Jeśli tak jak my,
Wzywacie wszystkich jeźdźców,
Przytoczcie się do nas,
Nie ma miejsca by nas ukryć,
Wzywacie wszystkich jeźdźców,
Przytoczcie się do nas,
Nie ma miejsca by nas ukryć,
Strach przed ugryzieniem,
To nas jednoczy,
Załóżcie wasze nitro,
I naprzód!
To nas jednoczy,
Załóżcie wasze nitro,
I naprzód!
W autobusie Rin nie miał
cienia szansy by zająć wymarzone miejsce obok Tsudy. W pierwszej kolejności za
ramię pochwycił go Katsuragi i ściągnął na boczne siedzenie tuż za kierowcą.
Chłopak zadrżał pod wpływem dotyku profesora.
Skrzywił
się.
Nie
był ani przerażony, ani podniecony możliwością siedzeniem z nauczycielem.
Ranmaru był po prostu... śliskim człowiekiem. To chyba najlepsze określenie.
Kontakt fizyczny z nim sprawiał, że chciało się uciec gdzie pieprz i wanilia
rosną. Zniknąć z zasięgu jego dotyku, ale i wzroku. Powodował specyficzny
niesmak i wywoływał dziwne uczucie... jakby osaczenia. Taki był profesor
Katsuragi. Co nie znaczy, że Rin nie żywił do niego szacunku. Podczas ostatnich
tygodni zdołał się przekonać, że ten mężczyzna o niecodziennym kolorze oczu
jest niesamowicie zdolnym Doktorem.
-
Wytrzymasz chyba pół godziny w moim towarzystwie, hm? – rzucił Ranmaru, z tym
wszystkowiedzącym uśmieszkiem na ustach. Zupełnie jakby czytał mu w myślach.
Rin
wzruszył ramionami, nie wiedział jak na to odpowiedzieć.
Profesor
Kaoru Tsubaki usiadł obok jakiegoś nieznajomego rudowłosego mężczyzny o ostrych
rysach i ogromnych brwiach, przypominających nieco gąsienice. Po uważniejszej
obserwacji, dało się również zauważyć lekki, dwudniowy zarost, imbirową
szczecinę porastającą jego brodę i policzki. Miał też wymodelowane baczki, a
jego monstrualne brwi – o dziwo – nie zrastały się w środku.
-
Poskromiciel Banshee, Iain Hughes Buchanan-Grant – przedstawił go Katsuragi. –
Zajął się sprawą Bonnie Buchanan-Grant, banshee z Shizume City. Naprawdę zna
się na fachu – wyjaśnił po cichu.
-
Co on tu robi? – zdziwił się Rin.
Nim
profesor zdążył mu odpowiedzieć, w rozpadającym się autobusie rozbrzmiał głos
Kenshina Mizusawy. Wrzasnął najpierw, by uspokoić podszyte ekscytacją, strachem
i zmęczeniem rozmowy młodych Giermków. Potem zaczął wymachiwać w powietrzu
swoją flanelową koszulą.
-
Ej, drużyna! Wpierw, nim wyruszymy, trzeba ustalić kilka zasad – oznajmił
głosem, którym mógłby ociosywać głazy. – Będzie jak na wycieczce szkolnej w
podstawówce, kiedy jeszcze mamusie pakowały wam dodatkowe ubranka, w razie
gdybyście się porzygali po drodze!
Rin
skrzywił się na to wtrącenie. Zawsze gdy jeździli z Yukio, na takie eskapady,
czy to ze szkołą, czy z Shiro, jego młodszy brat wymiotował. Cały czas. Czasami
ze strachu, a innymi razy przez chorobę lokomocyjną. Zdarzało się, że na
pamiątkowych zdjęciach prezentował się z głową ukrytą w papierowej torebce.
Zastanawiał
się, czy teraz też by tak było. Zdał sobie właśnie sprawę, że pierwszy raz od ostatniego
„apelu”, pomyślał o bracie. Poczuł dziwny ból, jakiś nowy rodzaj, jakby ktoś
szarpał go ciągle za jelita. A może to był żołądek?
