środa, 20 kwietnia 2016

Rozdział XLVII - "Poszukując prawdy..."

Jak niewyśpiewana melodia
Prawda czeka, byś ją odnalazł
To nie trucizna tylko lekarstwo
Czyste przypomnienie o tym, jak to się zaczęło.

W cieniu - odrodzenie!
Nagle twój strach wydawał się ciebie oślepiać,
Trzymałeś się na baczności kiedy odchodziłeś.



Miharu usiadła na podłodze w swoim pokoju. A może to wcale nie był jej pokój?
Obejmując ramionami kolana, rozejrzała się. Przesuwała wzrokiem po białych, nierównych ścianach, na których wisiały oprawione różne sentencje i złote myśli. Fragment ze "Sztuki wojennej" Sun Zi - przypomniała sobie - a obok słowa Konfucjusza i Buddy, i mądrość Musashi'ego Miyamoto. Był nawet panel z komiksu Osamu Tezuki. Pamiętała je wszystkie.
Dlaczego więc to pomieszczenie wydawało się takie zimne i nieprzystępne?
Na środku leżał zaścielony futon, chociaż ślady otarć na ścianie jasno wskazywały na dawną obecność łóżka. W kącie stało odrapane, gustowne biurko, jedna z jego szuflad była odsunięta i przez chwilę Miharu chciała zajrzeć do środka. Szybko się rozmyśliła.
Pamiętała książki, stojące na półce. I wspominała ukrywanie się w szafie przed Akihito i Natsume. Zawsze wciskała się między swoje kurtki i wyganiała Fuyumi'ego, by znalazł sobie własną kryjówkę...
Chwila.
Wyganiała... kogo?
Poczuła ukłucie w sercu, prawie tak bolesne, jak wcześniej, gdy matka nazwała ją potworem, gdy ojciec się jej wyrzekł, gdy powiedzieli, że umarła, że nie jest tym, za kogo się podaje. A przecież to ona. Miharu Tadamasa, ich córka.
Przełknęła ślinę i wzięła głęboki oddech, by odpędzić łzy. Nie mogła pozwolić sobie na płacz. Nie po tym wszystkim.
Rozmazanym wzrokiem powiodła po ścianach, po raz kolejny. Zawiesiła spojrzenie dopiero na kalendarzyku, który stał na biurku. Powoli się podniosła i podeszła, by do niego zajrzeć. Stał odwrócony na lipcu dwa tysiące szóstego roku. Spróbowała porównać datę z tą, widzianą wcześniej na telebimach gdy zatrzymali się w Akicie.
Jak przez mgłę wspomniała cyfrę sześć i rok. Dwa tysiące dziesiąty.
Miała wrażenie, jakby ktoś wypełnił jej płuca lodem.
Oparła się o biurko i wypuściła przez zęby ciężki oddech. Kręciło jej się w głowie i nie wiedziała jak to rozumieć. Data śmierci, którą podał ojciec wciąż tkwiła w pamięci, niczym permanentna blizna. Potrzebowała lustra. Musiała się zobaczyć. Musiała porozmawiać z Akihito i Natsume.
Skierowała się, chwiejnym krokiem, w kierunku drzwi. Gdy klamka znalazła się na wyciągnięcie ręki, drzwi szafy rozsunęły się z hukiem i rozległ się donośny trzask. Dziewczyna krzyknęła i wypadła z pomieszczenia. Opadła na balustradę i z przestrachem spojrzała na odległość dzielącą ją od parteru. Wydała z siebie kolejny pisk i odsunęła się, tym razem uderzając o ścianę. Poczuła jak powietrze opuszcza jej płuca.
- Haru!
Akihito chwycił ją za ramiona i potrząsnął mocno, zmuszając by spojrzała mu w oczy. Blask srebra wprawił w zdezorientowanie przerażoną i zaszczutą dziewczynę i kolejną chwilę zajęło jej dojście do siebie.
- Haru, weź głęboki wdech. Pamiętaj - "Gdzie ty, tam ja, i tak się sprawa nasza ma. Gdzie jesteś ty, jestem i ja" - zanucił cicho motyw piosenki z bajki, którą oglądali wspólnie jeszcze jako dzieci.
- "Haruru, królik zielony i Mikuru, diabeł wcielony, to przyjaciele i gdy jesteś z nimi to zawsze trwa wesele" - dokończyła za niego, drżącym głosem.
Odetchnął głośno.
- Nie powinniśmy cię zostawiać samej, to był głupi pomysł - stwierdził, puszczając jej ramiona i odsuwając się. - Dlatego nigdy nie należy słuchać Natsume... Co się właściwie stało?
Odwróciła wzrok, nagle czując niesamowite zażenowanie.
-    Ja... Przestraszyłam się. To wszystko. Coś wypadło z szafy, kiedy wychodziłam z pokoju. Chciałam was poszukać, ale... Ech, po prostu – przerwała, by nabrać i wypuścić powietrze. – Po prostu...
