niedziela, 20 marca 2016

Rozdział XLVI - "Fortunna kradzież?"

Dziś wieczorem rozniecam ogień...
Dziś wieczorem oddalam się.

 Wyrwij się stąd, ucieknij od wszystkich!
Wyrwij się stąd, ucieknij od wszystkiego!
Jeśli nie możesz znieść tego miejsca, takim jakie jest,
Przenieś się - do lepszych miejsc!

- Łapać skurwiela! - wrzeszczała wniebogłosy Yuzuru, pędząc wąską alejką i odpychając stojących jej na drodze ludźmi, swoimi spirytualnymi dłońmi.
Mężczyźni uderzali o ściany budynków i wygrażali zarówno jej, jak i biegnącymi za nią towarzyszami. Jeden z nich chwycił Suki za ramiona i przygwoździł do muru, warcząc z wściekłości.
- Co wy u diaska robicie?! - wycedził, zamachując się.
Dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy, a facet poczuł, jak jego ciało drętwieje. Wypuścił ją i odsunął się. Zamrugał kilkakrotnie, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł, drapiąc się po głowie. Pozostali potrąceni mężczyźni wyglądali na przerażonych, ale ich irytacja zachowaniem Yuzuru wydawała się silniejsza.
Suki nie traciła ani chwili dłużej. Pobiegła za Yuzuru i dołączyła do Takahiro za kolejnym zakrętem. Wybrał inną drogę, zarzekając się, że zapamiętał ten skrót wcześniej. Po jego czerwonej z wysiłku twarzy Suki wnioskowała, iż nieco się przeliczył. Nie przestawała jednak sprintować za wzniecającą wokół siebie tumany kurzu, podpitą egzorcystką.
Ostatecznie chodziło tu o nią. To jej ten chłopak ukradł bagaż. A jednak nie ona pędziła na czele grupy i nie ona groziła mu rychłą śmiercią, oraz odsiadką w Limbusie pod okiem Sonneliona.
- Skręciła tam! - zawołał Takahiro, wyprzedzając ją.
Yuzuru powoli znikała im z zasięgu wzroku. Musieli się pospieszyć. Nie było jej za kolejnym zakrętem, ani następnym. Suki zaczynała się zastanawiać, czy przypadkiem Takahiro się nie pomylił i zwyczajnie teraz nie zabłądzili. Przestała jednak wątpić, gdy dostrzegła wyraźne ślady obecności Yuzuru w tym zaułku.
- Chodź, zrobię ci nóżkę.
Przystała na propozycję Takahiro, który pomógł jej wdrapać się na murek i chwilę potem zręcznie, z gracją kota, wylądowała na stercie worków na śmieci. Tuż za nią podążył egzorcysta.
Wrzaski Yuzuru i trzaski łamanych - miejmy nadzieję - przedmiotów, oraz tłuczonych - daj Boże - naczyń, stawały się wyraźniejsze w tej odległości. Takahiro uśmiechnął się do brunetki, a ona odwzajemniła gest. Nie zgubili się i znaleźli swoją towarzyszkę-piekielnicę. Pozwolili sobie zatem by nieco zwolnić tempa. Oboje byli zmachani, spoceni i czerwoni od wysiłku. Taki sprint w środku lata przy temperaturze przekraczającej 35,5* Celsjusza to zwyczajne samobójstwo, a nie przejaw spontanicznego awanturyzmu czy bohaterstwa.
Innego zdania musiała być Yuzuru, którą znaleźli w jakimś niedużym baraku, służącym komuś za dom, gdzie miotała wszystkim co wpadło jej w rękę - lub pozostałe sześć. W kącie jedynej izby mieszkalnej kuliła się kobieta, tuląca do siebie dziecko.
- Gdzie on do cholery jest? - wysyczała Yuzuru.
- Za dużo wypiłaś, Yuz - wtrącił Takahiro, wchodząc do baraku przez okno.
Zaraz za nim weszła Suki i to ona jako pierwsza podeszła do Nakajimy i chwyciła ją za ramię. Wściekła egzorcystka obejrzała się i to był jej błąd. Natychmiast wypuściła ze wszystkich dłoni przedmioty, które zabrała w szale i opuściła ramiona wzdłuż ciała. Poczuła, że ogarnia ją dziwny, nieznany spokój. To nie było uczucie, do którego mogłaby się przyzwyczaić. Żyła z dnia na dzień, a w jej żyłach zawsze buzowała adrenalina wymieszana z krwią duchów - plazmą i alkoholem.
- W porządku? - spytała młoda Hideyoshi.
- Nie - warknęła Yuzuru, a w jej oczach bił ten sam płomień, co wcześniej, z jedną różnicą. Już nie atakowała. - Ten skurwiel, który zabrał twój plecak, jest gdzieś w pobliżu, a ona go kryje. Tłumaczyłam już, że tam nie ma nic wartościowego i wiesz co? Wyklęła mnie od wiedźm i kazała się wynosić! - syknęła zacięcie.
Suki zmrużyła oczy, ale pokiwała niechętnie głową. Yuzuru była impulsywna, lecz zawsze miała powód, by wpaść w furię. Alkohol z pewnością spotęgował jej reakcję. Była naładowana energią, podczas gdy jej żołądek radził sobie z wodą ognistą, którą spożyła jakiś czas temu.
- Moja przyjaciółka z pewnością panią przeraziła - stwierdził Takahiro, kucając przy przestraszonej nie na żarty kobiecie, mieszkance baraku. - Jednakże mówiła prawdę. Człowiek, który ukradł plecak panience Hideyoshi gdzieś tu jest. My wyczuwamy takie rzeczy. Nie okłamie nas pani - zapewnił, kręcąc palcem w powietrzu. - Zapłacę za szkody, które wyrządziła moja przyjaciółka, jeżeli wskaże pani, gdzie ukrywa się złodziej.
Kobieta pokręciła głową, a czupryna brązowych włosów opadła jej na oczy. Była blada, ale jej skóra nabrała niezdrowo żółtego odcienia, a pot, który rosił cerę jasno indykował, że na coś chorowała. Dziecko w jej ramionach płakało cicho, bardzo cicho, zupełnie jakby brakowało mu siły, by skowyczeć jak to bobasy mają w zwyczaju.
