowu mgła, co ty brałeś... - nie dokończył swojej tyrady, bo poczuł niesamowity ból w czaszce i osunął się bezwładnie na ziemię.
Rin przekręcił miecz w dłoni i uśmiechnął się lekko do siebie: "Przydatne".
Spojrzał na zmasakrowane ciało Axela, czując jak przewraca mu się w żołądku. Jednak bestia rozbudzona czystym szaleństwem w powietrzu, szalała z radości. Wiedział, że postąpił głupio i okrutnie, ale tak jak powiedział wcześniej... nie miał poczucia winy. Jakby rozgniótł muchę.
Wiedział, że musi iść.
I tylko tyle.
Ulica była długa, aż do rozwidlenia w kształcie litery "T", a tam już instynktownie poszedł ścieżką gruzów i zgliszcz. Wiedział, że doprowadzi go tam, gdzie nie chciał go dopuścić Axel. Czuł, jak rany zaczynają się goić, ale powoli. Nie zamierzał wyjmować miecza i marnować energii. Ledwo się zasklepiły, wewnątrz wciąż krwawiły. Dotarł wreszcie na plac.
Uniósł brwi, zastanawiając się, co mogło się tu kiedyś znajdować. Miasto miało być cudem techniki, a tymczasem przedstawiało mu prowincjonalne miasteczko.
Wtem, spostrzegł kogoś wychodzącego po drugiej stronie.
Akihito, Sagara i Cyril.
W sumie mógł się tego spodziewać. Tadamasa wiedział, jak utrzymać drużynę w kupie, a Cyril należał do posłusznych, więc bez problemu panowali nad zapędami Araty. Zresztą i ten pewnie zrozumiał powagę sytuacji... lub nie.
Rin zawołał ich bez zastanowienia i rzucił się do biegu. Chwilę zajęło nim go spostrzegli. Jednak reakcja pozostawiała wiele do życzenia. Wytrzeszczone oczy, strach wykrzywiający usta, zmarszczki chmurzące czoło.
- Rin, nie rób tego...! - krzyknął Sagara, jako pierwszy wypadając z transu. - Zatrzymaj...
Za późno.
Ziemia pod jego stopami zabłysła i linie połączyły kolejne punkty. Rin uderzył w niewidzialną ścianę, ale był bardziej niż pewien, że tej nie rozbije już Czarny Deszcz. Gdy otrząsnął się z oszołomienia, poczuł się słabszy niż wcześniej. Coś przyciskało go do ziemi, a kiedy podniósł wzrok, ujrzał nad sobą Iwao.
- Z deszczu pod rynnę, czyż nie...? Synku Szatana?
- Zeitgeist? - mruknął do siebie Yukio. - A więc tym był... Axel... Duchem czasów. Wspomnieniem. Tylko... czyim? I dlaczego powołano go do życia?
Yumeinu potrząsnęła łebkiem, kończąc projekcję i z radością przyjęła smakołyk.
Yukio przełknął ślinę, patrząc na ekrany. Źle się działo. Sytuacja w mieście opanowana, ale dwa kluczowe punkty wciąż stały w ogniu. Kazuma-Shin i Akademia Prawdziwego Krzyża.
- Trzymaj się Rin - mówił w kierunku ekranu. - Jeszcze tylko chwilę...
To była jego mantra.
Próbował się pocieszyć.
Ostatecznie nadeszła - Pięćdziesiątnica.
Dzwony kościołów w Rzymie i Watykanie pewnie wybijały godziny na to radosne święto. Jednak tu, w Japonii, w okolicach Tokio, rozbrzmiewał marsz pogrzebowy.
Bo oto jest.
Dzień Zesłania Ducha Świętego.
W mych najczarniejszych godzinach
nie mogłam przewidzieć
że to wszystko zajdzie tak daleko
Nie wierzę własnym oczom
Jak możesz być tak ślepy?
Czy to serce z kamienia, pozbawione empatii?
---------------------------------------------------------------
Rozdział był pisany prawie miesiąc... prawie dwa... To niezłe osiągnięcie chyba jest?
Nie.
To posrane osiągnięcie.
Serio, naprawdę jest mi głupio, że to tyle zajęło, ale natchnienie mnie centralnie opuściło. Jeszcze liceum dopierdala mi tyle roboty - aż się zdziwiłam. Powoli przywykam do tego rytmu zakuwania, zdawania itp. Radzę sobie jak radzę - chujowo ale stabilnie.