W
takim autobusie Yukio na pewno by wymiotował, niezależnie od wieku – stwierdził
po chwili, rozglądając się. Kenshin mówił coś w tle, ale teraz nie było to
ważne. Nie ważniejsze od scenerii – odpadającej od foteli tapicerki,
wychodzącej z siedzeń gąbki, wypadających światełek nad głowami, wnętrza w
barwie zgniłej zieleni i wzorze podrobionej szkockiej kraty. Śmierdziało
rybami, dlatego Kuro w klatce pod nogami Rina od dłuższego czasu szarpał się i
skakał, chcąc się wydostać i najeść do syta.
„Sorry
Kuro, żadnych ryb, a przynajmniej – żadnych w stanie zdatnym do spożycia” –
skwitował w duchu. Wolał nie wiedzieć, co prócz przeżutej gumy i okruszków może
znajdować się w tych siedzeniach.
Kenshin
zakończył swoją mowę dotyczącą poprawnego zachowania w jego obecności – „Przy
mojej żonie róbcie co chcecie, nie zapomnijcie wspomnieć, że ma krzywe zęby,
albo że strasznie gotuje. Obowiązkowo” – rzucał zgryźliwie. Ach i oczywiście,
macie słuchać – umiarkowanie (zaznaczył) – wszystkich zakazów wytyczonych
przeze mnie i moją córkę (o żonie powiedział tylko, żeby czasem otworzyć jej
drzwi i powiedzieć, że ma ładne palce u nóg – wszelkie komplementy dotyczące
nóg są u niej mile widziane, tak można się wkupić w jej łaski na resztę
życia!).
Rin
uniósł brwi, ale postanowił nie komentować. Przynajmniej nie przy Ranmaru.
Chciał uniknąć rozmowy z Doktorem za wszelką cenę. Wiedział, że Renzou i Souji
z pewnością będą chcieli podzielić się z nim własnymi spostrzeżeniami.
Podniósł
się lekko na siedzeniu, by poszukać znajomych czupryn kumpli.
Egzorcyści
rozproszyli się po autobusie zajmując około połowy wolnego miejsca. Rin
zauważył siostry Murakami – o dziwo, siedziały osobno, Mina z Tsudą (w sumie
zrozumiałe), a Mika z Shiemi. Zdziwiło go nieco to połączenie, więc zaczął
wypatrywać Izumo. Nim jednak dostrzegł fioletową głowę koleżanki, poczuł ciężar
na czubku własnej.
-
Siad płaski na dupie, młody – ofuknął go Kenshin. – I tak do końca drogi,
zrozumiano?
Jego
intensywnie zielone oczy świdrowały Rina spojrzeniem i chłopak chcąc -nie
chcąc, skinął głową. Kenshin skwitował to krótkim: „Grzeczny chłopiec” i wrócił
za kierownicę. Do Okumury dopiero dotarło, że miejsce kierowcy było jak
dotychczas puste. Wychylił się lekko, ale jakaś niewidzialna siła znowu zmusiła
go do wbicia tyłka w siedzenie.
-
Spokojnie, Okumura – polecił Ranmaru. – Bogin pana Mizusawy jest wyjątkowo
skrupulatny.
-
Bogin? – zdziwił się Rin. – Co to takiego?
Ranmaru
zamyślił się przez chwilę.
-
Doprawdy, ciężko mi to wyjaśnić. Jestem pewien, że znasz zashiki warashi i inne
domowe duszki, czyż nie? – podjął, a gdy Rin przytaknął, kontynuował: - Taką
istotą jest właśnie oswojony, udomowiony bogin. Są zazwyczaj związane z jednym
miejscem, z którego czerpią swoją moc. Nikt nie wie, skąd pochodzą ani dlaczego
istnieją. Prawdopodobnie są pozostałością po Erze Mroku, dawnym świecie. Są
niezwykle pomocne, ale tylko te udomowione, nazywamy je włochatymi. Dzikie
boginy to zaś cięższa sprawa...
-
Coś jak skażone duchy domowego ogniska? Takie, które zachorowały przez miazmat?
– podsunął Rin.
-
Podobnie. Jednak w przeciwieństwie do japońskich duszków, boginy są złe z
natury. One się takie rodzą. Można je jednak oswoić. Trochę jak to jest z
dzikimi zwierzętami. Dzikie boginy dzielimy z reguły na cztery główne grupy, w
zależności od stopnia niebezpieczeństwa. Są więc – rozgrzebywacz, stukacz,
rzucacz i, najgroźniejsze – rozpruwacze.