- Proszę - powiedział z naciskiem egzorcysta - rozważyć to, co powiedziałem. Naprawdę mamy na uwadze dobro pani i pani dziecka - zaznaczył, po czym sięgnął do kieszeni po portfel i wyciągnął z niego kilka banknotów, następnie bez wahania przekazał je kobiecie.
Patrzyła na niego nieufnie, przyciskając brzdąca do piersi. Przyjęła jednak pieniądze i chwiejnie podniosła się z podłogi, drżała.
- Opuśćcie mój dom - wychrypiała. - Idźcie stąd.
- Najpierw plecak - wycedziła przez zęby Yuzuru.
Kobieta zagryzła wargę i zastanowiła się przez chwilę. Odłożyła dziecko do czegoś, co chyba służyło za kołyskę i przeszła przez okno na ulicę pełną podobnych barakopodobnych budowli. Egzorcyści i Suki bez namysłu poszli za nią. Przerażona i chorowita szatynka doprowadziła ich do jakiejś konstrukcji z blachy i zastukała do prowizorycznych drzwi w specyficzny sposób. Dwa razy szybko, odstęp, dwa razy szybko, odstęp, trzy razy - wolno z przerwami.
- Wejść!
Odsunęły się drzwi baraku i ze środka wyszedł wysoki, muskularny, siwiejący już mężczyzna o bystrych, szarych oczach. Wyglądał na zdziwionego widokiem chorowitej kobieciny u swojego progu, gdy ponad jej głową dostrzegł innych.
- Co do ciężkiego licha...?
- Yani tu przybiegł, prawda? Shinichiro, powiedz mi!
- Że jak niby...? - westchnął zdziwiony.
- Yani ukradł temu państwu bagaż.
- Yani kradnie wiele rzeczy i co z tego?
Kobieta wyciągnęła rękę i pomachała mu pieniędzmi przed twarzą. Siwy chwycił je nim odsunęła dłoń, zabrał i przeliczył. Uśmiechnął się pod wąsem i rzucił im szydercze spojrzenie.
- Myślą, że to wszystko załatwi?
- Ja myślę, że tak - syknęła płaczliwie, patrząc mu w oczy.
- Mari, co się stało...?
I w tej sekundzie kobieta - Mari - poderwała się z ziemi i zawisła w powietrzu, trzymana za gardło przez niewidzialną siłę. Trzecia dłoń Yuzuru chwyciła ją mocno, ale niezbyt ciasno, żeby przypadkiem jej nie uszkodzić. Nie miała w planach nikogo zabijać, chciała tylko odzyskać bagaż.
Mari próbowała coś zawołać, ale głos wraz z oddechem uwiązł jej w gardle.
Shinichiro przez chwilę, w amoku próbował złapać kobietę i ściągnąć ją na dół, kiedy jednak to nic nie dało, w przypływie wściekłości rzucił się na Takahiro. Chłopak w ostatniej chwili usunął mu się z drogi, ale następnego uderzenia już nie uniknął. Pięść mężczyzny skolidowała z jego czaszką, aż zadzwoniło mu w głowie. Jęknął i padł na ziemię, lecz ledwie sekundy zajęło zaprawionemu w boju egzorcyście, stanięcie na nogi.
- Wypuść ją, ty demonie! Czarownico! Zło nieczyste! Wypuść ją! - krzyczał mężczyzna, wymierzając mu kolejne ciosy na oślep.
- Yuzuru, długo go nie przetrzymam! - zawołał zdyszany Takahiro.
Nakajima przewróciła oczami i wypuściła kobietę z kleszczy swojej trzeciej ręki. I w tym samym momencie z baraku wystawił głowę chłopak o znajomej twarzy. Temu Yuzuru już nie mogła odpuścić. Posłała w kierunku wejścia czwartą rękę i choć Yani cofnął się i próbował schować, dłoń uchwyciła skrawek jego koszulki i wytargała go z baraku. Plecak miał zarzucony na ramię.
Nakajima ignorując wszystkich obecnych podeszła do niego, gdy dzięki niej zarył twarzą w ziemię, po czym kopnęła go w biodro i zerwała bagaż z ramienia. W środku coś zachlupotało. Rozsunęła zamek i wyjęła z torby... flaszkę wódki.
- Na wszystkich bogów, brakowało mi tego! - jęknęła, biorąc jeden, mocny łyk z butelki.
Otarła usta i westchnęła ciężko.
- Lekcja numer jeden, drodzy przyjaciele - rzuciła po chwili. - Nigdy nie stawajcie pomiędzy alkoholiczką, a jej flaszką. Zwłaszcza gdy tą alkoholiczką jestem ja, a muszę się ograniczać do tych zasobów, które udało mi się przeszmuglować w bagażach moich towarzyszy.
Uśmiechnęła się szeroko do wszystkich obecnych i rozłożyła ramiona.
- No, to będziemy tu tak stać, czy nas zaprosicie i pogadamy?

Po tym, co Shinichiro, Mari i Yani zobaczyli - ciężko było im odmówić podróżnym. Toteż zaprosili ich bez wahania do baraku, w którym kobieta zostawiła swoje dziecko, synka - Koutarou.
Dotarli tam w nieco dziwnej atmosferze. Suki przyciskała do siebie mocno swój plecak, Yuzuru niosła flaszkę pod pachą, wyraźnie walcząc z pokusą by wypić całą zawartość. Była nieco nazbyt wesoła, ale o niebo i piekło spokojniejsza niż dziesięć minut temu. Najwyraźniej pół godziny pogoni dało się łatwo zrekompensować. Takahiro z kolei, próbował podpytać Mari o sytuację miejscowych, ale kobieta chwiała się na nogach i nie była zbyt skora do rozmowy.
Gdy dotarli do baraku, mały Koutarou dawał już znać o swojej obecności, ale po raz koejny robił to ciszej niż normalne dzieci w jego wieku. Przypuszczenia co do jego chorowitego zdania trawiły zarówno Yuzuru, jak i Takahiro.
