Świat patrzy na ciebie, gdy - powstajesz,
Centrum wszechświata bije w twojej piersi,
Tu i teraz.
Całe życie przebiega ci pod powiekami,
To jest ten moment, który zmieni,
Historii bieg.
Na co czekasz?
O co walczysz?
Przecież czas wciąż ucieka,
A cały świat patrzy.
Tak, cały ten świat patrzy
Na ciebie, kiedy powstajesz.
Służba sanitarna pracowała w pocie czoła. Helikoptery przecinały łopatami śmigieł błękitne niebo Japonii, przywożąc kolejne brygady egzorcystów i specjalnie wyszkolonych oddziałów Gwardii Szwajcarskiej, prosto z Watykanu. Tokijska straż pożarna lawirowała między budynkami w poszukiwaniu ocalałych i gasząc pożary. Każdemu korpusowi towarzyszył oddział wyszkolonych egzorcystów i wspomagający złożony z uczniaków.
Zaczynali od wierzchnich porządków.
Dwu i trzygłowe psy przeszukiwały zgliszcza w poszukiwaniu ukrywających się przed niedoszłą apokalipsą, ludzi. A był to dopiero początek i Yuzuru idealnie zdawała sobie z tego sprawę. Gdy tylko przebudziwszy się z odrętwienia spostrzegła przerażonych i nieporadnych ratowników sterczących niczym surykatki pośrodku całego tego rozgardiaszu, wiedziała, że będzie musiała wziąć sprawy w swoje ręce.
Oczywiście wyszło to mniej efektownie niż planowała, bowiem kiedy tylko doczołgała się do tłumu 'kotów' nieprzywykłych do widoku trupów, zemdlała znowu. Ocucili ją i opatrzyli, uprzednio podając spreparowaną formę serum szaleństwa o efekcie insomni. Zdawała sobie sprawę, że potem efekty lekarstwa będą doprowadzać ją do szewskiej pasji, ale przynajmniej przerwało gnicie organizmu i zaczęło eliminację martwych tkanek z jej ciała, przez co zwymiotowała już kilka razy krwią.
Nie powstrzymało to Yuzuru przed dyrygowaniem obcymi ratownikami, strażakami, egzorcystami i gwardzistami. Czuła się jak ryba w wodzie, gdy stacjonujący przy zielonym rynku żołnierze odwalali całą robotę budując szpital polowy. Medycy na jej polecenie biegali od jednego rannego do drugiego i wykonywali wskazane zabiegi. Psy przeszukiwały wskazane przez nią tereny.
Czuła ból głowy, głód, zmęczenie i ból gojących się ran, oraz spiekotę słońca, którego żar lał się na jej odsłonięte ciało. Jednak pomimo tych wszystkich niedogodności, całymi godzinami planowała, odbierała telefony i je wykonywała, witała się z ocalałymi i przydzielała chętnych do poszczególnych sekcji wolontariuszy. Wieczorem szpital stał w pełnej okazałości, wypełniony po brzegi, a Yuzuru ze spokojem starej wyjadaczki stawiała kolejne kroki na Trakcie Makabry, jak nazywali go nowo-przybyli ratownicy.
Zrównane z ziemią budynki, wydeptane i usiane trupami, zbroczone krwią, teraz oczyszczane z gnijących ciał, nim zdążyły osiąść na nich Smółki i przyspieszyć rozkład, nim dojdzie do identyfikacji. Zdarzały się jednak przypadki, nad którymi załamywano tylko ręce.
- Podobno widziano dwie watahy skaczące z północnego mostu do wody - mruknął zgryźliwie Takahiro.
Yuzuru wykrzywiła usta w półuśmiechu. Grymasem tym często raczyła dzisiaj swoich pomocników i towarzyszy. Począwszy od egzorcystów, którzy nie znali słowa 'spoczynek' i pomimo złamanych kończyn, czy otwartych ran, dreptali krok w krok za korpusami ratowniczymi i łapali się wszelkiego zajęcia.
Oczywiście ci, którzy mogli się wciąż ruszać.
Ponad połowa egzorcystów, przebywających w mieście przed rozpoczęciem Marszu Makabry, leżała teraz w szpitalu w stanie ciężkim lub częściowo stabilnym. Nieco więcej niż ćwierć zniknęła, być może bezpowrotnie. Nie mogli niestety oszacować jeszcze strat i przypuszczali, że zajmie im to wiele dni.
- Ciekawi mnie, czy Lykanie pływają pieskiem...
- Bardzo śmieszne - prychnął Kinoshita, wbijając wzrok w ziemię. Od kilku minut zapamiętale kopał kawałek gruzu i krążył w miejscu, chcąc nie stracić nowej zabawki.
- Kto by pomyślał, że kiedyś ujrzę cię sarkastycznego, bez humoru do żartów - odparła Yuzuru, bez nuty szydery. Westchnęła cicho i krzyknęła do słuchawki walkie-talkie, żeby przeszukali gruzy stoiska z ramenem po drugiej stronie dawnej ulicy Hanaima.
Takahiro szybko ją dogonił i znów zrównał kroku, porzucając kamień w tyle. Bandaż obwiązujący jego głowę powiewał, poruszany delikatnym, wiosennym wiatrem. Ewidentna czerwona plama z boku głowy przestała się powiększać jakiś czas temu i tylko to zmieniło zdanie Yuzuru, co do stanu zdrowia Kinoshity.
- Nie sądzę, by w takiej sytuacji stosownym było... - urwał, gdy jego głowa odskoczyła na bok, a w prawym policzku eksplodował ból. - ZA CO?! - wrzasnął w pustkę.
Yuzuru podskakując dobiegła do jednego z umundurowanych ratowników i przekazała mu instrukcje dotyczące kolejnego odnalezionego. Chwilę potem podbiegli dwaj kolejni z noszami i zniknęli wraz z nieprzytomnym mężczyzną.
- Reasumując - chrząknęła medyczka.
- No przydałoby się - prychnął, masując bolące miejsce. - Jakbym już nie był wystarczająco poszkodowany!
- Wybacz, ale prawie jebłam... Od kiedy ciebie, Takahiro Kinoshitę, obchodzi co jest stosowne, a co nie? Człowieku, na egzaminy końcowe wszedłeś w różowym mundurze i sztucznym nosie. Dosypałeś proszku ze skrzydeł aeriali do kawy głównego oceniającego z komisji...
- To było kiedyś! - warknął, wtrącając się nim zdążyła się jeszcze rozkręcić z wyliczaniem kolejnych jego zasług. Potarł skronie i jęknął przeciągle. - Nie rozumiem skąd w tobie... tyle humoru, energii i chęci... ja... najchętniej pierdolnąłbym wszystko i wyjechał w Bieszczady, a nie ujebał się po łokcie w robocie przy czymś, co mnie co bynajmniej nie dotyczy!
- Po co w takim razie wstawałeś z łóżka? Jako biorący udział w tym bajzlu masz immunitet. W dodatku doprowadziłeś do unieszkodliwienia Astarotha - zauważyła Yuzuru. - Już idziemy! - krzyknęła do jakiegoś wolontariusza, nawołującego ich od dłuższej chwili.
Takahiro westchnął i zrównał z nią tempo.
- To nie o to chodzi...
- A o co? - spytała, unosząc brwi, z wyrazem triumfu.
- Nie potrafiłbym siedzieć bezczynnie z czystym sumieniem.
- Kolejna ciekawa rzecz, Hiro ma teraz sumienie! - zacmokała medyczka. - Proszę, człowiek uczy się czegoś każdego dnia.
- To nie jest śmieszne!
- Oczywiście, że nie. Wręcz przeciwnie - poważne i interesujące. Nie wiem jak ty, ale ja zjadłabym kebaba. Piszesz się?
Próbował odpowiedzieć coś sensownego, ale plątał się w słowach, ukrył twarz w dłoniach, drżąc na całym ciele, po czym wybuchnął niepohamowanym, histerycznym śmiechem.
Kilkoma zamaszystymi krokami znaleźli się przy ochotniku, który stał przy wjeździe do dzielnicy Kazuma-Shin z nietęgą miną. Takahiro objął jednym spojrzeniem mini-metropolię miejscowych demonów. Niewiele się zmieniła. Tak właściwie to najmniej dotknęły ją terrorystyczne zapędy Iwao i jego Aniołów.
- Co tutaj mamy?
Ciemnowłosy mężczyzna średniego wzrostu, o przeciętnej powierzchowności otworzył usta by odpowiedzieć, ale nagle zzieleniał i bezceremonialnie zwymiotował im pod nogi. Takahiro odskoczył zrazu, z kolei Yuzuru nie drgnęła, niewzruszona.
- Pan wciągnie to teraz z powrotem i zacznie gadać, bo my też słabo stoimy z czasem - poleciła, krzyżując ręce na piersi.