Nim dokończyła, po schodach wbiegła Natsume. Jej srebrne włosy były rozpuszczone i unosiły się wokół głowy, niczym jakaś dziwna tiara. Miała na sobie niebieski podkoszulek i dresy. Przywlokła ze sobą specyficzną aurę ciepła, która podsunęła na myśl parę unoszącą się w łazience podczas kąpieli. Miharu prawdopodobnie przerwała jej wizytę w łazience.
-    Co się pali?! – zawołała Natsume. – Haru, wszystko w porządku? Coś się stało?
Akihito skrzywił się i wyszedł przed wciąż drżącą dziewczynę.
-    Jeszcze nic. Jeszcze – zaznaczył. – Nie powinniśmy zostawiać jej samej, Natsu.
Natsume położyła ręce na biodrach i pochyliła się, czując wewnętrzną dumę z powodu swojego imponującego – jak na kobietę – wzrostu.
-    Bracie, czy nie uważasz, że po usłyszeniu takich rewelacji, należy pobyć trochę samemu, aby uporządkować sobie pewne sprawy? – zauważyła flegmatycznie, specjalnie akcentując słowa, celowo parodiując jego kantoski akcent, jaki wyrobił sobie w ciągu ostatnich lat przebywania na południu.
-    Nie, nie uważam – odwarknął Akihito.
-    Od kiedy stałeś się taki groźny? – fuknęła starsza siostra. – Dobrze wiesz, że nasza Haru wolałaby w spokoju, samotnie przemyśleć wszystko i...
-    Ale to nie jest ‘nasza’ Haru – uciął stanowczo.
Dopiero zmieniający się wyraz twarzy Natsume sprawił, że zrozumiał, co właściwie powiedział. Automatycznie odwrócił się ku Miharu, by się wytłumaczyć, ale dziewczyna nie patrzyła na niego. Łzy błyszczały pod półprzymkniętymi powiekami, grożąc wydostaniem się poza rogówkę.
Natsume odepchnęła go i podeszła do Miharu, po czym łagodnie, jak na siebie, objęła ją i przycisnęła do siebie.
-    Co się tu dzieje...? – wyszeptała najmłodsza z rodzeństwa. – Dlaczego mama i tata... a teraz Aki... co się ze mną stało? – pytała, a każde kolejne słowo było coraz cięższe do wymówienia. Kontrolę nad strunami głosowymi przejmował szloch.
Była kapłanka spojrzała wymownie na swojego młodszego brata, a ten tylko westchnął, rozluźniając mięśnie. Podszedł do swoich sióstr i również je przytulił, po czym zaproponował Miharu, że przeniesie ją do swojego pokoju. Nie protestowała, bo wciąż płakała. Dała mu się podnieść, uchwyciła się jego koszuli i wtulała, jakby poszukując ciepła drugiego ciała. Akihito ciągle musiał sobie przypominać, kogo właściwie niesie.
Ta ‘Haru’ w jego ramionach była zdecydowanie inna od siostry, którą pamiętał. Może jednak przypominała dziewczynę ze wspomnień Natsume? Będzie musiał się jej o to zapytać. Jednak Natsume też wyglądała na nieco skołowaną zachowaniem Miharu. Bezradność i rezygnacja biły z jej postury, gdy tuliła młodszą siostrę.
Młodszą.
Akihito prawie zapomniał, że w rzeczywistości Miharu Tadamasa była prawowitą dziedziczką rodu, najstarszą z ich trojga, i w obecnej chwili powinna mieć prawie trzydzieści lat. Tymczasem w jego uścisku dygotała od szlochów, zagubiona piętnastolatka.
Ułożył Miharu na swoim łóżku i okrył ją kocem. Dziewczyna obserwowała go swoimi migdałowymi oczami, czerwonymi od łez. Pociągała nosem, miała rumieńce i zaciskała zęby, powstrzymując nieskutecznie kolejne ataki płaczu.
Nigdy nie widział Harumi takiej. Nigdy nie widział jej płaczącej, zrozpaczonej, szukającej zrozumienia w jego twarzy, desperacko potrzebującej oparcia. Harumi zawsze była silna. W najgorszych chwilach odwracała się od nich wszystkich i maszerowała zdecydowanym krokiem przed siebie, nie oglądając się na nikogo. Odsuwała się, odchodziła, ale w gruncie rzeczy zawsze wracała. Nawet wtedy, gdy prawie zatraciła siebie.
Pochylił się nad nią i musnął ustami jej czoło. Poczuł na wargach ciepło skóry i tchnął w nią nieco uspokajającego chłodu. Dziewczyna zamrugała, a Akihito uśmiechnął się do niej delikatnie. Ścisnął jej dłoń i pokiwał głową. Powieki zakończone firanką ciemnych rzęs zatrzepotały i w końcu opadły, niczym kurtyna. Jej oddech zaczął zwalniać.