- Mogłabym go obejrzeć?
Mari spojrzała na nią spode łba i odsunęła się, ściskając w ramionach brzdąca. Najwyraźniej po pokazie umiejętności, nie zamierzała już zaufać Yuzuru w niczym. Nakajima miała jednak i na to swoje sposoby. Piąta dłoń szarpnęła Mari za włosy, a tę chwilę wykorzystała trzecia i czwarta, łapiąc chłopca i niosąc go ku medyczce.
Mieszkanka baraku wydała z siebie przerażony pisk i rzuciła się przez materac, służący za łóżko, by ratować dziecko z rąk szalonej alkoholiczki. Yuzuru jednak spokojnie usiadła na drugim końcu materaca i uciszyła dziecko, poruszając rytmicznie palcami przed jego twarzą. Wykrzywiona twarzyczka Koutarou naraz przybrała rozanielony wyraz, a Yuzuru skoncentrowała się, wyciszając umysł.
- Proszę jej zaufać - polecił Takahiro, widząc, że kobieta zaczyna płakać. - Yuzuru może być impulsywna i szalona, zwłaszcza gdy chodzi o alkohol, ale jest z zawodu lekarzem, erm, tak właściwie to Doktorem. Heh, bez różnicy... - ostatnie zdania wymamrotał, uciekając wzrokiem.
- Zaufać? Przed chwilą groziła śmiercią mnie i moje rodzinie - wysyczała Mari. - A teraz ma uleczyć mojego syna?
- Nie uleczyć, a zdiagnozować - mruknęła sama zainteresowana. - Suki, złotko, pamiętasz może drogę stąd do świątyni? - spytała ostrożnie.
Brunetka, która dotychczas zastygła na progu, przybierając pozę oczekiwania, skinęła głową bez słowa. Niesamowitą pamięć zawdzięczała alabastrowym oczom. Rejestrowała pewne obrazy i bez problemu przywoływała je w pamięci.
- Ma wysoką gorączkę i jest bardzo osłabiony - oznajmiła Yuzuru, odwracając wzrok. - Będę potrzebowała swojego bagażu, a także butelki wody ze źródła w świątyni. Jeżeli natkniesz się na kapłana, mogłabyś go poprosić o nieco popiołu? - poprosiła.
- Jeśli mi się uda na niego wpaść - odparła spokojnie Suki. - Mam przynieść coś jeszcze?
- Erm... Wystarczy jeśli się upewnisz, że nasze bagaże leżą w bezpiecznym miejscu. To najważniejsze - mruknął Takahiro, ziewając przeciągle i pocierając swoje plecy.
Noc w świątyni średnio im się przysłużyła. Od spania na gołych matach tatami bolały plecy, a Takahiro złapał katar i czuł, że w tym tempie zachoruje przed upływem pierwszego tygodnia.
- Przypuszczam, że cierpisz na te same dolegliwości - powiedziała w zamyśleniu Yuzuru, zwracając się do Mari. - A więc miazmat dotarł aż tu... Czujesz go, Hiro?
Potrząsnął głową. Czuł na sobie wzrok Mari. Podszedł do Yuzuru i zabrał Koutarou z jej ramion i przekazał go matce. Tak będzie się czuła bezpieczna - wyjaśnił medyczce, nie używając słów.
- Myślę - rzekł - że musielibyśmy pobyć tu dłużej, by w pełni go poczuć. Jeśli się rozejrzymy to z pewnością dostrzeżemy jakieś ślady, usychające rośliny, mutujące zwierzęta, czy coś w tym rodzaju - podsunął. - Ale jeszcze go nie czuć, więc nie wszystko stracone.
- Ulegają najsłabsi. To pierwsza faza. Zaszczucie i selekcja, słabe organizmy się poddają, te silniejsze przetrwają.
- Na pewien czas - zauważył Shinichiro, wchodząc do baraku. - Starsi w końcu też zwykle ulegają. Pewnych rzeczy nie przetrzymałby nawet sam Oda Nobunaga.
Tuż za nim wszedł, z wzrokiem wlepionym w swoje stopy, Yani. Nastolatek drobnej budowy, o czarnych, krótkich włosach, grubych i gęstych brwiach, oraz stalowym spojrzeniu, w którym jeszcze pół godziny temu czaił się błysk charyzmy i sprytu, tak często spotykany u miejscowych rzezimieszków.
- Właściwie to o czym mowa?
- Ta czarownica próbowała rzucić urok na naszego syna! - pisnęła Mari, trzęsąc się na materacu.
- Jestem lekarzem, szajbusko! Próbowałam go zdiagnozować! - wycedziła. - Nie jestem żadną czarownicą.
- Ciężko będzie w to uwierzyć, po poprzednim pokazie - prychnął Yani.
- Zamknij się, złodzieju - fuknęła Yuzuru, skacząc na równe nogi. - Hiro, chyba nie ma sensu ukrywać celu naszego przybycia, prawda?
Takahiro skrzywił się, ale przyznał jej rację. Przez swój napad gniewu po kradzieży plecaka Hideyoshi, właściwie ukazała swoje zdolności. Co prawda nie takiej dużej grupie, ale jednak więcej niż jednej osobie.
- Jesteśmy egzorcystami - snuł więc Takahiro. - Podobnie jak kapłani z waszej świątyni, zajmujemy się oczyszczaniem świata ze złych duchów.
Wszyscy obecni w pomieszczeniu wstrzymali oddech. Egzorcyści - w oczekiwaniu na odpowiedź, miejscowi - również czekali, lecz na śmiech i gromki okrzyk: "Żartowaliśmy!". Nie doczekawszy się tego, Shinichiro przejął inicjatywę. Parsknął, klepiąc się po kolanie.
- Niezły żart, chłopie! Prawie nas nabrałeś.
Takahiro z trudem utrzymał pokerową maskę.
- Nie żartowałem. Tym właśnie się zajmujemy. W tej okolicy stężenie nieczystości, nazywanej miazmatem, przekroczyło bezpieczną wysokość w skali Fausta, więc Zakon, dla którego pracujemy, wysłał nas, abyśmy się tym zajęli.