Rin
przez chwilę spróbował zwizualizować sobie opisane przez profesora ‘duszki’,
ale raczej średnio mu szło. Przypomniał sobie siłę, która wcisnęła go w
siedzenie i nie mógł przywołać w pamięci jakiegokolwiek obrazu.
-
One są niewidzialne? – spytał, po namyśle.
-
Zazwyczaj – przyznał Katsuragi. – Te słabsze, ukazują się czasem ludziom pod
postacią antropomorficznych kozłów lub wilków. W oryginalnej formie widzą je
tylko... wyjątkowi ludzie. Jednakże, jeżeli bogin jest silny, wówczas potrafi
pozostać całkowicie niewidzialny dla wszystkich. Z tymi jest najwięcej
problemów.
-
Więc tylko spirytyści mogą je zobaczyć?
Ranmaru
potrząsnął głową przecząco.
-
Nie. Boginy to bardzo stare stworzenia. Pochodzą jeszcze z czasów, gdy ludzie
musieli kryć się przed światłem, w strachu przed własnymi cieniami. Dlatego
wyjątkowo cenimy tych, którzy potrafią je dostrzec. Najczęściej nazywa się ich
‘Stracharzami’. W Japonii mamy obecnie tylko dwóch Stracharzy. Zdecydowanie
więcej jest ich w Europie. Są tam bardziej potrzebni.
-
W takim razie co z tutejszymi boginami? – żachnął się Rin. – Rozpruwacze mogą
do woli pożerać ludzi?
Doktor
roześmiał się i poklepał go po ramieniu.
-
Boginy to nie nasze zmartwienie! – zapewnił chłopaka. – W Japonii jest ich
naprawdę mało. Zazwyczaj przywożą je ze sobą obcokrajowcy lub powracający
emigranci. To doprawdy rzadkie przypadki. Nie trzeba nam tu Stracharzy.
-
A szkoda! – zawołał z siedzenia kierowcy, Mizusawa. – Boginy to naprawdę fajna
sprawa. Tylko spójrzcie.
Rin
i Ranmaru podnieśli się na siedzeniach, by zerknąć na to, co pokazywał im
Kenshin. Nastoletni pół-demon rozdziawił usta, gdy zobaczył samo-poruszającą
się kierownicę, przerzucające biegi, a także butelkę coca-coli, która
samodzielnie się opróżniała. W powietrzu rozległo się gromkie beknięcie.
-
Hej, mały, trochę kultury, mamy gości!
Z
deski rozdzielczej dobiegło ich ciche chrobotanie, silnik warknął kilkakrotnie
i po chwili znów działał jak złoto.
-
Robi co chce – Kenshin przewrócił oczami. – Ale to dobre stworzonko. I
wyjątkowo wdzięczne – zapewnił, przechwytując kierownicę.
Rin
znów poczuł ciężar na czaszce i posłusznie opadł na siedzenie, Ranmaru również.
Ledwie moment później, coś przebiegło tuż przy jego nodze. Usłyszał dyskretny
pisk i poczuł ukłucie pazurków na skórze, a potem łaskotanie. Wzdrygnął się,
gdy spod materiału spodni wysunął się różowy nosek, a potem główka i w końcu
cała biała mysz. Pogłaskał ją opuszką palca, a ona wtuliła się w jego koszulę.
-
Oto odpowiedź na potencjalne pytanie, czemu oswojone boginy nazywa się
‘włochatymi’ – parsknął Ranmaru. – Ten jest wyjątkowo uroczy.
Na
te słowa oparcie fotela profesora posunęło gwałtownie w dół i wylądowało na
kolanach osoby siedzącej za nim, w tym wypadku – Yamady. Zaskoczony Katsuragi
wydał z siebie okrzyk. Nim opanował drżenie ciała, oparcie ponownie stanęło w
pionie, a on uderzył czołem o siedzenie kierowcy.
-
Zapomniałbym! – zarechotał Kenshin, uderzając pięścią w klakson, by się
uspokoić. – Ragul nie lubi gdy nazywa się go ‘uroczym’! To wyjątkowo zadziorny
bogin!
-
Lepiej późno niż wcale – parsknął Rin, gładząc myszkę po grzbiecie.
Wyjrzał
przez okno, by móc przez resztę drogi obserwować krajobrazy Hijimy.
„Ta
wyspa jest dzika” – to jedyne zdanie, które chodziło mu po głowie. W porównaniu
z kurortami na Okinawie, które mógł podziwiać na ulotkach w biurach podróży.