Akihito wstał ostrożnie z łóżka, opatulając siostrę ciaśniej i opuścił bańkę chłodnego powietrza, którą specjalnie wytworzył wokół nich, by przytłumić odgłosy z korytarza. Gdy delikatnie zamknął drzwi do pomieszczania, starając się uczynić jak najmniej hałasu, wtedy dotarło do niego to, co działo się w domu.
-    To nasza siostra, matko! Nie możesz jej wyrzucić! To was w tej chwili potrzebuje najbardziej. Ona potrzebuje stabilizacji, zrozumienia, trochę czasu by zrozumieć, co się właściwie stało...
-    To nie jest wasza siostra. To demon. Demon, który przez całe lata prześladował naszą rodzinę, wysysał energię życiową, a wy jeszcze bronicie...
Rozległ się donośny trzask. Akihito skrzywił się mimowolnie.
-    Nie waż się tak o niej mówić.
-    Dobrze wiesz, że to prawda, Natsume. Pamiętasz co się z nią działo trzy lata temu. To znowu wraca. Białe Światło, Natsume. Nie widzisz go?
-    To nigdy nie było Białe Światło, matko. Nigdy. Haru potrzebuje naszej pomocy, a nie potępienia. Nawet nie masz pojęcia przez co przeszła w Tokio, to wszystko wywołało szok pourazowy! Dlatego ma teraz zaburzenia umysłowe i wydaje jej się, że jest Miharu.
-    Należało jej się... Należało jej się, za te wszystkie krzywdy, które uczyniła naszej rodzinie. Ona zabiła naszą córkę. Twoją siostrę, Natsume. Dziedziczkę rodu. Zamordowała ją bezkarnie i teraz...
Natsume uderzyła pięścią w ścianę. Akihito rozpoznał bez problemu drżenie ścian i pęknięcia, które powiększały się przez lata, póki srebrnowłosa kapłanka nie wyprowadziła się do świątyni Ishikari.
-    Nie zrobiła tego! Miharu przecież chorowała! A zresztą, jak?! Haru nie było wtedy nawet na świecie – wycedziła Natsume, pojawiając się w zasięgu wzroku Akihito. Ten położył palec na ustach. – Miała ledwie miesiąc, gdy Miharu umarła, matko. Pierdolisz głupoty i nawet tego nie widzisz. Szkoda, że siebie nie słyszysz.
Akihito stłumił chichot. Jeśli istniało coś, czego Akiko Tadamasa nienawidziła bardziej poza bałaganem, to były to bluzgi. Kiedy Natsume przechodziła okres buntu, ta niepozorna kobieta dosłownie szorowała jej usta mydłem.
-    Rzygać się chce – fuknęła Natsume, potrząsając głową. – Zostaniemy tu przez jakiś czas. Nie mamy wyboru. I wy także. Prawda, Akihito?
Przewrócił oczami.
-    Lepiej bym tego nie ujął – stwierdził. – Filia wysłała nas z Harumi w ramach misji. Nie siedzimy tutaj z przyjemności, czy sentymentu.
Matka pojawiła się obok Natsume. Wzrok miała groźny, ale Akihito to nie wzruszało.
-    Kiedyś to wszystko będzie należało do ciebie – powiedziała spokojnie. – Może czas, by obudzić w sobie sentyment.

Rin od wczesnych lat życia nienawidził szkoły. Zaczęło się w przedszkolu, kiedy przez jego nadaktywne, wręcz agresywne zachowanie, był nazywany ‘potworem’ przez inne dzieci i bały się go nawet opiekunki grupy. Wówczas ludzie przymrużali jeszcze na to oko. Diagnozowali ADHD i inne zaburzenia umysłowe. Twierdzili, że z wiekiem to wszystko osłabnie. A za jego plecami szeptali co innego.
‘Opętany’ – mówili.
Nie byli właściwie daleko od prawdy.
Podstawówka minęła mu podobnie, na wdawaniu się w niepotrzebne nikomu bójki, próby nawiązania kontaktu z rówieśnikami spełzały na niczym, gdyż denerwowały go nawet błahostki, a jego niesława sięgała tak daleko i głęboko, że po kilku miesiącach nikt nie chciał mieć z nim do czynienia.
Gimnazjum było okresem rezygnacji. Wciąż tłukł się z kim popadnie, ale znajdował czas by odreagować w szkolnej siłowni. Non stop wisiało nad nim piętno młodszego brata – bardziej popularnego, lubianego, mądrzejszego, który odnosił sukcesy we wszystkim za co się zabrał.
Akademia Prawdziwego Krzyża okazała się diametralną zmianą, nie tylko dlatego, że odkrył swoje prawdziwe pochodzenie, ale też przez nowe przyjaźnie. Wreszcie ktoś traktował go jak człowieka, rozmawiał na trywialne tematy i cieszył się ze spotkań. Gdy budynek ten niemal upadł podczas rewolucji w podziemiu, a Rin i pozostali uczniowie zostali zmuszeni do przeniesienia, bał się, że wszystko się zmieni.
I poniekąd miał rację.