W sumie wiecie co mnie zmotywowało do skończenia tego rozdziału, który w połowie zapisany leżał gdzieś w folderze? Komentarz kolegi o wdzięcznym imieniu... *sprawdza* Mateusz. No ładnie. Masz koleś na imię jak taki psychol z mojego miasta, co lubi latać po Dąbrówce w masce diabła, walić łopatą o bramy i palić krzyże. Całkiem klawy facet.
Niee no, ja tam kocham wszystkich Mateuszów.
Tak.
... no może nie, ale ciebie lubię. Dzięki za motywację koleś, należy ci się wiadro internetów i dwulitrówka pepsi - którą zechlałam pisząc, ale to szczegół.
W odpowiedzi na twój komentarz... Hem, jakby to powiedzieć... Fabuły swojego opowiadania to nie ogarniam nawet ja. Mówiąc szczerze - pisałam tę sagę i w ogóle całą historię, bardzo niekonsekwentnie, bez planu, wstawiając co mi się podoba, zapominając o logice. Nie chce mi się pisać tego od początku do końca, jak to robiłam teraz, zwłaszcza, że mam już pięćdziesiąt jeden rozdziałów, więc będę musiała to jakoś wyprostować i tyle.
Czyli - jak pisać i nie dać się zwariować.
Co do Noragami - kocham anime, kocham mangę (ale mangę chyba bardziej. Zresztą planuję ją zakupić, skoro już wychodzi w Polsce). Aragoto obecnie nie oglądam, bo nie mam czasu, nadrobię, aczkolwiek wszystko to widziałam już w mandze, więc większej różnicy nie będzie.
Także Thrall - lubię cię koleś i dzięki za komentowanie.
A teraz apel do ludzi, którzy na asku męczą mnie o kontakt, mimo że jebane gg dałam w opisie... Zaraz zaktualizuję podstronę 'Autorka' i będzie tam spis cholernych kontaktów ze mną. Także jak ktoś chce napisać - jego sprawa czy chce, to niech wbija i nie zawraca mi więcej gitary.
Aha i do świętoszków, których denerwują moje 'niesmaczne porównania' i przekleństwa - walcie się. Mój świat, moje opowiadanie, moje kredki. To, że w anime i mandze Kazue Katou ukazała Rin'a jako przygłupa bez instynktu samozachowawczego, nie znaczy, że i ja mam tak robić. To się nazywa magią 'Fanfiction'.
Dobra, bo zaczęłam się rozpisywać... Chyba wróciłam, a jak mam jeszcze natchnienie, to może na dniach coś sklecę. Halloweenowego specialu jak zawsze nie będzie - chyba, że interesuje was origin creepypasty mojego autorstwa, czy historia mordów banderowców w podkarpackich lasach.
To ja wracam do opierdalania się, bo podobno tylko to robię.
Ps. Kocham was.
Ps. 2 Umieram.
Ps. 3 Czy tylko ja mam bekę gdy czytam swoje stare rozdziały? XDDDD
Ps. 4 Muszę zmienić playlistę. Jakoś tak.
Z niecierpliwością czekałam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńJest genialny :)
Uwielbiam twojego bloga.
Życzę weny :)
Nareszcie! Już myślałam, że przestałaś pisać :P
OdpowiedzUsuńJak zwykle świetny rozdział <3
Mam tylko nadzieję, że kolejny będzie troszkę szybciej :D
Kurcze jednak nie jest szybciej :( a ja myślałem że chociaż na święta coś się man skapnie :(
UsuńUraaaa !
OdpowiedzUsuńKolejny blog ! A już się balem że zapomniałaś o nas :)
Jak zwykle było niezwykle. Trymam kciuki za wenę i za to że następny będzie trochę szybciej. Kiedy wreszcie Pandora spotka się z Starszym Okumurą ? Fainie że powracały postacie z anime :)
Czy tylko mi Akihito bardzo przypomina Akifusę z anime/mangi Nurarihyon no mago? A co do rozdziału to ekstra, jestem teraz ciekawa co będzie z Harumi. o.o
OdpowiedzUsuńCzy tylko mi Akihito bardzo przypomina Akifusę z anime/mangi Nurarihyon no mago? A co do rozdziału to ekstra, jestem teraz ciekawa co będzie z Harumi. o.o
OdpowiedzUsuń