Nigdzie nie widział szlaków turystycznych, a choć przez jakiś czas jechali
wzdłuż plaży – brakowało rozłożonych na jej bladożółtych piaskach ręczników,
koców, parasoli... brakowało turystów, którzy krzykiem i gwarem wypełniali przestrzeń
bardziej, niż wszędobylski jod.
Wstęga
brzegu była wolna od ludzi, z imponującymi wydmami i gęstymi zaroślami. Zielone
krzewy i drzewa układały się w dżungle, ukrywając dalszą część plaży przed
okiem człowieka. Wody oceanu leniwie uderzały o brzeg, pozostawiając po sobie
białe smugi piany. Fale wznosiły się ponad horyzont, niczym łopoczące na
wietrze chorągwie w barwie intensywnego błękitu.
Rin
czuł, że mógłby zachłysnąć się tą wodą i umrzeć w spokoju.
Wjechali
na górską ścieżkę, pozostawiając ocean za sobą. Znaleźli się na starej,
dziurawej asfaltowej drodze pośród wysokich, soczyście zielonych drzew. Ich
ogromne korony przysłaniały niebo nie dopuszczając zbyt wiele słońca, a za
linią pni Rin obserwował wzgórza, krzewy pełne kwiatów i owoców, a także
drobne, barwne roślinki na ściółce.
„Shiemi
jest pewnie wniebowzięta” – pomyślał tęsknie, oglądając się przez szparę między
fotelem a oknem. Nie zobaczył jednak jej twarzy przyciśniętej do brudnej szyby.
Z westchnieniem opadł na oparcie, wciąż głaszcząc białą myszkę, która usadowiła
się wygodnie na jego kolanie.
Wjeżdżali
na serpentyny.
Kenshin
zawołał z siedzenia kierowcy, żeby na ostatnim zakręcie wyjrzeli przez okno po
lewej.
Gdy
go usłuchali, przed ich oczami rozciągnęła się niesamowita panorama Hijimy.
Gęste lasy porastające wzgórza, brzeg ogromnego jeziora pośród drzew, a także
bladożółte wstęgi plaż i kolorowa plama miasteczka portowego. Niedaleko było
inne, większe miasto, ale więcej nie mogli dostrzec z tej perspektywy.
Jechali
jeszcze jakieś dziesięć minut, aż Kenshin Mizusawa zajechał pod jakiś stary,
zdewastowany magazyn i nakazał im również wysiąść.
-
Do latarni będziemy musieli dotrzeć pieszo, droga jest za wąska, żeby jechać
autokarem. Poza tym, to jest dom Ragula. Nie przepada za towarzystwem ludzi.
Radzę wam nie wchodzić tutaj beze mnie, cóż... chyba że będzie wam grozić
niebezpieczeństwo. Wówczas ten autokar może się stać waszym ostatnim,
bezpiecznym bastionem – wyjaśnił Kenshin, zarzucając sobie koszulę na ramiona.
Odgarnął włosy z czoła i chrząknął: - No! Nie ociągać się. Czeka nas jeszcze
wspinaczka na klif.
Przez
towarzystwo przetoczył się chóralny jęk. Nikomu po tak długiej podróży nie
uśmiechała się piesza wędrówka pod górę, ale nie mieli wyjścia.
Rin
dopadł Souji’ego i chwycił za rączkę wózka.
-
No stary, przejdziemy przez to razem! – postanowił.
Tsuda
zmarszczył brwi.
-
Nie będzie ci ciężko? Jakoś sobie poradzę, ale...
-
Hej! Jestem silny! – żachnął się Rin. – Się nie martw. Dam radę.
-
Pewność siebie! – skwitował Kenshin, niespodziewanie pojawiając się przy obu
chłopcach. – To lubię. A się bałem, że ja będę musiał wpychać waszego kumpla na
Żerdź.
Gdy
napotkał nierozumne spojrzenia nastolatków, szybko wyjaśnił, że Żerdź to nazwa,
którą miejscowi określili klif z latarnią morską. Ów budynek był pozostałością
po próbach założenia na wyspie kolonii przez Holendrów i Portugalczyków. Co
prawda w tych czasach latarnia traciła już swoją pierwotną funkcję, ale została
uznana przez rząd za zabytek i dlatego utrzymuje się ją w stanie używalności.