Liceum świętej Magdaleny w Okinawie (Hijima), okazało się inne niż tego oczekiwał. Z opowieści Kenshina przy kolacji wywnioskował, że będzie to stary, zabytkowy budynek wzniesiony przez portugalskich kolonizatorów. Wyobrażał sobie zatem budowlę z cegły, z wieżyczkami, witrażami w oknach i imponującą bramą.
Tymczasem znalazł się wewnątrz dusznego, szarego budynku przypominającego betonową płytę rzuconą pośrodku pola. Nieduże, zakratowane okna oraz drewniane, zbutwiałe drzwi przy wejściu – z których i tak nie można było korzystać – stare, odpadające płaskorzeźby na chropowatych ścianach, a także strasząca sylwetką kaplica w parku otaczającym szkołę, były niesamowitą odmianą w porównaniu z tym, czego doświadczał w Akademii.
Pchnął wózek z Soujim przez korytarz. Inni uczniowie ustępowali im drogi i obdarowywali dziwnymi spojrzeniami, niekoniecznie ciepłymi i witającymi, ale Rina mało to obchodziło. Zdążył się przyzwyczaić, że ludzie za nim nie przepadają. Tsuda był inną sprawą. Wstydził się nowego, niesprawnego siebie. Istniała duża szansa, że nigdy nie odzyska władzy w ciele od pasa w dół i już zawsze będzie musiał polegać na pomocy innych. Niegdyś ruchliwy, energiczny i wiecznie w centrum zainteresowania Tsuda, teraz stał się spokojnym i pełnym rezerwy Souji’m. Wciąż miał swój dawny, abstrakcyjny humor, ale uśmiechał się inaczej, bardziej wymuszenie.
Rin nie zamierzał mówić tego na głos, ale współczuł przyjacielowi.
Odsunął na bok rozmyślania, poszukując wzrokiem sali z numerem ‘trzy’. Każde drzwi były oznaczone rzymską cyfrą. Rin niepewnie nacisnął klamkę pod trzema łacińskimi literami ‘I’. Wewnątrz było równie duszno, jak na korytarzu, nikt jednak nie otwierał okna. W powietrzu unosił się kurz, widoczne pod światło Hokorima zdawały się pląsać w najlepsze.
Wciąż trwała przerwa, więc wielu uczniów nie siedziało na swoich miejscach, wielu jadło i rozmawiało, a spora część pewnie przebywała poza klasą. Wszystkie rozmowy ucichły jednak, kiedy spostrzegli nowo-przybyłych.
Rin zamknął za nimi drzwi i przez chwilę niezręcznie tkwili razem z Souji’m na środku sali, tuż przed podwyższeniem i katedrą, na której zapewne wykładał nauczyciel.
-    No cześć... – machnął ręką na przywitanie.
Jakaś dziewczyna poderwała się z miejsca i podeszła do niego z wyciągniętą ręką. Wyglądała raczej przeciętnie. Miała sympatyczne rysy, czarne włosy i brązowe oczy.
-    Witaj, ty musisz być... Okumura? – upewniła się.
-    E, tak.
Wymienili uścisk dłoni, a dziewczyna gestem  nakazała uczniom powstać. Wszyscy na niewypowiedziany rozkaz ukłonili się i powiedzieli chórem: „Witajcie w naszym liceum”, po czym bez zastanowienia usiedli znów i wrócili do swoich zajęć. Mimo to, wielu wciąż ukradkiem przyglądało się nowym.
-    Nazywam się Ataragi Mikune, jestem przewodniczącą tej klasy. Słyszałam, co stało się w waszej poprzedniej szkole i naprawdę mi przykro z tego powodu, mam nadzieję, że czujecie się już nieco lepiej.
Rin nie wiedział, jaki kit Mephisto wcisnął dyrektorowi tej placówki. Był pewien, że stary demon nie musiał używać nawet połowy swoich niesamowitych umiejętności oszusta (ostatecznie, podobno szkolił samego Lokiego, syna Laufey), aby naiwny człowieczek z małej wysepki mu uwierzył.
-    Oczywiście – przytaknął. „Nieźle ci idzie” – pomyślał zgryźliwie. – Całkiem nieźle nas tu przyjęli, grunt, że w ogóle przyjęli – dodał. – I wasza szkoła wydaje się, ten... no, całkiem sympatyczna.
„Całkiem, całkiem” – huczało mu w głowie. Zmarszczył brwi i otarł spocone czoło wierzchem dłoni.
-    Zawsze tu tak gorąco? – spytał Souji, jakby czytając mu w myślach.
-    Okna są zablokowane przez kraty, można je tylko uchylić – wyjaśniła. – Poza tym, na Hijimie wieją mocne wiatry, mamy tu dość specyficzny mikroklimat i pogoda potrafi zmieniać się diametralnie.
Rin udał, że wie co oznacza ‘mikroklimat’ i zapytał Mikune o wolne miejsca w sali. Dziewczyna pośpiesznie wskazała im pierwszą ławkę w rzędzie pod oknem. „Oczywiście, nikt nie chce siedzieć z przodu. To się chyba nigdzie nie zmienia” – ironizował w myślach.