Mężczyzna zbierał się w sobie, aż w końcu machnął ręką i gestem poprosił by poszli za nim. Takahiro spojrzał pytająco na Yuzuru, a ta wzruszyła ramionami. Nie było sensu się domyślać. W tym fachu prowadziło to tylko do rozczarowań.
I tym razem nie wolno było chować w sobie złudzeń.
Pięćdziesiątnica zebrała żniwo.
Yuzuru wykonała ręką gest, którym w jej rodzinnych stronach odpędzało się złe duchy i uklękła, głowę składając tuż przy ziemi, jakby... jakby chciała wyczuć jej puls - ożywionej hektolitrami wlanej w nią krwi.
Takahiro również uklęknął, ale to dlatego, że nogi same się pod nim ugięły. Wtem wszystko stało się niewyraźne, falowało, było rozmyte. Rozmyte przez łzy, które pociekły same. Echo śmiechu sprzed kilku minut zostało zapomniane.
Yuzuru nieraz wspominała, że był to ostatni raz, gdy słyszała jak się śmiał.
Z wizji lokalnej dowiedzieli się potem, że Nanase Kanzaki, oszalała i ranna wlokła się godzinami po Kazuma-Shin strzelając do wszystkich i wszystkiego co popadnie, zabijając w ten sposób dwa youkai, trzech egzorcystów ze swojego oddziału i jedno małe bakaneko. Ostatecznie zmarła z wycieńczenia. Przedtem potrącił ją samochód, ale bezpośrednią przyczyną śmierci był obłęd i utrata krwi z zadanych wcześniej ran.
Kilka dni wcześniej. Pięćdziesiątnica.
Gabinet Mephisto Phelesa, tudzież Johanna Fausta V nigdy nie wydawał się Natsume równie straszny. Odwiedziła go w życiu dwa lub trzy razy, ale o ile dobrze kojarzyła fakty, ostatnio musiała spędzać tu wiele czasu.
Niegdyś kolorowe ściany, teraz pokryte były krwią i czarną mazią nieznanego pochodzenia. Wszystko powstałe wskutek walk Asmodeusza i Kageshiny, oraz jej kilkugodzinnego oporu przeciwko oprawcy...
Oddychała ciężko, wiedząc, że Anioł, którego ramiona oplatały jej własne mógłby w każdej chwili przemienić ją w kupkę popiołu. "Ci skurwiele zabrali Harumi. Ci skurwiele zniszczyli Harumi" - powtarzała w głowie, niczym mantrę, a gniew rósł w niej wprost proporcjonalnie do strachu, zwłaszcza gdy zasłoniono jej oczy ognioodporną tkaniną zasłon Mephisto. Najwyraźniej zabezpieczył się i przed taką ewentualnością.
Zaciskała zęby, walcząc z chęcią by wrzeszczeć i szarpać się, by protestować w najgłupszy sposób, jaki istnieje od czasów powstania ludzkości. Nie mogłaby nic tym zdziałać, a jednak rozpacz, rozżalenie, to połączenie smutku i furii wrzało w niej.
A przesłuchanie trwało.
- Jak się tu dossstaliście?
- A jak wy się tu dostaliście? - odparła hardo Suki, sepleniąc nieco.
Kolejne uderzenie, któremu towarzyszył trzask łamanych zębów. Cichy, jadowity szept, który przemienił się w bezkształtny krzyk w innym języku. Po nim pojawił się pełen bólu wrzask i smród palonego mięsa i włosów.
Kroki Iwao zatrzymują się tuż przy niej, poczuła jak ujmuje jej podbródek i unosi, po czym ogląda twarz z niesamowitą skrupulatnością. Gorący oddech o kwaśnym zapachu jadu uderzył jej nozdrza i zabarwił porcelanową skórę delikatną czerwienią. Czuła palące krople potu pod powiekami, dziwiła się, czemu wzrokiem nie przepaliła jeszcze materiału - nawet ognioodpornego.
- Proszę, proszę... Ogniste spojrzenie i Alabastrowe Oczy w jednym pomieszczeniu, lecz w dwóch różnych osobach? - zaśmiał się krótko i bez humoru. - Czyż to nie ciekawe?
- Zostaw ją! - krzyknęła Suki, nagle tak odległa. Kaszlnęła głośno, a potem jakiś trzask odebrał jej oddech. Arytmiczne uderzenia o podłogę przyprawiły Natsume o mdłości i przez chwilę miała ochotę zwymiotować na Iwao.
- Skąd się tutaj wzięłaś, dziedziczko anielskiego ognia? - spytał Kagamiya, czym przywrócił ją z przykrości nad losem Suki. - Zabawka Asmodeusza? Służąca Mephisto? A może byłaś planem B, tych tutaj szmaciarzy...?
- Graciarzy...! - odezwał się oburzony, męski głos, po czym urwał się równie raptownie.
- Nie są zbyt rozmowni, nie uważasz, złotko? Zresztą to i tak niewiele im da...! Wszystko już właściwie skończone - rzekł, a następnie wypuścił Natsume i usiadł na biurku.
Anioły Rozpaczy, a było ich siedmiu, rozstawiły się w różnych miejscach przestronnego gabinetu, po dwa zajmowały się Shigure'm i Suki, a jeden trzymał Natsume. Srebrnowłosa nie mogła uwierzyć, w jak głupim jest położeniu. Mogłaby przecież rozwalić Iwao jednym spojrzeniem, stał tuż przed nią i na pewno patrzył jej w oczy, a tymczasem jest bezbronna!
- Astaroth spustoszył miasto i odwrócił uwagę egzorcystów od watah Lykanów wkraczających na stały ląd, powstrzymał ich od zamykania Ścieżek i zauważeniem moich współobywateli przejmujących, co im się należy - Iwao rozłożył ręce, uśmiechając się szeroko.
- Jeśli myślisz, że ci się udało, to jesteś w błędzie... - wykrztusił Shigure, szczerząc kły w zwierzęcym grymasie. - Nawet gdybyś zdobył każdy budynek w tym mieście, nie zdobędziesz każdego człowieka, ani demona.
Iwao zarechotał perfidnie i bezceremonialnie kopnął wampira w twarz.
- To ty jessssteś w błędzie, pijawko. Niedługo to miasto przestanie istnieć, zamieni się w podwalinę królestwa demonów na ziemi... Powrócimy do czasów, gdy inni władali ziemią, przed zbawieniem, gdy nawet żywot świętego nie był w stanie wyratować cię z piekielnego kotła...
- Możesz się streszczać? - fuknęła Natsume.
Iwao zmarszczył brwi, gniewny za zbicie go z pantałyku.
- Limbus - powiedział. - Sprowadzę Limbus na ziemię. Otworzę Otchłań właśnie w tym mieście.
Shigure roześmiał się przez łzy, tworzące białe smugi na zakrwawionej twarzy.
- I jak niby zamierzasz tego dokonać? - parsknął.
Wtem budynek zatrząsł się w posadach.
- Och, zobaczysz... - zastrzegł. - Spętać ich i zakneblować, nie mam teraz najmniejszej ochoty na rozmowę - polecił Iwao, ziewając demonstracyjnie.
Suki poczuła, że to ostatnia chwila, jedyna jaka jej pozostała. Zaczęła się wyrywać i szarpać, Anioł uchwycił ją mocniej i poczuła ciepło płomieni na swojej skórze. Całą siłę poświęciła na to, by obrócić się w jego ramionach i spojrzeć mu w oczy.
Poluzował uścisk i osunął się na podłogę, a Suki dobyła ukrytego w kieszeni noża i rzuciła się na zaskoczonego Iwao. Chyba wszyscy w pomieszczeniu poza sługusami Kagamiyi byli zdumieni biegiem wypadków. Anioły pozostawały chłodnie opanowane, gotowe by w każdej chwili eksterminować posiadaczkę Alabastrowych Oczu.
O dziwo jednak, nie zabiła go, nie poderżnęła mu gardła, jak to sobie zaplanowała. Jedno spojrzenie w te zielone, przesycone na wskroś jadem, zielone oczy sprawiło, że straciła pewność siebie i poczuła gorące łzy pod powiekami, choć nie powinna już być w stanie płakać.
- Iwa-kun - powiedziała, starając się przywołać ton, którym wołała go jako dziecko - ja wiem, że wewnątrz wciąż jesteś moim przyjacielem, tym chłopakiem, który pocieszał mnie po kłótniach z rodzicami, który obiecał, że pomoże mi odnaleźć siebie, tym chłopakiem, który zawsze znajdował mnie w lesie i prowadził do domu... - zaszlochała. - Iwa-kun, poprowadź mnie zno... - nie dokończyła, bo poczuła dłoń na gardle, która zaciskała się z każdą sekundą coraz mocniej odbierając jej dech.