Kenshin odziedziczył prawa do niej po swoich przodkach – niedoszłych
kolonistach.
Młodzi
Giermkowie słuchali jego opowieści podczas wspinaczki. Właściwie wszyscy
skupili się wokół pana Mizusawy. Jedynie profesorowie – Ranmaru, Kaoru i tajemniczy Iain równym krokiem podążali za nimi na tyłach.
Droga
do latarni faktycznie była nieco stroma i wąska, jednak gdy pokonali już
leśno-górski odcinek, znaleźli się praktycznie na otwartej przestrzeni. Przed
nimi była wyłącznie wysoka, zielona trawa poprzetykana kwiatami i żółtymi
kłosami zbłąkanych zbóż, która gdzieś w oddali spotykała się z horyzontem. A na
końcu drogi czekała ogromna latarnia. Podobna do tych, które mogli oglądać na
kartach książek – wysoka, smukła, odznaczająca się brudną bielą i wyblakłymi,
czerwonymi pasami.
-
Oto wasz dom na najbliższe dwa miesiące! – zawołał Kenshin, przekrzykując
wiatr, ten szumiał im w uszach tak głośno, że bali się nadchodzącej głuchoty.
Na
końcu drogi ujrzeli jakieś ludzkie sylwetki.
-
Heh, a oto wasze utrapienie na najbliższe dwa miesiące – dodał nieco ciszej,
ale Rin i tak go usłyszał i przełknął ślinę.
Zbliżali
się. Wyostrzały się kształty i kolory. W ich stronę stałym tempem zbliżała się
jakaś wysoka dziewczyna i chłopak poruszający się o kulach.
-
Mamo! – krzyknęła Miharu, rzucając się w objęcia starszej kobiety w
ciemnozielonym kimonie.
Akiko
Tadamasa, mimo swojego marnego stanu zdrowia, spowodowanego latami zmagania się
z przeróżnymi chorobami – wynik słabej odporności – zachwiała się pod lichym
ciężarem srebrnowłosej dziewczyny i upadłaby, gdyby w ostatniej chwili nie
podtrzymała jej służąca.
Akiko
złapała równowagę, ale nie odwzajemniła uścisku córki. Stała z rękami
opuszczonymi wzdłuż ciała. Jednakże nie ostudziła tym zapału Miharu, która
tuliła ją jeszcze przez kilka krótkich chwil.
-
Jak dobrze cię widzieć – wyznała dziewczyna, pociągając nosem.
-
W porządku dziecko, porozmawiamy w salonie – odpowiedziała głosem wypranym z
jakichkolwiek emocji, pani Tadamasa i cofnęła się, zapraszając ich do środka.
W
sieni Natsume, Miharu i Akihito zdjęli swoje buty. Kyouhei pojechał by
zaparkować samochód w garażu, więc zostali sam na sam ze swoją matką oraz
służkami, które przemykały pod ścianami niemal bezszelestnie i niezauważalnie.
-
Jak zdrowie, matko? – spytał uprzejmie Akihito, uśmiechając się lekko.
-
Nie brakuje ci ziół Ishikari? Dobrze wiesz, że pomagają na twoje problemy z
wątrobą – wtrąciła Natsume, równie neutralnym tonem.
-
Czuję się dobrze, tak dobrze, jak mogę się czuć przy swoim stanie – odparła z
równie mocną rezerwą. – Miło, że się martwisz, wczoraj otrzymałam dostawę od
Ranko, pamiętała o mnie.
Przez
resztę drogi do salonu milczeli. Miharu również, jakby wyczuła, że atmosfera
pomiędzy matką a dziećmi jest napięta i postanowiła nie dźgać śpiącego
niedźwiedzia. Dopiero wróciła.
W
pokoju czekał na nich ojciec.
„A
więc jednak nie był zajęty” – pomyślał z irytacją Akihito. „Zwyczajnie nie
chciało mu się przywitać jego jedynych dzieci”.
-
Witaj, ojcze – powiedzieli wszyscy troje na raz, kłaniając się nisko.
Yukihito
Tadamasa uniósł na widok Miharu swoje śnieżne brwi, ale nie ruszył się z
miejsca. Jego żona uklękła obok niego, a nowoprzybyli zajęli miejsce po drugiej
stronie kotatsu.
-
Witajcie i wy – odpowiedział w końcu, mrukliwie.