Yuzuru przewróciła oczami i opadła plecami na materac. Popatrzyła po twarzach Mari, Yaniego i Shinichiro. Nie wierzyli im, albo po prostu nie chcieli wierzyć. Nie dziwiła im się, wcale a wcale. Jeszcze dziesięć lat temu z chęcią sama parsknęłaby w twarz mężczyźnie noszącemu czarny płaszcz egzorcysty. Podeptałaby jego broszkę, symbol przynależności do Zakonu, a potem splunęła na buty.
- Nie tyle wysłał, co sami zdecydowaliśmy się tu przybyć - wtrąciła zniecierpliwiona. - Naszym głównym celem jest oczyszczenie źródła miazmatu, Nakajimy. To mój dom rodzinny.
Na te słowa, z ust Mari wydobył się zdławiony jęk. Zakryła usta dłonią, mrugając powiekami, w próbach odpędzenia niechcianych łez. Jakież było jej zdziwienie, gdy Yuzuru poklepała przestrzeń materaca obok siebie, zapraszając ją, by usiadła wygodniej. Po tym, Nakajima uniosła się na łokciach, odkręciła butelkę i wzięła spory łyk alkoholu, po czym podsunęła go kobiecie.
- Golnij sobie, poczujesz się lepiej.
Mari skinęła głową i tak zrobiła.
Shinichiro odwrócił wzrok, gdy Yani zapytał go, o co chodzi.
- Już nie opowiadacie młodzikom tej historii? - zdziwiła się Yuzuru, ocierając usta.
- Im mniej wiedzą, tym dla nich lepiej. Dość już było młodych chłopców i dziewcząt, którzy dla śmiechu wybierali się leśnymi ścieżkami do opustoszałej Katahy, a stamtąd do Nakajimy. O ile dotarli tak daleko. Zazwyczaj nie wracali.
- Nikt nie szukał - parsknęła medyczka, stawiając butelkę bezpiecznie na podłodze. Pociągnęła głośno nosem. - Wszyscy przesądni, bali się choćby postawić nogę w północnym lesie, hm? Każdy bał się, że Towayama podzieli los Katahy.
- Chyba dość słusznie, co? - upewnił się Shinichiro, ze zmartwieniem spoglądał co rusz na Mari, która przyciskała sobie Koutarou do piersi i cicho coś nuciła.
- Pewno! Dlatego tu jesteśmy, nie, Hiro?
- Tak.
Egzorcysta skinął i odetchnął głośno. Atmosfera nieco wreszcie zelżała. Akurat na tyle, że Yani zdecydował się kolejne pytanie. Nim jednak to zrobił, usiadł po turecku na materacu, tuż obok Yuzuru.
- O co chodzi z Nakajimą?
Bomba została zrzucona.
- Patrzysz na nią - rzucił z kąta Takahiro.
Yani zmarszczył brwi, wyraźnie skonsternowany.
- Yuzuru Nakajima, do usług - przedstawiła się medyczka, machając ręką w powietrzu. - Tamten kolo, co się tak dziwnie czai, to mój kumpel ze składu, Takahiro Kinoshita. Całkiem młody jak na swoją pozycję. A ta śliczna brunetka, która już tu idzie...
Jakby słysząc zaproszenie, do baraku wskoczyła Suki, na ramieniu niosąc tobołek Yuzuru, w prawej ręce ściskała ostrożnie białe zawiniątko, a w lewej butelkę z wodą.
- ... To Suki Hideyoshi, nie jest egzorcystką, ale szybko się uczy. Pomagamy jej odnaleźć rodzinę, która podobno żyje w okolicy.
Nim Yani zdążył ponowić swoje pytanie, wtrącił się Shinichiro.
- Również powinniśmy się przedstawić. Ja jestem Shinichiro Shiba, to moja żona, Mari, oraz nasz syn, Koutarou - dokonawszy prezentacji, skinął na młodszego chłopaka.
- Yani - mruknął nastolatek.
- Chłopcze - skarcił go Shinichiro.
Yani przewrócił oczami.
- Saburota Yaninosaka - burknął niechętnie. - Już, możecie się śmiać.
Yuzuru rzeczywiście parsknęła śmiechem, tak donośnym i perlistym, że aż przewróciła się na drugi bok i zaczęła uderzać pięścią o betonową podłogę.
- Yuzu, uspokój się - napomniał ją Takahiro, ale on też się uśmiechał.
- Bogowie! Jakbym widziała młodego Saburotę! - wykrztusiła po chwili, z trudem hamując wybuch euforii. - Wybacz młody! Weź napraw ten wyraz twarzy! Za bardzo przypominasz mi teraz mojego kolegę z pracy. W dodatku macie tak samo na imię. Bogowie! Ratujcie mnie!
- Scena w stylu: "Co by było, gdyby Saburotę jednak wyrzucili z domu kiedy się buntował?" - podsunął Takahiro z uśmieszkiem na ustach.
Yani wbił w Suki błagalne spojrzenie. Dziewczyna nie zareagowała. Po prostu podeszła do materaca i ułożyła na nim wszystko, o co Yuzuru ją prosiła, po czym zajęła sobie wygodne miejsce na zdezelowanym stołku obok Takahiro. Ów egzorcysta uniósł brwi, gdy krzesło się pod nią nie złamało. Z tego powodu wcześniej na nim nie usiadł i po prostu opierał się o ścianę.
Yuzuru otarła łezki z oczu. Pytanie Yani'ego pozostało nieodpowiedziane.
Medyczka wstała i zabrała się za to, co planowała. Wydobyła z tobołka swoją apteczkę, niedużą, czarną kostkę oznaczoną fioletowym 'X'. Sześcian urósł pod wpływem dotyku do rozmiaru małej walizki.
- Czas zająć się badaniem.
Mari nie bez wahania ułożyła synka na posłaniu. Może i pozwoliła sobie opuścić gardę w towarzystwie nieznajomych, ale to nie znaczyło, że bezgranicznie im ufała, zwłaszcza gdy chodziło o jej jedynego synka.