Iwao stał tak jak wcześniej, niewzruszony, a ona powoli osuwała się w nicość.
Cieszyła się, że mogła po raz ostatni spojrzeć mu w oczy.
Nóż wypadł jej z ręki.
- Dobrze, że wreszcie ucichła, pieprzona suka - syknął.
I wtedy przestała czuć, widzieć i słyszeć.
W innej części miasta, w podziemiu, dokąd mgła odcinała wszelkie dopływy szczytującego słońca, Iwao stał nad Rinem Okumurą, leżącym pośrodku płonącego szkarłatem kręgu. Na każdym z jego końców, w pętli stał jeden z Królów, Aniołów Rozpaczy.
Oni wszyscy - Access, Across, Accel, Ache i jeszcze jeden, którego Rin nie mógł rozpoznać z wcześniej widzianych nagrań. Był pewien, że słysząc te imiona Konrad palnąłby jakimś żartem o Akademii Pana Kleksa, ale... gdy jakiś Bazyliszek przebija cię twoim własnym mieczem raczej nie jest ci do śmiechu.
Kurikara w dłoniach Iwao nie była ani trochę mniej ironiczna niż wtedy, gdy dzierżył ją Rin. Teraz przynajmniej spełniała swoją rolę. Raniła demona. Krew wylewała się z pokaźnej dziury na brzuchu i chłopak wił się w konwulsjach, wypluwając szlachetną ciecz.
- To dopiero początek, Okumura - wychrypiał Iwao, z rozkosznym uśmiechem grzebiąc ostrzem we wnętrznościach Rin'a. - Będziesz kluczowym elementem naszego planu... naszego planu ukarania ludzkości, za jej grzechy... BĘDZIESZ NASZĄ BRAMĄ OTCHŁANI! - wykrzyknął.
Płomienie wystrzeliły pod sklepienie, oślepiając go na chwilę. Obraz Iwao jak i wszystkiego wokół zaczął się rozmazywać, tracić na ostrości, zmieniać się w zwyczajną plątaninę barw i kształtów. Dźwięki zlały się w jeden przeraźliwy krzyk.
Rzucał się jak mógł, czuł, jakby oczy miały mu wypaść z orbit, jakby wszystkie organy wewnętrzne pragnęły przebić się przez skórę i skonać tutaj, w środku diabelskiego kręgu skonstruowanego przez Iwao.
Gdzieś tam, przez kurtynę łez dostrzegł znajome sylwetki przyjaciół, również przyciśniętych do ziemi, przez niesamowitą siłę płynącą z kręgu.
To był on. To jego energię Iwao eksportował, skupiając ją w segmentach bramy do Limbo. Ziemia trzęsła się pod nim, stopniowo przeobrażając w czystą materię. Poczuł dotyk pazurów na ramieniu.
Śmiech Iwao wypełnił ciszę pełną wyczekiwania.
- Nadeszła Pięćdziesiątnica! Nadeszła chwila, kiedy miast oczekiwanego zbawienia, grzeszną i obrzydliwą ludzkość czeka wreszcie zasłużona kara! Nadeszła chwila, kiedy wreszcie naród niebiański odrzuci wieczne potępienie, odmieni swój los i odrzuci nakazy Boskie! - krzyczał. - Sanctus Espiritus! Espiritus! Espiritus! - nawoływał. - Sanctus! I gdzieś ty Duchu Święty? Gdzie jesteś, kiedy ukochane dzieci potrzebują swojego Boga?! Gdzie byłeś kiedy ci, których odrzuciłeś cierpieli?! Gdzie byłeś, gdy twoi synowie mordowali dla pokoju?! Sanctus! Sanctus Espiritus!
Rin czuł, jak wstępuje w niego nieznana siła. Jakieś trybiki drgnęły w jego umyśle i aksony nerwów przestały emitować ból. Trząsł się nadal, od poprzednich impulsów, ale teraz już pewnie uchwycił ostrze Kurikary.
Atmosfera zgęstniała.
Rozbrzmiał ryk.
- Kto śmie... Kto śmie zakłócać porządek trwający od eonów?! - zagrzmiał jakiś głos.
- Sonnelion... - wycedził przez zaciśnięte zęby Iwao. - Patrz uważnie, zaczyna się nowa era! Powracają czasy, gdy na ziemi królowały demony, powracają czasy, kiedy ludzie musieli się przed nami płaszczyć...!
Środek kręgu rozbłysł błękitem, a od niego zajęły się odnogi segmentów.
Ciemne sylwetki zaczęły wyłaniać się z ziemi i materializować w powietrzu. Rin na moment zastygł w bezruchu, z dłońmi na rękojeści katany.
- Nie masz prawa, Iwao... Bazyliszku... co się... Kto. Kto za tobą stoi Iwao?!
Kagamiya roześmiał się jeszcze perliściej, jeszcze euforycznej, chwytając się za serce.
- O czym ty mówisz, Sonnelionie...? Nikt, ale to nikt za mną nie stoi...
Jakby na zaprzeczenie jego słów pojawił się zapach siarki i chłodny, przenikający do szpiku płomień nieokreślonego koloru, formujący się w dziwną istotę, przypominającą opierzonego smoka, z wielkimi rogami i czerwonymi oczami o pionowych źrenicach. Białe pióra zawirowały w powietrzu.
- Zerkhaim... Shedim, zły duchu!
Rin szarpnął rękojeścią, ale ta mocno tkwiła w ziemi. Spróbował się podnieść, ale zaczął się zapadać, poza tym ostrze przebijało go na wylot. Pozwolił łzom płynąć i szarpał jeszcze zawzięciej.
Musiało mu się udać. Przecież dobro zawsze wygrywa... On był dobry. Stał po stronie światła, nieważne co podpowiadały mu głosy ukrywające się pod świadomością. Nie będzie bramą zagłady ludzkości. Nie będzie drzwiami kary.
Wyrwał katanę z ziemi i poderwał się na równe nogi.
- Za późno chłopcze! - krzyknął Iwao, spostrzegłszy to. - Rytuał został ukończony i czegokolwiek byś teraz nie zrobił, nie uda ci się...
Rin go nie słuchał, zacisnął dłonie na rękojeści katany i szarżował już na Bazyliszka, tnąc na oślep. Efekt zaskoczenia dał mu niejaką przewagę, a on sam dobrze wiedział, w co celować.
- To za Tsudę...! - wrzasnął, siekając demona po oczach.
Ten krzyknął z bólu i odsunął się, a niewyraźna sylwetka Zerkhaim, czy jak mu tam było, zaczęła się rozpadać. Rin poczuł, że coś chwyta go za kostkę. Nie patrząc ciął. Szał bitewny zalał mu mózg. Nie czuł nawet płomieni palących skórę.
- Rin...!
Dopiero po chwili dosłyszał wołania towarzyszy. Gdy odwrócił się ku nim, zrozumiał polecenie, które próbowali mu przekazać.
Otoczony pierścieniem błękitnego ognia popędził ku Ache'owi. Przerwij krąg - mówili? Chcieli, to dostaną. Katana wbiła się głęboko w pierś Anioła Rozpaczy i Rin poczuł odór zgnilizny. Oczy Króla popatrzyły na niego z gniewem równie gorącym, co otaczający ich ogień. Rin uśmiechnął się tylko i szarpnął mieczem, rozrywając klatkę piersiową sługusa Iwao.
Segment zaczął wygasać.
Rin poczuł uderzenie gorąca i odwrócił się, by sparować cios. Iwao przyjął go na ramię i odsunął się z sykiem bólu. Chłopak wykorzystał tę chwilę i kopnął go w brzuch. Przez przerwany krąg wbiegł Akihito, wytwarzając wokół siebie sferę Zimnego Oddechu. Wbiegł w ogień, wykonując dłońmi znaki.
Suguro rozpoczął recytację sutr, podczas gdy z ust Konrada i Cyrila wydobywały się kolejne fragmenty Biblii, wyuczone za młodu na pamięć. Rin rzucił się na cienistego demona i przeciął go na pół.
Czego się spodziewał po Limbo?
- Łaaa! Pokraka! Łaaa! Co ty tu robisz stary?! - wykrzyknął znajomy głos.
Rin ledwo uniknął ciosu Iwao, próbując jednocześnie rozgnieść niewielkiego demona plączącego mu się pod nogami.
- Ama?! - zdumiał się, między ciosami, zadawanymi na ślepo mieczem. - Co TY tu robisz?!
- A myślisz, że gdzie spędzam wolny czas? Limbo to klawe miejsce...
- No właśnie widzę! Staramy się, aby Assiah nie stało się takim "klawym" miejscem - fuknął Rin, padając płasko na ziemię, przed ognistą kulą.