Akihito
postanowił nie owijać w bawełnę i przejść wreszcie do rzeczy, ta atmosfera go
dobijała.
-
A oto nasza siostra, Miharu – dokonał krótkiej prezentacji, a jego siostra
skinęła głową, okazując respekt starszym. – Podczas ostatniej próby, medykom
udało się cudem ustabilizować jej stan, a nawet coś więcej. Sztab doktorów
twierdzi, że to prawdziwy cud. Wprawdzie wciąż jest osłabiona, ale wszystkie
poprzednie dolegliwości zniknęły.
Yukihito
i Akiko wysłuchali swojego najstarszego syna i dziedzica, jednak gdy skończył
mówić, nie było po nich widać żadnej reakcji. Głowa rodziny obserwowała swoją
córkę w ciszy. Do czasu.
-
Nie żartuj, Akihito.
Te
słowa były jak cios.
-
Miharu Tadamasa nie żyje. Umarła w wieku piętnastu lat, dokładnie trzydziestego
pierwszego października tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku.
Sam ją pochowałem. Nie wiem, co za potwora sprowadziłeś do mojego domu, ale
jeżeli masz czelność wmawiać mi, że to moja córka, to nie jesteś godzien nazywa
się moim synem!
Wstał
ze swojego miejsca i wyszedł z salonu. Chwilę potem rozległ się trzask
zamykanych drzwi frontowych i Yukihito Tadamasa znalazł się na dworze, z dala
od istoty, którą nazwał potworem.
Miharu
patrzyła w przestrzeń szklącymi się od łez oczyma. Drżała na całym ciele.
Zacisnęła wargi w wąską linię. Odwróciła się, by spojrzeć na Natsume, ale ta
wpatrywała się w swoje paznokcie, jakby nagle stały się najbardziej
interesującą rzeczą na świecie.
Ciszę
przerwał Akihito.
-
Matko, byłabyś tak miła i pokazała nam nasze pokoje? Myślę, że powinniśmy
rozpakować swoje rzeczy. Ostatecznie trochę tu zabawimy.
-
Oczywiście.
Akiko
założyła za ucho pasmo popielatych włosów i podniosła się z klęczek.
Miharu
również wstała, podeszła i wyciągnęła do niej rękę:
-
Mamo, czy...
Kobieta
odwróciła się nagle, a w jej oczach płonęła furia. Zbiła dłoń Miharu z donośnym
plaśnięciem i wycedziła słowa, które długo później rozbrzmiewały w głowach jej
dzieci:
-
Nie nazywaj mnie tak, potworze. Nie jesteś moją córką.
-
Musiałeś za mną iść, prawda? Musiałeś być jebanym wrzodem na dupie – indyczyła
Yuzuru, wychylając duży łyk z butelki wódki, rozpierając się na siedzeniu.
Takahiro
potrząsnął głową, ale szeroki uśmiech i tak nieopatrznie wykrzywił jego usta.
Yuzuru narzekała na jego obecność od kiedy tylko wsiedli do pociągu. Wiedział
jednak, że w gruncie rzeczy cieszy się, że jadą razem, chociaż przed tym jak
pojawił się na stacji, wcale nie był tego taki pewien.
Saburota
– który miał do nich dołączyć tydzień później – wyjaśnił mu, że będą
rozgrzebywać wyjątkowo drażliwy dla Yuzuru temat. Jej przeszłość. Coś, co
powinno zostać zamknięte już dawno, ale tak się nie stało.
-
Ja ci przeszkadzam, a ona nie? – udał zdumienie, wskazując na siedzącą
naprzeciwko nich Suki. – Co ja takiego zrobiłem, by zasłużyć sobie na twoją
nienawiść?!
-
Masz zjebane poczucie humoru, a ona siedzi cicho. Ty ględzisz, a ona siedzi
cicho. Ty zabraniasz mi pić wódę, a ona siedzi cicho. Ty podkradasz mi wódę, a
ona pije wodę. Mam ci to narysować?!
Parsknął
śmiechem.
-
Yuzuru, całe życie nie obraca się wokół twojej wódy, zluzuj trochę, bo jeszcze
ci ją zabiorą!
-
Kto niby? – prychnęła i zatoczyła ręką po pustym przedziale. – Nikt nie jeździ
na takie zadupia jak Towayama, myślisz, że czemu ten pociąg wygląda jakby się
miał zaraz rozpierdolić na dwie połowy?