Zajął miejsce przy oknie, ustawiając wózek Souji’ego przodem.
W przeciwieństwie do tego, co zaobserwował w Akademii w tej szkole nikt do nich nie podchodził, by porozmawiać. W Prawdziwym Krzyżu uczniowie początkowo tłoczyli się wokół Harumi, ale gdy ta okazała się wredna i antypatyczna, ostatecznie przestali próbować nawiązać kontakt. Tutaj oprócz Ataragi nikt otwarcie nie zainteresował się ich przybyciem. Zresztą Mikune zrobiła to tylko dlatego, że była przewodniczącą.
Musieli się zatem zadowolić swoim towarzystwem, co wcale aż tak im nie przeszkadzało, ale chyba tylko utwierdziło Souji’ego w przekonaniu o własnej beznadziei. Rin bał się, że Tsuda weźmie do serca zachowanie uczniów, że pomyśli coś w stylu: „Nie lubią mnie, bo jestem niepełnosprawny” albo jakąś inną głupotę. Dlatego starał się rozśmieszyć kumpla i jakoś go ożywić.
Wszystko spełzło na niczym, gdy do sali ciężkim krokiem weszła wyjątkowo postawna kobieta w habicie. Rin musiał przyznać, że tego się nie spodziewał. Nie słuchał, gdy Yukio opowiadał o Liceum Ogólnokształcącym im. Świętej Magdaleny i teraz miał za swoje. Souji natomiast nie był specjalnie zdziwiony. On pewnie słuchał młodszego Okumury, albo powiedziała mu Mina. Wszystko jedno.
Zakonnica nakazała Rinowi i Souji’emu przedstawić się klasie. Nastała nieco kłopotliwa cisza, gdy kobieta bez namysłu kazała Tsudzie wstać, a ten z trudem podniósł się na rękach. Nie usiadł nawet gdy go przeprosiła i przedstawił się w pokracznej pół-siedzącej, pół-stojącej pozycji.
Atmosfera przez resztę lekcji była dość napięta. Zresztą nie zmieniło się to przez trzy kolejne godziny – biologię, japoński i geografię. Rinowi udało się nawet udzielić poprawnej odpowiedzi na tej ostatniej lekcji. Natomiast Souji często zgłaszał się na japońskim.
Opuścili salę dopiero na przerwie śniadaniowej. Wcześniej nie robili tego z powodu wyjątkowo krótkiej długości przerw i zwyczajnego lenistwa. Przyzwyczaili się do dusznego powietrza ‘trójki’ i ospałej atmosfery.
Ataragi zaproponowała, że zaprowadzi ich na stołówkę. Zgodzili się, chociaż mieli swoje własne drugie śniadania. Od przyszłego tygodnia natomiast – jak zapowiedziała Gemmei – będą jadali na stołówce, którą opłaci zarząd Akademii.
Mikune była sympatyczna, ale też wyraźnie nie chciała wchodzić z nimi w bliższe kontakty. Odpowiadała uprzejmie, lecz z dystansem.
-    Lekcje mamy zawsze w tej samej sali? – spytał Rin.
-    Na chemię przenosimy się do siedemnastki, zajęcia techniczne mamy w pracowni w piwnicy, a wychowanie fizyczne w parku. Poza tym tak, mamy lekcje w jednej sali.
-    To trochę dziwne – stwierdził Souji. – Ta szkoła ma coś z trzy piętra, nie? To sporo sal, a tu chyba nie ma aż tylu ludzi, żeby...
-    Nie korzystamy z lewego skrzydła budynku, a trzecie piętro to strych – odparła krótko i zwięźle Mikune. – W sumie jest dwadzieścia sal na trzynaście klas, a teraz doszliście jeszcze wy... Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć!
-    Nic się nie stało... – mruknął Rin, poprawiając koło w wózku Souji’ego, gdy skręciło w złą stronę. – Właściwie, jak to wygląda? Bo słyszałem, że podzielili nas na dyżury.
-    Nie znam szczegółów – przyznała Mikune. – Ale wiem, że wasza grupa ma lekcje w godzinach szkolnych i zostaliście podzieleni pomiędzy klasy, z kolei reszta chodzi chyba na zajęcia wieczorowe.
-    Wieczorowe, hehe... – zachichotał Souji. – Kto by pomyślał. Czyli jednak nie zobaczymy się z Shino i Kamisuke.
Tsuda nie spuszczał wzroku ze swoich dłoni.
Rin skrzywił się, ale nie odpowiedział nic na to. Nie wiedziałby nawet, co powiedzieć. Ayano i Keisuke nie odwiedzili Souji’ego ani razu od chwili wypadku, lecz z drugiej strony – sam nie był pewien, czy właściwie o nim wiedzieli. Szaleństwo Kuro, które zapoczątkowało upadek miasta, wprowadziło takie zamieszanie, że nie dało się w czymkolwiek połapać.
Postanowił sobie, sobie i Souji’emu, że jakoś uda mu się złapać Ayano i Keisuke. Ostatecznie nie mogą się wymijać przez cały pobyt na wyspie, prawda?