Orli Stróż zamrugał powiekami, ale nie zastanawiał się nad tym długo. Chwycił za swoje miecze i rozciął slaugha, atakującego Rin'a z lewej.
- Łaaa! W takim razie z chęcią wam pomogę...!
- Super! Trzeba udupić takiego jednego...
Nie dokończył, bo chwycił się za brzuch i zgiął w pół, czując, że znów przygniata go do ziemi. Padł na kolana i omiótł wzrokiem krąg. Na jego środku Akihito przywierał do plamy krwi pozostawionej przez Rin'a i działo się z nim coś dziwnego.
Wtem dostrzegł Iwao.
Stał na miejscu Ache'a.
Rin zaklął w duchu. Powinien był się domyślić, Iwao też da radę podtrzymać krąg.
Chciał zawołać Amano, ale gdy otworzył usta, z jego krtani wydobył się tylko charkot, a po sylwetce Orlego Stróża nie został nawet ślad. Nad środkiem kręgu w całej swej gracji skrzydła rozpościerał Zerkhaim, Rin dopiero teraz dostrzegł, że ma on ludzką twarz. Niesamowicie groteskową, ale ludzką, wykrzywioną w grymasie ni to gniewu, ni obrzydzenia, ni strachu.
Rozległy się chóralne wołania, niby śpiewy pod niebiosa...
Czy twój świat to złamana obietnica?
Czy twoja miłość to tylko kropla deszczu?
Czy wszyscy się wypalimy?
Czy wciąż tu jesteś?
- Nie sądzę, by w takiej sytuacji stosownym było... - urwał, gdy jego głowa odskoczyła na bok, a w prawym policzku eksplodował ból. - ZA CO?! - wrzasnął w pustkę.
Yuzuru podskakując dobiegła do jednego z umundurowanych ratowników i przekazała mu instrukcje dotyczące kolejnego odnalezionego. Chwilę potem podbiegli dwaj kolejni z noszami i zniknęli wraz z nieprzytomnym mężczyzną.
- Reasumując - chrząknęła medyczka.
- No przydałoby się - prychnął, masując bolące miejsce. - Jakbym już nie był wystarczająco poszkodowany!
- Wybacz, ale prawie jebłam... Od kiedy ciebie, Takahiro Kinoshitę, obchodzi co jest stosowne, a co nie? Człowieku, na egzaminy końcowe wszedłeś w różowym mundurze i sztucznym nosie. Dosypałeś proszku ze skrzydeł aeriali do kawy głównego oceniającego z komisji...
- To było kiedyś! - warknął, wtrącając się nim zdążyła się jeszcze rozkręcić z wyliczaniem kolejnych jego zasług. Potarł skronie i jęknął przeciągle. - Nie rozumiem skąd w tobie... tyle humoru, energii i chęci... ja... najchętniej pierdolnąłbym wszystko i wyjechał w Bieszczady, a nie ujebał się po łokcie w robocie przy czymś, co mnie co bynajmniej nie dotyczy!
- Po co w takim razie wstawałeś z łóżka? Jako biorący udział w tym bajzlu masz immunitet. W dodatku doprowadziłeś do unieszkodliwienia Astarotha - zauważyła Yuzuru. - Już idziemy! - krzyknęła do jakiegoś wolontariusza, nawołującego ich od dłuższej chwili.
Takahiro westchnął i zrównał z nią tempo.
- To nie o to chodzi...
- A o co? - spytała, unosząc brwi, z wyrazem triumfu.
- Nie potrafiłbym siedzieć bezczynnie z czystym sumieniem.
- Kolejna ciekawa rzecz, Hiro ma teraz sumienie! - zacmokała medyczka. - Proszę, człowiek uczy się czegoś każdego dnia.
- To nie jest śmieszne!
- Oczywiście, że nie. Wręcz przeciwnie - poważne i interesujące. Nie wiem jak ty, ale ja zjadłabym kebaba. Piszesz się?
Próbował odpowiedzieć coś sensownego, ale plątał się w słowach, ukrył twarz w dłoniach, drżąc na całym ciele, po czym wybuchnął niepohamowanym, histerycznym śmiechem.
Kilkoma zamaszystymi krokami znaleźli się przy ochotniku, który stał przy wjeździe do dzielnicy Kazuma-Shin z nietęgą miną. Takahiro objął jednym spojrzeniem mini-metropolię miejscowych demonów. Niewiele się zmieniła. Tak właściwie to najmniej dotknęły ją terrorystyczne zapędy Iwao i jego Aniołów.
- Co tutaj mamy?
Ciemnowłosy mężczyzna średniego wzrostu, o przeciętnej powierzchowności otworzył usta by odpowiedzieć, ale nagle zzieleniał i bezceremonialnie zwymiotował im pod nogi. Takahiro odskoczył zrazu, z kolei Yuzuru nie drgnęła, niewzruszona.
- Pan wciągnie to teraz z powrotem i zacznie gadać, bo my też słabo stoimy z czasem - poleciła, krzyżując ręce na piersi.
Mężczyzna zbierał się w sobie, aż w końcu machnął ręką i gestem poprosił by poszli za nim. Takahiro spojrzał pytająco na Yuzuru, a ta wzruszyła ramionami. Nie było sensu się domyślać. W tym fachu prowadziło to tylko do rozczarowań.
I tym razem nie wolno było chować w sobie złudzeń.
Pięćdziesiątnica zebrała żniwo.
Yuzuru wykonała ręką gest, którym w jej rodzinnych stronach odpędzało się złe duchy i uklękła, głowę składając tuż przy ziemi, jakby... jakby chciała wyczuć jej puls - ożywionej hektolitrami wlanej w nią krwi.
Takahiro również uklęknął, ale to dlatego, że nogi same się pod nim ugięły. Wtem wszystko stało się niewyraźne, falowało, było rozmyte. Rozmyte przez łzy, które pociekły same. Echo śmiechu sprzed kilku minut zostało zapomniane.
Yuzuru nieraz wspominała, że był to ostatni raz, gdy słyszała jak się śmiał.
Z wizji lokalnej dowiedzieli się potem, że Nanase Kanzaki, oszalała i ranna wlokła się godzinami po Kazuma-Shin strzelając do wszystkich i wszystkiego co popadnie, zabijając w ten sposób dwa youkai, trzech egzorcystów ze swojego oddziału i jedno małe bakaneko. Ostatecznie zmarła z wycieńczenia. Przedtem potrącił ją samochód, ale bezpośrednią przyczyną śmierci był obłęd i utrata krwi z zadanych wcześniej ran.
Kilka dni wcześniej. Pięćdziesiątnica.
Gabinet Mephisto Phelesa, tudzież Johanna Fausta V nigdy nie wydawał się Natsume równie straszny. Odwiedziła go w życiu dwa lub trzy razy, ale o ile dobrze kojarzyła fakty, ostatnio musiała spędzać tu wiele czasu.
Niegdyś kolorowe ściany, teraz pokryte były krwią i czarną mazią nieznanego pochodzenia. Wszystko powstałe wskutek walk Asmodeusza i Kageshiny, oraz jej kilkugodzinnego oporu przeciwko oprawcy...
Oddychała ciężko, wiedząc, że Anioł, którego ramiona oplatały jej własne mógłby w każdej chwili przemienić ją w kupkę popiołu. "Ci skurwiele zabrali Harumi. Ci skurwiele zniszczyli Harumi" - powtarzała w głowie, niczym mantrę, a gniew rósł w niej wprost proporcjonalnie do strachu, zwłaszcza gdy zasłoniono jej oczy ognioodporną tkaniną zasłon Mephisto. Najwyraźniej zabezpieczył się i przed taką ewentualnością.
Zaciskała zęby, walcząc z chęcią by wrzeszczeć i szarpać się, by protestować w najgłupszy sposób, jaki istnieje od czasów powstania ludzkości. Nie mogłaby nic tym zdziałać, a jednak rozpacz, rozżalenie, to połączenie smutku i furii wrzało w niej.
A przesłuchanie trwało.
- Jak się tu dossstaliście?
- A jak wy się tu dostaliście? - odparła hardo Suki, sepleniąc nieco.
Kolejne uderzenie, któremu towarzyszył trzask łamanych zębów. Cichy, jadowity szept, który przemienił się w bezkształtny krzyk w innym języku. Po nim pojawił się pełen bólu wrzask i smród palonego mięsa i włosów.
Kroki Iwao zatrzymują się tuż przy niej, poczuła jak ujmuje jej podbródek i unosi, po czym ogląda twarz z niesamowitą skrupulatnością. Gorący oddech o kwaśnym zapachu jadu uderzył jej nozdrza i zabarwił porcelanową skórę delikatną czerwienią. Czuła palące krople potu pod powiekami, dziwiła się, czemu wzrokiem nie przepaliła jeszcze materiału - nawet ognioodpornego.