-
Hm, byłem pewien, że to celowy zabieg. Wiesz, ty i ja, miłośnicy starego
kolejnictwa – podsunął.
-
Oj weź się zamknij.
Podróż
mijała im na podobnych pogawędkach. Głównie Takahiro zaczepiał Yuzuru, a ona
opróżniała swoją ukochaną butelkę. Gdy zasoby się wyczerpały, sięgnęła po
zaufaną piersiówkę. I tak do znudzenia.
Suki
ukrywała uśmiech, który wywoływały u niej niektóre rozmowy. Starała się
zachowywać jakby jej tam nie było. Usiadła dostatecznie daleko i dostatecznie
blisko dwójki egzorcystów, by nie wydało się to dziwne i zwyczajnie obserwowała
rzekę kolorów za oknem. Przy tym tempie wydawało się jakby ktoś stale wylewał
nowe wiadra farby i rozmazywał je na szybie.
Udało
jej się uniknąć pojmania przez sztab kapitana Beringera i majora Wanga. Gdyby
nie pomoc Yuzuru, prawdopodobnie byłaby już w drodze do Archangielska.
Tymczasem, pozwolili jej udać się z nimi do Nakajimy, która znajdowała się w
dość bliskiej odległości od jej domu rodzinnego. Miała nadzieję, że rozmowa z
rodzicami rozjaśni jej w głowie, że wizyta w bibliotece pomoże uporządkować
myśli.
Przechodziła
przez tę rozmowę z egzorcystami już kilkakrotnie – sam dyrektor akademii chciał
z nią pomówić. Później zlecił pracę nad jej sprawą swoim najzdolniejszym
młodzikom, Yukio Okumurze, Yuzuru Nakajimie i Takahiro Kinoshicie. W ostatniej
chwili zapadła decyzja, że zostanie przydzielona pod opiekę tych pozostałej
dwójki i razem z nimi uda się do posiadłości Hideyoshi.
Starała
się zachować spokój.
Ale
nie potrafiła.
Za
dużo widziała, za dużo pamiętała.
Widmo
ostatnich majowych dni utkwiło jej w głowie równie głęboko, co alabastrowe
gałki oczne. I strach, który wtedy czuła, był porównywalny z paniką, którą
wywoływała w niej myśl, że może wreszcie pozna prawdę o swoim pochodzeniu.
Prawdę.
A
nie wersję ułożoną przez Bazyliszka, by móc ją kontrolować.
Poczuła
czyjąś dłoń na ramieniu. Gdy uniosła wzrok, napotkała przyjazne spojrzenie
karmelowych oczu Takahiro. Odsunęła się.
-
Ziemia do panienki, jesteśmy na miejscu, pora wysiadać.
Yuzuru
stała już na peronie z ich bagażami, gdy Suki stawiała pierwsze pewne kroki na
utwardzonym gruncie. Podróże jej nie służyły. Zawsze starała się nie ruszać
zbyt gwałtownie w pojazdach, bo kończyło się to mdłościami.
-
A oto Towayama – mruknęła smętnie Yuzuru, wskazując na szyld doczepiony do
wiaty peronu. – Zabita dechami dziura, gdzie psy szczekają dupami. Nie ma to
jak wrócić w rodzinne strony.
-
Jakie tam rodzinne? Jeszcze sporo drogi przed nami – parsknął Takahiro.
-
Ach, um – wtrąciła Suki. – Myślałam, że udamy się najpierw do Yoshitamy, do
mojego domu...
-
Potem, dziecko, potem – ziewnęła Yuzuru. – Praca wzywa. Miazmat wydostający się
z Nakajimy rozprzestrzenia się na okolice. To źle wpływa na przyrodę, a co
dopiero na ludzi! Sorry, ale twoja wizyta w domku musi poczekać, córeczko
marnotrawna.
-
Yuzu, mogłabyś to ująć nieco grzeczniej...
-
A po kiego chuja? Niech dziewczyna wie, na czym stoi. Najpierw praca, potem
rodzinne scenki rodzajowe.
Takahiro
spojrzał na Suki przepraszająco, ale ta nie patrzyła w jego kierunku.
-
W porządku – powiedziała w końcu, poprawiając włosy. – Nie mam nic przeciwko.
Ostatecznie jestem tu tylko dzięki wam. Dokąd więc zmierzamy?