Na stołówce przy stoliku w kącie siedzieli pozostali Giermkowie. Rin i Souji podziękowali Mikune. Okumura zabrał dodatkowe krzesło dla siebie spod drzwi kuchni i zaczął manewrować wózkiem kumpla pomiędzy stolikami i uczniami z tacami pełnymi jedzenia.
-    Siemka, towarzysze – rzucił, rozkładając sobie krzesło i siadając przy końcu podłużnego stołu. Obok niego wcisnął się Souji.
-    Yo – mruknął smętnie Renzou po jego lewej.
-    Zdrastvujtie, tovarisch! – odpowiedziała mu wrzaskliwie pacynka na dłoni Takary, siedzącego pomiędzy Bonem, a Yamadą.
To nie była i tak najdziwniejsza kombinacja jaką widział. Dużo bardziej przerażająco prezentowała się Izumo oddzielająca od siebie Mikę i Shiemi, a także Mina gawędząca o czymś z Konekomaru, czy Len, którego oczy zdawały się ciskać błyskawice w kierunku Renzou.
Rin zdecydował się zwrócić właśnie do kumpla z różową czupryną.
-    Co jest? Was też dopadła atmosfera tego miejsca?
-    Po części – przyznał, przeciągając samogłoski. – Ta szkoła jest jakaś dziwna. I uczą tu pingwiny – skrzywił się. – Wredne, ortodoksyjne i brzydkie pingwiny. Słodki Buddo, jak ja nienawidzę zakonnic...
-    Dobra, są durne – przytaknął Rin, choć nie był do końca przekonany. – Ale co tak poza tym? Czemu Kitamura wygląda jakby chciał cię zabić?
-    Kitamura siedzi obok ciebie – zauważył Len, ostro.
-    Hej stary, take it easy – parsknął Souji. – Ryly, co tu wszyscy tacy nerwowi i apatyczni? Wyglądacie jakby ktoś umarł.
-    Niby kto? Souuu, znowu nie zwracasz na mnie uwagi! Twoja Minka jest w szampańskim nastroju – zaperzyła się starsza z sióstr Murakami.
Souji zaśmiał się i potrząsnął głową.
-    Och nie, jak mógłbym cię nie zauważyć?
Droczyli się tak między sobą, dopóki Mina, zniecierpliwiona i zirytowana odległością, wstała i usiadła Souji’emu na kolanach. Rin trochę się odsunął, czując, że woli uniknąć wchodzenia w sprawy zakochanych. Chłopcy wrócili więc do rozmowy, ignorując gołąbki.
-    Dla twojej informacji, ten geniusz udawał, że jesteśmy parą tylko po to, żeby wkurwić stary krążownik – wycedził przez zęby Kitamura. – Take it easy? Pewnie, zwłaszcza teraz, gdy cała klasa sądzi, że jestem pedałem! Weź nie pierdol głupot.
-    Stary krążownik? Chodzi ci o zakonnicę?
-    To jedyne co wyniosłeś z mojej wypowiedzi? – warknął blondyn.
-    Tja, ta stara prukwa miała mordę buldoga angielskiego i już na wejściu przeżegnała się, gdy nas zobaczyła – parsknął Renzou. – Kazała nam zgolić łby, czaisz? Lenowi też. Myślała, że to tleniony blond.
-    Chrzanić co myślała. I tak chciałem się przefarbować.
-    Co innego wtedy mówiłeś – przypomniał Shima. – Grunt, że mnie wkurzyła. Gdy jej przygadałem to powiedziała, że mam się pomodlić i to ostatnie ostrzeżenie, bo po następnym czeka nas kara.
-    Znając życie i widząc wasze miny, wnioskuję, że nie posłuchałeś, nie? – westchnął Rin, otwierając pudełko z drugim śniadaniem.
-    Też byś nie posłuchał! – żachnął się. – Zapytała, czy mam coś do powiedzenia, a ja...
-    Ten pacan wstał, zadeklarował, że jest homoseksualistą, ja jego chłopakiem, a na dowód mnie jeszcze pocałował... kurwa... – Len skrzywił się i zaczął trzeć usta wierzchem dłoni. – Nigdy się nie pozbędę tego cholerstwa, to jest jak kainowe piętno.
Renzou uśmiechnął się lekko.
-    Przestań, nie było tak źle.
Gdyby wzrok mógł zabijać, to chłopak z Kioto leżałby teraz martwy, a Rin obrysowałby jego wzroki kredą – bo zawsze chciał to zrobić.
-    Ej, bez spin. To było tylko w ramach protestu, nie interesujesz mnie w ten sposób. Zresztą, słodki Buddo, żaden facet nie interesuje mnie w ten sposób – wzdrygnął się. – Ja wolę panienki!
-    Sorry, stary, ale teraz nawet mnie będzie ciężko w to uwierzyć – stwierdził Rin, odsuwając się lekko od niego. Stuknął przy tym krzesłem w wózek Souji’ego.