- Proszę, proszę... Ogniste spojrzenie i Alabastrowe Oczy w jednym pomieszczeniu, lecz w dwóch różnych osobach? - zaśmiał się krótko i bez humoru. - Czyż to nie ciekawe?
- Zostaw ją! - krzyknęła Suki, nagle tak odległa. Kaszlnęła głośno, a potem jakiś trzask odebrał jej oddech. Arytmiczne uderzenia o podłogę przyprawiły Natsume o mdłości i przez chwilę miała ochotę zwymiotować na Iwao.
- Skąd się tutaj wzięłaś, dziedziczko anielskiego ognia? - spytał Kagamiya, czym przywrócił ją z przykrości nad losem Suki. - Zabawka Asmodeusza? Służąca Mephisto? A może byłaś planem B, tych tutaj szmaciarzy...?
- Graciarzy...! - odezwał się oburzony, męski głos, po czym urwał się równie raptownie.
- Nie są zbyt rozmowni, nie uważasz, złotko? Zresztą to i tak niewiele im da...! Wszystko już właściwie skończone - rzekł, a następnie wypuścił Natsume i usiadł na biurku.
Anioły Rozpaczy, a było ich siedmiu, rozstawiły się w różnych miejscach przestronnego gabinetu, po dwa zajmowały się Shigure'm i Suki, a jeden trzymał Natsume. Srebrnowłosa nie mogła uwierzyć, w jak głupim jest położeniu. Mogłaby przecież rozwalić Iwao jednym spojrzeniem, stał tuż przed nią i na pewno patrzył jej w oczy, a tymczasem jest bezbronna!
- Astaroth spustoszył miasto i odwrócił uwagę egzorcystów od watah Lykanów wkraczających na stały ląd, powstrzymał ich od zamykania Ścieżek i zauważeniem moich współobywateli przejmujących, co im się należy - Iwao rozłożył ręce, uśmiechając się szeroko.
- Jeśli myślisz, że ci się udało, to jesteś w błędzie... - wykrztusił Shigure, szczerząc kły w zwierzęcym grymasie. - Nawet gdybyś zdobył każdy budynek w tym mieście, nie zdobędziesz każdego człowieka, ani demona.
Iwao zarechotał perfidnie i bezceremonialnie kopnął wampira w twarz.
- To ty jessssteś w błędzie, pijawko. Niedługo to miasto przestanie istnieć, zamieni się w podwalinę królestwa demonów na ziemi... Powrócimy do czasów, gdy inni władali ziemią, przed zbawieniem, gdy nawet żywot świętego nie był w stanie wyratować cię z piekielnego kotła...
- Możesz się streszczać? - fuknęła Natsume.
Iwao zmarszczył brwi, gniewny za zbicie go z pantałyku.
- Limbus - powiedział. - Sprowadzę Limbus na ziemię. Otworzę Otchłań właśnie w tym mieście.
Shigure roześmiał się przez łzy, tworzące białe smugi na zakrwawionej twarzy.
- I jak niby zamierzasz tego dokonać? - parsknął.
Wtem budynek zatrząsł się w posadach.
- Och, zobaczysz... - zastrzegł. - Spętać ich i zakneblować, nie mam teraz najmniejszej ochoty na rozmowę - polecił Iwao, ziewając demonstracyjnie.
Suki poczuła, że to ostatnia chwila, jedyna jaka jej pozostała. Zaczęła się wyrywać i szarpać, Anioł uchwycił ją mocniej i poczuła ciepło płomieni na swojej skórze. Całą siłę poświęciła na to, by obrócić się w jego ramionach i spojrzeć mu w oczy.
Poluzował uścisk i osunął się na podłogę, a Suki dobyła ukrytego w kieszeni noża i rzuciła się na zaskoczonego Iwao. Chyba wszyscy w pomieszczeniu poza sługusami Kagamiyi byli zdumieni biegiem wypadków. Anioły pozostawały chłodnie opanowane, gotowe by w każdej chwili eksterminować posiadaczkę Alabastrowych Oczu.
O dziwo jednak, nie zabiła go, nie poderżnęła mu gardła, jak to sobie zaplanowała. Jedno spojrzenie w te zielone, przesycone na wskroś jadem, zielone oczy sprawiło, że straciła pewność siebie i poczuła gorące łzy pod powiekami, choć nie powinna już być w stanie płakać.
- Iwa-kun - powiedziała, starając się przywołać ton, którym wołała go jako dziecko - ja wiem, że wewnątrz wciąż jesteś moim przyjacielem, tym chłopakiem, który pocieszał mnie po kłótniach z rodzicami, który obiecał, że pomoże mi odnaleźć siebie, tym chłopakiem, który zawsze znajdował mnie w lesie i prowadził do domu... - zaszlochała. - Iwa-kun, poprowadź mnie zno... - nie dokończyła, bo poczuła dłoń na gardle, która zaciskała się z każdą sekundą coraz mocniej odbierając jej dech.
Iwao stał tak jak wcześniej, niewzruszony, a ona powoli osuwała się w nicość.
Cieszyła się, że mogła po raz ostatni spojrzeć mu w oczy.
Nóż wypadł jej z ręki.
- Dobrze, że wreszcie ucichła, pieprzona suka - syknął.
I wtedy przestała czuć, widzieć i słyszeć.
W innej części miasta, w podziemiu, dokąd mgła odcinała wszelkie dopływy szczytującego słońca, Iwao stał nad Rinem Okumurą, leżącym pośrodku płonącego szkarłatem kręgu. Na każdym z jego końców, w pętli stał jeden z Królów, Aniołów Rozpaczy.
Oni wszyscy - Access, Across, Accel, Ache i jeszcze jeden, którego Rin nie mógł rozpoznać z wcześniej widzianych nagrań. Był pewien, że słysząc te imiona Konrad palnąłby jakimś żartem o Akademii Pana Kleksa, ale... gdy jakiś Bazyliszek przebija cię twoim własnym mieczem raczej nie jest ci do śmiechu.
Kurikara w dłoniach Iwao nie była ani trochę mniej ironiczna niż wtedy, gdy dzierżył ją Rin. Teraz przynajmniej spełniała swoją rolę. Raniła demona. Krew wylewała się z pokaźnej dziury na brzuchu i chłopak wił się w konwulsjach, wypluwając szlachetną ciecz.
- To dopiero początek, Okumura - wychrypiał Iwao, z rozkosznym uśmiechem grzebiąc ostrzem we wnętrznościach Rin'a. - Będziesz kluczowym elementem naszego planu... naszego planu ukarania ludzkości, za jej grzechy... BĘDZIESZ NASZĄ BRAMĄ OTCHŁANI! - wykrzyknął.
Płomienie wystrzeliły pod sklepienie, oślepiając go na chwilę. Obraz Iwao jak i wszystkiego wokół zaczął się rozmazywać, tracić na ostrości, zmieniać się w zwyczajną plątaninę barw i kształtów. Dźwięki zlały się w jeden przeraźliwy krzyk.
Rzucał się jak mógł, czuł, jakby oczy miały mu wypaść z orbit, jakby wszystkie organy wewnętrzne pragnęły przebić się przez skórę i skonać tutaj, w środku diabelskiego kręgu skonstruowanego przez Iwao.
Gdzieś tam, przez kurtynę łez dostrzegł znajome sylwetki przyjaciół, również przyciśniętych do ziemi, przez niesamowitą siłę płynącą z kręgu.
To był on. To jego energię Iwao eksportował, skupiając ją w segmentach bramy do Limbo. Ziemia trzęsła się pod nim, stopniowo przeobrażając w czystą materię. Poczuł dotyk pazurów na ramieniu.
Śmiech Iwao wypełnił ciszę pełną wyczekiwania.
- Nadeszła Pięćdziesiątnica! Nadeszła chwila, kiedy miast oczekiwanego zbawienia, grzeszną i obrzydliwą ludzkość czeka wreszcie zasłużona kara! Nadeszła chwila, kiedy wreszcie naród niebiański odrzuci wieczne potępienie, odmieni swój los i odrzuci nakazy Boskie! - krzyczał. - Sanctus Espiritus! Espiritus! Espiritus! - nawoływał. - Sanctus! I gdzieś ty Duchu Święty? Gdzie jesteś, kiedy ukochane dzieci potrzebują swojego Boga?! Gdzie byłeś kiedy ci, których odrzuciłeś cierpieli?! Gdzie byłeś, gdy twoi synowie mordowali dla pokoju?! Sanctus! Sanctus Espiritus!
Rin czuł, jak wstępuje w niego nieznana siła. Jakieś trybiki drgnęły w jego umyśle i aksony nerwów przestały emitować ból. Trząsł się nadal, od poprzednich impulsów, ale teraz już pewnie uchwycił ostrze Kurikary.
Atmosfera zgęstniała.
Rozbrzmiał ryk.
- Kto śmie... Kto śmie zakłócać porządek trwający od eonów?! - zagrzmiał jakiś głos.
- Sonnelion... - wycedził przez zaciśnięte zęby Iwao. - Patrz uważnie, zaczyna się nowa era! Powracają czasy, gdy na ziemi królowały demony, powracają czasy, kiedy ludzie musieli się przed nami płaszczyć...!
Środek kręgu rozbłysł błękitem, a od niego zajęły się odnogi segmentów.
Ciemne sylwetki zaczęły wyłaniać się z ziemi i materializować w powietrzu. Rin na moment zastygł w bezruchu, z dłońmi na rękojeści katany.
- Nie masz prawa, Iwao... Bazyliszku... co się... Kto. Kto za tobą stoi Iwao?!
Kagamiya roześmiał się jeszcze perliściej, jeszcze euforycznej, chwytając się za serce.
- O czym ty mówisz, Sonnelionie...? Nikt, ale to nikt za mną nie stoi...
Jakby na zaprzeczenie jego słów pojawił się zapach siarki i chłodny, przenikający do szpiku płomień nieokreślonego koloru, formujący się w dziwną istotę, przypominającą opierzonego smoka, z wielkimi rogami i czerwonymi oczami o pionowych źrenicach. Białe pióra zawirowały w powietrzu.
- Zerkhaim... Shedim, zły duchu!
Rin szarpnął rękojeścią, ale ta mocno tkwiła w ziemi. Spróbował się podnieść, ale zaczął się zapadać, poza tym ostrze przebijało go na wylot. Pozwolił łzom płynąć i szarpał jeszcze zawzięciej.
Musiało mu się udać. Przecież dobro zawsze wygrywa... On był dobry. Stał po stronie światła, nieważne co podpowiadały mu głosy ukrywające się pod świadomością. Nie będzie bramą zagłady ludzkości. Nie będzie drzwiami kary.
Wyrwał katanę z ziemi i poderwał się na równe nogi.
- Za późno chłopcze! - krzyknął Iwao, spostrzegłszy to. - Rytuał został ukończony i czegokolwiek byś teraz nie zrobił, nie uda ci się...
Rin go nie słuchał, zacisnął dłonie na rękojeści katany i szarżował już na Bazyliszka, tnąc na oślep. Efekt zaskoczenia dał mu niejaką przewagę, a on sam dobrze wiedział, w co celować.
- To za Tsudę...! - wrzasnął, siekając demona po oczach.
Ten krzyknął z bólu i odsunął się, a niewyraźna sylwetka Zerkhaim, czy jak mu tam było, zaczęła się rozpadać. Rin poczuł, że coś chwyta go za kostkę. Nie patrząc ciął. Szał bitewny zalał mu mózg. Nie czuł nawet płomieni palących skórę.
- Rin...!
Dopiero po chwili dosłyszał wołania towarzyszy. Gdy odwrócił się ku nim, zrozumiał polecenie, które próbowali mu przekazać.
Otoczony pierścieniem błękitnego ognia popędził ku Ache'owi. Przerwij krąg - mówili? Chcieli, to dostaną. Katana wbiła się głęboko w pierś Anioła Rozpaczy i Rin poczuł odór zgnilizny. Oczy Króla popatrzyły na niego z gniewem równie gorącym, co otaczający ich ogień. Rin uśmiechnął się tylko i szarpnął mieczem, rozrywając klatkę piersiową sługusa Iwao.
Segment zaczął wygasać.
Rin poczuł uderzenie gorąca i odwrócił się, by sparować cios. Iwao przyjął go na ramię i odsunął się z sykiem bólu. Chłopak wykorzystał tę chwilę i kopnął go w brzuch. Przez przerwany krąg wbiegł Akihito, wytwarzając wokół siebie sferę Zimnego Oddechu. Wbiegł w ogień, wykonując dłońmi znaki.
Suguro rozpoczął recytację sutr, podczas gdy z ust Konrada i Cyrila wydobywały się kolejne fragmenty Biblii, wyuczone za młodu na pamięć. Rin rzucił się na cienistego demona i przeciął go na pół.
Czego się spodziewał po Limbo?
- Łaaa! Pokraka! Łaaa! Co ty tu robisz stary?! - wykrzyknął znajomy głos.
Rin ledwo uniknął ciosu Iwao, próbując jednocześnie rozgnieść niewielkiego demona plączącego mu się pod nogami.
- Ama?! - zdumiał się, między ciosami, zadawanymi na ślepo mieczem. - Co TY tu robisz?!
- A myślisz, że gdzie spędzam wolny czas? Limbo to klawe miejsce...
- No właśnie widzę! Staramy się, aby Assiah nie stało się takim "klawym" miejscem - fuknął Rin, padając płasko na ziemię, przed ognistą kulą.
Orli Stróż zamrugał powiekami, ale nie zastanawiał się nad tym długo. Chwycił za swoje miecze i rozciął slaugha, atakującego Rin'a z lewej.
- Łaaa! W takim razie z chęcią wam pomogę...!
- Super! Trzeba udupić takiego jednego...
Nie dokończył, bo chwycił się za brzuch i zgiął w pół, czując, że znów przygniata go do ziemi. Padł na kolana i omiótł wzrokiem krąg. Na jego środku Akihito przywierał do plamy krwi pozostawionej przez Rin'a i działo się z nim coś dziwnego.
Wtem dostrzegł Iwao.
Stał na miejscu Ache'a.
Rin zaklął w duchu. Powinien był się domyślić, Iwao też da radę podtrzymać krąg.
Chciał zawołać Amano, ale gdy otworzył usta, z jego krtani wydobył się tylko charkot, a po sylwetce Orlego Stróża nie został nawet ślad. Nad środkiem kręgu w całej swej gracji skrzydła rozpościerał Zerkhaim, Rin dopiero teraz dostrzegł, że ma on ludzką twarz. Niesamowicie groteskową, ale ludzką, wykrzywioną w grymasie ni to gniewu, ni obrzydzenia, ni strachu.
Rozległy się chóralne wołania, niby śpiewy pod niebiosa...
Sanctus Espiritus,
Sanctus Espiritus,
Sanctus,
Sanctus,
Espiritus!
Niestety - pomyślał z goryczą. - Wasz Bóg nie nadejdzie.
I zdawał sobie sprawę, że przez chwilę zadawał kłam nawet swojemu istnieniu, ale przez kilka drobnych sekund, nawet on myślał, że wytwór znany jako 'Bóg', opuścił ich lub po prostu nigdy tak naprawdę nie bytował.
I wtedy, w tym kluczowym momencie, Iwao wrzasnął i padł na ziemię martwy.
Grzmot i łoskot wypełniły powietrze. Włos zjeżył się na ciele i błyskawica uderzyła w środek kręgu. Gdy Rin podniósł wzrok, zauważył upadającą sylwetkę Zerkhaim, oraz Iwao z poderżniętym gardłem, upadającego przed jakimś mężczyzną o długich włosach, dzierżących w dłoniach elektryczność.
Czy Harumi nagle przemieniła się w faceta?
Nie miał siły na śmiech.
Pamiętał jeszcze ludzi. Całe tłumy, skakali z urwiska, spadali. Czyżby burza ludziowa?
Pamiętał też pająki. Duże sieci. Szum i wiatr.
Pamiętał, że ktoś chwycił go mocno i usłyszał, jak przez mgłę:
- To już koniec, Rin. Wszystko będzie dobrze.
Odpłynął, z wyobrażeniem bardzo męskiej Harumi trzymającej go w swoich ramionach. Tak, tylko tego teraz potrzebował. Silnych ramion, które zapewnią mu komfort i bezpieczeństwo. Dlaczego miał wrażenie, że coś jest nie tak?
- Mówiłem już przecież, do kurwy nędzy, że po tym grzmocie koleś rozpłynął się w powietrzu... - warknął wampir, wiercąc się na krześle. - Naprawdę nie możecie mnie wypuścić? Chyba jesteście inteligentnymi ludźmi. Słyszeliście zeznania dziewczyny przede mną, jestem czysty! Chcę tylko wrócić po swoje graty!
- Shigure, uspokój się, to rutynowe przesłuchanie, czeka każdego, gdy tylko zostanie doprowadzony do stanu równowagi zdrowotnej, fizycznie i psychicznie.
- To jakim prawem mnie przesłuchujecie? - burknął Kennedy. - Może i jestem wampirem, ale myślisz, że nie mam serca? Oświecę cię, posiadam ten organ i jest on w tej chwili w opłakanym stanie. Moja dusza płacze! Jak możecie tak bestialsko traktować chorego...