Yuzuru zajęła się podstawowymi badaniami, podczas gdy Takahiro zaangażował się w pogawędkę z Shinichiro i Suki. Dziewczyna wypytywała przede wszystkim o rodzinę Hideyoshich, odłam Klanu Węża, który podobno mieszkał w okolicach Towayamy, gdzieś w zapuszczonym sanktuarium dawnego bóstwa ognia. Niestety, Shinichiro nie mógł dostarczyć im potrzebnych informacji. Pierwsze słyszał o takiej rodzinie, ale polecił im wypytać mnichów z nowej świątyni Susanoo, która znajdowała się u stóp pasma wzgórz.
Yani przez jakiś czas przyglądał się medyczce, która badała puls Koutarou w dość charakterystyczny sposób, a potem namaszczała mu ramionka jakąś dziwną, fioletową maścią, ale wkrótce się znudził. Przesunął się bliżej konwersującym i wsłuchiwał się w głos Shinichiro, tłumaczącego Takahiro drogę do Katahy.
- 'Chiro, mógłbyś ich przecież sam zaprowadzić! - wtrącił, nadymając policzki.
Mężczyzna trzepnął go po głowie.
- Jeszcze czego! Nie postawię zasranego palca w tym lesie i ty dobrze o tym wiesz - syknął przez zęby.
- W sumie to... szukaliśmy przewodnika - wyznał Takahiro, drapiąc się nerwowo po karku. - Widzę jednak, że chyba nawet łamanie kołem nie wyciągnie cię z Towayamy, Shinichiro - zauważył, uśmiechając się lekko.
- Nawet gdybyś mnie zabił i wskrzesił.
- Widzę i rozumiem - przytaknął egzorcysta.
- To ja mogę!
- Chyba ci za mocno słonko w łeb przygrzało! - zbeształ znów chłopaka, Shinichiro. - Nigdzie nie idziesz, po moim trupie! Twój ojciec by mnie zabił, gdyby się dowiedział.
- To może on? Często wybiera się na jakieś durne piesze wędrówki do nudnego lasu, na pewno znajdzie czas na jeszcze jedną.
- Ale... - zawahał się Shinichiro. - To co innego. Nigdy nie podszedł tak blisko Katahy. Jestem tego pewien.
Yani zmarszczył brwi.
- Oni potrzebują pomocy. Mogę zapytać ojca. Trzeba tylko poczekać aż wróci.
Takahiro spojrzał na chłopaka z iskrą zainteresowania lśniącą w jego oczach o barwie karmelu.
- Kim jest twój ojciec, Saburota?
Chłopiec zaczerwienił się po czubki uszu.
- Proszę mnie tak nie nazywać - fuknął, odwracając wzrok. - To paskudne imię. A mój ojciec... - przerwał, by nabrać powietrza i otrząsnął się z zakłopotania. - Jest łowcą skarbów? Tak to nazywasz, prawda, Chiro?
- Zbiera przedmioty, które znajdzie w ruinach. Od czasu Pogromu Nakajimy, mało kto odważył się zakłócić spokój tych skarbów. Jest tam pewnie mnóstwo wartościowych rzeczy, dlatego Yaninosaka robi na nich niezły biznes.
- Będzie świetnym przewodnikiem. I na pewno zabierze mnie ze sobą! Pójdę po niego jak tylko wróci i...
- Po moim trupie - splunął Shinichiro. - Może i nie jestem twoim ojcem, ale zgodzi się ze mną, że dzieciak taki jak ty nie powinien choćby spoglądać w stronę północnego lasu.
- Ale to niesprawiedliwe! - jęknął Yani.
Takahiro zmierzwił mu włosy, śmiejąc się krótko.
- Przypominasz mi mnie, gdy byłem w twoim wieku - wyznał. - Nigdy nie słuchałem starszych i zawsze chciałem robić to, co mi się żywnie podoba. Dlatego mam to - odwrócił głowę i odsunął kilka kosmyków swoich włosów w kolorze ciemny blond, ukazując długą, białą bliznę przecinającą potylicę. - Uznaj to za ostrzeżenie, bo raczej nie będziesz miał tyle szczęścia, co ja.
Tego dnia Yani nie poruszył już tematu wycieczki do Katahy. Zrobił to natomiast Shinichiro, który zaofiarował się poszukać odpowiedniego człowieka na ich przewodnika, jeśli ojciec młodego Saburoty się nie zgodzi. Wieczorem Mari i Suki rozłożyły posłania, a Yani i Takahiro udali się do świątyni po bagaże, oraz by oddać cześć bogom i podziękować kapłanom za schronienie. W tym czasie, Yuzuru zajmowała się kurowaniem Koutarou, a potem Mari. Okazało się to trudniejsze niż jej się wydawało. Miazmat zanieczyścił krew.
Choć barak rodziny Shiba był ubogi, udało im się jakoś zmieścić na ustawionych w rzędzie materacach. Na szczęście noc okazała się wyjątkowo ciepła i koc oddano tym, którzy najbardziej go potrzebowali - Mari i Koutarou.
Suki w środku nocy wstała i wyszła z baraku, by przejść się wzdłuż uliczki. Nie mogła zasnąć, jak zwykle w nowym miejscu. Była wciąż obolała po poprzedniej nocy w świątyni i onieśmielona intensywnością dnia. Mało się odzywała i właściwie mało robiła, ale przeżywała wszystko na równi z resztą. Ona również wyczuwała to dziwne napięcie, które towarzyszyło ich pobytowi w Towayamie.
Coś wisiało w powietrzu, coś złowieszczego, niezidentyfikowanego.
Muzyka świerszczy i głosy nocnych ptaków wypełniały duszne powietrze. Cichy szmer myszy, kotów i innych zwierzątek biegających uliczkami miasta zlewał się z odległymi dźwiękami przyciszonych rozmów. Świat wypełniały miliony drobnych odgłosów, które razem składały się na donośny krzyk, krzyk planety.
Suki słyszała go wyraźnie. Utrata trójwymiarowego wzroku ludzkiego oka sprawiła, że pozostałe jej zmysły wyostrzyły się. Lepiej słyszała i wyczuwała drgania.