Yuzuru
łypnęła na nią z uniesionymi brwiami.
-
Patrzcie państwo, jaka ugodowa! No dobra, będzie z tobą łatwiej niż z tym
wrzodem na siedzeniu – stwierdziła. – Musimy ogarnąć parę spraw w Towayamie,
wynajmujemy przewodnika a on doprowadzi nas do Lisiego Nurtu. Tam musimy radzić
sobie sami aż do wioski Kataha. I to będzie nasza baza wypadowa na najbliższy
tydzień.
Suki
pokiwała głową i wzięła swój plecak, po czym zarzuciła go sobie na ramię.
Takahiro wziął torbę i walizkę, a Yuzuru nieduży tobołek.
-
Prowadź, Yuzu~
-
Już tęsknię za wódą.
-
Heej, ale będzie swojskie sake!
-
To nie to samo.
-
Może spotkamy w lesie jakiegoś ruska? Wiesz, oni są wszędzie.
-
Nie pomagasz.
I
tak rozpoczęła się chyba jedna z dziwniejszych przygód w życiu panny Hideyoshi.
Dziewczyna wiedziała jedno – nudzić się nie będzie, ale nie była pewna, czy
wyjdzie z tego wszystkiego w jednym kawałku. O swoich towarzyszy się nie martwiła.
Mieli w oczach ten dziwny błysk, który jasno indykował, że wrócą, choćby
musieli zmartwychwstać, by tego dokonać.
Dlatego
podążała za nimi równym tempem uliczkami niedużego miasteczka w tradycyjnym
japońskim stylu. Budynki, ścieżki, ludzie, wszystko wyglądało zupełnie tak,
jakby czas się tu zatrzymał gdzieś na epoce Edo.
Jednakże
atmosfera wydawała się nie na miejscu.
Było
dziwnie, niepokojąco cicho. Ludzie nie patrzyli sobie w oczy. Mijali się ze
strachem i odskakiwali przy jakimkolwiek kontakcie fizycznym. Sprzedawcy też
niechętnie przyjmowali obcych.
-
Zaszczuci – skwitował to Takahiro. – Miazmat dotarł aż tu.
-
Zły znak – zacmokała Yuzuru. – Więcej roboty dla nas. Trzeba będzie zabawić w
wiosce przynajmniej dzień dłużej, żeby ją trochę oczyścić.
-
Jest tu jakiś hotel?
-
Nyet, tovarishch – prychnęła podpita egzorcystka. – Tradycyjnie, będziemy spać
w świątyni. Stamtąd nas przynajmniej nie wygonią.
-
Zapowiada się zajebiście.
- Wiesz co? Też tak sądzę.
-------------------------------------------
Ha! Udało mi się go jednak napisać.
By nieco wyjaśnić - wątek z boginem został zainspirowany lekturą "Kronik Wardstone" Josepha Delaneya. Zakochałam się w tej serii, a ostatnie rozmowy z drogim Mateuszem doprowadziły do tego, że postanowiłam nieco poeksperymentować z istotami świata fantasy.
W każdym razie, nieco się sprężyłam, żeby napisać powyższe. Przede mną jeszcze zadanie domowe z angielskiego.
Na całe szczęście najbliższe trzy dni będą niczym wakacje, więc mogę sobie pozwolić aby tę niedzielę spędzić na błogosławionym lenistwie.
Cóż, z mojej strony to na dzisiaj tyle.
Drugi rozdział wstępu. W kolejnym rozwiniemy się nieco na temat pobytu Giermków na Hijimie, jej mieszkańców i edukacji egzorcystów. Do gry powróci też wiele innych postaci, z którymi się chwilowo rozstaliśmy.
Uraaa ! Nowy rozdział ! a czekaj nadal wstęp :( dobra teraz może być tylko lepiej :) (wstępy są ok ale trochę mnie jak czeka sie na nie prawie miech)
OdpowiedzUsuńDobra starczy narzekania. Fainie że są nowe postacie. Faine że będzie nasza kobieta-flaszka. Fainie że będzie sie działo !
I wogle wszystkiego naj z okazji dnia kobiet :)
I jak chcecie kogoś zlinczować za fantazy w tej seri to możecie zacząć odemnie :)
Kocham to kocham pisz pisz pisz dalejjjjj genialne rin&harumi ♥♥♥
OdpowiedzUsuń