- Psychicznie? Nie rozśmieszaj mnie, Jean-Baptiste Rousseau - parsknął egzorcysta i potrząsnął głową. - Co taki zdziwiony? Jesteś sławny, Rousseau. Nie tylko pod nazwiskiem Kennedy robisz furorę. A teraz wracając do rzeczy... Rozpłynął się w powietrzu, ale jak?
- Nie wiem do licha, siedziałem w kącie, śmiertelniczka może potwierdzić - wzruszył ramionami. - Po prostu, nagle zrobił dziwną minę, był i go nie było. Po co się zagłębiać?
- Kopia astralna - egzorcysta kiwnął głową. - To był magicznie stworzony sobowtór. Iwao musiał go wysłać w celu odsunięcia naszych podejrzeń od Shizume City.
- Można się domyślić - prychnął Shigure. - Żaden poważny zwycięzca nie wygłaszałby mowy o światowej motywacji przez lokalne radio. Ale trzeba przyznać, że zadziałało, ściągnął całkiem pokaźny oddział egzorcystów, czyż nie, panie Chung?
Sheng Lee Chung pozostawał niewzruszony. Nawet jeżeli komentarz Shigure w jakikolwiek sposób go dotknął, nie dało się tego dostrzec przez zasłonę opanowania.
- Tyle chyba wystarczy - chrząknął Chińczyk, wyłączając dyktafon. - Jiang, Zhao, rozkuć pana Kennedy'ego i odeskortować go do wyjścia. Tam zajmie się nim oddział Sagary.
Obaj czarnowłosi, skośnoocy mężczyźni niskiego wzrostu zasalutowali po żołniersku i wykonali rozkaz kapitana Chunga. Nie uśmiechało im się co prawda eskortować wampira, żadne z nich nie miało wielkiego doświadczenia z tymi stworzeniami, ale nie mogli kwestionować powierzonych im zadań.
Pekiński oddział egzorcystów był pod względem dyscypliny równie legendarny, co starożytna Sparta. Shigure musiał przyznać, że rozumiał dlaczego. Próbował zagadywać do funkcjonariuszy, ale ci wciąż patrzyli hardo przed siebie, jakby go tam nie było. Widział jednak, że dłonie wciąż trzymają na spustach pistoletów w kaburach przy pasku.
- Sagara złotko, witaj! - wykrzyknął z ulgą Kennedy, wychodząc na słońce.
Zasłonił oczy dłonią i poczuł pieczenie wywołane nagłym spotkaniem z promieniami UV. Arata jakby wiedział, że przyjdzie mu spotkać się z Shigurem, więc podał mu zaraz jego ulubiony, biały parasol, który jakimś cudem udało się wyratować w całym tym zamieszaniu.
- Siemasz, Shigu - przywitał się egzorcysta z Osaki.
Kennedy rozłożył swój parasol i odetchnął z ulgą.
- Od razu lepiej, nie uważasz, Sagara?
Okularnik zaśmiał się i potrząsnął głową, oznajmiając, że on woli słońce, zwłaszcza takie piękne jak to, czerwcowe. Arata odwrócił się do swojego oddziału, składającego się z czterech osób i nakazał im przygotować się do wymarszu.
- Mamy zachowywać się jak wojsko, przynajmniej przed oczami tych tam - Sagara z wyraźną niechęcią w głosie wskazał Chińczyków. - To oni sprawują generalny nadzór, więc jeśli coś schrzanimy, to dostaniemy baty - wzdrygnął się. - Ale ta sprawa jest jeszcze w miarę luźna. Widzisz, że nas niewielu.
Shigure przytaknął. Czterech ludzi do odeskortowania wampira, strzygi, sidhe i zashiki warashi? Wieje trochę biedą, musiał sam przyznać. Zwłaszcza, że oddział Sagary składał się z niedobitków. Szefostwo musiało albo bardzo im ufać, albo bardzo to zlewać.
- No to ruszamy, kompania - zakomenderował Sagara.
I tak zrobili.
Shigure tanecznym krokiem maszerował obok Iulianny, próbując skłonić ją do śpiewu, ale podobnie jak wszyscy członkowie tej "wyprawy", była w złym nastroju. Wczepili im urządzenia namierzające, grzebali w głowach po dobroci i po złości, a teraz odsyłali do domu.
Domu, który już właściwie nie istniał.
W Shizume City i całym Kazuma-Shin roiło się teraz od egzorcystów, wojska i łowców nagród, myślących naiwnie, że uda im się znaleźć coś cennego w tej kupie gruzu i wspomnień.
Iulianna odpowiadała urywanymi warknięciami na żarty Shigure. Za nią Kimiko w zadumie obserwowała niebo, od czasu do czasu zerkając na swoją przezroczystą skórę.
Wszystko wraca na swoje miejsce - pomyślała, gdy zauważyła ekipy sprzątające.
Wędrówka z prowizorycznego baraku służb bezpieczeństwa, zbudowanego na dniach, do Kazuma-Shin trwała najwyżej dwadzieścia minut. Tam natknęli się na czarno-żółte taśmy. Na jednych rodzimą japońszczyzną było napisane "Abunai", na innych tajemnicze 'Achtung' lub 'Caution', a nawet 'Uwaga'.
Przechodzili pod nimi, nad nimi, oraz obok nich. Żadne ostrzeżenia ich nie dotyczyły. Oni wracali do domu. Miejsca, które wiele wyrzutków uważało za dom, aż jeden z nich postanowił zniszczyć ten azyl.
Chinatsu z niepokojem pomyślała, że teraz w Shizume będzie jeszcze ciszej niż kiedyś. Mnóstwo demonów ruszyło za Iwao, niczym za wodzem, nową nadzieją, na pewną śmierć z rąk egzorcystów, lykan, królów lub innych demonów. Teraz pozostały po nich zgliszcza.
Dla zapewnienia całkowitego bezpieczeństwa, zbombardowano centrum miasta oraz kilka kluczowych dzielnic. Na resztę spuszczono trujące gazy. Zresztą nie szczędzono pod tym względem też ludzkiej części miasta.
Gdy zeszli na dół, po prowizorycznych schodach, skonstruowanych również na dniach, czekał ich smród zgnilizny, tysiące much fruwających w powietrzu, pośród powszechnego zaduchu.
Sagara oddalił się na chwilę, by pomówić z nadzorcami.
- Co tu się stało...? - pisnęła Chinatsu.
- Kara - odparł krótko Shigure.
- Proszę?
- To kara dla mieszkańców Shizume City - odparł. - Ludzie mają to do siebie, że w każdej wojnie szukają ofiar i agresorów. My zostaliśmy agresorami. Dlatego tak nas karzą. Shizume City zostanie składowiskiem trupów. Cmentarzyskiem.
Chinatsu zakryła usta dłonią, bliska płaczu.
Iulianna odwróciła wzrok, a Kimiko obserwowała obojętnie pobliską stertę ciał.
- Przypuszczam, że w ramach dalszego ukarania, pogrzebią nas żywcem.
- Co ty chrzanisz Kennedy? - fuknęła Iulianna.
- Nie dosłownie - Shigure odsłonił kły. - Ewakuują większość mieszkańców i zasypią podziemne miasto, tak, aby nigdy więcej nie mogło im już zaszkodzić.
- Nie kracz Shigu - polecił Arata, marszcząc brwi. - Jestem pewien, że filii ani w głowie to robić. Shizume City jest dla nas zbyt cenne. Zwłaszcza teraz, gdy udało się wykryć... - urwał. - Nieważne. Chodźmy. Jeszcze kilka przecznic i mogę was zostawić.
- Do dyspozycji filii, prawda? - prychnęła Albescu.
Sagara milcząco pokiwał głową.
Gdy dotarli już niemal pod sam budynek dawnej Graciarni Shigure Kennedy'ego, zaczęło się dziwne poruszenie. Egzorcyści biegli ulicami, ktoś wołał kogoś, tu niemiecki, tam chiński, nigdzie japońskiego, do czasu.
- Znaleźliśmy...! Jest! Jest! Jest! Mamy ją...! - krzyknął jakiś znajomy Sagarze głos.
- Czy to... - zaczął Arata, ale po chwili sam popędził w kierunku, z którego dochodziły te rozruchy.
Dawni Graciarze spojrzeli po sobie, a następnie na przebierających nerwowo nogami egzorcystów. Następnie Iulianna stwierdziła, że właściwie już są na miejscu. Tyle im wystarczyło. Wszyscy, jak jeden mąż podążyli za Sagarą.
Akihito tulił do siebie ciało siostry, a policzkami lały mu się łzy szczęścia. Lekka. Była taka lekka. Drobna. Była taka drobna. Nie mógł pohamować alkoholicznej wręcz euforii, która go ogarnęła, gdy oddział ratowniczy złożył w jego ręce tę dziewczynę, jego mały świat zamknięty w zmasakrowanym głodem, chłodem i przemocą ciele.
Była nieprzytomna i w ciężkim stanie, ale nie pozwolił jej sobie odebrać, nawet gdy wsiedli do jeepa, który z kogutem na masce wiózł ich do szpitala polowego. Wszystkie zabiegi pomocy doraźnej były wykonywane pod jego czujnym okiem.
- Nareszcie jesteś, Haru... nareszcie - szeptał, dotykając jej twarzy.
Medyk szturchnął go, by się odsunął. Akihito zgromił go wzrokiem, ale zdziwił się, gdy dostrzegł w oczach mężczyzny zrozumienie.
- Ja również kogoś straciłem, ale musimy pamiętać o swoich obowiązkach, panie Tadamasa - powiedział spokojnie.
Akihito przełknął ślinę i kiwnął głową.
Zatrzymali się gwałtownie. Kierowca wykrzyknął parę niepochlebnych słów i wydał z siebie nieartykułowany dźwięk. Akihito uderzył o tył jego siedzenie, a medyk prawie wypadł z pojazdu.
- You too, Meier! Slow down! - polecił ratownik.
- Fuck you, Fukushima! - warknął Meier i ruszył dalej.
Samochodem znów szarpnęło.
Harumi otworzyła oczy, przerażonym wzrokiem ogarnęła sytuację i wrzasnęła.
Chwilę potem padła na fotel oddychając ciężko i wijąc się w konwulsjach, a potem zastygła. Fukushima wytrzeszczył oczy i sprawdził puls, po czym zaklął.
Akihito poczuł, jakby grunt usuwał mu się spod nóg.
- Cholera, przerwało akcję serca... - syknął medyk.
W innej części miasta, w szpitalu polowym chłopak w tym samym wieku poruszył się niespokojnie na łóżku. Pewien okularnik ścisnął mocniej jego dłoń i westchnął ciężko. Żałował, że to wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej.
Teraz ciężko było mu spojrzeć w oczy bratu. Dlatego odwiedzał go tylko wtedy, gdy ten spał, zmuszony do tego przez silne dawki morfiny podawane mu wenflonem. Inaczej by się nie zgodził, a rana zadana Kurikarą to poważna sprawa.
Nagle chłopak na łóżku zaczął się bardziej wiercić. Pot wstąpił mu na czoło. Yukio wstał, gotowy interweniować lub zawołać pielęgniarkę, gdy wtem, powieki Rin'a zatrzepotały i chłopak otworzył oczy. Nic nie widzącym wrokiem spojrzał na brata.
- H-Haru...? - wyszeptał niewyraźnie.
Yukio wypuścił dłoń brata.
Rin zmrużył oczy, próbując wyostrzyć obraz rozciągający się przed nim.
- Yukio...? Gdzie Haru... przed chwilą tu... była... - dokończył, ze zdziwieniem rozglądając się dookoła. - Gdzie ja...? A, tak, szpital - dotknął dłonią czoła.
Yukio westchnął. Halucynacje są raczej normalne przy takich dawkach leków.
- Yukio...! - krzyknął nagle Rin.
Okularnik aż podskoczył.
- Ty skurrr...
Potrzeba było dwóch lekarzy i wojskowego, żeby utrzymać Rin'a w ryzach, a potem dodatkowych pasów, by umocować go do materaca. Niedługo potem zadzwoniła komórka Yukio.
- Okumura, słucham?
- Okumura, mamy przełom w poszukiwaniach. Udało nam się odgrzebać jeden z zawalonych korytarzy. Nie zgadniesz kogo znaleźliśmy.
- Kawashima, bardzo bym się cieszył, gdybym nie musiał grać dzisiaj w zgadywanki - westchnął Yukio.
- Spoko, ale niezła heca. Znaleźliśmy tę gwiazdeczkę, o którą się wszędzie rozchodziło. Karamorita jej było? Harumi w każdym razie. Tadamasa wykrzykiwał jej imię przez cały czas. Mówię ci, niezły widok.
- Znalazła się?!
- Whoa, ty też? Pewnie, że się znalazła. Kiedyś musiała. A z nią jakiś tengus-albinos i jeden z naszych, Katsuragi Ranmaru. Obaj internowani, najpierw ich przesłuchamy, ten pierwszy dostanie urządzenie lokalizujące, a drugi pewnie hospitalizację i przywrócenie do służby. Są nieźle wygłodzeni, odwodnieni i niedotlenieni. Tunel się zawalił, cud, że się tam nie udusili.
Yukio wysłuchał spokojnie raportu Kawashimy, po czym podziękował i polecił mu wrócić do pracy, na co egzorcysta zareagował znudzonym jękiem i szybko się rozłączył. Młodszy Okumura wrócił do łóżka brata. Głowy wszystkich sąsiednich pacjentów powędrowały do góry, spojrzenia skupiły się na nim. Miał wieści.
- Z przyjemnością i ulgą mogę wam zakomunikować, że odnaleziono naszą drogą koleżankę, Karamoritę Harumi. Jest obecnie w drodze do szpitala polowego w Shizume City.
Czy twój świat to złamana obietnica?
Czy twoja miłość to tylko kropla deszczu?
Czy wszyscy się wypalimy?
Czy wciąż tu jesteś?
----------------------------------
Witam wszystkich po tej długiej i niesłusznej przerwie. Czekam na baty. Przecież obiecywałam, że będzie więcej i częściej. Tak naprawdę dopiero dzisiaj chwyciła mnie refleksja, że jednak jestem chujem, bo nie napisałam niczego od prawie dwóch miesięcy. Ten rozdział był gotowy w 1/4 od miesiąca, ale byłam zbyt leniwa by go ruszyć. Dosłownie.
Nie wiem, czy to 'write-block', czy po prostu się wypalam, ale naprawdę nie miałam najmniejszej ochoty pisać.
Ten rozdział jest idiotyczny i pisałam go na siłę, najszybciej jak się da. Dobra, nie cały był na siłę. Akcja z Rin'em i Iwao jest niespójna, bo pisałam ją NA SIŁĘ. Chciałam iść na skróty i napisać, że po prostu wszystko się skończyło, ale to byłoby nie fair. Kiedyś, w mojej wyobraźni to miała być epicka walka. Wyszło gówno.
W każdym razie, kolejna saga za nami. Na szczęście. Teraz mogę się skoncentrować na kolejnych wydarzeniach. I zostawić tego RAKA za sobą. Serio. Gdybym mogła napisać to jeszcze raz... Niee, lepiej nawet nie myśleć, ani nie próbować. Nażarłabym się tylko nerwów i zajęłoby to pewnie kolejne pół roku.
W każdym razie, przepraszam za czekanie.
Kiedy następny rozdział? Do chuja Pana, nie wiem.
Może jutro, a może za miesiąc.
Wszystko jest możliwe.
Drogie dzieci, powiem wam tak - LICEUM RZECZ TRUDNA.
Aż chyba dla mnie za trudna. Szkoda tylko, że w tej wypizdówie, w której żyję nie ma w technikach marketingu, reklamy albo księgarstwa... W każdym razie, postaram się znaleźć czas, żeby coś sklecić.
Chyba, bo myślałam ostatnio nad zawieszeniem.
Nie wiem, nie wiem jak to będzie, ziomy.
Dobranoc w każdym razie.
Ps. Zerkhaim to Zerucune, jakby się kto nie zorientował.
Ps. 2. Nie wiem na kiego grzyba wciskałam tu Amę, ale chyba się za nim po prostu stęskniłam.
Ps. 3. DZIĘKI CHOLERNE ZA 60,000 WYŚWIETLEŃ. BOŻU, GDYBY KTOŚ MI POWIEDZIAŁ TRZY (W MAJU CZTERY) LATA TEMU, ŻE BĘDZIE WAS AŻ TYLE TO... WOW.
Ps. 3. DZIĘKI CHOLERNE ZA 60,000 WYŚWIETLEŃ. BOŻU, GDYBY KTOŚ MI POWIEDZIAŁ TRZY (W MAJU CZTERY) LATA TEMU, ŻE BĘDZIE WAS AŻ TYLE TO... WOW.
Saga: Płomień
Koniec.
Szczerze ? Myślałem już że zostawisz nas w niepewności co do zakończenia seri :)
OdpowiedzUsuńZakończenie troszkę na silę ale fainie że jakieś jest.
Będzie jakaś następna seria czy już kończysz swoją przygodę z blogami ? Jak nie masz pomysłów to na pewno cś ci doradzimy :)
Hej, wreszcie nadazylam za fabuła a tu się okazuje że myślisz o zawieszeniu :'( piszesz świetnie i pisz dalej bo nie będę miała co czytac... :)
OdpowiedzUsuń