Tsuda przerwał na chwilę rozmowę z Miną i spojrzał na niego pytająco. Rin machnął ręką, pozostając głuchym na tłumaczenia Renzou.
-    Może te wszystkie twoje laski, o których opowiadasz, to tak naprawdę jakaś wyjątkowo durna przykrywka i tak naprawdę jesteś homo? – podsunął Len. –To by nawet wyjaśniało twój durny fryz.
-    Ej, odwal się od moich włosów!
-    Moglibyście się zamknąć? – ofuknął ich Bon. – Słychać was chyba na pół stołówki. Nikogo nie interesuje orientacja Shimy, który zresztą jest przeznaczony do bycia mnichem.
-    Nie jestem mnichem! – zaprzeczył Renzou jeszcze głośniej.
Reszta przerwy śniadaniowej minęła im w podobnej atmosferze. Potem czekały ich kolejne dwie lekcje w dusznej sali. Prawie zabłądzili w drodze do niej, dopiero jakiś uczeń z klasy, do której dołączyli, wskazał im kierunek. Nazywał się chyba Atasuke Onigaki. Odpowiadał szybko i nerwowo, jakby chciał skończyć tę rozmowę jak najszybciej.
Nie kwestionowali już nawet ich zachowania. Tsuda wolał opiewać cudowność swojej rudowłosej dziewczyny. Rin słuchał jednym uchem i od czasu do czasu rzucił żartem dotyczącym Miny. Souji nie miał nic przeciwko, też się śmiał. Nie było to w końcu nic obraźliwego.
Rin musiał przyznać, że czuł wdzięczność do świata za niezmienną naturę kumpla – pod tym względem oczywiście. Może i Souji przez swój związek stawał się czasem nieosiągalny, ale wciąż miał do tego dystans i nie zachowywał się jak świętoszek. Chociaż trochę trudniej szły im około-dziewczęce tematy.
Nie zgadzali się pod wieloma względami.
-    Shiemi jest ładna, serio, słodka, wrażliwa i sympatyczna, ale... – Souji zmarszczył brwi. – No raczej nie ma za wiele między uszami.
Rin poczuł, jak coś się w nim gotuje.
-    Wcale że nie! Jest cholernie inteligentna i dużo i myśli...
-    O twoim bracie, kwiatkach, słodkich zwierzątkach i „wielkich wartościach” – wymieniał kolejno Souji, parodiując ton Shiemi. – „Och, jestem taka szczęśliwa, że jesteś moją przyjaciółką, Mika!”
-    Zrozum, przez wiele lat żyła w izolacji, nie zna świata, ona jest inna, jest...
-    Ładna. I co poza tym? Ile czasu z nią spędziłeś, by stwierdzić, że to zajebisty materiał na dziewczynę?
To temat, który nieraz Tsuda poruszał. Od kiedy dowiedział się o zauroczeniu Rina, nie dawał mu praktycznie spokoju, kiedy schodzili na temat miłości i związku.
-    Niewiele, ale to nie znaczy, że nie może mi się podobać, nie? Chciałbym ją poznać bliżej.
Souji pokręcił głową i westchnął z rezygnacją.
-    Naprawdę, stary, jest tyle fajnych lasek, z charakterem, takich, z którymi mógłbyś prawdziwie pogadać, zamiast tylko gapić im się w balony i cieszyć się z ich naiwności. Weźmy taką Kamiki...
-    Stary, nie idź tą drogą.
-    Co? Ale Kamiki to spoko...
-    Nie. Brewka odpada. Przerażają mnie takie laski.
-    Wolisz słodkie idiotki?
-    Może.

-    Towa Yaninosaka, ale mówcie mi Towa. Miło was poznać, egzorcyści, mieszczuchy!
Ojciec Yani’ego okazał się być niskim, nieco grubszym mężczyzną ze śmiesznym wąsem i krzaczastymi brwiami, ale też szerokim uśmiechem, rubasznym śmiechem i awanturniczym błyskiem w oku.
Shinichirou przedstawił im go dwa dni po wydarzeniach, które doprowadziły do zakwaterowania podróżników z Tokio w baraku rodziny Shiba. Okazało się, że mężczyzna również w najbliższym czasie zamierzał wybrać się do Katahy, w ramach kolejnego zlecenia i bardziej niż chętnie zaprowadzi ich do wioski – ale wyłącznie do trzeciej bramy.
Cokolwiek to znaczyło, nie mówiło Suki zbyt wiele. Dziewczynę natomiast dziwił entuzjazm, z jakim Towa przystał na tę prośbę. Z tego co opowiadał Yani, jego ojciec był zawsze bardzo niechętny towarzystwu innych ludzi na jego wyprawach. Podobno kiedyś współpracował z innymi wędrowcami i przekazywali między sobą informacje o stanie szlaku, ale od kilku lat działał sam. Yani przypuszczał, że coś musiało się wydarzyć, lecz ojciec nie zamierzał mu opowiedzieć.