By się upewnić, dotknęła swojej nieruchomej, mokrej od potu powieki, a potem zjechała smukłym palcem na alabastrową gałkę oczną stabilnie tkwiącą w oczodole.
Nagle coś przebiegło jej pod nogami i zadrżała wbrew sobie.
"Trochę zbyt gorąco, jak na dreszcze" - pomyślała, obserwując ciemny kształt, odcinający się wśród wątłego światła pojedynczych latarni i blasku uciekającego ze szczelin w barakach i pomniejszych budynkach. "To zwykły kot" - stwierdziła i odetchnęła cicho, rozluźniając mięśnie. Przez te nerwy stanie się paranoiczką.
Wróciła do baraku, ale nie mogła powstrzymać dziwnego uczucia, które towarzyszyło jej niczym cień, stopniowo zacieśniającemu się na mięśniu sercowym, tak szaleńczo bijącym w klatce piersiowej.
I może jej przeczucia nie były tak całkiem bezpodstawne.
Niedługo przed wschodem słońca, kiedy blakła czerń bezkresu nieba, Suki obudził przeszywający wrzask. Był odległy, ale ona usłyszała go tak, jakby ktoś krzyknął jej tuż przy uchu.

Wyobraź sobie noc spędzoną na turlaniu się tam i z powrotem na stożku piargowym, zakończoną zderzeniem z kolejnym odłamkiem skalnym spadającym wzdłuż żlebu. Tak mniej więcej wygląda spanie w hamaku splecionym ze starych lin cumowniczych. Ledwie sześć godzin snu, w dodatku tak marnie przeżytego, było dla Rina istnym koszmarem.
Może udałoby mu się przespać 'boską siódemkę', gdyby nie to, że przez prawie sześćdziesiąt minut próbował jakoś zagłuszyć chrapanie Shimy. Najpierw po prostu potrząsał sąsiednim hamakiem, sycząc by ten się uciszył. Zadziałało, ale na krótką metę. Potem kopiąc, bujał Shimą, aż ten przewracał się na drugi bok. Męczył się z nim tak przez kwadrans. Potem stracił cierpliwość.
Okazało się jednak, że Renzou ma mocniejszy sen, niż mogłoby się to wydawać i gdy Rin wywalił go z hamaka, ten zwyczajnie spał dalej, tyle że na podłodze. I nie przestawał chrapać. Rin był nazbyt zmęczony, by zrobić cokolwiek poza ponowną próbą uderzenia w kimono. Tym razem owocną.
- Dobry... - wymamrotał, stając obok Ryuuji'ego na balkoniku latarni.
Czuł podmuchy wiatru dmące w jego piżamę, niczym w żagle łodzi sportowych widocznych na horyzoncie, bliżej głównego portu Hijimy. Z tej odległości jachty przypominały białe plamki na fioletowej połaci fal.
- Co oni tak wcześnie? - burknął Rin, ale nikt mu nie odpowiedział, więc po prostu zaczął energicznie szorować zęby. Trzymając kubek z wodą w lewej ręce, przyglądał się jachtom i katamaranom.
Bon splunął przez barierkę i mieszanina śliny, pasty do zębów i osadu łukiem poleciała w kierunku ziemi. Ciągle patrzył przez siebie, ignorując obecność Rina. W innym wypadku młodego półdemona by to zirytowało, ale był chyba zbyt zmęczony po ciężkiej nocy, żeby się denerwować. Sam po chwili poszedł za przykładem Suguro.
Przyszły Aria wypłukawszy usta odwrócił się, żeby zejść schodami dół, do ich kanciapy, gdy nagle stanął jak wryty i chwycił się za serce dysząc ciężko. Rin popluł się ze zdziwienia i doskoczył do Suguro.
- Ehj, Bwon, fszyżtko w porzondku? - pytał, z ustami pełnymi piany.
W odpowiedzi Suguro wymierzył mu kuksańca w głowę i odskoczył jak oparzony. Wtedy słuchawki wypadły mu z uszu.
- Ty mały kurwiu, Okumura! - wrzasnął Ryuuji. - Było mnie chociaż jakoś uprzedzić! T-tak się kurna nie robi! Słodki Buddo prawie dostałem palpitacji!
Rin zmarszczył brwi.
- Mófihłem dy ziebie - wycharczał, plując się pastą jeszcze bardziej.
Otarł usta dłonią, podszedł do balustrady i wypluł resztę.
- No, pytałem co tak dużo teraz tych mini stateczków z żaglami sobie pływa - wzruszył ramionami. - Bez spiny. Mam rozumieć, że tak przeżyłeś tę noc? - spytał, wskazując na słuchawki.
- Znam Shimę od kołyski, ten koleś ma twardy sen niezależnie od miejsca i zawsze chrapie. To u nich rodzinne. Usłyszałbyś ich wszystkich na raz. Istna orkiestra.
Rin zaśmiał się krótko.
- Chyba przeżyję bez tego. Przez tego skurwiela nie mogłem zasnąć.
- Tylko przez Shimę? - parsknął Ryuuji. - A nie przez te hamaki ze starej liny?
- Przez to bolą mnie tylko plecy, zasnąć dałbym radę - mruknął. - Napiszmy oficjalną skargę. Mieli nas przyjąć w warunkach akademickich, czy inne durnoty, a nie trzymać w jakimś składziku.
- Mówimy chyba tylko we własnym imieniu.
Oboje się skrzywili. Tak się niefortunnie ("lub fortunnie", pomyślał Rin, wspominając Shiemi) złożyło, że dziewczynom, oraz Souji'emu, Takarze i Yamadzie przypadły kwatery w mieszkalnej dobudówce u stóp latarni. Jedynie trójca z Kioto oraz Rin byli zmuszeni do nocowania w latarni, w magazynie.
Zeszli w końcu na dół, by natknąć się na ciekawą scenkę. Konekomaru próbował rozplątać jakiś dziwny kokon, w który zamienił się hamak Shimy.
- Czy on... - zaczął Ryuuji i nie musiał kończyć.
- Obudziłem go, wstał, położył się, a gdy próbowałem go skłonić do wstania, to zaczął się bujać, by mnie odepchnąć - wyjaśnił pokrótce Konekomaru. - I zastanawiam się teraz, czy on właściwie ma czym oddychać.
Bon prychnął pod nosem, podszedł ostrożnie do kokonu i bezceremonialnie kopnął go. Po kilku obrotach wokół własnej osi, Shima z hukiem wylądował na podłodze. Jęknął przeciągle z bólu i skulił się, oplatając koc nogami.
- Jeszcze pięć minut, Bon... - wymruczał.
- Shima, jeśli zaraz nie wstaniesz, to...
Nim zdążył dokończyć, drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem i rozbrzmiał gwizd, tak wysoki, że aż bolały od niego zęby. Oto w progu stał Iain Hughes Buchanan-Grant, Pogromca Banshee. Szkot wyglądał na wysoce niezadowolonego z ich stanu.
- Co to ma znaczyć?! - wykrzyknął. - Już prawie piąta wybija, panienki! Jeszcze chwila i was północ zastanie! Macie trzy minuty, żeby się ubrać w stroje sportowe i stawić przed latarnią, zaczniecie od pięćdziesięciu okrążeń, a potem sześciokrotnie przebiegniecie dystans od latarni do krańcówki! Czy my się rozumiemy?!
Jako pierwszy odezwał się Bon, wyraźnie skonsternowany. Był co prawda obowiązkowy, ale nie wtedy gdy ktoś wydzierał się na niego jak na jakiegoś niedorozwoja. To działka Okumury.
- Jak to? Przecież...
- Takto, dziewczynko - ofuknął go Iain. - Godziny ciężkiego treningu wyplenią z waszych organizmów wszystkie estrogeny, którymi zatruła was cywilizacja! Jeszcze zrobię z was mężczyzn.
- Tak właściwie to estrogeny... - zaczął wyjaśniać Konekomaru, ale Iain doskoczył do niego, górował nad biednym Miwą o jakieś dwie głowy.
- Czy nie wypowiedziałem się dostatecznie jasno? - spytał ostro. - Powiedziałem: zrobię z was mężczyzn. Na razie widzę stado bezużytecznych bab.
- Baby wcale nie są bezużyteczne... - wymamrotał Shima, wciąż tuląc się do kocyka.
Pogromca Banshee roześmiał się gromko.
- Och, to fakt! One zaczęły swój trening bez szemrania i nie musiałem zastawać ich w proszku. Najwyraźniej są bardziej męskie od was.
Przez chwilę w pokoju zalegała cisza. Nawet Renzou wypuścił koc i obrócił się na plecy.
- A co ze śniadaniem?
- Dziesięć razy od latarni od krańcówki - zarządził Iain Hughes, po czym wyszedł z magazynu. Na odchodne rzucił tylko: - Widzimy się za trzy minuty.
Rin czuł na sobie wzrok trójki z Kioto, i przeszła mu przez głowę taka myśl, że może czasem lepiej jest przemilczeć pewne sprawy.

Gdy stanęli na dworze, napotkali również Takarę i Yamadę. Z oczywistych względów Souji nie mógł brać z nimi udział w treningu. Jednakże według słów Yamady i powarkiwań pacynki Takary, oraz - o dziwo! - jego samego, dołączył do ćwiczeń dziewcząt.
Rin nie wiedział, przez jaką mordownię przechodzi część żeńska ich klasy, ale wiedział, że jest to nic w porównaniu z tym, co ich czekało. Po prostu wiedział.
Nawet on, ze swoją demoniczną sprawnością, męczył się biegając tyle razy w kółko. Przy trzydziestym okrążeniu zaczęło mu się nawet kręcić w głowie. I cały czas miał wrażenie, że zza latarni wyłania się jakaś sylwetka, która mija go w biegu. A potem słyszał jakby chichot. By się uspokoić, postanowił, że to albo trzeszczenie jego czaszki, albo zwykłe dzwonienie w uszach. Na pewno to.
Podobne wrażenie towarzyszyło mu, gdy musiał przebywać biegiem dystans do krańcówki, jak określali linię drzew, początek lasu i stromych zbocz. Był to dystans około pięciuset metrów. Przynajmniej tyle z nudów naliczył, próbując ignorować to dziwne uczucie. Przecież nikt go nie obserwował. Chłopaki były bardziej zainteresowane przetrwaniem.
Kiedy w końcu po dziesiątej rundce prawie padli na wyłożoną kamieniami i żwirem ścieżkę przy latarni, rozbrzmiał w dobudówce dzwonek i w progu stanęła wysoka, smukła kobieta, o niesamowicie długich nogach. Łatwo było dostrzec ich piękno dzięki błękitnej spódnicy z rozcięciami, wyszywanej cekinami i koralikami we wzory imitujące morskie fale.
- Śniadanie! - zawołała.
Na nic innego nie czekali.
I gdy Rin wreszcie wstał ze schodka, na którym sobie przycupnął, poczuł jak coś muska jego ramię i gdy uniósł wzrok, zrozumiał, co czuł Bon gdy zobaczył go wtedy na balkoniku.
- O w dupę sandała... - jęknął, uderzając się w pierś. - Dlaczego mnie tak straszysz, durna babo?
Dziewczyna odwróciła się i popatrzyła na niego z delikatnym uśmiechem. Rin poczuł, że się rumieni. Piękność zatrzepotała rzęsami i odparła:
- Tomoe. To-mo-e. Nie 'durna babo'. Tomoe.
Przewrócił oczami.
- Tomoe. Czemu u licha mnie straszysz?!
Wzruszyła ramionami.
- Chciałam sobie z wami poćwiczyć, z dziewczynami było nudno. A nie chciałam was rozpraszać, więc... - jej uśmiech urósł, rozłożyła ręce i jej ciało niemal zlało się z krajobrazem. - Tylko obserwowałam. Masz imponującą kondycję, Rin.
Piekły go policzki, a uszy zamieniły się w płynną lawę.
Z ulgą dołączył do reszty chłopaków, by potem przyjąć na głowę uderzenie chochelki pani domu - Gemmei Mizusawy. Usłyszał coś w rodzaju: "Wara od mojej córki", na które Tomoe roześmiała się rozkosznie.
Jednego był pewien, gdy siadał obok Renzou - ta dziewczyna go wykończy.
I wtedy nieoczekiwanie, jego myśli pofrunęły ku innej osobie, która również nieraz doprowadzała go do skrajności, ale zupełnie inaczej niż robiła to Tomoe. Ta dziewczyna była teraz daleko, o całe dni drogi.
Z myśli wybudził go dopiero prztyczek w czoło.
- Aua! Co cię opętało... Kitamura? - zdziwił się, widząc przed sobą blondyna.
Nie wyglądał najlepiej. Zawsze był blady, ale teraz jego skóra przybrała niezdrowy, zielonkawy odcień. W dodatku miał ogromne, fioletowe wory pod oczami, które to oczy zdawały się również być przygaszone, smutne i chore. Usiadł na przeciwko Rina ze swoim talerzem.
- Wziąłeś Žambocha? - spytał.
Rin przez chwilę nie rozumiał, o co mu chodzi.
- A... tak, mam go w bagażu w latarni.
- Super. Poczytasz mi później.
Okumura poczuł, że się czerwieni, gdy napotkał zdziwione spotkania innych obecnych.
- Erm, wiesz Kitamura, już nie jesteś przykuty do łóżka i umiesz czytać sam, nie?
- Wolę, gdy mi czytają. Poza tym... - uniósł ręce i odsunął rękawy swojego ulubionego swetra, ukazując mu dwie złote bransolety, jedna z czerwonym, druga z błękitnym okiem. - Wciąż jestem przykuty.
Rin wzdrygnął się, ale w końcu wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia krewetek. Niedługo po tym, do jadalni weszły dziewczyny, wraz z Souji'm, którego pchała Mina, gawędząc o czymś żywo. Jednakże, tuż po Mice, zamykającej pochód z Shiemi, do pomieszczenia wjechał jeszcze jeden wózek, wspomagany przez Kenshina.
Zajął miejsce przy końcu stołu, obok Tomoe, która przywitała się z nim chłodno.
Wejście dziewczyn wprowadziło więcej luzu, dyskutowali głównie o szkole, Shiemi przerażała perspektywa uczęszczania do prawdziwej placówki, ostatecznie zawsze uczyła się w domu i przerastały ją trudniejsze zadania matematyczne, czy też fizyka. Fascynowała się raczej przyrodą, więc Rin przypuszczał, że nieźle odnajdzie się na biologii, czy geografii. Uśmiechał się lekko, gdy nieporadnie wyjaśniała zdegustowanej Izumo powody swojej ekscytacji i strachu.
Nagle napotkał wzrok Tomoe i szybko nałożył sobie więcej ryżu.
Ona i jej brat, Nobunaga również o czymś rozmawiali, ale raczej przyciszonymi głosami, w przeciwieństwie do głośnych i podekscytowanych egzorcystów.
Po śniadaniu wszyscy udali się do swoich pokoi, by przebrać się w mundurki i przygotować potrzebne przybory. Czekał ich 'zbawienny' - jak określał go Kenshin - marsz do krańcówki, a potem zejście po skałach do garaży, gdzie mieli wsiąść do autobusu obsługiwanego przez włochatego bogina.
Sam pan Mizusawa nie szedł z nimi. Został w latarni z żoną i Nobunagą, który z uwagi na niepełnosprawność, uczył się w domu. Przez jakiś czas Souji wyrażał wątpliwości, czy on również nie powinien zostać u ich gospodarzy, ale to szybko minęło, gdy przyszedł czas na schodzenie po stromym zboczu.
Przez całą drogą zastanawiało ich tylko - jak oni dotrą tak szybko do tego liceum w Okinawie z tej odizolowanej od świata wysepki?
Odpowiedź przyszła dość szybko, kiedy po dwudziestu minutach jazdy autobusem minęli znak informujący, że wjechali do Okinawy. Do wioski liczącej osiem tysięcy mieszkańców, na wysepce Hijima.
- Jaka wyspa - taka Okinawa - burknął Bon, kiedy wysiadali.
Rin nie mógł się nie zgodzić.

-------------------------------------------
 Witam, jest pierwsza w nocy i właściwie niewiele mam obecnie do powiedzenia. Może tylko tyle, że ten rozdział pisałam stosunkowo niedługo, pod wpływem różnych impulsów, dlatego miejscami może być trochę dziwnie. Przechodzimy już nieco do akcji, więc zaczyna się robić ciekawiej. Ci, którzy są tu jeszcze od początków bloga pewnie rozpoznają postać Tomoe, wcześniej znaną jako Hanae, a w Nobunadze mogliby zobaczyć Taisuke. Dlaczego takie imiona? Wyjaśni się potem, ale wskazówką jest już choćby imię ich ojca.
Nie da się akcji rozwinąć od razu, w ciągu jednego rozdziału, będzie to stopniowo potęgować. Chociaż tacy Yuzuru, Takahiro i Suki nie będą mogli narzekać na brak wrażeń. Do Harumi/Miharu i jej rodzinki powrócimy już niedługo. Może zajrzymy też, co się tam dzieje u Yukio, a także Shizen i Beletha.
Ja zmykam, jutro mam zawalony dzień. Niedziela [*]. Trzeba sklecić scenariusz na niemiecki, obczaić jakiegoś Kazka Świtalskiego i zacząć wkuwać na sprawdzian z matmy (i tak dostanę dwóję, soł...).
Mam nadzieję, że rozdział się podobał, więc liczę na wasze komentarze. Dziękuję przy okazji Mateuszowi, za jego liczne i ciekawe pomysły ;)


2 komentarze:

  1. Uraaaaa! Nowy rozdział! I zaczyna się akcja !@!
    Serio kazałaś im spać na takich hamakach? Ty sadystko :p
    Yuzuru jak zwykle w centrum wydarzeń :) (wiedziałem że przemyci gdzieś wódę).
    Czekamy ma więcej :)
    Nie dziękuj fainie się z tb piszę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. super nie moge sie doczekac nastepnego supcio

    OdpowiedzUsuń