Mieli wyruszyć w poniedziałek, zatem zostało im jeszcze kilka dni w Towayamie. Takahiro i Yuzuru zostawili ją w towarzystwie Yaniego, by samemu przyjrzeć się ‘demonicznym problemom’ miasteczka. Suki przypuszczała, że szukali po prostu dobrego sake.
Została z Yanim i żadnemu z nich to się zbytnio nie podobało.
-    Too, co robimy?

- Przepraszam... Jak ich pan nazwał?
- Nieuświęceni, chociaż miejscowi wolą określenie 'brudni' lub 'nieczyści', pozostałe nazwy są niecenzuralne i nie powinny być używane w towarzystwie dam - odparł Towa, wzruszając ramionami i uśmiechnął się do Yuzuru.
Zarumieniona od mocnego, miejscowego sake kobieta parsknęła.
- Weź nie pierdol głupot, staruszku. Mamy uwierzyć, że w lasach Nakajimy roi się od... Zombiaków?
- Proszę?
- Nieumarłych - sklarował Takahiro. - Żywych trupów.
- Możliwe, że niektórzy z nich są istotnie martwi, aczkolwiek sporo z nich to mieszkańcy okolicznych wiosek, którzy znajdowali się zbyt długo i zbyt blisko miazmatu. Przeniknął ich do kości i odebrał panowanie nad rozumem, ale chyba są żywi...
- Kluczowe słowo: "chyba" - mruknęła zgryźliwie Yuzuru, wychylając kolejny łyk z gwinta.
Siedzieli pod blaszaną markizą domu Yaninosaki, blisko bram miasta. Łowca skarbów specjalnie dla nich wydobył z ziemianki przegnite krzesła i stary, plastikowy stolik 'Made in China', a także butelkę swojego najlepszego wina ryżowego. Z początku postanowili spokojnie się napić i nie rozmawiać o pracy, ale i tak temat wylądował na interesach.
- Czyli te miazmostwory, zombie, nieuświęceni, czy jak im było... Krążą po lasach i pożerają ludzi? Może to po prostu ludojady, jak w Tokio? - podsunął Takahiro. - Słyszałaś raporty od tokijskiej filii, nie? To cholerstwo się rozplenia.
Yuzuru potrząsnęła głową, oparła brodę na splecionych dłoniach, skupiając wzrok na punkcie za plecami Towy.
- To nie ghoule. Większe stado by się nie uchowało, za mało tu inwentarza.
- Mogłabyś użyć innego słowa?
Takahiro krzywił się, jakby zjadł cytrynę, ale Yuzuru nie odpowiedziała. Okręcając kosmyk włosów wokół palca kończyła swoją butelkę. Nie odrywała wzroku od wybranego punktu.
- I dlatego chce nas pan wziąć ze sobą? Dla ochrony?
Towa przytaknął.
- Dotychczas jakoś zawsze udawało mi się prześlizgnąć, ale wygląda na to, że nieuświęceni mają nowego asa w rękawie.
- Kogo?
- Sam nie wiem... - podrapał się po głowie i spojrzał na nich wzrokiem człowieka pokonanego. - To jakby jeden z nich, ale świadomy tego co robi. Silniejszy niż wszyscy. Przewodzi nimi, on... myśli. Potrafi planować, prawie mnie schwytali, gdyby nie światło. Białe światło Hebiyoshi.
Yuzuru wypluła alkohol z powrotem do butelki i otarła usta dłonią.
- Powiedział pan Hebiyoshi?
Niepewnie skinął głową.
Egzorcystka-alkoholiczka wymieniła porozumiewawcze spojrzenia z partnerem i zauważyła w nich ten sam błysk zrozumienia. Chyba natrafili na trop. Teraz należało tylko drążyć temat.
- Hebiyoshi... Czy to możliwe, żeby było to w jakiś sposób połączone z naszą koleżanką... Hideyoshi?
Olśnienie zawitało na twarzy pana Yaninosaki.
- Jak mogłem to wcześniej przeoczyć...
- Padnij - poleciła szeptem Yuzuru.
- Co?
- Padnij!

--------------------------
Rozdział miał być dłuższy, ale czynniki losowe sprawiły, że nie dość, że wstawiam go później niż chciałam, to jeszcze końcówkę zjebałam. Mówi się trudno. Kolejny tydzień mam zawalony sprawdzianami - codziennie coś i właściwie nie wiem, w jakim tempie sklecę kolejny rozdział. Zobaczymy. Na razie mam mniej więcej pomysł, jak to poprowadzę.

Ach, spóźniona dedykacja dla Mateusza - wreszcie pojawili się twoi nieumarli~!


3 komentarze:

  1. Uraaaa. Nowy rozdział! Juz myślałem że się nie doczekam :-) to dopiero początek nowej seri a ja juz się pogubilem ... dobra najwyzej przeczytam od początku ;-) dobra chetnie bym coś napisał jeszcze ale musze leciec. Pozdro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaa juz czekam na te fale heitu za te zombiaki :-) ale co tam :P

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń